eGNOSIS

Donat Kirsch — 
— historia pisarza, który nie chce pisać   cz. III

Andrzej Kanclerz

Andrzej Kanclerz
(ur. 1963
  w Tarnowskich Górach, gdzie mieszka)

Laureat wielu konkursów poetyckich. Utwory drukował w antologiach oraz wydał następujące tomiki wierszy: Ołtarz obnażony (fragmenty) (1986) , Wszyscy garną się do metafizyki (1989), Negatywy (26 poematów prozą) (1990), Gołąb clochard (1992), Kleopatra i hipochondryk (1998), H i Q, (2002), Poezja żołądkowa gorzka (2002),

Dźwiękowy tomik poetycki (2002 i 2004) – na płycie CD, Ludzie bez strychów [w:] Wiersze i historie do opowiadania (2006).

Dramat w dwóch aktach   Aurelia albo Thanatos ogolony (1992). 

Zbiór opowiadań Boguś Wietnamczyk i inne historie do opowiadania [w:] Wiersze i historie do opowiadania (2006). 

Jest członkiem Związku Literatów Polskich i Górnośląskiego Towarzystwa Literackiego. Pracuje jako nauczyciel w jednej z tarnogórskich szkół.

 

 

NASZ PIERWSZY ŚWIAT

 

Opowiadanie Nasz pierwszy świat z 1977 roku w swoisty sposób nawiązuje do Liści Croatoan, ale jest bardziej autobiograficzne, bardziej tarnogórskie. Autor ustami narratora Dawida wprost przywołuje pewne nazwy: „W parne lub suche i ciepłe moce lipca chodziłem po chodnikach GT z różnymi dziewczynami”. GT to Góry Tarnowskie, czyli inwersja Tarnowskich Gór. Chechło to zalew znajdujący się o odległości 5 km na północny wschód od centrum miasta. Oficjalnie na mapach zbiornik ten figuruje jako Chechło-Nakło, ale potocznie wszyscy okoliczni mieszkańcy używają nazwy Chechło. Akcja opowiadania rozgrywa się w czasie letnich miesięcy od czerwca do września, kiedy to ulubioną rozrywką tarnogórskiej młodzieży były wyjazdy nad zalew. Piszę o tym, opierając się na własnych doświadczeniach, bo chociaż jestem młodszy od Donata Kirscha o dekadę i nigdy nie spotkaliśmy się, to robiłem i przeżywałem dokładnie to samo, co bohaterowie opowiadania Nasz pierwszy świat.

Nad Chechło można dojechać autobusem (w latach siedemdziesiątych kursowały rzadko: „Ja jechałem autobusem nad Chechło 5 minut” — mówi Dawid), kolejką wąskotorową (jeszcze rzadziej), ale najlepiej na rowerze lub motorowerze (w latach siedemdziesiątych niewielu tarnogórzan miało motocykle i samochody). Można było też dojechać autostopem, tak jak bohaterowie prozy Kirscha: „jechaliśmy z Marią nad jezioro: kierowcy widząc Marię zatrzymywali się chętnie i podwozili nas nad Chechło: tam ścieżką szliśmy wśród małych brzóz i dębów nad wodę poprzez łubin”. A gdy już dotarli nad brzeg, opalali się rozmawiali i pływali: „leżeliśmy na płytkiej mieliźnie Chechła” (taka mielizna znajduje się na południowo-zachodnim brzegu jeziora). Zalew ma kształt zagłębionej w terenie nerki. „Stoki nadjeziorne były niebieskie lub wieczorem mgliły się na niebiesko rozległe stoki niecki jeziora.” Na jego wschodnim, wąskim końcu znajduje się stawidło służące do regulacji poziomu wody. Akwen zasila źródło, a woda należy do najczystszych w południowej Polsce: „na wodzie kwitła moczarka lub coś innego, na bladożółto — jak łachy piasku, jakby poziom jeziora nagle się obniżył”. A potem był powrót: „wracałem boso, bo stopy miałem stwardniałe, nad głową i szosą łączyły swoje gałęzie kasztanowce i klony. (...) W mieście plamy listków grochodrzewów zieleniły się w świetle latarni, tutaj asfalt był ciepły (...) Pojechałem do domu. Na podwórku kręci się kilka kur”. To podwórko, po którym chodzą kury jest bardzo charakterystyczne dla tarnogórskiego krajobrazu. Trudno byłoby znaleźć w tamtych czasach dom jednorodzinny, w którym nie hodowano by kur, a w chlewikach familoków trzymano także króliki. W moim domu babcia również hodowała kury, które ciągle rozgrzebywały ogródek i zanieczyszczały go swymi odchodami. W ogrodzie rosły drzewka owocowe: „we wrześniowym ogrodzie Pawła jadłem niewielkie słodkie jabłka, agrest był najeźdźcą, wszyscy najeźdźcy kochali porzeczki (...) grusze i rabarbar opłachcany liśćmi najwyższych okazów”. Ale dla Donata Kirscha najważniejsze są śliwki: „Pnie są cienkie i trzymają się na nich ślady przestarzałego wapna. Na ziemi wśród niewysokiej trawy (...) leży trochę kamieni i wiele śliwek: fioletowych i złotych, niektóre koliście gniją. Podchodząc do drzewek rozdeptują leżące na dole śliwki, które już spadły”. O śliwkach w tym opowiadaniu Kirsch pisze wielokrotnie: „Na drzewach są ciemnozielone liście i śliwki fioletowe i złote wyrastają w wielkiej ilości. Gałęzie zbliżają się do ziemi pociągane ciężarem owoców. Drzewa są niskie”. W ogródku moich rodziców i w wielu innych tarnogórskich ogrodach było tak samo. Przy płocie rosły krzaki agrestu i porzeczek, rabarbar, który jedliśmy na surowo, a mama gotowała z niego kompoty i piekła ciasto, a wokół jabłonie, grusze, czereśnie, wiśnie, kilka odmian śliwek i między tym wszystkim wszechobecne kury.

