eGNOSIS

Światła miłości, współczucia i pożegnania. 
O Światłach rampy - Ch. Chaplina 1952r.

Dr DyVanek

Dr DyVanek (ur. 1967) Pedagog. Zainteresowania: muzyka dawna, Glenn Gould i
świat herezji. Obecnie - dzieła R. Steinera. Miłośnik kotów. Chce pozostać anonimowy. Bo lubi.

Więcej szczegółów o autorze na stronie: www.dyvanek.chc.pl

 

 

 

 

 

Sentymentalny film. Z wieloma kliszami, banałami, dłużyznami i w dodatku przegadany. Wyciskacz łez! Niegodny mistrza. Gdzie mu tam do takich Świateł wielkiego miasta, czy Gorączki złota... To zaledwie poprawny melodramat z wątpliwej klasy akcją. Stary komik Calvero, pomagający tancerce jest tylko cieniem wielkiego Charliego...

Cieniem przemijania, dodajmy. Tak... można na ten film patrzeć i od tej strony. Warsztat, forma i zupełnie dziś anachroniczne filmowe środki wyrazu. Można się uśmiechać widząc jak reżyser rozwiązuje problemy techniczne i jak nienowocześnie operuje gadżetami filmowymi. Można...

Co jednak zrobić ze wzruszeniem? Gdy porusza tyle scen... widok siedzącego aktora w teatrze, opuszczonego, czekającego, aż przypomni sobie o nim ta, która twierdzi, że Go kocha..., czy słyszącego, że ktoś inny dostał Jego pracę, czy wreszcie wyśmianego przez widzów?

„Idź, stary już do domu!”

I schodzi ze sceny, ściera makijaż jakby odzierał zasłonę tego świata... Wielki komik patrzy w swoją lustrzaną twarz... Co widzi pod maską znużenia?

Spróbujmy zapomnieć o kształtach, formach, oczywistych sensach tego „banalnego” filmu. Wejdźmy w głąb... Potraktujmy ten film jako zwieńczenie i pożegnanie. Czułą i sentymentalna spowiedź, delikatną i pełną współczucia. Dla siebie i dla nas. Pożegnanie z nami Charlesa Chaplina, zanim dopadnie Go kryzys starości... póki jeszcze jest świadomy tego co chce nam powiedzieć.

Tym bardziej, że chwilami pomiędzy intencjami autora ujawnia się coś... pomiędzy jawą a inną przestrzenią... Sny Calvara o reinkarnacji robakowej, są tylko zabawnym przerywnikiem? Zadaję sobie od dłuższego czasu to pytanie i nie potrafię na nie odpowiedzieć... Dostrzegam znużenie aktora, panteistyczny sos, ale ciągle nie daje mi spokoju wszech obecna w tym filmie nuta liryzmu, współczucia właśnie, pełnego czułości, a nade wszystko niezwyczajna dla Chaplina nuta wahania.

Jakby pytanie o sens sztuki, którą uprawiał od lat, o jej znaczenie, stale jest obecne w tym filmie. Ukrywa się w twarzy, w geście, zawieszeniu spojrzenia...

Po co to wszystko? Dla kogo? „Nie rozumieją mnie, nie potrafią docenić, a mam tyle pomysłów!” I tylu mógłbym swoją grą cieszyć...

„...I przyjąć, że śmierć uśmierza ból i tysiące tych wstrząsów, jakie doznaje ciało...” Krąży postać młodego księcia duńskiego nad postacią Calvera, tyle, że dzielą ich lata wieku. Calvero to starzec. Nieuchronnie zmierzający do śmierci. Czy warto było przeżyć to życie? Jaki sens miało moje życie? Dla kogo i po co żyłem?

Czy ktoś nie zna nazwiska Chaplin? Symbol śmiechu i sztuki komicznej. Dla którego rangi brakuje innego słowa niż geniusz... Pierwszy między równymi. A przecież w tym filmie oddaje hołd swojemu koledze, wielkiemu Busterowi Keatonowi. Zapraszając Go do wykonania końcowej burleski. I świecą blaskiem kadry tych kilkunastu ujęć, jakby wszystkie stworzenia świata przyglądały się grze dwóch geniuszy komedii. Bojąc się oddechem zakłócić to porywające pożegnanie.

Więc dla tego porywającego czardasza żyliśmy? Opuszczonej kurtyny i niemilknących oklasków? Dla pamięci fanów, ulotnej niczym wiatr? I graliśmy swoje role do końca?

