eGNOSIS

 

Krzysztof Gąsiorowski
urodził się w 1935 r. w Warszawie, poeta, krytyk. Współzałożyciel Klubu Hybrydy i Orientacji Poetyckiej Hybrydy.
Zbiory wierszy: Podjęcie bieli (1962) Białe dorzecze (1965), Tonące morze (1967), Wyprawa ratunkowa (1971), Wyspa oczywistości (1972), Małe rapsody  (1974), Bardziej niż ty (1975), Wyprawa ratunkowa. Wiersze zebrane (1980), Poezje wybrane (1980), Z punktu widzenia UFO (1986), Milczenie Minotaura  (1990), Powrót Atlantów (1992), Gemmy w kości policzkowej (1993), Milczenie Minotaura  (1994), Biedne dwunożne mgły (2001), Gongora, mamka bogów (2002), Coś własnego — antologia ,,poetów z Hybryd"— wybór i posłowie (2002).
Książki eseistyczne: Trzeci człowiek. Szkice o realności poezji współczesnej (1980), Poezja polska 1945-1980. Krytyczne i historycznoliterackie uwarunkowania próby całości (1985), Fikcja realna. Szkice o poezji współczesnej (1985), W tej spowiedzi otwierają się przepaści (1994), Warszawa jako kosmos wewnętrzny (sny i zjawy), Esej poetycki (1997), Norwid, wieszcz — sufler (2002).

Gongora mamka bogów

Krzysztof Gąsiorowski

 

AKRYBIA

Być może mają rację nepalscy lamowie,
głosząc: jedynym zadaniem ludzkości
jest przywołanie wszystkich imion Boga -

rozpoznany wszechbyt powróci wtedy
do siebie; być może.

Od tysięcy lat odczytujemy to
zawiłe przesłanie — w drżeniu cienia na płatkach
jaśminu, tuż przed zmierzchem; w pręgach
tygrysiej skóry, jak twierdzi Borges; w złamanym
nożu... ach, w hekatombach wielkich narodów...;
wszystko czeka na słowa.

Popatrzmy, jak to się dzieje
w świętej księdze japończyków, w Kojiki:
Pan Ogarniający Wszystko Na Niebie, Najwyższa
Moc Życiodajna, Duch Uśmierzający Szlachetne
Łono, Duch Wielości Oblicz, Wielki Jednoczący
Starzec, itd, itd.

A potem : Wielki Duch Dopadający Na drogach,
Duch Wyznaczający Oddalenie W Czasie...A nawet:
Duch Wyginający Drzewa Trzęsące Blaszkami Miękich
Liści; albo : Duch Uczenia Się Od Ptaków Wodnych
Z Opromienionych Miejsc Wśród Bagiem, Duch
Powstawania Bąbli... itd.,itd. I to w hieroglifach !

Zauważ, to nie zjawiska, to Opowieści.
I jeśli Fenicjanie rzeczywiście coś istotnego
przywieźli ze swoich tajemniczych podróży
( pomijając pieniądze) — to właśnie
alfabet

o dwudziestu czterech odmianach ( krótszy
zatem, niż współczesny czas księżycowy);
bardzo to usprawniło nasze przeznaczenie.

Najprawdopodobniej, fizyczny udział człowieka
w odradzaniu się bogów: nasze życie — nasze marzenia,
nasze wzloty i upadki tylko w niewielkim stopniu
pomagają w zbożnym zadaniu przywracania Bóstwa
do przytomności.

Mów, pisz, maluj, tańcz, śpiewaj
— może je wymówimy z nicości.


