eGNOSIS

Bohdan Kos (ur. 1941) – fizyk teoretyk, filozof,  poeta. W latach 80-tych współkierował podziemnym wydawnictwem LOS. Publikował w Odrze, Znaku, Powściągliwości i Pracy, Kulturze niezależnej, Manuskripte, Muschelhaufen oraz Gnosis. Wydał tom wierszy Podróż złudna. Jest współautorem przekładu kabalistycznych tekstów Sefer Jecira oraz Sefer-ha Bahir.

Atrament

Bohdan Kos

 

 

 

zanurzona

 

tak cicho płynie
niewypowiedzianie lekko
nogi wysuwają się z miejsca gdzie były
i ze mnie
tam
dokąd zmierzają
gdzie już są
inny
wodny król
przyjmuje ich gładkość jak należny mu hołd

 

 

 

umarli

 

kiedy ich nie ma
kiedy ich nie ma tak dotkliwie
oni są przecież
i tylko
że daleko
że gdzie indziej
serce boli
nasłuchując pukania
oczekując znaku
modlitwę o deszcz układamy
bo ich jest deszcz
jak my w płaszczach
tak oni w kroplach chodzą
jak my wieczerzą gorącą
tak oni meteorologią się sycą

ścieżki deszczu do nich prowadzą
oczy deszczu do nich się uśmiechają

krople to słowa
słów stosunki
szmery nieba
modlitw kręgi
wybaczenia
prośmy deszczu
prośmy o ich przyjście
pierwsze krople uderzą w liście
drugie w ścieżkę i parapet

to deszcz przychodzi do nas
podaje nam ich kruche dłonie
mieszkamy z nimi
w jasnych salonach wszystkich kropel jednocześnie

 

 

 

niepojęty deszcz

 

ciecz

spadanie
w łasce oddzielnych kropel

naczynia bez naczyń
pełne siebie

jakie to proste

krótkotrwałość
i odwieczność

bycie w sobie
i bycie w nas
tak jednoczesne

szczęśliwy deszcz

 

 

 

* * *

 

amen
oni żegnają się
na krzyż sumują
ale nie jest tak, że umrzemy bez pocieszenia

z pocieszeniem
choć umieszczonym z tamtej strony
jak kalkomania odbita na odwrót
w zwierciadlanym przemienieniu prawego na lewe

prozy stron sto osiemdziesiąt trzy
w sumie
bo zbyt trudno
podzielić przez dwa
wierszy tyle a tyle
minus trzy złe

w poprzek do świata niesione
trumny nasze rozśmieszą nawet pozytywistów:
ci co kulę połknęli
nie wystają ani o cięcie z kartki papieru

one odsłonią piersi jeśli nas kochały
sprawdzą w sobie nasze dotknięcia
policzą
w czerni słów utopią
do łóżek wsypią

spadkobiercy otworzą Schulza na osiemdziesiątej stronie
poczytają
i wsuną nas z nim
niesytych absolutu
w tylne rzędy bibliotek

amen
oni żegnają się
moje wiersze
twoje wiersze

 

 

 

* * *

 

smutek

to nie jest wiersz
to nie jest wiersza radosne na świecie bycie

tak się nie jest w wierszu
tak się nie jest w świecie

tak się jest nigdzie
tak się jest nikomu

 

 

 

nie zwlekaj z odpowiedzią

 

odłożył książkę
tak to już jest
że
ciepło pokoju
oddaje czytającego
na pastwę
śniegu
i odległości

odłożył książkę
i wszystko
co w niej
co w nim
co w świecie

odłożył
bo między ciepłem a zimnem
pojawiła się skaza
zmętnienie dnia
niebycie
jak igła
zimne i wąskie

wyjrzał przez okno

czy rzeczywiście
ptaki są duszami zmarłych
przychodzącymi tu po pokarm wspomnień

na gałęziach
nieruchome
wpatrzone w okno
gawrony
czekały na odpowiedź

tylko
- tak
zza szyby

tylko to
- tak
z ciepłego pokoju

mogło
uczynić
na powrót
świat

 

 

 

posłani

 

nadszedł list
zaklejony
zaadresowany
nieomylny krzywiznami wielkich liter
patetyczny i mieszkający w nas duch
wysyła nas w podróż
wiele po niej obiecuje
wyruszamy niezwłocznie
pracowicie dzielimy
odległość przez czas
kilometry przez godziny
metry przez sekundy
lecz
ciągle to co mamy za sobą to tylko początek
Nowe Miasto
Nowa Woda
znużeni liczymy to co przeliczalne
hotele
bilety
dworce
i wszystkiego jest coraz więcej
w kolejnym liście
że jeszcze dalej
jakby duchowość była rozszerzającym się wszechświatem
przesiadki
bagaże
wreszcie nie może być już dalej
błękit ciemnieje w purpurę
krawędź którą dotykamy
to jest ciało
nasze ciało

