zanurzona
tak cicho płynie
niewypowiedzianie lekko
nogi wysuwają się z miejsca gdzie były
i ze mnie
tam
dokąd zmierzają
gdzie już są
inny
wodny król
przyjmuje ich gładkość jak należny mu hołd
umarli
kiedy ich nie ma
kiedy ich nie ma tak dotkliwie
oni są przecież
i tylko
że daleko
że gdzie indziej
serce boli
nasłuchując pukania
oczekując znaku
modlitwę o deszcz układamy
bo ich jest deszcz
jak my w płaszczach
tak oni w kroplach chodzą
jak my wieczerzą gorącą
tak oni meteorologią się sycą
ścieżki deszczu do nich prowadzą
oczy deszczu do nich się uśmiechają
krople to słowa
słów stosunki
szmery nieba
modlitw kręgi
wybaczenia
prośmy deszczu
prośmy o ich przyjście
pierwsze krople uderzą w liście
drugie w ścieżkę i parapet
to deszcz przychodzi do nas
podaje nam ich kruche dłonie
mieszkamy z nimi
w jasnych salonach wszystkich kropel jednocześnie
niepojęty deszcz
ciecz
spadanie
w łasce oddzielnych kropel
naczynia bez naczyń
pełne siebie
jakie to proste
krótkotrwałość
i odwieczność
bycie w sobie
i bycie w nas
tak jednoczesne
szczęśliwy deszcz
* * *
amen
oni żegnają się
na krzyż sumują
ale nie jest tak, że umrzemy bez pocieszenia
z pocieszeniem
choć umieszczonym z tamtej strony
jak kalkomania odbita na odwrót
w zwierciadlanym przemienieniu prawego na lewe
prozy stron sto osiemdziesiąt trzy
w sumie
bo zbyt trudno
podzielić przez dwa
wierszy tyle a tyle
minus trzy złe
w poprzek do świata niesione
trumny nasze rozśmieszą nawet pozytywistów:
ci co kulę połknęli
nie wystają ani o cięcie z kartki papieru
one odsłonią piersi jeśli nas kochały
sprawdzą w sobie nasze dotknięcia
policzą
w czerni słów utopią
do łóżek wsypią
spadkobiercy otworzą Schulza na osiemdziesiątej stronie
poczytają
i wsuną nas z nim
niesytych absolutu
w tylne rzędy bibliotek
amen
oni żegnają się
moje wiersze
twoje wiersze
* * *
smutek
to nie jest wiersz
to nie jest wiersza radosne na świecie bycie
tak się nie jest w wierszu
tak się nie jest w świecie
tak się jest nigdzie
tak się jest nikomu
nie zwlekaj z odpowiedzią
odłożył książkę
tak to już jest
że
ciepło pokoju
oddaje czytającego
na pastwę
śniegu
i odległości
odłożył książkę
i wszystko
co w niej
co w nim
co w świecie
odłożył
bo między ciepłem a zimnem
pojawiła się skaza
zmętnienie dnia
niebycie
jak igła
zimne i wąskie
wyjrzał przez okno
czy rzeczywiście
ptaki są duszami zmarłych
przychodzącymi tu po pokarm wspomnień
na gałęziach
nieruchome
wpatrzone w okno
gawrony
czekały na odpowiedź
tylko
- tak
zza szyby
tylko to
- tak
z ciepłego pokoju
mogło
uczynić
na powrót
świat
posłani
nadszedł list
zaklejony
zaadresowany
nieomylny krzywiznami wielkich liter
patetyczny i mieszkający w nas duch
wysyła nas w podróż
wiele po niej obiecuje
wyruszamy niezwłocznie
pracowicie dzielimy
odległość przez czas
kilometry przez godziny
metry przez sekundy
lecz
ciągle to co mamy za sobą to tylko początek
Nowe Miasto
Nowa Woda
znużeni liczymy to co przeliczalne
hotele
bilety
dworce
i wszystkiego jest coraz więcej
w kolejnym liście
że jeszcze dalej
jakby duchowość była rozszerzającym się wszechświatem
przesiadki
bagaże
wreszcie nie może być już dalej
błękit ciemnieje w purpurę
krawędź którą dotykamy
to jest ciało
