eGNOSIS

Ewa Dorota Seydlitz  (ur. 1961r.) – Autorka dwóch książek: Symbole senne - znaki na Drodze do Życia opublikowana w 1999 i 2000 roku. Druga, przygotowywana do druku nosi tytuł Przekazy z Pępka Wszechświata i zawiera treści odbierane w spontanicznych stanach duchowego wglądu, sygnały dotyczące przyszłości ludzi i Ziemi.

 Przekazy

Ewa Seydlitz

 

Głos w ciszy

Była taka chwila, gdy niepostrzeżenie otaczała mnie co dzień wielka, dzwoniąca w uszach cisza i nie pomagały żadne próby przełamania jej. W tej ciszy zaczęłam w końcu słyszeć to, co niesłyszalne. Z początku były to pojedyncze przebicia, potem oswoiłam się z tym zjawiskiem i w końcu zaczęło mi się nawet udawać nawiązać rozmowę z odwiedzającymi mnie (zawsze tylko w nocy) istotami. Tych głosów nie dało się z niczym pomylić, płynęły jak gdyby spoza świata, spoza materii i przepełniały całe ciało przedziwną wibracją.

Mówiły po polsku, albo w obcych językach, których nie znam, ale wiem, że istnieją na Ziemi, oraz w takich, których już nie ma na niej w ogóle. Niektóre odbierałam jako przepiękny śpiew-melorecytację „chórów anielskich i archanielskich”, naładowany atmosferą Sacrum (po jednym z takich przeżyć ocknęłam się na jawie ze złożonymi jak do modlitwy rękami), a niektóre wstrząsały i różniły się wybitnie nawet od głosów istot kosmicznych, odzywających się na podobnej zasadzie.

Głos, który wstrząsa najgłębiej - potężny huk, zamieniający w pyłek kurzu całe jestestwo - jest głosem Boga, głosem Dharmaty, jak mówi Tybetańska Księga Umarłych i nie da się Go z niczym i z nikim innym pomylić. Usłyszałam Go w życiu kilkakrotnie.

Pierwszy raz w 1985 roku. Poprzedził go sen o mnie samej w roli mnicha, który dobrowolnie wystawił się na pioruny nadchodzącej Zawieruchy, przyjmując jakąś ważną rolę do spełnienia, chociaż mógłby spokojnie ukryć się w swoim domku na uboczu. Gdy odważnie odrzucił kaptur z głowy rozległ się Ogłuszający Huk Burzy i ogarnął mnie zewsząd, wyrywając z ciała jak liść.

Innym razem, w 1994 roku obudził mnie nagle w nocy męski, młody, przyjemny głos, mantrujący w jednym rytmie i nie wiedzieć czemu po angielsku! zdanie: I’AM, I’AM, I’AM, I’AM, I’AM, I’AM, I’AM, I’AM..., a wibracja i potęga, które Mu towarzyszyły były tego rodzaju, że otworzyłam oczy zupełnie pewna, iż gdyby choć na chwilę przestał to powtarzać, to cały świat, Ziemia i kosmos rozwiałyby się jak fatamorgana na pustyni, a my wszyscy wraz z nią...

Natomiast po północy 25.IX.2000 rozległ się nagle dzwonek do drzwi wejściowych domu, po czym w moim pokoju zjawiła się chmura czyjejś potężnej i tajemniczo milczącej obecności. Zbliżyła się do tapczanu, a ja w panice zrobiłam odruchowo znak krzyża, mówiąc zadziwiające mnie samą słowa: „W imię Ojca i Syna zaklinam cię, powiedz mi kim jesteś...!” . I wtedy usłyszałam dźwięk przypominający przewalające się po niebie tysiąc gromów. Dźwięk zlał się w słowa i odebrałam odpowiedź na swoje pytanie. Brzmiała: „Głos. Ten, który cię kocha z serca...”.