W opowiadaniu pojawia się również nazwa Borosławice. Należy ją kojarzyć ze Zbrosławicami. Jest to miejscowość na zachód od Tarnowskich Gór. Jedzie się do niej jedną z najpiękniejszych dróg w okolicy. Zauważył to także autor pisząc: „We wrześniu jechałem pamiętaną trasą z GT do Borosławic: nadszosowe drzewa, ciemna zieleń dogorywała spokojnie, nie przeszkadzała niczemu, Emerson, Lake and Palmer śpiewali Od początku i był we wrześniu widoczny Orion”.

Przez Zbrosławice płynie rzeczka Drama. Ona również pojawia się w opowiadaniu Kirscha: „nieznane jesiony zacieniały się nad rzeczką w Borosławicach” i jeszcze: „za łąką była rzeczka i na mostku rozmawialiśmy tak często”. W Zbrosławicach jest także wspominany przez pisarza kościół: „Jakub opowiadał mi, jak spokojni ludzie, pilnowani przez zakonnice, przychodzą co niedziela na msze do kościoła w Borosławicach: parami, trzymając się za ręce” i Ośrodek Treningowy Koni: „łąkę zryły kopyta koni, na których jeździły studentki koniarki i studenci koniarze: w kółko, aż do znudzenia po klepisku, gdzie rosła trawa”, a kiedy pisze: „poszliśmy później na łąkę za domem głupich (jak to precyzyjnie określają ludzie z miasta i ze wsi)” to ma na myśli zbrosławicki Dom Pomocy Społecznej.

Bohaterowie tego opowiadania to młodzi ludzie, maturzyści z dobrych tarnogórskich ogólniaków. Świadczą o tym ich zainteresowania: „lubiłem myśleć o universum, bo była to, poza dziewczynami, jedyna rzecz, która chociaż trochę mnie interesowała”. Lektury: „Rano doszliśmy z Józefem do wniosku, że Ulisses jest pierwszym znakiem, że nasza cywilizacja (jak przypuszczają niektórzy) zamknie się w sobie”. Muzyka, jakiej słuchają jest wyznacznikiem ich przynależności do grupy i statusu: Moody Blues, The Kings, Jethro Tull, Emerson Lake and Palmer. „Gra grupa Sweet. Agata stwierdza, że jej się to podoba” — to pozornie niewinne zdanie oznacza, że pozostała część grupy nie darzyła szacunkiem dokonań muzycznych tego zespołu, ponieważ grał bardziej popową odmianę rocka niż wcześniej wymienione zespoły, więc należy przypuszczać, że Agata nie należała do osób wyrobionych muzycznie. Wreszcie nie bez znaczenia jest i ubiór:

 

Agata, daleka kuzynka, ubrana jest w spodnie Riffle i czerwony sweterek. Dawid i Sebastian bardzo podobni do siebie, ubrani są w spodnie Levis i niebieskie koszule. (...) Dawid stoi z rękami wsuniętymi za skórzany pas i czeka. (...) Rozmawiałem z Grażyną, ucieszony, że pod czarnym swetrem nic nie zwykła nosić (...) na jej nabijanie się z Freuda odpowiadałem, że był on ważniejszy dla ludzkości od Kopernika.