 

 

 

pożegnanie

 

idź sobie
i bądź sobie
i nie bądź tylko
na moją zgubę
o wiarołomna
wiem
nieuważna raczej
płocha
niż zła i stracona
ale
śnij się innym
bądź im
jak ból zęba
upadek ikara
niech zdradzeni śpią ze zdradzonymi
razem
i daleko ode mnie

 

 

 

* * *

 

naga w tobie jestem
i widzisz wszystko
spowiedniku surowy

a nie pośrednikiem
lecz adresatem jesteś
próśb moich

i o win odpuszczenie
przez wstawiennictwo twoje
ciebie
właśnie proszę

czynię tak
aby ten który wybaczy
nie brał mnie skłamanej
zgubionej w zakamarkach niepewności
lecz czystą
w białej sukni wybaczenia
miał mnie

ty
abyś mnie
taką miał

tego proszę

 

 

 

inicjacja devirginatio

 

chciej tego
albo nie chciej

to takie łatwe
jedno i drugie
jak owada bycie lub niebycie

oberwanie guzika
jak w upalne lato
chmury oberwanie

niebieskie oczęta
jedwabiste
jedwabie

od samej siebie
w
duszną
noc
ciała
zejście

 

 

 

* * *

 

w świecie który nadal jest
nieistnienie moje
cicho
się
uprawomocnia

śnisz każdy nasz pocałunek z osobna
i słowa nasze
gdy już policzone

włosy moje śnisz
kiedy już nie moje
lecz
śnieniem twoim
wywyższone
z Bogiem rozmawiają czule

 

 

 

* * *

 

mam
zdjąć przed tobą suknie?
i piersi ciężkie
oddać twoim mądrym dłoniom?
czy
stać się owadem
i
oddawać się byle komu
owadzica owadowi
na liściu
w wodzie
byle gdzie
a ciebie mieć jak Boga
ponad i daleko
i płakać nocą żeś Kim Innym
i błagać
chociaż zaciągnij mnie pod mikroskop
przepatrz
i w szkiełku okularu
surowo
ukarz za niewierność

 

 

 

* * *

 

dlaczego
kiedy stoisz naga
niewinność otula cię
jak dzwon święty
dlaczego nie widać
że byłaś cudza
dlaczego nie jesteś jak dom
pełen śladów dawnych bytności
portrety na ścianach
zapisana kartka na kredensie
dywan poplamiony
dlaczego kłamie twoje ciało
jak kwiat
niczyjość obiecując słodką
i dlaczego
kocham to kłamstwo
jak
kulistą prawdziwość wszechświata

 

 

 

uwiedzenie

 

słowa
uśmiechy
palce

cukierek z papierka
a z ubrania ją

wierność
cnota

jak w skarbonce
moneta w myśli już wydana

 

 

 

* * *

 

rano
ciepły smakołyk piersi
spływa w geometrię stanika

to nie gruczołów delikatna dwoistość
lecz
dzienne sprawy
wymagają wsparcia
tramwaj
ulica
i biała pochyłość powietrza

dzień
niesie piersi w staniku ku tkliwej nieskończoności wieczoru

 

 

 

podróż

 

twój samolot

twój Rzym
między starożytnością a barokiem

twoja torebka
między dłonią a biodrem

tańce
toasty
twój hotel

i przecież
twój powrót
samolot
twoje ciało w nim
i zaraz
w moich dłoniach

to samo na czułej wadze miłości?

 

 

 

* * *

 

leniwy ptak
mówi ci: śpij
nieruchomy w słodkim syropie powietrza
i nieruchome dłonie modlących się
tak
umarłeś
i mieszkasz w zastygłym odłamku tlenu
w szafce kolekcjonera

 

 

 

* * *

 

któż to utonął
w
menzurce
słoju
w szklance
kto wskoczył głową w dół
do oswojonej małej wody

czy lżej mu tam
niż na dnie oceanu
gdzie depresja
w mroku
nigdy nie oddziela się od ciała

 

 

 

* * *

 

zwany umarłym
idzie
i
nie wie

na krótko
czy na wieczność to imię

zrywa kwiat
wie
to
myosotis
niezapominajka

 

 

 

Przejażdżka po perspektywie

 

wolant już zaprzężony
para oczu
i zbieżność

horyzont i chmura

u furtki
spostrzegawczość
i przedpołudnie
w pogawędce sąsiedzkiej

tak mało
a błoga pewność
że niczego nie brak

geometria - służebnica boża
powiewa chusteczką na pożegnanie           

powrót do strony Opowiesci Wizjonerskich    powrót do strony eGNOSIS