Doświadczyłam tego spotkania już w czasach, gdy zdałam sobie sprawę, że podlegam stałemu procesowi wewnętrznego dojrzewania, na który od początku wywierają decydujący wpływ jakieś niewidzialne i bardzo potężne siły duchowe...

 

 

Wiedza o przyszłości

Od dziecka cierpię na szczególną obsesję. Jest nią pragnienie poznania przyszłości. Nie po to, aby ją zmienić, ale z własnej woli i świadomie – wypełnić; szczegółowo i dokładnie, tak jak aktor odgrywający na scenie teatralną sztukę. W tej sprawie od początku jestem całkowicie pewna, że przyszłość istnieje w swojej spełnionej i gotowej postaci, że tak samo istnieje przeszłość i teraźniejszość, oraz że można w nie zajrzeć (a kto wie, może nawet przenieść się w celach turystyczno-poznawczych) pod warunkiem, że nie naruszy się podstawowej struktury wydarzeń, których strzegą potężni strażnicy Gry.

Przez całe lata próbując usilnie tam spojrzeć nauczyłam się rozumieć karty tarota, heksagramy z księgi I-Cing, horoskopy astrologiczne, tranzyty planetarne i wreszcie symbole senne, ale przyznaję, że nie dało mi to satysfakcji i wprowadziło w moje myślenie wiele błędnych koncepcji, z których musiałam się potem z zawstydzeniem wycofywać. Medytując nad tym problemem doszłam w końcu do wniosku, że tym, co ogranicza moją świadomość w zrozumieniu sygnałów z przyszłości jest przede wszystkim strach.

 

Na ogół wszyscy są bardzo ciekawi własnej przyszłości, a niektórzy pasjami chodzą do wróżbitów, aby poznać ją szczegółowiej, ale niewielu umiałoby spojrzeć prawdzie w oczy i faktycznym wydarzeniom, które ich czekają.

Świadomość potrafi wynaleźć przezabawne sposoby na to, aby zrozumieć na opak informacje, których się lęka, albo nie pasują do jej założeń. Ewentualnie zapomina o nich tak skutecznie, że wypływają z niepamięci dopiero w chwili spełniania się „niewygodnej” przepowiedni.

Wróżbici przeważnie są dobrymi psychologami i dyplomatami, oraz kierują się zasadą Hipokratesa: „Przede wszystkim nie szkodzić”, dlatego klient wychodzi z takiej wizyty na ogół jedynie umocniony w swoich złudzeniach co do realności snutych przez siebie planów życiowych. Ten, który - nie zważając na psychikę pytającego go człowieka - odpowiedziałby na wszystkie pytania w zgodzie z prawdą, którą postrzega w jasnowidzeniu, musiałby wziąć na siebie odpowiedzialność za szokujące skutki „zdarcia zasłony” z umysłu klienta, a do tego nie każdy jest powołany. Chyba jedynie ten, który sam spojrzał za zasłonę (jak choćby biblijny Daniel) i... przeżył.

Strach, który ogranicza możliwość zaglądania w przyszłość jest głównie lękiem przed klęską, każdego rodzaju: chorobami, śmiercią, zdradą, opuszczeniem. Jest tak silny, że nie dopuści nikogo do Wiedzy, której przecież bardzo pragnie, działając w interesie człowieka w taki sposób, aby ten mógł jednak zachować homeostazę.

 

Sny są dla każdego doskonałym sposobem widzenia poprzez Czas, gdyż ten, kto się tego boi - po prostu nie musi ich rozumieć, ani przyjmować do wiadomości. Wiedza o przyszłości jednak bombarduje nas za ich pośrednictwem bardzo często (zwłaszcza, gdy mają się zamanifestować traumatyczne sytuacje). Można ją przez całe życie ignorować, ale można też zacząć z nią pracować i współpracować, co z biegiem czasu przynosi zaskakujące korzyści.

