eGNOSIS

Elaborat — 
— debiuty lat siedemdziesiątych   cz. III

Donat Kirsch


Donat Kirsch (ur. 1953 r.) pisarz polski, mieszkający od 1981 r. w USA. Przed wyjazdem z kraju opublikował powieść Liście Croatoan i wiele opowiadań, które ukazały się w prasie literackiej. Wprowadzenie stanu wojennego w Polsce stanęło na przeszkodzie wydaniu powieści Pasaż. Opowiadanie My sami sami (1980) drukowaliśmy w Gnosis 4.
O przesłaniu (zamieszczonej w obrębie eGNOSIS) powieści Liście Croatoan - w eseju Liście pisze (również) na naszej stronie Barbara Robakiewicz.
Kolejne opowiadania w Opowieściach Wizjonerskich to Nasz pierwszy świat oraz Zadziwiający wdzięk i Obrazki ach, te obrazki. Zainteresownych tą b. oryginalną i ciekawą prozą zapraszamy do lektury powieści Pasaż, która staraniem doMu wYdawniczego tCHu ukaże się nareszcie - jeszcze w lecie b.r.

Zamieszczony obok esej ukazał się w 1981 roku w piśmie „Twórczość”.

 

 

DYGRESJA

 

1.

 

Nowa proza lat siedemdziesiątych pozostała obojętną na posłannictwa i cele wyznaczone literaturze w latach siedemdziesiątych (a tym bardziej teraz w drugiej połowie 1980 roku). Jej twórcy podjęli próbę ustalenia praw swego bytu obok dominującej prozy martwego języka. Nie atakowali niczego i niczego nie chcieli zmieniać, wtedy porzucili to, o co walczyła literatura dla całego wszechświata możliwych słów i zdań. Wybór wszechświata był obiecujący artystycznie, ale oznaczał zamknięcie drogi na Parnas.

Dzisiaj zaczyna być inaczej i dlatego jestem skrajnym pesymistą, gdy wyobrażam sobie przyszłość prozy żywego języka (zresztą inaczej nie pisałbym elaboratu o sytuacji i znaczeniu debiutów lat siedemdziesiątych). Dlatego nie sądzę, żeby nowa proza miała być czymś więcej niż dygresją w dyskursie toczonym poprzez czas (bo nie mogę inaczej na to patrzeć) lub zjawiskiem, o którym będzie się chciało jak najszybciej zapomnieć.

 

2.

 

Nowa proza godząc się na nieuniknioność cywilizacji starała się jednocześnie wymknąć miażdżącym wszelką wrażliwość technologiom społecznym i przemysłowym. Piszę „wymknąć”, bo nikt nie jest w stanie odgadnąć (ze względu na zbyt wielką liczbę danych) zagadki przebiegu wszystkich powiązań między tradycją, pamięcią, dniem dzisiejszym i tą częścią wszechświata możliwości, z której wyłoni się jakieś jutro — próby technologicznych rozwiązań takiej zagadki przypominają ciągle sposoby użycia prasy hydraulicznej do naprawy zegarka; inna rzecz, że wszelkie niwelacje i pacyfikacje świadomości dokonywane przez cywilizację fascynowały twórców prozy żywego języka w sposób wręcz niezdrowy.

Język żywy w nowej prozie był na tyle sensowny, na ile istniał mimo rozpaczliwego ogromu niewiedzy, która .towarzyszyła decyzjom podejmowanym przez ludzi. Nie mógł być ani piękny, ani specjalnie logiczny (nie bez powodu pisał kiedyś Jerzy Pluta swój profetyczny tekst o „pięknych, chropawych zdaniach”), ani trwały. A o jego randze przesądzać mogło tylko to, co miało cechować dawne scholastyczne summy: dostateczne wyszczególnienie, łączenie przeciwieństw i zupełność — tylko wtedy można było przy odrobinie szczęścia, porozumiewać się za jego pomocą, przede wszystkim z tym, co nas otacza.

 

3.