 

Trudno ich nazwać hipisami, ale z pewnością byli zafascynowani tym ruchem, jak również bitnikami i stylizowali się na tą modę. Jeszcze dziesięć lat później, kiedy zdawałem maturę, ten styl był także obowiązującym w moim środowisku.

Do dobrego tonu wśród licealistów należało bywanie w klubach studenckich. Dawid bywa w klubie „Fioletowy kot”. Naprawdę klub ten nosił nazwę „Czarny kot” i znajdował się w Rokitnicy (10 kilometrów od Tarnowskich Gór), był klubem studentów Akademii Medycznej. W latach siedemdziesiątych kierował nim Krzysztof Mazik, znany tarnogórski marszand i animator kultury.

Nie bez przyczyny Kirsch opisuje ostatnie wakacje maturzystów. To symboliczne pożegnanie dzieciństwa — ich pierwszego świata — ciepłego, bezpiecznego, ociekającego sokiem owoców, wody z jeziora i zmysłowej miłości, gdzie wszystko służy, a nic nie przeszkadza, gdzie głowę zaprzątają teorie i mity kosmogoniczne, a nie kłopoty codzienności.

 

 

ZADZIWIAJĄCY WDZIĘK

 

Zadziwiający wdzięk to opowiadanie z 1977 roku nagrodzone na konkursie literackim we Włocławku. Wydaje się, że jest to najbardziej „tradycyjne” z opowiadań Kirscha. Inwersja, o której pisze w Elaboracie pojawia się tu rzadko. Teoretycznie jest to proza historyczna, ale wskazują na to tylko trzy wyrazy, pojawiające się na pierwszej stronie: Książę, pachołki, rapier. Pod koniec utworu jest jeszcze mowa o chacie przewoźnika i nielicznych filozofach tamtej epoki. Poza tym akcja mogłaby się dziać w dowolnym czasie.

Sebastian i Artur, wraz z dziewięcioletnią Adą uciekają z miasta z powodu zagrożenia ze strony Księcia. Artur zabił trzech pachołków Księcia, którzy przyszli aresztować Sebastiana, bo nie mógł pogodzić się z faktem, że książę uzurpuje sobie prawo do bycia bogiem. Uciekinierzy zmierzają w stronę domku przewoźnika, aby przeprawić się przez rzekę graniczną. Jest lato, dwa dni przed przesileniem. W lesie wchodzą do samotnej chaty, by odpocząć. W środku spotykają starego Felicjana, trzech bandytów: Eryka, Adama, Roberta i prostytutkę Małgorzatę. W wyniku wymiany zdań dochodzi do krótkiej bójki, w której Artur kopie Eryka w brzuch. Umiejętną obroną zyskują respekt bandytów. Felicjan zgadza się zaprowadzić przybyszów do przewoźnika. Wychodzą, a po pewnym czasie za nimi udają się bandyci. W chacie zostaje sama Małgorzata. Idą przez las, Artur osłania tyły. Docierają bezpiecznie do rzeki. W trakcie całego opowiadania Artur myśli o zmarłej Marcie i o swojej przyjaciółce Ewie. Właśnie te fragmenty opowiadania jak i zakończenie napisane zostały w charakterystyczny kirschowski sposób. Ów łotrzykowski motyw podróży, ucieczki dwóch bohaterów i towarzyszącej im na drugim planie kobiety, w nieco zmienionej formie odnajdziemy w opowiadaniu My sami sami.

 

 

MY SAMI SAMI

 

Opowiadanie My sami sami zostało opublikowane w „Nurcie”, w 1980 roku[34]. Zaryzykowałbym tezę, że jest to utwór o skomplikowanych mechanizmach tworzenia się legendy. W tym wypadku autor czyni to za pomocą trybu przypuszczającego. Jak wiadomo tryb przypuszczający nie posiada kategorii czasu, więc nadaje się idealnie do stworzenia świata funkcjonującego poza czasem.

 

Architektura nieco mauretańska, jak śródziemnomorska gemma. Tak to sobie wyobraziłbym, zresztą zupełnie niepotrzebnie. Corinna, Jeffrey i Jakub byliby wtedy w kraju Ostrogotów. (...) Kobieta ta stałaby obok opasłego Xsięcia Eryka Leneville, piękna też z profilu. Podobno Jeff i Sebastian (jego syn) pływaliby wtedy po zatoce.