Przede wszystkim rodzi się dzięki niej spokój wewnętrzny i pogłębienie światopoglądu, oraz coraz wyraźniejsze i lepsze odróżnienie prawdziwej Jaźni od tymczasowego, przemijającego ciała i związanej z nim osobowości. Skierowanie uwagi do wewnątrz i nasłuchiwanie głosu wyższych istot i Boga pomaga wyciszyć się i rozpoznać swoje zadanie, przeszłość karmiczną i przyszłość (która z punktu widzenia Wieczności już się stała). W snach zaczynają stopniowo pojawiać się stany pogłębionego transu, jasnowidzenie i jasnosłyszenie, a więc wiedza o przyszłości takiej, jaka jest (bez prób ingerowania w nią w jakikolwiek sposób i zmienienia jej według własnego niedoskonałego widzimisię) - uwalnia się sama, spontanicznie, sprowokowana często podobieństwem bieżących wydarzeń do tego, co ma się jeszcze stać.

Traumatyczne sytuacje z przyszłości mogą zostać emocjonalnie przeżyte i rozpracowane o wiele wcześniej, co w chwili ich realizowania się daje świadomości niezwykły spokój i radosne poczucie uczestniczenia w Grze. Pełna zgoda na nie rozwija pogodę ducha i miłość akceptującą, a także - paradoksalnie - sprawia, że stajemy się elastyczniejsi, co otwiera drogę dla ingerencji sił i istot z wyższych poziomów i potrafi rzeczywiście zmienić bieg wydarzeń, lub chociaż złagodzić ich skutki.

Ten, kto nie umie patrzeć prawdzie prosto w oczy i zaakceptować ją taką, jaka jest - nigdy nie zajrzy poprzez Czas. Owszem, mogą mu się manifestować jego własne lęki, albo pobożne złudzenia i marzenia, chęci naprawienia swojego życia w iluzyjnych wizjach pełnych blasku i sukcesu, ale rzeczywistość potem zawsze okazuje się prozaiczna, nudna i podobna do przeszłości. 

 

Poniżej zamieszczam materiały do samodzielnych przemyśleń, wybrane z szeregu stanów wizyjnych odebranych przeze mnie na bardzo szczególnym, nie znanym mi wcześniej, poziomie świadomości. Należą do zbioru większej ilości snów „katastroficzno-apokaliptycznych” z pierwszej połowy 1999 roku. Charakterystyczną cechą tych przekazów była towarzysząca im niezwykła, pełna grozy i majestatu emocja.

Treść i sens odebranej wizji nie różni się od tego, co od setek lat twierdzą o przyszłości Europy jasnowidze i od tysięcy lat prorocy biblijni. Wnioskuję z tego, że nasza zachodnia cywilizacja jest na najlepszej drodze do spełnienia się odwiecznych Proroctw, choć mimo wszystko zachowuję mocne przekonanie, że proroctwa były i nadal są zsyłane po to, aby - tak jak mieszkańcy biblijnej Niniwy - ludzie mogli w porę odwrócić się od swoich błędów i choć w części zażegnać czyhające w przyszłości zło. Jest ono jedynie skutkiem ich nagromadzonych przez lata błędów i niewłaściwego myślenia o świecie.

Kluczem do zmiany przyszłości jest zawsze tylko jedno, skrucha, żal za zarozumiałe i egoistyczne czyny, przyznanie się do nich przed sobą samym (czyli spojrzenie sobie samemu w oczy), pokora, pokuta i samoofiara, czyli zadośćuczynienie. Jeśli brzmi to dla kogoś staroświecko - trudno.