 

Mowa niosąca piękno, emocje czy pytania o swój byt nie musi być wcale rozgadana i rozwlekła, po prostu nudna, nawet wtedy, gdy służy sprawdzaniu obecności i wydawaniu poleceń. Odszukanie takiej mowy było jedynym celem artystycznym nowej prozy. Stąd brało się przekonanie wyrażania przez najbardziej odważnych autorów prozy żywego języka, że najbardziej błahe wydarzenie jest przez język wyposażone w potencjalną możliwość wywołania jak najdalej idących skutków. To, co jest, będzie lub było, może być odszukane w języku lub możemy szukać wpływu tego na nas także poprzez język. Dla całej grupy bardzo różnych od siebie pisarzy stało się oczywiste, że realność (inni mówią: rzeczywistość), którą megalomańsko nazywamy naszą, już przestała być dla nas czymś materialnym, bo tak poszerzyło ją poznanie, że dawno straciły znaczenie dotknięcia ręką czy intuicje towarzyszące codzienności. Zmiany i manipulacje w realności, która coraz bardziej przypomina delikatną pajęczynę, stawały się powoli tylko zagrożeniem (bo jako jednostki i narody nie wierzymy już, że możemy być tacy jak kiedyś), więc autorzy prozy żywego języka opisywali jako jedynie możliwe reakcje: schematy ucieczki i agresji: nie (jak by chcieli pisarze używający martwego języka) powoływali się na przeróżne święte księgi naszych czasów.

Skrajna była także uległość nowych pisarzy wobec charyzmatu, chronologii i hierarchii zawartych w mowie — nie byli oni w stanie traktować słów i zdań jako narzędzi; na tyle mowa była ich, na ile oni należeli do mowy — nieunikniona więc była w ich pisarstwie obecność upartej gry o wzajemne określanie się symboli i ludzi. Tworzyli w czasach, gdy wiedziano, że zawsze jakiś kod (najczęściej języka przedmiotowego) pośredniczy w tym wszystkim, co nadchodzi do nas z zewnątrz i nie wywołuje reakcji odruchowych (zresztą i ich bezpośredniość istnieje zanurzana wielokrotnie w języku).

 

4.

 

Proza żywego języka była tolerancyjna (dlatego jej wrogowie pisali o braku zaangażowania i ucieczce od współczesności), piszący ją ludzie obserwować musieli zbyt często, jak umierają słowa i zdania, gdy zniszczyć możliwość wypowiadania wszystkiego, co ślina na język przyniesie. Wszelka powaga uznawana za jedyną, jakiekolwiek posłannictwo niszczą rozmowę prowadzoną przez miejsca i czas, niezależną od intencji i zawierającą zawsze więcej, niż wydaje się nam, że chcemy powiedzieć — rozmowa taka nie jest dziełem człowieka ani grupy ludzi, ale zapisem tego, jak dzieląc się i łącząc, atakując i uciekając, jesteśmy (tylko dlatego żywe są dla nas; mądrość Tukidydesa i piękno „Rigwedy”). Świadomość, że istnieje żywy język nie jest ani przyjemna, ani wygodna — obca mu jest jakakolwiek moralność, a ból i ohydę niesie tak samo skutecznie i pewnie jak to, co nazywamy pięknem.

Wszystkie rewolucje języka były rewolucjami moralności i etyki. Nie czarujmy się więc: mowa jako taka nie jest ani piękna, ani elegancka i nie ma nic wspólnego z czyjąkolwiek mądrością; gdyby taka była, nie mogłyby trwać w niej poglądy stare i rodzić się nowe — nawet te najbardziej głupie. Także wolność rządząca bytem nie polega na tym, by uznawać w niej tylko to, co dla nas wygodne czy dobre, ale to wszystko, co jest ona w stanie wyrazić. Możemy i musimy odmawiać pewnym rzeszom prawa do istnienia w społeczeństwie, ale nie możemy twierdzić, że nie ma słów na ich opisanie — byłby to już tylko obłęd.

 

 

INWERSJA

 

1.

 

Konieczny dla istnienia każdej wolności wszechświat możliwości przejawia się w przypadku języka poprzez różne jednocześnie istniejące i dopuszczalne zmiany w systemie wzajemnych związków jego głosek, słów i zdań (istnieją sposoby także naukowego opisu tych zjawisk — chociażby te dokonane przez Jakobsona czy Shannona). Ponieważ żyjemy w czasie, istnieje zawsze możliwość (i nic poza nią) jednorazowego określenia takich konfiguracji za pomocą relacji następstwa i poprzedzania dlatego, że istnieją: antonimy i parafrazy, skojarzenia i różna jest (zależna od aktualnych siatek semantycznych) ogólność wyrazów.

 

2.

 

Najprostszymi konfiguracjami są inwersje.

O ich roli w literaturze pisał kiedyś Stanisław Lem: „Rezultatem operacji inwersyjnej jest przede wszystkim zaskoczenie czytelnika poprzez atakowanie jego znieruchomiałych poglądów”.

