eGNOSIS

Donat Kirsch (ur. 1953 r.) pisarz polski, mieszkający od 1981 r. w USA. Przed wyjazdem z kraju opublikował powieść Liście Croatoan i wiele opowiadań, które ukazały się w prasie literackiej. Wprowadzenie stanu wojennego w Polsce stanęło na przeszkodzie wydaniu powieści Pasaż. Opowiadanie My sami sami (1980) drukowaliśmy w Gnosis 4. Nasz pierwszy świat (1977) nawiązuje w swoisty dla Kirscha sposób do powieści Liście Croatoan, o której przesłaniu w eseju Liście pisze Barbara Robakiewicz. Kolejne opowiadania na naszych stronach to Zadziwiający wdzięk i Nasz pierwszy świat.

Układ treści w wariancie podstawowym:

1. Trójka
2. Dom
3. Inżynier
4. Grupa
5. Zwierzęta
6. Komisariat
7. Rano
8. Eryk
9. Walka
10. Zabawa
11. Schronisko
12. Podróż
13. Zakład
14. Dwoje
15. Eksces
16. Błaganie
17. Miasto

Strzałki kierujące do kolejnych części tyczą kolejności w tym wariancie.

Pozostałe warianty układu treści znajdują się na stronie wstępnej do opowiadania.

Obrazki
ach, te obrazki

Donat Kirsch

 

 

ERYK

 

