eGNOSIS


Solariana 1

Lech Robakiewicz


Lech Robakiewicz (ur. 1954) - redaktor pisma i strony www Gnosis, autor mikro-esejów, refleksji i poezji zamieszczanych w czasopismach. Zajmuje się grafiką komputerową – głównie użytkową, uprawia także klasyczne gatunki – rysunek piórkiem i ołówkiem, malarstwo olejne i akryl. Jest również wydawcą (1981-88 wydawnictwo MY, w st. wojennym współ-kierował wyd.: STOP, Książnica Literacka, KLON, od 1993 kieruje doMem wYdawniczym tCHu). W niewielkich nakładach wydał: tomiki poezji Przeczucie (1982), Tam jest tu (2004), dramaty: Erozja (1975) i Ostry zakręt (1975, 1984) oraz tomy refleksji Spis rzeczy (1988), Te słowa (1996).

 



 

 

Solaris (Solyaris). ZSSR 1972. Reżyseria Andriej Tarkowski, scenariusz Andriej Tarkowski, Fridrikh Gorenshtein. Zdj. Vadim Yusov, Muz. Edward Artemiew , Vyacheslav Ovchinnikov; na podstawie powieści Stanisława Lema Solaris, czas trwania: 165 minut.
 

Solaris (Solaris). USA 2002. Reż. i scen. Steven Soderbergh. Zdj. Peter Andrews, Muz. Cliff Martinez, Scenogr. Kristen Toscano Messina. Wyk.: Kelvin - George Clooney, Rheya - Natascha Mcelhone, Gordon - Viola Davis, Snow - Jeremy Davies, Gibarian - Ulrich Tukur.

 

Nie widziałem jeszcze filmu, jednak to, co czytam, zdaje się nie wróżyć najlepiej.

Przestraszony Lem poczuł się zobowiązany prewencyjnie wypowiedzieć w „Tygodniku Powszechnym”. No, szczerze mówiąc, ma się z czego tłumaczyć.

Jak się jest w trzewiach molocha — takim się gada ozorem!

Pamiętam, jak zapewniał (radio bodaj), że jest w o tyle komfortowej sytuacji, że jeśliby Amerykanie sprzeniewierzyli się posłaniu i literze książki, to ma możność przerwać realizację filmu w każdej chwili!

Niezwykle żałośliwie teraz, jak utyskiwania (no, zobaczcie, co mi znowu zrobili? czym ja sobie na to zasłużyłem?), czy ewentualne ekspiacje pro forma (w tym kontekście), brzmią jego zażalenia — po tym, co się stało. Że jeszcze filmu nie widział i się mu nie spieszy...

Ale post factum rejteruje z ekipy podejmującej w przedmiocie decyzje — w kuluary widowni...

Realia powieści są przewrócone, wypaczone, postacie — to samo. Harey zamieniła się w Rheyę, Snaut (chyba) w jakiegoś Snow’a, jeszcze doszła z łaski reżysera fertyczna Murzyneczka (wicie, film musi być poprawny politycznie). Stacja ze statku badającego z bliska Ocean, staje się — nie wiadomo po co — orbitalną. Gdzie się tam znajdzie miejsce na Mały Apokryf, symetriady i mimoidy, na Bertona, Shannahana i staro-Lemowskie imponderabilia?

Ee, jak się obawiam, cała alchemia Solaris w diabły poszła. A skoro sam producent określa film jako Love story (takie cóś więcej między Odyseją Kosmiczną 2001 a Ostatnim tangiem w Paryżu — tak powiedział!)... ugh.

Odpukać za późno.

Pocieszam się, że kogoś ekranizacja powaliła — tak napisał. Może jednak w sensie pozytywnym...

To chyba tyle tytułem pierwszych, smutnych (choć jeszcze póki co zdalnych) impresji...

021212

 

