ściśnij mózg między palcami
w biegu pochłaniającym dystans między bólem fizycznym a błogim
wrażeniem podglądania kąpiącej się w rzece kobiety. rozchylanie
dendrytów nerwowych zakończeń liściastych drzew wrastających w pustą
przestrzeń między atomami materii, wżynające się w ciało niebieskie
paznokcie grabowych lasów, sprężyście wyciągniętych ku szczęściu
rojącemu się w mózgach diamentowych gołębi. emblemat słoja
rozszerzającego się z pępka kosmicznego kłącza w stronę peryferycznych
zagłębień kory mózgowej oplatającej niezmierzalną objętość wszystkiego,
rzęsiście tkaną fotosyntezę ciałek zieleni, które uwalniając się ze
środka ziemi, wypuszczają z sykiem kule gazowe robaka owiniętego wokół
istoty rzeczy. od-bytniczy układ wydechowy skondensowany i uaktywniany
poprzez zniekształcenia ekosystemów, utraty ciągłości w przekazie
genotypu ziemskiego. pęka pod wrażeniem unii z wydechem kosmosu, wdechem
zassanym poprzez pory mięsistej magmy. płuco-serce przepompowujące
krwiste słowa spisane w nabrzmiałych od farbujących klisze projektorów
wyobraźni praludzkiej masy, by cechy boskie oddzielić od ciała
wątrobianą żółcią, owadzią krwią. odwirowane laboratoryjnie przywileje
życia, egzystowania w śmiertelnej koherencji, odwodniły pękając i
marszcząc. mumifikując starożytne skojarzenia w cywilizacyjne odchody po
zabiegu lobotomii. skorodowane obręcze orbit planetarnych, przetopione
izolatory gniewu modyfikowanych emocji imitujących komunię dusz.
ostatnie ziarno prawdy, kiełkuj w ustach pozamacicznej ciąży abstraktu,
rodzącego się boga płci obojga, wybuchającego kielicha natury, z
rozsuniętymi płatami tektonicznej budowli ciała. przenikających się z
ekstazą pręcików pylących myślącą istotę życia. binarny układ rozrodczy
śliniących się kapeluszy ameby świecącej światłem własnym, łączy się w
neon oceanicznej algebry, logarytmy chrzczenia duszy ognistym śladem
przyspieszenia ponad rozrzedzoną konsystencją owodniowych błon obitych
miękkim światłem przepuszczonym poprzez soczewkę sekwencji i ładunków
elektryzujących napięcie śródczaszkowe. rozłupujące skorupę tajemnicy
uniwersum w jednostkowe dryfy świadomości. zlewają się ze sobą iskrząc,
łamiąc promieniste zębatki mechanizmu szyfrującego.
ulotne cykle trójkątnych uskoków w matrycy metajęzyka, uprowadzających
sensy w głębinę semantycznych pól pod uprawę gatunkową, gdzie seksowne
inkubatory wydawały na świat fałszywe klucze, fatamorganę i
rozmagnesowany wszechświat pozbawiony płata czołowego, ten porasta
siecią synaps, organicznymi obwodami przepuszczając widmo świetlistych
absolutów. figuratywnych stelaży paradoksów podtrzymujących konstrukcję
kosmosu. kontemplacja unerwienia uniwersalnego ciała fizycznego, pars
pro toto, w wycinkach rzeczywistości skondensowane ampułki rozumienia,
miniaturowe wersje bogów, syntetyczne religie tatuowane radioaktywnym
proszkiem w miejsce zdeformowanych filozofii.
gdy rozpada się klosz, w którym utknęłam bez ciała, mocno mnie przytul,
aż poczuję miłość.
diamentowy obrót w dolinie krzemowej.
z utkwionych w oku boga opiłkach z obróbki brylantów w podziemiach
antwerpii. miliardy szlifowanych drobin, pylistych szlaków zatopionych w
powierzchnię skóry palców. ławki europy wyciera moja zmęczona dupa
załadowana bateryjką duracell; naświetlone wkłady kadmu perorują
brzękiem zwarcia elektrycznego, jaki kojarzy burzowe zapisy emitowane w
ucho. połączeniem zwarto-szeregowym, z efektownym przeskokiem z mostku.