Łatwiej jest jednak jednostce o tego rodzaju przemianę duchową i dzięki niej oczyszczenie własnej, indywidualnej przyszłości, niż wielkim grupom społecznym. Rozwój społeczeństw rządzi się prawem swoistego bezwładu masy, dlatego pewnie nie ominie nas w zbiorowym sensie to, co zostało przepowiedziane. Ominąć jednak może wielu pojedynczych ludzi, o ile zdołają wyhamować choć w drobnej części impet czekającej świat Transformacji i zmniejszyć skalę zniszczeń, podejmując we właściwym czasie właściwe decyzje i działanie, każdy na swoim prywatnym terenie.

 

 

Dziennik widzeń

15.II.1999. Miałam wizję rozżarzonego czerwonawą, radioaktywną poświatą nieba na zachodzie. Pojawiły się przy tym w umyśle bezpośrednie informacje o ostatecznym złamaniu i zniszczeniu bariery rozciągającej się wokół Ziemi, utrzymującej dotąd wielkie rzesze ludzi w zupełnej ignorancji, lub iluzji co do spraw Ducha.

(Potwierdzą się w ten sposób słowa Izajasza: „Pan Zastępów [...] zedrze [...] zasłonę, zapuszczoną na twarz wszystkich ludów, i całun, który okrywał wszystkie narody” [1].).

 

19.II.1999. Poczułam nagle obecność niewidzialnej, bardzo potężnej, anielskiej istoty o niezwykle czystych wibracjach, którymi napełniła całe mieszkanie. Jednocześnie zamanifestował się niewielki, wściekły, warczący dziko „wilk”, który tylko dzięki jej boskiej, czystej obecności, w żaden sposób nie mógł mnie zaatakować.

Istota przemówiła z początku w języku, którego nie znam i nie potrafiłam go zidentyfikować, w każdym razie nie był to żaden europejski, ani prawdopodobnie współczesny język (mógł to być np. hebrajski, a może aramejski), po tonie zorientowałam się, że jest to, wypowiadana z wielką, gorliwą wiarą - modlitwa do Boga. Po czym wyraźnym głosem papieża Jana Pawła II powiedziała mi wprost do ucha: 

- Wszyscy będą spokojnie zasiadać wieczorem? (w nocy?) przed telewizorami, kiedy niespodziewanie ujawni się straszna „zbrodnia” ... (tu przeleciała mi myśl o niespodziewanym  upadku z wysoka jakiejś ważnej, wpływowej osoby)... Jej efekt zaskoczy i zdziwi wszystkich. Po pierwszym szoku najpierw zapadnie cisza, a potem zacznie się hałas, zamęt i nic już odtąd nie będzie takie, jakie było...

Zaraz potem Anioł bardzo łatwo, jednym ruchem ręki wydostał mnie z ciała i pofrunęłam nad przepięknym widnokręgiem, symbolicznie obrazującym moje przyszłe życie. Spotkałam tam nieznanych mi jeszcze ludzi, którzy wspomnieli mi o tym, co mnie czeka, a co rzeczywiście zaczęło się spełniać jakieś dwa lata później...

 

1.III.1999. Zaczęłam czytać Apokalipsę i zastanawiać się nad znaczeniem obrazów z wizji Janowych, dokładnie tak, jak nad sensem snów. W nocy spontanicznie ukazały się w mojej głowie hipnagogiczne odpowiedzi na pytania.

Nagle zobaczyłam żołnierza w mundurze khaki i hełmie na głowie. Jego twarz przypominała mapę, wydłużoną ku dołowi, składającą się jakby z dwóch części, w których rozpoznałam u dołu Afrykę, u góry - południową Europę. Kontury lądów, okalających Morze Śródziemne były smoliście czarne, w środku wiele ciemnych cieni, robiło to bardzo okrutne wrażenie, bo wyglądało jak czaszka dziwnego, strasznego stwora. Wkrótce twarz-mapa przemieniła się w ludzką, człowiek ten miał jednak ohydnie długi, niezwykle gruby i zakrzywiony ku dołowi nochal.