Ja obejrzałem właśnie Solaris Tarkowskiego (w całości). Ciężki kawał zakalca. Amerykanie muszą mieć potworne kompleksy, żeby przed taką ramotą padać na twarz. Uff. Z 10 razy patrzyłem na zegarek — zwłaszcza w trzeciej godzinie filmu. Chyba się więc raczej solidaryzuję z Lemem, który tego utworu nie poważa. Nie wiem, czy mam się jakoś wyszczególniać? Scenografia niekonsekwentna, momentami nadspodziewanie ciekawa, momentami żenujące kiksy (jak z tymi drzwiami z folii do pieczenia, które poraniły Harey, czy naiwnymi substytutami życia solaryjskiego oceanu), biblioteka przerażająco pompatyczna (może to jakieś zaściankowe wyobrażenia?), płonące świece — żałosne. Wiele momentów, kiedy aktorzy wyskakują z tekstem jak diabełek z pudełka — nie pri cziom (aż się zastanawiam, czy film nie został przykrojony do rozmiaru jednej płyty dvd), albo łopatologicznie informacyjne teksty. Musiałbym jeszcze zerknąć do książki, ale nie wierzę, żeby takie numerasy się znalazły — ostro zalatujące ekspresjonizmem (kilka razy przychodził mi nawet na myśl Witkacy i jego ew. wpływ na Lema, ale to raczej specyfika lokalna). Części ziemskie jakby puszczone na żywioł — no, chłopaki, teraz gramy i proszę mi tu od razu dobrze, bo nie ma taśmy na duble (wiecie, Aliosza jedną szpulę upuścił do kałuży). Aktorka grająca Harey nie popisuje się, a reżyser jej nie ułatwia życia. W ogóle film bez wizji — tak go dziś widzę — zrobię sobie repetytorium z T., ale uważam, że  p r z e k a z  (poza warstwą ściśle werbalną) uszoł s filma. B. wiele scen do „wygrania” znakomitego, kompletnie puszczone reżysersko. Np. wspaniały passus z ciekłym tlenem położony zawstydzająco. Nie dziwię się Lemowi, że go na planie szlag trafił i uciekł (choć i tak zdążył wyegzorcyzmować jakieś ciotki ze scenariusza). Uważam, że nagrodę w Cennes dostał Tarkowski za Solaris z powodów politycznych — żeby sobie Jankesi nie myśleli. Za postawienie człowieczeństwa (a może i ludzkiego wymiaru dzieła) nad bezdusznym — jak ktoś wtedy powiedział — perfekcjonizmem technicznym, który okazał się właśnie w wydaniu Kubricka.

Zakończenie b. dziwne i wykręcone ciekawie — powrót syna marnotrawnego, ale — jak się zaraz pokaże — w kawałku rzeczywistości neutrinowej. Hmm....

021229

 

No, to chyba mnie zaszufladkowano — pośród tych, którzy czekają na przekonująco zmajstrowane oślizłe monstrum z oczami na szypułkach i się nie zadowolą byle facetem w tzw. deszczowcu i gumofilcach. Wyszło szydło z worka.

Nie, nie idzie o żadne efekty specjalne! Ale raczej o niespecjalne. Tarkowski się nie popisał, psując (tak sądzę) wspaniały materiał na film. Rzewnych (informacyjnych) scenek w daczy krytej blachą falistą miało być jeszcze dwa razy tyle. Och, to jest  n i e d o b r e . Tak uważam. To jest niedobre, tak uważam.

(A nowy film S. podobno jest jeszcze 2 razy gorszy, chociaż ma wspaniałe efekty. Ciekawą rzecz mi powiedziała znajoma, która go już widziała: — Nie, Amerykanie nie wychodzą z kina; gdyby wychodzili, to by jeszcze o filmie dobrze świadczyło. Hue hue.)

Magdaleniu, zlituj się, ta falista blacha, te świeczki puste, te alu-foliowe drzwi, ten tlen pokraczny, ta startująca rakieta (zupełnie nie spożytkowana — przypomnij sobie, jaki to wstrząsający moment w książce). Według mnie spora część tych rzeczy, to świadectwo braku smaku. Chudożnik się nie popisał. A co mają do roboty w takim filmie te przydługie widoczki z Tokio (czy skąd tam)? Zaepatować? (Może to ten otwiet Kubrickowi?)

Medytacja? Daruj, ale tak można bronić każdej rzeczy. Czy chciałabyś obejrzeć jedenasto- (bodaj) godzinny Empire State Building Warhola (w którym jedyna akcja, to gra światła na ścianach wieżowca)?

Przeczytałaś właśnie książkę i obejrzałaś film. Spróbuj je podsumować. O czym jest Solaris Lema, a o czym Tarkowskiego?

030102

 

Ostatnio Solaris czytałem dobrych kilka lat temu, więc nie mam takich świeżych oczekiwań — a teraz powinno być to, tak i tak. Nie wychodzisz na snobkę, ale wydaje mi się, że bronisz rzeczy, które na to nie zasługują. W tym filmie jest wiele rzeczy fajnych, chociaż nie koniecznie mających coś do czynienia z Solaris, a z Tarkowskim — z pewnością. Choćby ta lejąca się stale skądeś woda (skąd my to znamy? bloki i niefrasobliwi sąsiedzi, plus realsocjalizm ;-). Albo piękne trawy — ludzie? — w nurcie wodnym. Ale daczy rzucamy nasze robotnicze i stanowcze  n i e !