 

FONIE I WIZJE

Psuć się zaczyna ten boży
telewizor:
siedzimy przy kawiarnianym stoliku,
rozprawiając, powiedzmy, o sensie
istnienia...;
wyłącza się dźwięk;
rozmawiamy nadal, niczego nie
zauważając;
cisza coraz rozleglejsza, przelewa się
przez horyzont i zaczyna zagłuszać
łoskot przeszłości:
jeszcze przez chwilę dudni cichnący
lament dzwonów gdzieś z połowy
siedemnastego wieku — jakiś pożar, albo
nadciągają tatarzy — potem cichnie nawet
milczenie...; wyłącza się dotyk:
ciało — nogi, ręce, głowa... topnieją,
jakbym był kukiełką z wosku i
niebacznie zażegał w sobie ogień;
jestem już tylko oczami, samym
wzrokiem : widzę
puste krzesełka, nieco odsunięte
od stolika, przy którym nadal trwa
wyzbyta ludzi sprzeczka; tak
już pozostanie.


 

*  *  *

Co też wyrzuca na brzeg
morze wieczności ?

Zerwaną melodię, kawałek koloru;
czyjeś cienie, wspaniałe miejsca
na ruiny świątyń, piękne puchary
z grobowców, już puste i bez łez....;

oczyszczająca moc materii.

Z tego wszystkiego my
biedni ludzie wnosimy, że niegdyś
istniał złoty wiek ludzkości;
tak wnioskujemy z tych resztek
opłukanych z cierpienia i zgrozy.
 


 

EKSPEDYCJE MISTYCZNE...

Ekspedycje mistyczne: Orficy.
Odradzający się jak ogon salamandry
Dionizos. Słynna
wyprawa Orfeusza do Cieni — powrócił
z nikim, a przecież nie zamieniło go to
w słup soli; zginął później, rozszarpany
przez przyszłe wdowy po Minotaurze -
nie wybaczono...

Jesteśmy jak przewężenie klepsydry -
— labirynt zewnątrz i wewnątrz:

Odys wymieniający wiosło na łopatę
grabarza;
o zwycięstwie Tezeusza jeśli już coś wiemy,
to tylko dzięki Ariadnie, dzięki jej
rozwijającym się i zwijającym
jak u polipa włosom, o duszo moja...

Spiralne wędrówki po Bad — Do.
Empedokles spacerujący po Polach Elizejskich
w jednym sandale, wyśmiewany przez gówniarzy.
Zejście Chrystusa do Piekieł...

Pamiętna data; 8 kwietnia 1503 roku,
kiedy to Dante stanął u wrót z napisem,
który współczesny europejczyk zna
też z innej bramy, też otwartej, już ku niebu,
na ścieżkę z dymu...

W kilkadziesiąt lat później, gdzieś pod koniec
roku 1577, Jan de Vepa, zwany Janem od Krzyża,
wkracza w swe noce ciemne...Itd.

Czy rzeczywiście musimy
zaznać się w swojej zgrozie, tam u korzeni,
u Matek, w łonie których przebóstwia się
martwota materii, przestrzeni i czasu?
Połyka nas to, co niegdyś wypluło?

O co tu chodzi ? O złudzenia ludzkiego umysłu,
który dojrzał i umie już pomyśleć
straszne i okrutne pustynie świata bez siebie?

O ową tajemniczą, elementarną — ostatecznie
niepodzielną — cząsteczkę Bytu: śmierć;
śmierć , co nie łączy się z nikim i z niczym,
nawet w hekatombie ?
Śmierć osobna, a przynajmniej osobista ? Też
mi pocieszenie.

I to miałby być ten wierzchołek
góry lodowej, widocznej pod mikroskopem
elektronowym? Albo przez teleskopy -
tam, w tej ohydnej, nieskończonej, puchnącej ranie
czasoprzestrzeni?

A myśl miałaby ją przemierzać i
wypełniać.

Wielu z nas w to wierzy;
że wypełnia — od początku, teraz,
i na wieki wieków.
 


 

JĘZYKOZNAWSTWO NA POZIOMIE ELEMENTARNYM

Zaprawdę, powiadam Wam, tam
w dzieciństwie; a nawet w młodości, wśród
przymiotników i przysłówków nie ma jeszcze
rzeczy i ludzi.