Kiedy pod wpływem myślenia o sensie tych obrazów zadałam sobie pytanie o los religii chrześcijańskiej w Europie, ujrzałam nagle wieżę kościelną z naszego parafialnego kościoła, jej szczyt był poszarzały, jak gdyby wypalony i pozbawiony dzwonu. Przypominał pusty, ziejący ponurą ciemnością oczodół...

 

12.IV.1999. Rano zaczęło się wielkim biciem serca, a następnie przez umysł przeleciały mi sceny i obrazy wizyjne w niezwykłym, nie znanym mi dotąd nastroju, porównywalnym chyba jedynie z księgami prorockimi w Biblii.  

Najpierw stojąc w oknie balkonu w mieszkaniu na piętrze wołałam ludzi, aby przyszli i zobaczyli sami, co się dzieje. Wiatr przywiał z bardzo daleka (skądś z południa) wielkie, ciemno-szare strzępy spalonej materii (wyglądało to jak norwidowskie „lecące szmaty zapalone”), które zahaczały o balustradę, antenę telewizyjną i leciały gdzieś dalej. Skądś wiedziałam, że są to ślady po spalonych ludziach i ich domach.

(Sens tej sceny wyraża się tak: najpierw dojdą was wieści z zagranicy o jakiejś okrutnej, ludobójczej zbrodni)...

Następnie na ciemnym, ponurym niebie ujrzałam ogromną, stojącą błyskawicę, jak elektryczną iskrę rozdzielającą świat na dwie połowy, od wschodu do zachodu. Potem górujący, krwistoczerwony sierp księżyca w nocy. Oba te obrazy były pełne grozy i niezwykłego majestatu, nie wątpię, że takie wydarzenia zdolne są wprawić całe społeczeństwa w histerię strachu.

Potem na zachodnim niebie (co obserwowałam przez okno mojego domu, wychodzące na zachód) „otworzyły się upusty niebios” i lały się z nich wodospady ciemnej, brudnej wody z kamieniami, istny deszcz meteorów i potop błota...

Chwilę później zobaczyłam dawniej zamieszkane, teraz bezludne, pełne gruzów i pływających „śmieci” wybrzeże, już zupełnie uspokojone.

Na koniec ukazał mi się świat Nowej Ery. Tej wizji towarzyszyła niezwykła muzyka, porównywalna nieco z klimatem utworów New Age.

Był jasny, słoneczny dzień. W oddali stało kilka kolorowych (zielonych, czerwonych) domków w kształcie zwykłych prostopadłościanów, w pobliżu nich kręcili się młodzi ludzie. W płytkiej i bardzo czystej wodzie strumienia, płynącego obok taplało się nagie, szczęśliwe, uśmiechnięte całą buzią, dwu-trzyletnie dziecko... Było jasne, że ci ludzie są całkowicie inni od nas, inaczej myślą, co innego jest im drogie. Oto „stara Ziemia przeminęła”[2] i nikt już tutaj nie ogląda się wstecz...

 

27.IV.1999. Sen wizyjny w głębokim transie ukazał mi dalszą przyszłość: Najpierw będzie kilka lat kryzysu i nadzwyczajnej mobilizacji sił wszystkich ludzi, po którym przyjdzie pokój i wielka radość. Sucho, gorąco. Potem ujrzałam ogromny i groźny wir w ciemnym morzu (Morzu Czarnym?) i na moją głowę spadło z góry coś twardego, jak kamień i niszczącego bezwzględnie. Istna góra wody. Śmierć i zniszczenie. Nic z tym nie da się zrobić. Pojawiła mi się także w umyśle data: 2020 rok, jako ważny dla mnie NIEUCHRONNY FAKT. Dalej było mokro, deszczowo, coraz mokrzej, zaczęłam się bać o suchy dach nad głową i ten lęk mnie obudził...

 

14.VI.1999. Sen wizyjny: zobaczyłam młodego mężczyznę w żołnierskim, polowym mundurze zwisającego głową w dół z helikoptera, był podtrzymywany za nogi. Wkrótce jednak stopniowo zaczął się zsuwać, jak gdyby całkiem puszczony.

