eGNOSIS

 
Zabójstwo Boga i gnoza   cz. I

Krzysztof Dorosz

 

 

Krzysztof Dorosz (ur.)

 

Zamieszczony obok esej stanowi fragment pracy zbiorowej Religia wobec historii, historia wobec religii, pod redakcją Elżbiety Przybył, Zakład Wydawniczy Nomos, Kraków 2007. Wydawcy dziękujemy za pozwolenie na  wykorzystanie  fragmentów na naszej stronie.

 

W latach osiemdziesiątych minionego stulecia rosyjski dysydent Andriej Siniawski z bólem i zmęczeniem charakteryzował świat na opak, stworzony przez komunistyczny ustrój:

 

Aby na zawsze zniknęły więzienia, zbudowaliśmy nowe więzienia. Aby padły granice między państwami, otoczyliśmy się chińskim murem. Aby praca stała się w przyszłości odpoczynkiem i przyjemnością, wprowadziliśmy katorżnicze roboty. Aby nie polała się więcej ani jednak kropla krwi, zabijaliśmy, zabijaliśmy, zabijaliśmy. W imię Celu trzeba było poświęcać wszystko, co posiadaliśmy sami, i uciekać się do środków, z których korzystali nasi wrogowie... Chwilami wydawało się, że do pełnego triumfu komunizmu brakuje już tylko ostatniej ofiary: wyrzeczenia się komunizmu... I oto wstajemy, zataczając się ze zmęczenia, obejmujemy ziemię przekrwionymi oczami i nie znajdujemy dokoła siebie tego, co spodziewaliśmy się znaleźć.

 

Słowa Siniawskiego doskonale ilustrują zjawisko inwersji, z dawien dawna wpisane w ludzką kondycję i doprowadzone do perfekcji w ustroju komunistycznym. Inwersja to tajemniczy proces, który dobro przemienia w zło, piękno w brzydotę, a prawdę w kłamstwo. A co najciekawsze, ta przemiana często dokonuje się całkiem niepostrzeżenie, ponieważ piękno, dobro i prawda zachowują swoją strukturę i swój wizerunek, zmieniając tylko wewnętrzną treść. Ta treść jest jednak najważniejsza. Demon est Deus inversus – powiada tradycja chrześcijańska, a powiedzenie to dobitnie świadczy o skłonności zła do ukrywania się pod maską dobra. Doktor Faustus, bohater sztuki elżbietańskiego dramaturga Christophera Marlowe’a, nie może znieść odpychającego wyglądu diabła i poleca mu przybyć w habicie franciszkańskim. „Ten kształt świętości najlepiej diabłu przystoi” – powiada Faustus. Inny przykład: Drzewo Życia, centralny symbol żydowskiej Kabały, duchowa drabina, po której szczeblach człowiek pnie się ku wiecznemu życiu i Bogu. Ta wspinaczka wymaga oczywiście wielu duchowych i etycznych kwalifikacji. Jeżeli człowiek się potknie, jeżeli po drodze skorzysta z pomocy sił zła, Drzewo Życia ulega inwersji. Jego wierzchołek, który przedtem tkwił w niebie, teraz znajduje się w piekle. A nieszczęsny wspinacz najczęściej niczego nie zauważa; przeświadczony, że podąża ku światłu, w istocie rzeczy brnie w coraz większe ciemności.

O zjawisku inwersji wspominam nie bez powodu. Powstaje ono w wielu różnych sytuacjach, ale szczególnie charakterystyczne jest dla skrajnie dualistycznej gnozy, która nieraz widziała dobro w tym, co większość ludzi uznawała za zło. Dlaczego? Dlatego, że w przekonaniu gnostyków nie urządzenie świata jest wadliwe, lecz cały świat od początku do końca. Nie społeczeństwo jest złe, lecz kosmos, nie układy zbiorowego życia, lecz architektoniczna koncepcja całego materialnego i psychicznego świata. Życie człowieka, jedynej duchowej istoty pośród materialnego otoczenia, jest zniewoleniem zadekretowanym przez stworzyciela, który w pewnych schematach gnostyckich (wywodzących się z irańskiego dualizmu) reprezentuje wieczny pierwiastek zła, w innych zaś jest swego rodzaju upadłym aniołem, istotą wprawdzie duchową, ale dużo podlejszego autoramentu niż Bóg najwyższy, z którym łączą go stosunki antagonistyczne. Co z tego wynika? Etycznie bardzo wiele. Bo skoro prawie cały człowiek – z wyjątkiem głęboko w nim ukrytej substancji duchowej – zniewolony jest przez złego demiurga, skoro kosmos przeniknięty jest po brzegi nicością, żadne ludzkie działanie podjęte w świecie nie przysparza nikomu dobra. Dlatego żaden sakrament, żadna instytucja – chrzest, komunia, Kościół – nie jest w stanie przyczynić się do zbawienia człowieka. Dobrem jest to tylko, co niszczy świat, zniszczenie bowiem przybliża wyzwolenie duchowej substancji drzemiącej w ludzkiej duszy.