Alu-folia polega na majtaniu się folii, z której są te drzwi (po rozerwaniu, bo wcześniej nie!) pod wpływem powietrza. To karygodna niedoróba scenografa, czy chudożnika,  a nie sprawa katorżniczych realiów, w jakich przyszło naszemu Andriuszy pracować.

Jabłka nie pamiętam — a może? Leżało na oknie daczy? Nie wiem, takich detali było dużo — mongolfiera na sztychu i będąca jej odbiciem waza poniżej, brudnawe wizytówki — dopracowane smacznie, większość wnętrz stacji (choć nie jej panorama — to skopane na poziomie szkoły podstawowej — po prostu nie użyli obiektywu szerokokątnego, co jest błędem w sztuce i się za to idzie do sądu za marnowanie społecznego dobra). Wiele rzeczy mi się  po-do-ba-ło. Tak, podobało. Koń mi się podobał (ale nagle znikł, a mógł po nim zostać dźwięk), łażenie po łąkach, typy: i Snauta, i Sartoriusa, Gibarian świetny, przemowa G. z taśmy świetna, kawałki rozprawy Bertone’a. Pomysł zderzenia bohatera z Bertonem — całkiem własny Tarkowskiego i fajny. Skafander Kelvina, jakieś narządy stojące ukośnie w korytarzu, dziewczyna z dzwoneczkami, która nie została wyjaśniona (i git) itd.

Więcej dziś nie mogę.

030103

 

Zacząłem oglądać Solaris. Soderbergha. Nie mogę tego dziś dokończyć, bo mnie ta piła zmogła. Nuda straszliwa, gorsza od Tarkowskiego chyba, bo bardziej komiksowa, wszystko musi być wyłożone na ławę, bo jacyś debile nie skapują i nie będzie odpowiedniej kasy. Już wolę Tarantino. Myślę, że masz rację, że to rodzaj remake’u. Przyglądam się — w detalach — sporo powtórek, sporo scen puszczonych przez Tarkowskiego, tu tak samo — pozostały niewykorzystane. Uff. Żal mi tego starego Lema, że się jeszcze zapluł na koniec, że to takie nadspodziewanie dobre. Chyba demencja niestety, albo ordynarna pazerność.

No, ale temniemniej zapładnia do różnych nowych konceptów do egzegezy Solaris jako takiej. Fiszki się zapełniają. Jutro dokończę ogląd.

030308

 

Wiesz, że nie zmusiłem się do obejrzenia dalszego ciągu tego gniota. Mówię o Solaris Soderbergha. Odkładałem, a wreszcie zapomniałem. Dobkowski za to b. był kontent, że ma na własność ulubiony kameralny kawałek. Bo się ze mną sprzecza, hue hue.

Masz rację — wielu scen T. nie wykorzystał należycie, a S. położył zupełnie. Start rakiety, który w książce ma tak dramatyczny wydźwięk tylko za sprawą lśnienia świateł na amortyzatorach, które zaczynają tańczyć w obsadach, choć cielsko rakiety waży dobre 10 (czy ile) ton. Scena z drzwiami, do której miałem pretensję do T. — że folia, że właśnie nie wydobył świetnie wymyślonego efektu Lema — gdzie Harey zapomniała w którą stronę się drzwi otwierają i je (całkiem solidne) rozwaliła, po czym łkając rzuciła się Krisowi na szyję. To samo z tymi sukienkami — dokładnie ta sama sekwencja — T. nie dość pokazał, a S. — wcale. Brłe.

Co do imion — już wiem, że w amerykańskim przekładzie pozmieniali — nie wiadomo po co. Snaut z ciekawego człowieka, stał się w filmie człowieczkiem, jakimś cwaniaczkiem. Homunkulus.

030315

 

Dokończyłem oglądania tej Solaris — trochę z obowiązku. Moja opinia nie zmieniła się ani o jotę. Pomijam brednie w rodzaju: Solaris zwiększył(o?) masę o ileśtam..., czy tego niewydarzonego Snauta-pajaca. No, nie, nie i nie. Nawet wdzięczny remake chwytu Tarkowskiego z ostatniej sceny, który tu został jeszcze dalej pociągnięty, rozbudowany — wedle Lema można by rzec, że tak, że nie tylko nie skończył się, ale dopiero zaczął „czas okrutnych cudów” — no więc nawet ten wdzięczny remake niczego chyba nie naprawi.