Powiało zgrozą (z zewnątrz), że spadnie, ale nie! Wisiał tak na odwrót w powietrzu, niczego się nie trzymając! Pomyślałam, że właśnie użył energii antygrawitacyjnej. Wtedy rozległ się w moich uszach wredny, szatański śmiech tego człowieka, istny chichot Bestii, brr.

Tymczasem poniżej, jakby na jakiejś półce (cała akcja działa się w olbrzymiej, starożytnej, kamiennej sali) stał niewysoki, grubawy zakonnik w beżowym habicie i robił znaki dłońmi. Ujrzałam pył czystej, złotej energii rozsypujący się wokół i przed nim. W pewnej odległości od niego, jakby w tle, stał jeszcze ktoś, może również mnich, wysoki, szczupły, ubrany na czarno, słabiej widoczny, podobny do jego Cienia.

Wkrótce człowiek chodzący głową w dół zaczął powoli opadać...

 

29.IV.1999. Wieczorem przeglądałam atlas geograficzny, wpatrując się szczególnie w mapę Europy. W nocy wpadłam w głęboki stan wizyjny, podobny do tego, w którym zobaczyłam wcześniej Znaki Przyjścia Pana.

Ukazała mi się płaska, przypominająca trójwymiarową, kolorową płytkę mapa Europy, unosząca się na wodach Oceanu. Duża część kontynentu od południa zaznaczona była ciemnym kolorem. Cień pokrywał półwyspy Apeniński i Bałkański, Wybrzeże Dalmatyńskie, połowę Francji i tylko niewielkie „wyspy” na północy, oraz cała Wschodnia Europa świeciły jasną, słoneczną barwą. Polskę oddzielał od strefy cienia jedynie wąski paseczek lądu...

Kiedy przyglądałam się temu - płytka kontynentu nagle mocno zadrżała i wyległo z brzegów Morze Śródziemne, zalewając w dużej mierze Półwysep Apeniński i południową Francję. Mój wzrok przesunął się ponad całą planetą (przypominającą kolorowy globus) i zobaczyłam, że ziemia trzęsie się także po drugiej stronie półkuli, w okolicach Ameryki Środkowej i Północnej. Kontynent amerykański zaczął się gwałtownie zmieniać, a wody Oceanu wtargnęły daleko w głąb lądu...

Następny był obraz zapełnionego ludźmi stadionu piłkarskiego. Przyglądałam się masowo zgromadzonej widowni - jak gdyby okiem kamery, rejestrującej wydarzenia, raz robiąc plan ogólny, a raz zbliżenia obrazu. Zauważyłam na widowni puste miejsca, nieliczne i przez to niewidoczne z daleka. To byli ci, którzy znikną na zawsze z materii, Mistrzowie Gry. Widownia obrazowała resztę ludzi, którzy w wyniku Wielkiego Meczu osiągną awans świadomości, była na niej ogromna ilość młodych, radosnych, niesamowicie szczęśliwych osób.

Chwilę potem ujrzałam boisko piłkarskie, przedzielone kreską po środku. Obydwie jego części błyszczały oślepiająco białym Światłem, co oznaczało szykujące się Ostateczne Zwycięstwo Ducha nad Materialną Ciemnością.

Kiedy się obudziłam i odzyskałam zupełny kontakt z fizycznym ciałem, moje uszy rejestrowały jeszcze długo przetworzone przez nadświadomość dźwięki płynące z ulicy. Ilekroć przejeżdżał jakiś samochód jego warkot odbijał się jak gdyby od licznych cienkich płytek anteny telewizyjnej, zamontowanej na balkonie i docierał do mojego umysłu jako chóralne, pełne entuzjazmu okrzyki wielkiej rzeszy młodych ludzi zgromadzonych na Stadionie: DZIĘKUJEMY! DZIĘKUJEMY! DZIĘKUJEMY! Okrzyki te słyszałam absolutnie wyraźnie i realnie nawet już po otwarciu oczu i całkowitym oprzytomnieniu...

