eGNOSIS

 
Światłość i radość
zapiski z życia duchowego.
(fragmenta)      cz.III

Jerzy Prokopiuk

Jerzy Prokopiuk (ur.1931), filozof, religioznawca, gnostyk. Redaktor naczelny Gnosis. W roku 1999 ukazał się pierwszy tom jego esejów Labirynty herezji, w 2000 zaś - drugi: Ścieżki wtajemniczenia. Gnosis aeterna (jako pierwszy tom Biblioteki Gnosis). W 2001 roku tom trzeci: Nieba i piekła., zaś w 2003 - kolejne: Szkice antropozoficzne i pierwszy tom Zapisków życia duchowego - Światłość i radość - Inspiracje i refleksje.

W związku z przygotowywaniem do druku (przez doM wYdawniczy tCHu, w ramach Biblioteki Gnosis), niniejszym rozpoczynamy publikację kolejnych fragmentów Światłości i radości Jerzego Prokopiuka.

Dzienniki Jerzego Prokopiuka oprócz zapisu walki duchowej, którą toczy Jerzy aktualny z Jerzym potencjalnym, zawierają także liczne sny. Są one dwojakiego rodzaju; były one śnione albo przez Jerzego, albo przez jego przyjaciół. Te drugie w „Światłości i radości” nie pojawiają się przypadkowo: dotyczą one bowiem autora i często są ostrzeżeniem przez grożącym mu niebezpieczeństwem; niebezpieczeństwem ze strony nieprzyjaznych mu istot duchowych. Dziś chciałbym przytoczyć jeden z nich.
Krzysztof Janczuk


 

Sen Celimeny C. nr V. Z 14 na 15 marca 1977, godz. 2.10.

„Zbudziłam się parę minut temu i notuję sen.

