eGNOSIS

Bohdan Kos (ur. 1941) – fizyk teoretyk, filozof,  poeta. W latach 80-tych współkierował podziemnym wydawnictwem LOS. Publikował w Odrze, Znaku, Powściągliwości i Pracy, Kulturze niezależnej, Manuskripte, Muschelhaufen oraz Gnosis. Wydał tomy wierszy Podróż złudna i Atrament. Jest współautorem przekładu kabalistycznych tekstów Sefer Jecira oraz Sefer-ha Bahir.

Szybko, szybko

Bohdan Kos

 

 

 

* * *

coś nieśli
coś było
coś trochę świętego przekrzywili na bok
robili
co już zostało zrobione
raczej wracali
bo z powrotem ruch ten miał na imię
jedli też potem przy stole wspólnie wieczerzę

jak we śnie na drugi bok się przekręcisz
i powiesz
wszystko jest dobrze
to tylko ja umarłem




lewoskrętni

w geście błogosławieństwa
niesiesz klucz w dłoni wyciągniętej
jakbyś go miał włożyć w zamek zaraz
lecz niesiesz go długo w słońcu i deszczach
poprzez równiny i wzgórza
bo mijane zamki to zamki warowne
cudze
a ty idziesz ciągle
i tak mijasz lata jak pagórki ciebie mijają
lecz teraz
gdyś już stary a wzgórza niskie
czujesz lekki obrót klucza
to zamek przekręca go w twojej dłoni
obraca nim w lewo
twój zamek
któregoś nie odnalazł
idziesz ciągle
i szukasz go tylko




* * *

szybko szybko
szybko przezroczysta
popatrz
jesteś jesteś
rzeczownikiem
pobądź nim
i na przestrzał
siebie daj nam widzieć świat
nim się staniesz
znów przysłówkiem
szybko szybko
zrób to
zrób




* * *

czas
się zaledwie przykleja
jak znaczek do listu
do kopert rozłożystych
żeglownych
pocztowych
nas

i kraje mijamy
dni długie
radosne
szczęśliwe wybrzeża

lecz potem
nie ma już kopert
i listów
i śliny która zwilżyła klej

jest tylko
na wyspie zamglonej
błękitny mauritius
w sejfie królowej




wierzę

wierzę że tamto miało sens
wierzę że sensy są małe i biedne
lecz są
wierzę że miało sens
bo gdzieżby się teraz podziało
gdyby nie sens
wierzę że jest taka ścieżka na świecie
którą się idzie i którą się wraca
bo gdzież mamy chodzić jeśli nie nią
bo
jak mamy kochać jeśli nie w koło




* * *

kół drewnianych obrót gnuśny
przymus
mozoł
i zmęczenia
jedno w drugim
to od drewna
to od ciała
z boku na bok
z ciszy w ciszę
świętej wody małe krople
z nieba krople
z chmury w ziemię
deska słucha deskę
deska desce przeczy cicho
ciężkie ciało
zmarłe ciało
koło wozu nicość miesi
błoto tłuste
lepka ziemia
pomóż pomóż – skrzypią osie
przebacz Boże przebacz
nie pomogę
nie zobaczę
nie powrócę




* * *

we własnej nicości
jak robak w nieboszczyku
chodzę sobie
przechodzeń radosny
i Bogu ducha winien

strony lewa i prawa
także góra i dół
ciągle są
a ja się cieszę
że są
bo mogło by ich nie być
ja bym wtedy
mniej niż robak
nigdzie chodził
tylko nad sobą
nudnie
płakał
nawet bym nim nie był
tym robakiem
są bowiem rzeczy gorsze
niż najgorsze




* * *

powiedziałem
trudno
zbudujemy od nowa
nie wiedziałem
że nie można budować od nowa
wznosiłem daremnie nowe
a ty po kryjomu
w pokorze
budowałaś ciągle
miłość tę samą
nowe stawało się dawne pod twoją czułością
bo nie było dla nas
innej miłości na świecie
tylko
tamta
nasza




* * *

świata już nie będzie więcej
dość
świat się zbywa rzeczy swoich
słońca gasi
blaski ćmi
i wysusza oceany
a namacza
tylko w kawie bułki kęs
i złodziei mu potrzeba
żeby szybciej
swoją wielość zmóc
elektryczność – niepotrzebny śmieć
zwoje drutu
domy mrówki parowozy – szmelc
trzeba jeszcze tylko
w to równanie
włożyć błąd
zgrzyt powiększyć
skrzywić oś
i w Bleriota samolocie
w śrubce
skrzywić gwint
gwint to piesek
jamnik
widna dziewięć
on nie żyje
jemu na nic świat

waga złota
żadna waga
lepiej piwo pić

młody brodacz
ginekolog
świecą świeci
do piwnicy zszedł
i widzi
pająk właśnie muchę zjadł




Krajobraz

w żałobnych i długich
wieczorem i rano
grzebią niewątpliwie i gorzko
lecz
co umarło
podłużnie nieodwołalnie
że idą tak ciągle
grzebią
lecz umarł nie człowiek
grzebią w mgłach
i glinach i piachu
królestwo całe
tory kolei
czerwone ciała tramwai
w mapy je owijają jak w całun
królestwo całe
tron
kościół
i sklepy
kondukty idą z daleka
jakby zwiedzali ci czarni turyści
kraj jakiś nieznany
którego
gdy depczą jego zielenie
ubywa
bo nie w nim idą
lecz niosą na sobie
i nad nim płaczą
żegnanym
kochanym




ciało stałe


wszystko jest pustką
nawet co najtwardsze
to tylko przestrzenie międzyplanetarne
rozproszonych orbit
nikłe prawdopodobieństwa
nanizane na sznur

perły darowane
księżniczce
żonie
nierządnicy

wszystko jest tylko
intencją
szyją smukłą
jak dawidowa wieża




* * *

w pieszczocie
dziesięciorgiem palców
wydobywam
to znaczenie jedyne
najważniejsze
lecz na chwilę tylko

czemu?
cała radość jakby
dla boleści nas obojga

ciało
to jest zabawa w śmierć
dziecinna

nie nasze

i tylko dotyk
jak po inskrypcji niewyraźnej
wodzenie palcem wzdłuż liter




* * *

on
pisze
nie wiedząc że pisze
skarby trwoni
a rupiecie zbiera

już nie pisze
skleca tylko
szczeble z drabiny do nieba
pracowicie wyłamuje
boleśnie jak palce w stawach

on
szuka zdań
lampa na biurku szuka
i szuka
ćma co do lampy bezrozumnie leci          

powrót do strony Opowiesci Wizjonerskich    powrót do strony eGNOSIS