Nie przypadkiem więc inwersje najłatwiej daje się zauważyć w utworach fantastycznych i w dowcipach. Także każde odejście od przyjętych norm musi dać (jako jeden z efektów) inwersje — w ten sposób można wytłumaczyć, dlaczego tak łatwo da się ośmieszyć oryginalność w literaturze (dla wielu ludzi samo pojawienie się inwersji jest wystarczającym powodem, aby tekst, w którym ono zachodzi, sklasyfikować jako niepoważny).

 

3.

 

Wspominam o inwersji dlatego, że jeśli ją odnajdujemy w tekście, to znaczy, że dokonane zostały jakieś przewartościowania. Inną już sprawą jest wartość tych poczynań światopoglądowych.

Głównym niebezpieczeństwem towarzyszącym, według Stanisława Lema, stosowaniu (świadomym lub nie) inwersji jest możliwość otrzymania w wyniku gry asemantycznej tyle mającej wspólnego z literaturą, co partia palanta — dzieje się to najczęściej wtedy, gdy ktoś nie ma dosyć odwagi, by przyjąć do świadomości, że konsekwencje tego, co sam wymyślił, sięgają bardzo daleko. Mam na myśli obawę przed Uczynieniem dynamicznymi różnych związków słów i zdań, które, sprawiają wrażenie zastygłych od początku dziejów.

 

 

CYTAT

 

1.

 

Nie neguję sensu tych prób klasyfikacji prozy, które starają się nazwać(co nie zawsze jest takie łatwe) tematykę różnych tekstów.

Trudno je jednak stosować w przypadku inwersyjnej i pełnej wieloznaczności prozy żywego języka. Gdybym więc podczas pisania o wybranych realizacjach nowej prozy używał pojęcia tematu w sposób totalny, znalazłbym się w sytuacji, którą tak opisał (używając porównania literatury do szachów) Stanisław Lem: „Przecież końcówka, w której się daje mata koniem, nie będzie zaliczana do hipologii, a ta. w której królową go dajemy, do nauki rojalistycznej o monarchiniach”.

 

2.

 

Autorów nowej prozy nie interesuje pokazywanie odpowiednio spreparowanych przykładów, które w myśl reguł „przedstawiania rzeczywistości” mają ilustrować różnorodne szlachetne idee używane do czynienia człowieka lepszym.

Należą oni do pokoleń pozbawionych wiary w możność uniknięcia ludzkiego upodlenia i w potrzebę jakiejkolwiek kolejnej próby naprawy świata. Przypomina to bardzo ironiczne rozumienie cywilizacyjnego niepokoju, jakie prezentował biolog Henri Laborit: ,,Otóż chodziło o to, aby wyjaśnić, jak na skutek działania popędów, które zaczynamy rozumieć (jest ich trzy: picie, jedzenie i spółkowanie, wszystko inne jest wyuczone) doszło do ogólnej bijatyki”.

Jest to ważne dla nas. którzy żyjemy w czasach technologicznej codzienności, a oznacza to, że sami nie wiemy, co widzimy, czujemy, często nie wiemy nawet, o czym myślimy. Nie można w takiej sytuacji powiedzieć niczego jednoznacznego (o czym chyba wszyscy marzymy), nie można nawet sformułować pytań, bo nikt nie zagwarantuje nawet cienia sensu w możliwych odpowiedziach.

 

3.

 

Jednak, o czyni jestem głęboko przekonany, nie wolno niczego zapomnieć, bo oznaczałoby to zapomnienie siebie samych. Jednak, aby pamiętać trzeba mieć odwagę, by powiedzieć sobie samemu to, co mówił J.G. Ballard (pisarz z kręgu science-fiction): „Po raz pierwszy od końca zimnej wojny stał się zewnętrzny świat prawie zupełnie fikcją. To jest pejzaż masowych środków przekazu [...]. Kompletnie zdominowany przez reklamę, telewizję, politykę [...]. Pisarz ma znaleźć rzeczywistość, ma wymyśleć rzeczywistość, a nie wymyślać fikcji. Fikcja jest już tu”.

Ta będąca cechą współczesności totalna i obłędna inwersja powoduje, że najbardziej nawet ekstrawaganckie konfiguracje znaczeń są bodajże jedynym właściwym narzędziem pisarskim naszych czasów (co nie znaczy, że inne sposoby pisania są nie warte funta kłaków).

Pisarze zaliczani do nowej prozy tak właśnie piszą nie dlatego, że zostali nie wiadomo skąd powyciągani przez Henryka Berezę lub przez załogi latających spodków, ale dlatego, że świat, który codziennie ich otacza, wydaje się być coraz bardziej odległy i coraz mniej dostępny dla ludzkiego rozumienia i działania.

Kolejna część eseju

powrót do poprzedniej części   powrót do strony eKsiążki Stare i Nowe