Nie wszyscy gnostycy odrzucali rytuały i sakramenty, wielu widziało w nich swoistą technikę mistycznej iluminacji i środek prowadzący do uzyskania gnozy, czyli zbawczego poznania. Ale etyczna inwersja, czyli odwrócenie biegunów dobra i zła, dokonywała się w wielu wersjach radykalnego gnostyckiego światopoglądu. Przecież świat, do którego wpływy prawdziwego Boga w ogóle nie przenikają, całkowicie pozbawiony jest moralnej substancji i wszelkie układy z nim są obojętne, a nawet nieobowiązujące. Dobrem jest nie to, co za takie uchodzi, lecz to, co służy wyznawanemu przez gnostyków celowi. Dla radykalnych gnostyków nie tylko polityczne władze tego świata, ale również normy moralne i zasady ludzkiego współżycia to tyle co gestapo i KGB razem wzięte. Dlatego te normy i te zasady nie tylko można było łamać, lecz czasem nawet łamać je należało.

Zjawisko inwersji, charakterystyczne dla gnozy, wywołuje zrozumiały i uzasadniony niepokój. Mało kto czuje się dobrze w świecie, rzeczywistym lub choćby tylko wyobrażonym, gdzie bieguny dobra i zła uległy zamianie i gdzie ciemność przyciąga nas pięknym i kuszącym światłem, światło natomiast odpycha nieprzeniknioną ciemnością. Lecz inwersja dobra i zła, choć tak wyraźnie widoczna w gnozie, zdarzyć się może w każdej sytuacji i pojawić w każdym światopoglądzie. Czy gnoza jest na nią szczególnie podatna? W pewnym sensie tak, lecz tylko w pewnym sensie i w pewnej swojej postaci. Należy bowiem, za wieloma badaczami, w miarę możliwości starannie rozróżniać między gnostycyzmem a gnozą. Gnostycyzm to pewien określony prąd światopoglądowy, skądinąd wcale niejednolity, dość rozpowszechniony w basenie Morza Śródziemnego w pierwszych wiekach po Chrystusie. Im bardziej gnostycyzm był akosmiczny, im bardziej hołdował dualizmowi, tym bardziej był wrogi stworzeniu i tym silniej podatny na inwersję dobra i zła, światła i ciemności, prawdy i fałszu. Im bardziej upierał się przy swojej wizji złego i złośliwego demiurga, im bardziej ludzki świat i cały kosmos traktował jako gigantyczne więzienie, tym większą niewinność przypisywał człowiekowi. Cała odpowiedzialność spadała na demiurga, ponieważ zniewolony człowiek w swoich działaniach chcąc nie chcąc spełniał jego wolę. Zło czynił nie tyle z podszeptów Złego, co pod jego dyktando. Nie ciążyła więc na nim odpowiedzialność, ponieważ pozbawiony był wyboru. Ta postawa doczekała się w późniejszych czasach swoich świeckich analogii; ludzie, którzy popełniali straszliwe zbrodnie, utrzymywali, że są niewinni, ponieważ byli znie­woleni i wykonywali tylko rozkazy władz od siebie wyższych i nieznoszących sprzeciwu.

Lecz nawet gnostycyzm jako konkretny nurt światopoglądowy z rzadka hołdował tak skrajnym postawom. Gnoza natomiast często była od nich wolna. Bo cóż to jest gnoza? W rozumieniu Klemensa z Aleksandrii, przecież dość ortodoksyjnego chrześcijanina, gnoza to „aktywność wiary pragnącej zrozumieć swój przedmiot, czyli Chrystusa”. Gnoza zatem to poznanie świata duchowego lub boskiego, poznanie mistyczne lub, mówiąc językiem współczesnym, transracjonalne. Gnoza nie musi być ani dualistyczna, ani wroga stworzeniu, ani podatna na inwersję biegunów dobra i zła. Przykładami takiej gnozy są żydowska kabała, współczesna antropozofia czy powstała w XX stuleciu tak zwana szkoła tradycjonalistyczna, reprezentowana przez takich myślicieli jak Réne Guénon, Frithjof Schuon i Ananada Coomarswamy. Elementy niedualistycznej gnozy możemy znaleźć w prawosławiu, katolicyzmie, a nawet w protestantyzmie. Pozostaje ona wprawdzie poza ortodoksją, ponieważ oficjalne Kościoły chrześcijańskie na ogół zaprzeczają możliwości bezpośredniego poznania Najwyższej Rzeczywistości, ale to poznanie nieraz wciska się – jeśli tak można powiedzieć – tylnymi drzwiami. Wciska się, ponieważ bez niego religie umierają; wyznawane przez nie doktryny i dogmaty przekształcają się w pozbawioną ducha literę i niemal cały nacisk spoczywa na moralności i prawie. Trudno jednak zaprzeczyć, że bezpośrednie poznanie rzeczywistości duchowej jest rzadkie, niepewne i łatwo prowadzi na manowce. Skrajnym przykładem tych manowców są narkotyki, uznane przez kontrkulturę lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych za niezawodny środek prowadzący do poznania światów wyższych. Niewątpliwie tego rodzaju manowce gnozy i ezoteryki wpłynęły na postawę Kościołów, które wolą nie narażać swoich wiernych na niepotrzebne niebezpieczeństwa.