Z widnokrągu rodziców, których zobaczymy
najpóźniej, wyłaniają się — rodzą się w bólach
rzeczowniki: laska ze srebrną gałką — czyli ciotka,
ołówek i okulary z nauczyciela, Tadzik to piłka,
Agatka — płacz z piegami...

Z czasem wszystko staje się coraz mniej
niewinne. Świat zaczyna poruszać się. Czasowniki.
Goni nas miejscowy osiłek. Adiunkt zezuje.

Krystyna stale się spóźnia. Pomińmy dyszącą,
podstarzałą, stale podpitą Wandę, z jej rozpalonym
do białości brzuchem i jej czasownik.

Bardzo, bardzo mozolnie lepimy
coś sensownego z tych części mowy. Toporny
Golem wciąż sprząta nasze podwórko, donosi
wodę i bywa, z braku kogoś lepszego — kochany...

Któregoś dnia cały ten wszechświat
nagle się zapada. Wracają do słownika,
który był na początku — nasze miłości,
małżeństwa, dyplomy, ordery, choroby,
lęki i urazy. I odzyskują porządek
alfabetyczny.
Idziesz potem zatłoczoną ulicą, rozglądasz się,
patrzysz na pomijających cię ludzi... I zagarniają cię
nieodparte abstrakcje : odraza, litość i współczucie.
 

 

 

*  *  *

Plamista liszka na kamieniu,
pełznąca swoją wątłą, zielonkawą
granicę między życiem i śmiercią;

lub jakiś dziwny ptak, koziołkujący
tuż u wylotu wielkiej, chociaż
jeszcze niewidzialnej ciszy,

a nawet tamci — lew,
albo tygrys: samoistni, osobni jak
układy słoneczne...

i wszelkie inne jednoznaczne
zwierzęta na tle bezradnego rozumu.

Tak, hipoteza reikarnacji
wydaje się być jedyną etyczną zasadą
etyki:

jeśli możesz wcześniej obejrzeć
swoje przyszłe wcielenia,
możesz — wybierać, a nie zgadywać.

 

 

 

SZYBY I LUSTRA

"Nadzieja, którą się ogląda,
nie jest nadzieją, bo jakże może ktoś
spodziewać się tego, co już widać.",
pisał Paweł z Tarsu w słynnym liście
do Koryntian. Ateiści

i wierzący spierają się : gdzie
dopełnia się prawdziwe życie — Tu,
czy też Tam, w zaświatach.

W gruncie rzeczy jest to problem dla
Wielkiego Szklarza ( jeśli zaufać Spinozie).

Czym bowiem w swej istocie jest
Śmierć ? Soczewką — przez którą oczyma
duszy widzimy miasto zbawienia z tęsknot
koczowników

( ale i jego slumsy: Czyściec lub Łąki
Elizejskie, kazamaty Piekieł i łagry
Otchłani...) ? Niewidzialną szybą,

którą wystarcza stłuc, aby
wejść z powrotem w swoje sny i krajobrazy
wewnętrzne, gdzie gwiazdy stoją otworem i
wycieka z nich światłość wiekuista ? Horyzontem,

wiecznie zasłaniającym nasz rodzinny dom
z lustrami, które się w puste noce zamyka?

Samym lustrem wreszcie ? Czyli także
szybą — tyle że powleczoną judaszowym srebrem,
poczerniałą z wiekami, wykrzywioną,
jak czasoprzestrzeń ? Napróżno

w niej się przegląda nasza jedyna doczesność,
bardziej się domyślając, niż widząc — mętnie

świecące zarysy aniołów i smoków, bogów,
demonów i bóstw... które z nas żyją.

Lustra drzew na skraju lasu, lustro ściany,
lustro godziny czwartej nad ranem -
sobowtór przysiadł na krawędzi tapczanu
i mówi : a teraz się wymieniamy !

Szybo — wołałem w jakimś młodym wierszu -
szybo, ucieleśniona nieobecności.