Chaplin bawił nas wymyśloną przez siebie postacią tyle lat! Tyle kanonad śmiechu, obolałych brzuchów, głów... jakby uczył nas przekraczać granice grawitacji śmiechowej, omijał wszelkie rafy powagi, i braku poczucia humoru. Stopniowo prócz łez śmiechu pojawiały się łzy wzruszenia i cisza dotyku czegoś niewymiernego... Zakończenie Świateł wielkiego miasta... to jakby unaoczniona bezsłowna metafizyka miłości.

A teraz siedzi w teatrze niedostrzegany, z łaski obdarowywany przypadkowymi pracami. Żyjący czekaniem na cud ponownych oklasków. Siedzi, czeka i widzi spotkanie dwojga młodych osób, mających się pokochać. Zazdrości i jednocześnie współczuje.

Tancerkę klepie po ramieniu współczująco, gdy Ona mówi, o wspólnej przyszłości. Jest za stary by w to wierzyć. A jednak chce iść wciąż dalej i dalej! Napełnia Ją ufnością, wiarą w przyszłość, w życie! Można być szczęśliwym! (jakże to zbliżone do buddyjskiego: dąż do szczęścia!) Cudownie raczy ją uśmiechem, błazenadą... Ona ufa mu i kocha... Tak przynajmniej mówi.

Współczucie to moc liryzmu, jak mówią źródła buddyzmu okazywana wszelkim istotom żywym. Calvaro wycofa się by tych dwoje odnalazło siebie. Wycofa się nie chcąc ich skrzywdzić, bo „wie, że stary jest...” i czas przygotować się do odejścia, do Spotkania. Czy coś utracił odrzucając miłość Terezy?

Na ten film można też patrzeć od jeszcze innej strony. Jako na zwieńczenie licznych przemian Charliego. Na początku kariery Chaplin prezentował mało wybredne dowcipy. Agresja i okrucieństwo były obecne w jego filmach długo, stopniowo przekształcając się w postać Charliego, budzącego współczucie, wesołość ale też wzruszenie. Prof. Jackiewicz nazwał postać Charliego historią człowieczeństwa. „Ze zwierzęcia walczącego o nagi byt, zajadłego i złego rodziło się w tej postaci serce, myśl i świadomość. Wzrastała by sięgnąć „świętości”(Brzdąc, Światła wielkiego miasta), upaść (Dyktator, Monsier Verdoux) i oczyścić się przez ofiarę z siebie, właśnie w Światłach rampy („Film na świecie” 402/2001).

A więc byłby to film o ofierze z siebie? Czy przypomina Ci ta postać kogoś? Czy nie zanadto ryzykowna to teza? Nie wiem.

Ale jest to film będący pożegnaniem ze starą postacią, pożegnaniem zamierzonym. To jakby zrzucenie skóry przez węża, czy może lepiej Ofiara z ciała wieńcząca los człowieka, bowiem Calvaro umiera na scenie. Czy się odrodzi? I jeśli tak to jako kto?

Według buddystów na wstępie życia posiadamy potencjał zarówno łagodności i opiekuńczości, jak i brutalności i agresji. Wszystko zależeć ma od tego, jakie zachowanie ćwiczymy przez całe życie.

Doskonalenie się w Drodze jest długie i trwa latami. Wszelkie doskonalenie trwa długo. I nieznany jest jego wynik.

Światła rampy to może jedyny film Chaplina, w którym prawie wcale nie ma kopniaków, jest natomiast wiele słów, gestów, niedopowiedzeń..

Pewnego razu Calvaro śni o triumfie na scenie i budzi się przy pustej sali...

Zapomniałeś, że Twój czas przeminął? Walczysz? Chcesz sławy, którą utraciłeś? Masz! Pustkę ambicji. I pozory. Ten przerażający śmiech, który musiał towarzyszyć temu snowi...

I pustka świata jako Maji... nic nie znaczącego pozoru, ułudy.

Calvaro odchodzi od Terezy, żebrze, chce by pokochała kogoś innego. Czy jest szczęśliwy? Mówi, że tak... a jednak spotykając się z Nią, czule Ją dotyka. Kocha ją?

Nie możemy służyć wszyscy inny ludziom, nie potrafimy tego, ale przynajmniej powstrzymujmy się od krzywdzenia ich.

Jeśli nie potrafimy kochać, pozwólmy ogarnąć się uczuciu współczucia.

Wzrok gasnącego Calvaro patrzącego przez chwilę na tańczącą Terezę na Jego benefisie...

To wzrok współczucia.

Dr DyVanek

 

Ps. Wyobrażam sobie czasami Ch. Chaplina jako motyla, w złocisto granatowych barwach przemykającego swoim tanecznym krokiem łąki i przestworza zieleni. A kim dla Ciebie jest dzisiaj Chaplin?

 

powrót do strony KINEMA     powrót do strony BIBLIOTEKI GNOSIS