 

18.V.1999. Przed zaśnięciem zapadłam w szczególny stan umysłu, część mnie była na wysokim poziomie wibracji, ale świadomość jawy utrzymywała zwykłe rozeznanie, co dawało pewne spięcie i niemożność skupienia się. Pojawiały się nagłe wewnętrzne obrazy, które wyrywały mnie natychmiast ze snu. Cały czas była w nich Przestrzeń.

W ten sposób - nagły i wyrywający - ukazało mi się wnętrze wielkiego, gotyckiego, katedralnego kościoła. W miejscu ołtarza stała bardzo szczupła i wysoka aż do sklepienia, kilkumetrowa postać Pana, z ośmioma długimi, cienkimi rękami. Uśmiechał się pięknym i subtelnym uśmiechem młodego Syna Boga, o twarzy podobnej do Babajiego, którą znam z fotografii. Towarzyszył temu obrazowi niezwykły nastrój wcielonej Bożej Mocy... nie do opisania słowami...

 

28.V.1999. Sen wizyjny: zobaczyłam dwie ulice, długie, starożytne, śródziemnomorskie w charakterze. Liczne domy przy nich były z jakichś przyczyn poburzone, zaniedbane i wyludnione, na trawnikach i wśród posesji rosła gęsta i wysoka, w ogóle nie strzyżona trawa, prażyło ostre letnie słońce, bardzo nieliczne grupki ludzi wałęsały się w atmosferze dekadencji. Wiedzieli, że umrą i urządzali sobie orgie w rodzaju weneckiego karnawału śmierci z okresu dżumy...

  

8.VII.1999. We śnie wizyjnym o Włoszech ogarniętych niesamowitymi, gwałtownymi przemianami pod wpływem terroru Czarnego Niszczyciela, zmuszającego kapłanów do samobójstw, zobaczyłam grupę czarno ubranych mnichów, na pół spalonych i żywcem rozkładających się, wstrętnych, z pałającymi demonicznie oczami, którzy w nasuniętych na głowy kapturach wchodzili jeden za drugim po schodach w górę. Była to straszna, szatańska sekta rodem z najgłębszego piekła wychodząca na powierzchnię zewnętrznego świata i pnąca się w nim stopniowo do władzy.

Innym razem, jako kontrę wobec tamtej siły ujrzałam na tle morza ognia potężnego, walczącego Rycerza w srebrzystej zbroi. Wizja grupy rycerzy, młodych ludzi w hełmach, pancerzach, w płaszczach z krzyżami i... w niebieskich dżinsach powtórzyła się kilkakrotnie.

 

30.VIII.1999. Sen wizyjny: nad moim domem, ze wschodu na zachód leciała gromada pikujących ostro w dół wojskowych samolotów, rosyjskich Migów. Poczułam strach, że któryś spadnie na dom, lub gdzieś blisko, albo zahaczy o jakiś wyższy budynek. Brrrriuu! Brrrriuuuu!! Brrriuuuuu!!! Radziłam wszystkim, aby rzucili się plackiem na ziemię i przeczekali.

Samoloty przeleciały szczęśliwie, nie zahaczywszy o żaden z wysokich budynków w miasteczku, ani wieżę kościelną i wylądowały płasko i prędko na polach, gdzieś daleko na zachodzie.

 

6.IX.1999. Sen wizyjny: ukazały mi się w umyśle (graficznie) cztery małe, bliźniacze ludziki (niczym czterej bracia Kumarowie) staruszkowie, drobne karzełki z idealnie okrągłymi, jak dno kieliszków, wytrzeszczonymi oczami bez powiek. Wprowadzali mnie gdzieś, to było podobne do wielkiej instytucji charytatywnej. Powiedzieli, że to COŚ STRASZNE, co musi się wydarzyć, a czego wszyscy się boją SŁUŻY WIELKIEMU DOBRU W PRZYSZŁOŚCI i żeby postarać się nie bać, zaufać i w pełni zaakceptować ten proces.