Pamiętajmy jednak o zjawisku inwersji: im większe dobro, tym bardziej jest na jej działanie narażone. Oto przykład. Dobrze znany z prawosławia ideał przebóstwienia człowieka, czyli theosis, jest – przynajmniej potencjalne – uwieńczeniem jego ziemskiej wędrówki. Lecz jeśli człowiek odrzuci pewne etyczne i duchowe warunki, jakimi droga do przebóstwienia jest obłożona, zwłaszcza człowiek, który w gruncie rzeczy odszedł od wiary i modlitwy, theosis zmienia się w apoteozę własnego „ja”, a potem w jego ubóstwienie, co w konsekwencji może prowadzić nawet do zbrodni. Amor Dei zmienia się w amor sui i ta przemiana może owocować takimi ideologiami lub „świeckimi religiami”, jak nazizm lub komunizm, w których człowiek, ożywiany religijnymi namiętnościami skierowanymi już nie ku Bogu, lecz ku sobie i ku własnym marzeniom, sam dekretuje kryteria dobra i zła, by w imię wyznaczonego przez siebie celu obracać wniwecz wartości ludzkiego świata, niszcząc i mordując z czystym sumieniem i poczuciem dobrze spełnionego obowiązku.

Takie to ideologie Eric Voegelin, wybitny myśliciel amerykański niemieckiego pochodzenia, już w latach pięćdziesiątych XX wieku określał mianem gnozy. Niestety, nigdy nie nadał temu pojęciu ani precyzji, ani formy systematycznego wykładu. Przyczynił się więc, chcąc nie chcąc, do pojęciowego zamieszania, w którym gnoza zrobiła kolosalną karierę, stając się swego rodzaju Kampfbegriff. Poza sferą religioznawczych badań przyszło jej nieraz spadać do poziomu inwektywy, którą obrzuca się ideowych przeciwników niemal wszelkiej maści. Doszło do tego, że gnoza stała się równoznaczna ze złem w czystej postaci, a przymiotnik „gnostyczny” począł znaczyć tyle co „diabelski” czy „demoniczny”. Temperatura emocjonalna towarzysząca słowu „gnostyk” nieraz podobna jest klimatowi otaczającemu we współczesnej polszczyźnie słowo „komuch”. Ponieważ sam w latach osiemdziesiątych napisałem dłuższy esej inspirowany myślą Voegelina i zatytułowany Przeciw gnostykom, poczuwam się do obowiązku spojrzeć dziś bardzo uważnie na gnozę i spróbować oczyścić ją z niesłusznych zarzutów, które do niej przylgnęły. Chciałbym stanąć w jej obronie, ponieważ szerzą się nieprzemyślane, a nawet zgoła bezrozumne napaści na nią, mające niewiele wspólnego z rzetelną refleksją intelektualną. Nie będąc gnostykiem i zachowując wobec gnozy (zwłaszcza dualistycznej) postawę już to krytyczną, już to sceptyczną, chciałbym – w miarę mych skromnych możliwości – oddać jej sprawiedliwość i postawić kilka znaków zapytania nad stawianymi jej zarzutami.

Zacznijmy od najważniejszych i w tym kontekście najpoważniejszych poglądów Erica Voegelina. Zdaniem tego myśliciela, który szereg swoich pojęć zaczerpnął z tradycji starogreckiej, życie człowieka przebiega w sferze metaksy. Co to znaczy? To znaczy, że ludzka egzystencja rozpięta jest między transcendencją i immanencją, między doskonałością i ułomnością, ignorancją i wiedzą, między niebem i ziemią. Zakorzeniony w metaksie człowiek, świadomy obu jej biegunów, żyje wprawdzie w partnerstwie z bytem, ale to partnerstwo nigdy nie jest pewne, a tym bardziej niewzruszone. Oparte jest na wątłej równowadze niewiedzy i ograniczonej wiedzy oraz na religijnej wierze, która nie daje konkretnych informacji o transcendentnym bycie. Życie w metaksie to życie w napięciu, które nieraz staje się nie do wytrzymania. Wówczas pojawia się pokusa gnozy i wiary zwanej przez Voegelina metastatyczną, za pomocą której człowiek usiłuje dokonać radykalnej przemiany bytu. Ta wiara była obecna w komunizmie i narodowym socjalizmie.

powrót do strony e Aurea Catena Gnosis    powrót do strony głównej eGNOSIS