ścięcie białka w podwyższonej szokiem termicznym temperaturze. zielona
mila narkotycznych symfonii, w krzesło elektryczne zbudowana w pasach
skórzanych na łydkach i tre - molo przejścia. mielone przeżycia śmierci.
reanimacja niewinnych komórek tętnic bijących krwią spuszczoną. liften, liften, lifter. anhalter. chuja znad morza w Tczewie.
siedzę i przypominam Stasiuka w fazie wspomnień. na dziewięć u: utrecht.
fascynujący utrecht.
wydech wybuchu krtaniowych zbitek spółgłosek wymarłych w słowiańskim
języku. bombardowana bombonarda. nadęta flecistym suwistym dźwiękiem
pojedynczego „a”. Turcja, Niderlandy. i nowe kraje wysp ameryki
łacińskiej. w grodziach przebijających wodne wstążki. związane w mokry supełek, który przypomina się. wszystko wiem o koloniach Holandii.
filmach almodowara. obniżonych krtaniach kobiet hiszpańskich.
stranselskualizowanych Balearach, bale arach. papuzich barwach.
pomarańczowych lampach rozwieszonych w pralniach, by suszyć bębnowo.
flaszki w Bordeaux - whisky, winno, puszkowe piwo. konina z socjalu,
ostrygi w cytrynowym soku, który zakwaszał substancję żołądkową. lecę.
rowerem dwuśladowym. z podwyższonym standardem. zagram to hip chłopem.
hip - huopem, hoopem. doktor Lepper w taxi station. stadion. stado
polskiej reality.
spacerówka elektryczna
na silniku mozzarella. zjazdem rowerowym z odbezpieczonych części
miasta. przepięciem amperów wyjada słomkowy kolor ze spektrum widzenia.
natężenie masy wodnej przepływu energii współczułe z ułamkowaniem
przestrzennym. w wielopunkcie skrzyżowanych listewek, podłożoną jakością
muzycznych interwałów. niezmienne moce wibrują w mięsistym ekosystemie.
czułe klatki w przeźroczach wydzielają kwadratowe epikurium, orzechowych
struktur słojów, zapach słoneczników omywanych królewskim widmem.
przeciśnięte przez winogrona smukłe wątki kądzielnych sieci. z babiego
lata, wysnute, pełgają ogniście z łańcuchem płaszczyzny emitującej
złudzenia. upojenia mocą erotycznych przyciągań. wyszukanych podrywów
wolnej woli. przerwy w dostawie energii trans forują oznaki przepięcia.
wyładowanie mocy. by odpoczywać w cieniu traw drzew. nerwowym
zakończeniem liści drzew starzejących się z wiekiem. rozłożyście
penetrujących zakręty powietrznych wgłębień, które wygryza krętek
złośliwy. chochlik, diabelskie nasienie. czarcie ziele. nago w
burzy, gadam z liściem świecącym fosforem. space land, murzyński bubble
gum. balonówy. prima balonówy.
mam do odsprzedania 30-letnie komiksy.
Struna mol
Ostukiwana młoteczkiem owiniętym suknem.
Koncertowo
wywrotowo
balansuję na krawędzi cyrku i religii.
Cyrkulacja.
Znaczy spowszednienie śmiechowiska.
Pijana małpa.
Nawet, kiedy trzeźwa.
Chciałabym unikać przymiotników.
Banalnie robią w uchu dźwięk molowy.
Smut-
smut.
I przeskakuje miarowo na drugi koniec baru. Bo to barowe ćmy.
Ćmy.
Tak lubię patrzeć, kiedy doznają prawa przylegania rozpłaszczone na
szkle. Mokre szkło najsilniej wiąże. Bruderszafty. Potem landszafty.
Niemiecka dolina. A my stoimy na górze. Patrząc z góry na jarmark. Pluję
na elipsy para-solek.
Para-stopni.
Paraboli. Boli?
Czasem. Gdy nie-dotykasz.
Dlatego barujemy. Jak psy wiernie? Wierni do końca. Spalając się w żarze
ogników papierosa. Świetlanej perspektywy poprzez szkło butelek. Barmani
mają doskonałe wyczucie żonglerki słownej. Ale mnie to nie dotyczy.
Wrzucam amerykańskie monety do szafy. [bo tylko takie pasują. w starym
stylu. Modnie jest?] Wybierz sama. Ja mam nadwątlone samostanowienie
dziś. Wklejam się ukradkiem w postaci wokół mnie. Niezauważalnie
dorysowuję historie dla nich samych niepojęte. Ale prawdziwe. Bo
zmyślane bez mrugania powieką. Bezbłędnie. Mam czuły węch.
Stępiony dymem. Wentylacja jest atrapą użycia życia. Podróbką.
Bezmetkowce. Beztlenowce. Nie masz? Odejdź, bo nie dajesz rady mojemu
wyczuciu tempa. Jestem, bezwzględna, bo ochłodziłam się do temperatury
zera bezwzględnego. Opór i oto jako nadprzewodnik myśli. Przewijam wam w
mózgach historię mieszania energetycznych strategii w ciałach poza
wyobraźnią. Poza rozumem. I poza wiarą.
|