Piotrek natomiast uważa, że to film wybitny. Trudno. Niech mu będzie.

030325

 

Piotrek K. powiedział — kiedy go zapytałem o jego rozumienie zakończenia S. — że to Tajemnica. Huę — myślę więc, że to mogło zaważyć na jego odbiorze całego filmu. Bo to istotnie jest mocne — tak mocne, że gdyby modelować dźwignię, to te 2 minuty końca mogą mieć większą moc oddziaływania — od reszty filmu. Wiesz, to jest sprawa b. poważna — zbawienie. Miłość przekraczająca śmierć. Przekonstruowująca całą rzeczywistość. Kurczę... No, holender, wiesz, że ze względu na to zakończenie, jego jakby „oddziaływanie” wsteczne — chyba obejrzę to jeszcze raz. No, nie wiem, nie wiem. Może nawet resztę da się znieść?... Jako rodzaj prologu do soterii.

030327

 

O filmie Soderbergha jeszcze pomyślę. Nie wiem, czy tu Miłość ma co do rzeczy. Jak na moje wyobrażenie, to by było trochę za dużo. Miłość, która nie tylko zmienia człowieka, ale i bieg planet, ale i zasady przyczynowości. Ocean jako rezerwuar wszelkiej potencji, embrionalny Bóg, którego człowiek zapłodnił do  k r e a c j i , może do przeciwstawienia się entropii, do objawienia, wydobycia się ku boskości, oznajmiając mu najwyższy sens, jaki wyczerpuje znaczenie ludzkiego istnienia — który tę boskość na siebie przyjął (w pokorze) i w swym sercu uczynił swemu (jako Bogu) współ-stworzycielowi, od świata schronienie.

Czy może zadziwiony, dziecinny demiurg, przyglądający się, co też może wyniknąć z zawieszenia tego, czy innego prawa — których nawet nie odczuwa jako aksjomaty, ramy krępujące wolę, a np. problemy oddziaływań grawitacyjnych w skali układowej, to kwestia tego rzędu (i podobnie odruchowo rozstrzygana) jak dla nas — dajmy na to — przywrócenie równowagi chybotliwej łódce (czy ktokolwiek dziwi się, że wraca, skoro przesuniemy swe ciało ku sunącej w górę burcie?). Przenikający nasze potrzeby, tęsknoty, niespełnienia w kategoriach nieziszczonych rzeczywistości, mocen tej zastanej bieg nagiąć, lub substytutywną wykreować.

Co do Lema — zgadzam się. To jest jego pięta — kiedy Kris staje sam na sam z Harey, jako wyzwaniem życiowym, kiedy ma z nią pędzić jakiś jednak rodzaj życia (choć tam, w stacji) — narracja staje się płaska, papierowa, szkicowa, żadna. Możliwe, że autor jest tak sentymentalnym dupkiem, że gdyby się ze swoimi wyobrażeniami o uczuciach zdradził, paroksyzm apopleksji zdziesiątkowałby mu, jak zaraza, zwolenników. Mnimam, że aspiruje — niebezpodstawnie — do schedy po Gombrowiczu, Witkacym, Schulzu, trzech niesfornych chłopakach, trzech dziwolągach niedojrzałości (we fragmentach Powrotu z gwiazd, czy Pamiętnika znalezionego w wannie przeglądają się p. S. i G. — takich tropów jest więcej, a opinie L. o nich to potwierdzają). A więc Lem jest przez pół — niemową. O Miłości nie umie. Powołuje zastępcze pola doświadczania siebie i (widza) czytelnika. Jak by to wypowiedzieć? Tu przydatna jest — nomen omen — (i ku diagnozie) Maska. Wiesz, takie snopy światła z różnych kierunków, takie mgnieniowe obrazy uchodzącej twarzy, takie rozmowy o jakimś polu neutrinofilnym, czy obiegu dokumentów w fortecy wżartej w masyw Gór Skalistych, takie różne słowa, które nie padają, a winny właśnie... To tę wielką, tajemną kawernę okrąża, jak aparatorium pangraficzne (podobne trochę rysującemu hemisferę w planetarium) i ciska w nią znak za znakiem, sens za sensem — wystarczy tylko tę „kliszę” (pamięci) „wywołać”, czyli wyjąć poza nawias czasu.

030328

 

 

Poprawna politycznie załoga

Kris i Harey (tzw. Rheya)

Wnętrze stacji

Groteskowa stacja w przestworzach

Tarkowski

powrót do strony KINEMA     powrót do strony BIBLIOTEKI GNOSIS