nasze ciało
pożegnanie
idź sobie
i bądź sobie
i nie bądź tylko
na moją zgubę
o wiarołomna
wiem
nieuważna raczej
płocha
niż zła i stracona
ale
śnij się innym
bądź im
jak ból zęba
upadek ikara
niech zdradzeni śpią ze zdradzonymi
razem
i daleko ode mnie
* * *
naga w tobie jestem
i widzisz wszystko
spowiedniku surowy
a nie pośrednikiem
lecz adresatem jesteś
próśb moich
i o win odpuszczenie
przez wstawiennictwo twoje
ciebie
właśnie proszę
czynię tak
aby ten który wybaczy
nie brał mnie skłamanej
zgubionej w zakamarkach niepewności
lecz czystą
w białej sukni wybaczenia
miał mnie
ty
abyś mnie
taką miał
tego proszę
inicjacja devirginatio
chciej tego
albo nie chciej
to takie łatwe
jedno i drugie
jak owada bycie lub niebycie
oberwanie guzika
jak w upalne lato
chmury oberwanie
niebieskie oczęta
jedwabiste
jedwabie
od samej siebie
w
duszną
noc
ciała
zejście
* * *
w świecie który nadal jest
nieistnienie moje
cicho
się
uprawomocnia
śnisz każdy nasz pocałunek z osobna
i słowa nasze
gdy już policzone
włosy moje śnisz
kiedy już nie moje
lecz
śnieniem twoim
wywyższone
z Bogiem rozmawiają czule
* * *
mam
zdjąć przed tobą suknie?
i piersi ciężkie
oddać twoim mądrym dłoniom?
czy
stać się owadem
i
oddawać się byle komu
owadzica owadowi
na liściu
w wodzie
byle gdzie
a ciebie mieć jak Boga
ponad i daleko
i płakać nocą żeś Kim Innym
i błagać
chociaż zaciągnij mnie pod mikroskop
przepatrz
i w szkiełku okularu
surowo
ukarz za niewierność
* * *
dlaczego
kiedy stoisz naga
niewinność otula cię
jak dzwon święty
dlaczego nie widać
że byłaś cudza
dlaczego nie jesteś jak dom
pełen śladów dawnych bytności
portrety na ścianach
zapisana kartka na kredensie
dywan poplamiony
dlaczego kłamie twoje ciało
jak kwiat
niczyjość obiecując słodką
i dlaczego
kocham to kłamstwo
jak
kulistą prawdziwość wszechświata
uwiedzenie
słowa
uśmiechy
palce
cukierek z papierka
a z ubrania ją
wierność
cnota
jak w skarbonce
moneta w myśli już wydana
* * *
rano
ciepły smakołyk piersi
spływa w geometrię stanika
to nie gruczołów delikatna dwoistość
lecz
dzienne sprawy
wymagają wsparcia
tramwaj
ulica
i biała pochyłość powietrza
dzień
niesie piersi w staniku ku tkliwej nieskończoności wieczoru
podróż
twój samolot
twój Rzym
między starożytnością a barokiem
twoja torebka
między dłonią a biodrem
tańce
toasty
twój hotel
i przecież
twój powrót
samolot
twoje ciało w nim
i zaraz
w moich dłoniach
to samo na czułej wadze miłości?
* * *
leniwy ptak
mówi ci: śpij
nieruchomy w słodkim syropie powietrza
i nieruchome dłonie modlących się
tak
umarłeś
i mieszkasz w zastygłym odłamku tlenu
w szafce kolekcjonera
* * *
któż to utonął
w
menzurce
słoju
w szklance
kto wskoczył głową w dół
do oswojonej małej wody
czy lżej mu tam
niż na dnie oceanu
gdzie depresja
w mroku
nigdy nie oddziela się od ciała
* * *
zwany umarłym
idzie
i
nie wie
na krótko
czy na wieczność to imię
zrywa kwiat
wie
to
myosotis
niezapominajka
Przejażdżka po perspektywie
wolant już zaprzężony
para oczu
i zbieżność
horyzont i chmura
u furtki
spostrzegawczość
i przedpołudnie
w pogawędce sąsiedzkiej
tak mało
a błoga pewność
że niczego nie brak
geometria - służebnica boża
powiewa chusteczką na pożegnanie
|