Znalazłam się w grupie z wycieczką zwiedzającą małe uniwersyteckie miasto w nieokreślonym kraju. Byłam bardzo niespokojna, bo wiedziałam, że jest już Wielki Tydzień i powinnam razem z Magdą [córką] pojechać do ojca do Hrubieszowa na święta. Szłam z nieznajomymi ludźmi bardzo ładnym wiosennym lasem, były ogromne sosny, między nimi drzewa w pączkach, a w trawie białe zawilce. Między drzewami widać było zabudowania uniwersytetu. Przed jednym budynkiem, bardzo nowoczesnym, ze szkła i jakiegoś dziwnego budulca, o różowych płytach, podszedł do nas przewodnik. Weszliśmy do środka, gdzie się bardzo zdziwiłam, bo było ciasno, kurz, niskie stropy i kręcone schodki. Przewodnik powiedział: „Idziemy do obserwatorium astronomicznego”. Weszliśmy schodkami na płaski taras. Było tu pięknie, bo gałęzie drzew sięgały tarasu, a las dochodził do horyzontu. Na środku tarasu stał wielki teleskop, przed nim ławeczka, a obok tzw. katedra szkolna z drewna. Przewodnik siadł na katedrze i powiedział: „Teraz nastąpi egzamin. Proszę kolejno podchodzić”. Przestraszyłam się i zobaczyłam, że każda osoba z kolejki podchodzi, patrzy w teleskop, odchodzi od teleskopu i skacze za krawędź tarasu z drzewa jak w wodę. Wreszcie zostałam tylko ja i mówię do przewodnika, że jestem nieprzygotowana i nie mam czasu, bo muszę być w Hrubieszowie. A przewodnik kiwa ręką i bez słowa wskazuje na teleskop. Podchodzę ze strachem i spoglądam, nie siadając na ławeczce, w teleskop. Czuję, że robię koziołka i widzę, że teleskop jest bardzo głęboko ocembrowaną studnią, lustro wody jest malutkie. Ja staję pochylona nad studnią. Na razie jest ciemno, tylko woda błyszczy, potem ściany się rozjaśniają, a z wody wybiega ku mnie jakaś iskra, która rośnie, i to coś, czego nie umiem określić, to jakby istota blasku. Bez koloru i bez kształtu, ale ma wszystkie kolory i kształty. Jest bardzo zimna i zbliża mi się do rąk, wyciągam ręce i czuję, że to światło ciągnie mnie w dół. Już mam polecieć, ale słyszę głos przewodnika, który jakby stanął obok mnie przy studni i mówił równocześnie z głębi, bo słyszę echo: „Ten nie zda egzaminu, kto oślepnie od światła. Ale ty tak długo nie zobaczysz, co to jest, dopóki nie zachowasz tajemnicy i będziesz się radziła tych, co ci i tak nie powiedzą, bo mają tylko okruchy wiedzy, a to jest trucizna, która rozkłada duszę i ciało”. Wtedy widzę, że nie ma studni ani tarasu i że jestem sama w ciemnościach. Zaczynam uciekać i spostrzegam, że to jest Lublin, Lublin niezwykle piękny, o zupełnie cudownej architekturze, ulice biegną w dół i w górę, są jakieś place, jest wieczór, wiosna, wszędzie pełno ogrodów i skwerów z kwiatami; niezwykle piękne niebo. Cieszę się, że zdążę na PKS, i idę, jak mi się zdaje, w kierunku dworca autobusowego. Nagle mijam plac, a na nim stoi kościół, cały rozjarzony światłami. Widzę przez drzwi, że jest pełen ludzi, ale panuje w nim cisza. Nie wchodzę, tylko przypominając sobie o wskazówkach pana Roberta Waltera stoję przed kościołem i krzyczę: „Módlcie się w Wielkim Tygodniu za upadające anioły”. I wtedy z kościoła rozlega się okropny chóralny wybuch śmiechu. Jest to śmiech strasznie drwiący i bardzo wesoły, bardzo młody, jest jak z opery, bo czuję się w nim muzykę, a w ogóle brzmi jak orkiestrowy utwór muzyczny, a przy tym jest niewypowiedzianie pociągający i okrutny. Jednak boję się wejść do kościoła, bo spieszę się do ojca i odchodzę. Ulice są jakby z rysunku, a jednocześnie z jedwabiu i ze szkła, przeważają kolory czarnoniebieski, zielony i fioletowy. Jest ciepło, ale nagle zaczyna padać śnieg. Śnieg jest cudowny – cichy, puszysty, rzadkie płatki. Potem gęstnieje i idę w zadymce, już nie wiem gdzie. Wiem, że zaraz stracę rozeznanie i że autobus mi ucieknie. Nagle dostrzegam przede mną sylwetkę człowieka i odnoszę wrażenie, że on także idzie do PKS-u. Przyspieszam kroku i albo jestem tuż przy nim, albo daleko. Tymczasem na skwerach są takie zaspy jakby ze śniegu, a jakby z kwiatów. Zaspy są na trotuarach. Są bardzo lekkie i kolorowe, ale przeszkadzają iść. Poza tym jest ciepło, ale nie za duszno, orzeźwiająco i wszystko pachnie. Biegnę, choć nogi mi się plączą, i dopadam jednej osoby. Mówię: „Pan też do PKS-u, nie mam już siły iść”. Wtedy ta osoba nie odwracając się wyciąga do tyłu rękę i mówi: „Proszę się mnie przytrzymać, to będzie Pani łatwiej.” Chwytam za jej rękę i czuje straszny ból, jak po oparzeniu, zupełnie jakbym chwyciła płomień. – Obudziłam się z uczuciem, że zasnęłam z zapalonym papierosem w dłoni. Spisuję to natychmiast, ponieważ w tym śnie ważne było dla mnie uczucie strachu połączonego z zupełnym zachwytem, jakiego doznałam widząc kolory i kształty tego wiosennego nocnego miasta.


[Sen pochodzi z zapisków Jerzego Prokopiuka z okresu: styczeń-marzec 1977.]

 

 

 

kolejna czesc

powrót do poprzedniej czesci     powrót do strony e Anthropos i Sophia