 

Autor już na samym początku konstruuje sytuację baśniową. Pierwsze zdanie nie jest niczym innym jak tylko odmianą tradycyjnej formuły „za górami, za lasami”: w kraju Ostrogotów. Dla przeciętnego czytelnika, który nie wie, że Ostrogoci to był lud germański żyjący w III w. nad Morzem Czarnym (obecnie południowa Ukraina), podbity przez Hunów w 375 roku, że jako sprzymierzeńcy cesarstwa bizantyjskiego osiedli najpierw w Panonii, potem w Italii, gdzie w 493 roku założyli własne państwo, by w końcu, po długotrwałych wojnach z Bizancjum, całkowicie wyginąć lub rozproszyć się, podobnie jak pojawiający się w tekście Wizygoci, będący także ludem germańskim, który w 378 roku złupił Grecję, w 410 zdobył Rzym, w 473 roku Hiszpanię, by w 718 zostać pobitym przez Arabów. Powtarzam, przeciętnemu czytelnikowi tyle samo mówi nazwa Ostrogoci, co Hatifnatowie z bajki dla dzieci o Muminkach. Mamy więc odniesienie do czasów baśniowych, które były tak dawno, że nie wiadomo czy w ogóle były, a stąd jeden krok do przemieszania płaszczyzn czasowych. Kirsch pisze: „Przecież Jeffrey zginąłby zabity przez Wizygotów, a Jakub odjechałby korzystając z posiadanego samochodu. Jednak Wizygoci zamarliby bez śladu, chociaż wcześniej nadeszliby jesienią”.

Bohaterowie, których autor wprowadza już w pierwszym akapicie również są reprezentatywni dla baśni. Piękna Corinna jest żoną Jeffreya Hogartha. Wzdycha do niej potajemnie, przyjaciel jej męża, Jakub Joakov. Małżonkowie mają syna Sebastana, który jest już młodym mężczyzną, poetą, autorem poematu Spokojna fala złocistego ognia. Jest i Xsiążę Eryk Leneville — opasły, o wyglądzie naukowca, atletycznie zbudowany, „zręcznie (jako wytrawny polityk) ukrywał swój lęk przed mającymi nadejść jesienią Wizygotami (wizytatorami)”. Jak widać nic nie jest tym, czym wydaje się być, skoro Wizygoci stają się wizytatorami, a symbolami mocy Księcia jest stara aktówka i wymięty garnitur. Cóż więc jest tematem tego opowiadania?

Utwór składa się z dziewięciu akapitów. W pierwszym mówi narrator w pierwszej osobie liczby pojedynczej. W drugim Corinna i Jeffrey. W trzecim Jeffrey. W czwartym Jakub i Corinna. W piątym Sebastian i Rudowłosa (kioskarka) — być może Corinna. W szóstym narrator, Jakub i Corinna. W siódmym Sebastian i Corinna. W ósmym Jakub i Corinna. W dziewiątym Sebastian, Jeffrey, Corinna i narrator. Z tej pełnej zawiłości narracji można by zrekonstruować następującą fabułę: Jeffrey i Jakub przeprawiają się łodzią przez błotnistą zatokę. W opustoszałym miasteczku, na piętrze zniszczonej kamienicy, odnajdują na podłodze z desek, rysunek wykonany kawałkiem cegły, przedstawiający profil kobiecy, wymykający się klastycznym kategoriom piękna. Pod ścianą odnajdują zawinięte w papier kawałki rzeźby przygotowanej do wyniesienia i leżącą obok wysoką kolumienkę. Składają pocięte fragmenty w całość i dostrzegają podobieństwo między rysunkiem a rzeźbą. Przeczuwają, że istnieje maniak, który wyrysował profil kobiety na deskach, aby uniknąć ciągłego odpakowywania i składania jej w całość. Są urzeczeni jej pięknem i kupują ją od „tak zwanego właściciela” lub zabierają mu ją, za jego pozwoleniem, bo jest wystraszony. Okazuje się, że rzeźba jest bardzo podobna do Corinny, która pragnie wykorzystać ją do reklamowanie swojej osoby, rozpowiadając o zmyślonym odkryciu kolekcji rzeźb cesarza Galiena, wśród których miałoby być także jej popiersie umieszczone na białej kolumience. Jeffrey zginął w walkach z Wizygotami, losu Jakuba nikt nie znał, Corinna wyszła za mąż za Xsięcia, Sebastian przestał pisać.