 

SFINKS
 

Sfinks, warujący
u Piramid

(całe aleje Sfinksów w Mieście
Umarłych...),


ten strażnik Bytu, na przełęczy
pomiędzy nikim a wszystkim

— rzeczywiście milczy.

Tyle , że współczująco ! Zniechęcając
do pytań. Głupcy
dopatrują się w tym wzgardliwej
obojętności.

A on nas chroni -
przed wiedzą o nieistnieniu
bogów;

jedyną prawdą naprawdę
nie do wyobrażenia.

Przeczuwamy ją tylko,
i to z Drżeniem i Trwogą;

wygnańcy
w pustkach Wszechświata,

na ostatecznym rozdrożu.


 

LAMENT DOKTORA MALTHUSA

Żyje nas ponad sześć milardów.
O, cholera, Adamie, boży kmieciu;

podobno od stu do dwustu milionów
plemników uwalnia się i ginie przy każdym
wytrysku, istny holocaust.

Wulkany, trzęsienia ziemi, zarazy, wielkie
wojny i masakry, wyprawy religijne, całopalne
ofiary z miast... ; wszystko na nic.

Pozostawmy zatem na boku — geologię,
historię naturalną i polityczną, problemy teologiczne...,
zajmijmy się demografią i seksem:

czcigodnym ludobójcą jesteś, mój bracie,
kiedy gzisz się z panienką.

Adamie, sześć miliardów, podzielone przez sto
milionów... — to ledwie sześćdziesiąt razy! Na te
dziewięćset lat, które podobno przeżyłeś ?


Niewiarygodne, jeśli wiem coś niecoś o
Ewie, nie mówiąc o Lilith. Tyle dziś to nawet
garbaty asceta potrafi.

Sześćdziesiąt razy. Kilka nocy
młodego Lwa Tołstoja. A i tak przesadziłeś.
Tłok.

Tłok na ulicach, w łóżkach, w obozach
i więzieniach. Zatłoczone cmentarze. Tłok
na pustyni. Robimy co możemy : mordujemy,
głodzimy, wyskrobujemy... Nic z tego.

Nie mogłeś być bardziej powściągliwy?

 

 

 

TO JASNE...

To jasne,
że wszystko trwa
tylko dlatego, iż światło
nie może się rozpędzić.

Gdyby było inaczej —
wszechświat
zapadłby się wcześniej,
nim zaczął !

( Fizycy potrafią wyliczyć,
ileż to mogło się dziać
takie nie-istnienie. )

A więc kielich ze światła ?
Tak. I szamoczące się w nim
mrówki

galaktyk, gwiazd, planet,
wraz z ich mieszkańcami...


 

OKO

Wszechmogące oko,
widzi, co poroni :

patrzy — i gwiazdy,
i planety...;

patrzy kilka tysięcy lat
na sekwoję, a kilka tygodni
na mrówkę,
wpatruje się, na mgnienie,
w cząstki elementarne...

widzi — stwarzając !

A potem to wszystko
ogląda naszymi oczyma.
 

 

 

WIRY

Wiry nieskończoności, lej gwiazd,
loch księżycowy, przepaście obłoków;

doły spojrzeń, jamy rzeczy, wnęki
słów, nora ciała;

jaskinie wewnętrzne, nisze,
myśli o miłości i śmierci, czeluście
czułości;

studnia z płodowymi wodami,
otchłanie,chyba wcześniejsze
ode mnie...

Tak, jestem na dnie.
Ale jak tutaj wpadłem ?

Chyba tylko przez ten świecący
nade mną otwór słoneczny.

Jasność. Mroczniejąca, jeśli
popatrzysz dłużej. Nikną szczegóły;
tak, tamtędy.

Nieopatrznie, bosą nogą nastąpiłem
na światło -

i runąłem, wśród błyskawic
i tęcz, w jedną z warszawskich
tętnic.                                                            

powrót do strony Opowiesci Wizjonerskich    powrót do strony eGNOSIS