Do połowy wychylenie. Na kadłubie żółte (jak cena na proszku do prania) cyfry 1117. Brak gładkości, anteny przypominają onanizatory, ale to w końcu nic nie znaczy. Jednak daje trzaski, nie ma porównania ze wspaniałą jakością telewizyjnych programów. No cóż, zadanie trzeba wykonać, choćby traktując je jako matą akcyjkę reklamową dla siebie — samego — w końcu jestem tego wart. Nigdy nie przyzwyczaję się do uczucia ciągłego spadania. Ci trzej w środku czekają na połączenie z Ziemią, która przypomina mi trochę plażową piłkę z filmów o hotelach nad ciepłymi morzami. To w końcu niedaleko, wykonam naprawę anteny, zadanie do końca i urlop. Czerń nieba i ostre i martwe punkciki gwiazd, brak półcieni. Wszystko jest albo światłem, albo mrokiem, czernią. Trzeba by świateł reklam, aby cokolwiek mogło zostać wyjaśnione, i trzeba by powietrza, aby wszystko nam złagodniało w cieniu i półmroku jej włosów — tej, której wielowymiarową postać oglądamy w czasie reklam Coca-Coli. Niemniej należy powoli przesuwać się w ciągłym przecież spadaniu, wzdłuż kadłuba, gdy, przed oczyma święcą nieruchome i martwe punkty gwiazd jak napis reklamujący universum w nieznanym języku. Niepotrzebna jest barwa czerwieni w cichej pustce — niczego nie wmówi ani niczego nie poleci, nie wmówi w taki cudowny sposób możliwości rozlicznych wydawania pieniędzy tak ciężko tutaj zarobionych. W środku czerwonego pojazdu, który przypomina swymi wysięgnikami pajączka Pancho (z filmów rysunkowych), jest trzech ludzi rejestrujących sygnały, zapewne nowy typ pulsara. Nie można przecież wierzyć w bajki o innych istotach. Elektromagnesy przestają trzymać, są wyłączone. Po prostu w chłodzie i śmierci jałowej, w barwie fioletu — jak auto firm pogrzebowych, tu się zepsuł fragment kropli informacyjnej, nerwy czułego organizmu. Jeden ruch i wszystko dobrze. Zaraz, obrócę się i będzie powrót do środka, który daje złudzenie pewności, gdzie włączywszy ekranik można podziwiać reklamę superhotelu. Obracam się i oczy moje milkną, nic nie rozumieją z obrazu, który w głębi mózgu wali się w świadomość i uciska oczy niewidocznym (bo niezrozumiałym) postrzeganiem. Nie jestem już beztroskim pajączkiem nawet, ale bestią kosmosu z pudełek pasty naocznej, tej o planetarnym układzie Aldebarana. Nie krzyczeć, bo słowa rzmylają się wykwintnym ułożeniem barw — sałatkami na tacach unoszących się samorzutnie, tam na tarasach hotelów nad Atlantykiem. Ale raz, gdy odległość jest mniejsza i mniejsza, nie można być pewnym jak za kierownicą najnowszego i bezpiecznego modelu Elektrona. Kształty, dwa jak przecinające się litery Y, czyli cztery litery bez nazwy (chociażby pasty chodnikowej! chociażby kostek syntetycznego mięsa!), i unoszące się nad każdą istotą białe i nieregularnie wybrzuszone kule wprawione w szybki ruch wirowy. I to też nie jest snem po paście naocznej, snem, który śniłem pod przyrostami atlantyckich palm — na tarasie z niebieską i nużącą balustradą. Jestem chwilą poety: zdawałem się tam mroknąć nieprzytomnie zakochany w gwiazdach telewizji i skrzydłowcach nad miastami i autostradach, które suną powoli (unosząc lub nie) samochody. Są elektryczne i bez mgły sprzed lat: szosy ruchome są rzekami wiosny, gdzie różnobarwne nawierzchnie wznoszą się lub opadają, a jednak rzeki, kwiaty Ziemi — podczas gdy nieruchome szosy są chłodne, jakby czekały w lodzie (jadalnym, firmy Igloo) na ciepło (chociażby grzejników podczerwonych). Jest inaczej. Strach dławi bezlitośnie gardło, jest nieunikniony, biegnącego w przyszłość straszliwego pojazdu nie da się uniknąć: historia Ziemi test już zmieniona. Ten pojazd to cieniutka i falująca (jak żywa?) powierzchnia, nieomal beż grubości. Pozornie przecina Kształty dwóch (?) stworzeń, potworów. Powierzchnia (duża) przecina kształt korpusów przecinających się liter Y. Jest małym i człowiekiem. Dobrze, że oczy przestały słyszeć, strach zaś utracił kolory błysków dezintegratorów w holowizyjnych komiksach. Kadłuby są w zielonoczarnych układach, znowu nieznany język, którego dostrzegana w układzie wzoru logika niszczy bezlitośnie podstawę mojej wiary w świat. Nieznane jest już o kilkanaście metrów. Żeby chociaż mieć broń z kabiny. Kabina, byleby nie weszli za mną. Będę strzelał jak superman Wicky. Powoli. Góra kadłubów przeźroczysta i widać ostre i wieloskierowane jakby profile w czerni ruchomej w nieregularnym ich kształcie. Ten ruch, jakby rozciągliwych i tworzących się komórek, nie wykracza poza ramy równie przypadkowe jak przecież moja twarz, przyzwyczajona do skrywania zaleceń polecających zakup jakiegoś tam towaru. Bredzę. Na całym korpusie jest kilkanaście przeźroczystych okienek, których logika umieszczenia i kształtu jest nie tylko w moim przerażeniu zrozumiała. Za nimi takie samo wirowanie i ruch czarnej, trochę przypalonej w barwie masy — czasem opiera się i zakrywa szybkę a wtedy czuję się nagi, i już zniszczony jest mój mózg pełen obrzydzenia na myśl o końcu epoki w historii Ziemi. On lub oni są o kilka metrów, gdy wreszcie wsuwam się do grodzi i zamykam klapę na automatyczne ssawy, ich przyciski są czarne. Nie. Drugie drzwi i trzy unoszące się ciała. Fizyk zakrywa ekran, zsuwa się. Oni dotykają nieomal oka kamery. Kadłuby w zielonoczarnych kombinezonach są twarde i miękkie. Sprawdzam to uspokojony w kabinie (są trzy trupy) manipulatorami. Białe kule kręcą się i są bliższe i dalsze: krótkimi uderzeniami o skomplikowanym rozkładzie na drgania liniowe odsuwają manipulatory, DEZIT. Jeffrey Hagarth twierdził, że są inne istoty, dlaczego DEZIT? Oznacznik fakt odczucie i dotyk forma indywidualna, oznaczenie nieodczucie układ bezstykowy. Oznacznik DEZIT fakt równoległość, wniosek o zbieżności z życiowaniem równoważność działanie na styku. Dokładniej. Fakt entropia oznacznik równoległość i oznaczenie DEZIT wniosek odwrotny o działaniu zbieżnym z entropią, wniosek skierowany o próbie kontaktu.

nastepny rozdzial

powrót poprzedniego rozdzialu    powrót do strony wst. Obrazków