Narrator — uosobienie pisarza — twierdzi, że tematem jego dzieła mogłaby być historia wyprawy Jeffreya i Jakuba za zatokę, nie jako bajka, lecz opowieść o bitwie, jaką ci dwaj bohaterowie wydali straszliwemu księciu Wizygotów w celu odzyskania zaklętej w marmur Księżniczki Corinny Usher. W końcu odebraliby Księciu jego symbole mocy i ożywili Corinnę.

Corinna opowiada Księciu dawną historię o tym, jak Jakub Joakov i Jeffrey Hogarth przeprawili się na tratwie przez zatokę i pokonali miliony wielce niesamowitych zdarzeń (coś w rodzaju smoków) i przeciwności. A ich oczy nauczyły się wtedy wielkiej odwagi. I zrodziła się między nimi przyjaźń. Nie wiadomo co tam znaleźli, mówiono, że Jeffrey odnalazł portret swojej żony narysowany kredą na podłodze jakieś ruiny. Gdy wrócił, widać było, że zżera go smutek.

Wizygoci opowiadali przy ogniskach historie warte upowszechnienia, niezrozumiałe dla nich, przez ich delikatność, bo przemierzyli tysiące mil, czym więc miała być dla nich wyprawa przez cuchnące bajoro. Mówiono o rzeźbiarzu i rysowniku, który wyrzeźbił głowę Corinny Usher ich poddanej.

W liście do mnie Donat Kirsch pisze: „W 1980 roku zarobiłem dosyć pieniędzy, aby pojechać moim małym fiatem do Portugalii. W czasie tej podróży spędziłem większość czasu we Francji, zobaczyłem tez Morze Śródziemne i Atlantyk”. Inspiracją do napisania takiego opowiadania mogłyby więc być wakacje nad Morzem Śródziemnym, żeglowanie po zatoce, włóczęgi po wąskich uliczkach starego miasta, obserwowanie antycznych rzeźb, ale opowiadanie powstało przed wyjazdem do Portugalii. Wszystkie te plany czasowe i narracyjne istnieją w utworze jednocześnie, tworząc współczesną baśń o powstawaniu baśni. Kirsch w ten sposób realizuje najważniejsze postulaty nowego języka, nowej prozy, o których pisał w Elaboracie.

 

 

OBRAZKI ACH, TE OBRAZKI

 

Obrazki ach, te obrazki to opowiadanie fantastyczne opublikowane w „Twórczości” nr 7/1979 roku. To krótka historia Józefa i Dawida, którzy chcąc przeciwstawić się systemowi, zamierzają zabić osoby z tym systemem kojarzone. Jeżeli będą mieli szczęście nikt się nie zorientuje. „Codziennie jest przecież w hotelu kilka samobójstw”. Hotel, będący elementem tego świata, zamieszkuje kilka tysięcy ludzi. To gigantyczny półtorakilometrowy budynek, kręcący się wokół swej osi, dlatego trudno ustalić skąd skakali samobójcy. Mężczyźni wchodzą do sali rozdzielczej, potem jadą chodnikiem. Przez wideofon pytają o drogę do pokoju 8141-0-131704 K ale naprawdę chcą wejść do symetrycznego 8141-0-131704 D. otrzymują plany na płytkach i ruszają przez rozsuwające się bezszelestnie gwiaździste drzwi. Jadą windą. Przytłacza ich „bezsilność wobec budowli, maszyn państwa, to wystarczy, cała nasza działalność może sprowadzić się do tego aktu zemsty”. Wchodzą do pokoju Józefa Katalińskiego, Maurycego Rotadiera i Henryka Laporte. Niespodziewanie okazuje się, że Partycja jest z nimi. Widząc wymierzoną w siebie broń, Henryk zrywa się i myśli się: „Dlaczego my? Przywiązani do świata. Realizujący cel”. Patrycja zrywa się i krzyczy: „Nie!” Podobnie Maurycy. Padają dwa strzały. Henryk Laporte nie żyje. Dawid rozkazuje Maurycemu wyłączyć kotarę i całej trójce wejść na parapet. Chwila oczekiwania, po której Dawid strzela. „Ich troje odrzut rzuca na okno, osłabiona linią pęknięć płyta pęka”. Spadają.

 

Czytając prozę Kirscha, odnoszę wrażenie, że jest to autor na wskroś współczesny, dlatego w jego przypadku nie ma sensu umieszczanie akcji opowiadań w innym czasie niż teraźniejszy. Bohaterowie prozy Kirscha zawsze są współcześni, mówią współczesnym językiem, słuchają Moody Blues, Jetro Tull, Pink Floyd i Emerson, Lake and Palmer, jeżdżą samochodami, noszą długie włosy, takie same imiona, czasem nawet nazwiska, a dziewczęta są rude i mają zielone sukienki. W związku z tym umieszczanie akcji w przeszłości (proza historyczna) lub przyszłości (proza fantastyczna) jest tylko zabiegiem kosmetycznym, bo naprawdę liczy się tylko człowiek posługujący się językiem Kirscha, jego wrażliwością i widzeniem świata.

 

Jak więc to się stało, że pisarz o takim potencjale twórczym przestaje pisać, że mija ćwierć wieku i Sylwia Kazimierczak, recenzując książkę Jerzego Żurka, pisze: „Jerzy Żurek należy do pokolenia urodzonych tuż po wojnie. W tym pokoleniu krytycy optymiści lat 80 upatrywali twórców »rewolucji artystycznej«. Dziś o nazwiskach Słyk, Kirsch (Donat), Anderman mało kto słyszał. Nie to się dziś czyta”[35]. Charakterystyczne jest to, że podobną odpowiedź otrzymałem od Donata Kirscha:

 

Przestałem pisać z dwóch powodów. Po pierwsze, nie widziałem sensu w pisaniu po polsku, kiedy mieszkałem w Ameryce i całe moje rozumienie życia tutaj, tak jak samo życie, było zdominowane przez język angielski. Po angielsku mówię i piszę całkiem sensownie, tyle że ze śląskim akcentem. Był to jeden z powodów, dla którego wyjechałem z Chicago, gdzie miałem trochę dosyć gorzknienia i stylu życia Polaków. W domu mówimy po angielsku i przez większość czasu myślę po angielsku. Moja młodsza pasierbica nie nauczyła się nawet po polsku (miała 3 lata jak tu przyleciała).

 

Pisarz w USA radykalnie zerwał z przynależnością do różnorakich koalicji, koterii, partii i związków, wszystkiego tego, co czekałoby go w Polsce, ale też w ten sposób skazał się na literacką samotność, a w konsekwencji rezygnację z pisania. Okazało się, że uprawianie pisarstwa nie musi być koniecznością, można świadomie skazać się na milczenie i zapomnienie, a pytania o egzystencjalny sens literatury odłożyć na półkę.

 

Po drugie, mam dużo notatek po angielsku, ale przy moim stylu pisania, potrzebowałbym około 6 miesięcy, aby się rozpędzić (Liście... zajęły mi trzy lata, Pasaż — pięć, obydwie powieści pisane z długimi przerwami). Z prostych względów praktycznych nie mogę sobie na to pozwolić. Poza tym proza w moim stylu nie jest aż tak bardzo sprzedawalna. Nie chciałem też stać się typowym polskim wygnańcem i zdecydowałem się raczej na adaptację do Ameryki. Jedyny problem to taki, że Amerykanie, specjalne w Kalifornii, są bardzo nudni i interesują ich tylko sprawy codzienne: ile w końcu można rozmawiać o sporcie, czy ogródku przy domu. Także bycie konsultantem wymaga sporo wysiłku. Kiedy mamy wolny czas i pieniądze, to z reguły jedziemy w tropiki albo do Europy odwiedzać pozostałych przy życiu rodziców.

 

Wynika z tego, że Donat Kirsch miał przeczucie, pisząc w Elaboracie, iż „w starciu dwóch rodzajów prozy (o tym kiedy się ono rozstrzygnie wolałbym nie pisać), stroną skazaną na porażkę jest strona żywego języka”[36]. Dzisiaj po około dwudziestu pięciu latach wiemy już, że były to słowa prorocze, ale zwycięstwa martwego języka nie spowodowało wsparcie wielkiej tradycji, świętości kultury i piewców chwili dziejowej, lecz banalne lenistwo wynikające z nieprzygotowania czytelnika do odbioru nowej, trudniejszej formy przekazu.

 

 


 


[34] D. Kirsch, My sami sami, „Nurt” nr 4/1980, s. 14,15.

[35] S. Kazimierczak, Pożartować z rodakami, http:/czytelnia.onet.pl./0,16558,0,1551, recenzje.html, 20.12.2004.

[36] D. Kirsch, Elaborat, j.w., s.66.

 

powrót do poprzedniej części   powrót do strony eKsiążki Stare i Nowe