 

25.III.2000. Głęboka wizja: zobaczyłam grupę młodych, roześmianych postaci, młodziutkich dziewczyn i chłopców ubranych w przedziwne stroje, rodzaj szat z owiniętej wokół ciała lekkiej materii od stóp do głów w kolorze jasnej krwi. Biegły przed siebie, wśród beztroskich chichotów i przekomarzań, nawołując między sobą:

- Obywatelko, obywatelu, chodźmy pobawić się na tym dziwnym Cieniu...

Usłyszałam w głowie komentarz: „To pokolenie 96...” i ujrzałam, że na spotkanie grupki czerwonych postaci wyszła grupka podobnych ludzi okutanych w czerń.

Czarni poprosili:

- Użyczcie nam swoich pędzli do malowania... - (zdaje się pragnąc „przemalować się” na

 czerwono), ale Czerwoni kategorycznie odmówili im jakiejkolwiek pomocy i zgodnie odwróciwszy się do tamtych plecami, odeszli...

 

W późniejszym okresie, gdy rozważałam pilnie sens kabalistycznej Księgi Jecirah, którejś nocy obudziłam się w transie. W miejscu łóżka stało biurko, coś przy nim pisałam, gdy nagle wewnątrz pokoju zaczął wiać wiatr, coraz silniejszy. Wirował nade mną, owiewając mi twarz i głowę zupełnie realnie. Zdumiona przerwałam zajęcie, myśląc, że przecież - kurczę - okno jest zamknięte. Nagle zdałam sobie sprawę, że to Księga Jecirah uruchamia we mnie bezpośredni kontakt z Bogiem, z JHWH i że właściwe jej zrozumienie to klucz do Jego drzwi...

Ojciec jest Dziesiątką, Jednym dzielącym się na Dwa, potem Trzy, Cztery, Pięć, Sześć, Siedem, Osiem, a wreszcie Dziewięć, każdy podział ma swój rodzaj, kształt i specyficzny dla niego charakter (wibrację i przestrzeń oddziaływania), po czym znów staje się Dziesiątką, ale już o kolejne oczko wyżej, tym razem 10.0...

Kilkanaście tygodni później jeszcze raz pojawił się w moim pokoju podobny podmuch wiatru, a z nim jakaś istota, w której wyczułam człowieka, Mężczyznę. Poprzedziła go wizja karty tarota „Gwiazda” (przedstawiająca siedem gwiazd wokół ósmej, zjednoczonej z dziewiątą), do której Głos dał taki komentarz:

- „Wszyscy są zaprogramowani na Nową Erę. Program uruchomi się w określonym czasie...”. Coś mnie wtedy zaniepokoiło i spytałam w myślach: „Kim jesteś?”, a on odpowiedział, przysiadając na chwilę na brzegu tapczanu:

- „Pan...” - i w tym momencie wszystko od razu zniknęło.

 

26. XI. 2001. Obudził mnie głos szepczący mi wyraźnie do prawego ucha: „Około 3979 roku znów zostaną założone hodowle klonowanych ludzkich hybryd. Wszyscy jednakowi jak krople wody... Takie będzie wyzwolenie na krótko spętanego łańcuchem Smoka...”. Szeptowi towarzyszyło pulsowanie tuż przy uchu jakby niedużej kulki energii. Wiadomość wstrząsnęła mną...

 

 

Pojedynek z Cieniem

Od dziecka zdarzały mi się spotkania z niezidentyfikowanym „synem ciemności”, złośliwym, szaleńczym i okrutnym. Działo się to zawsze w momentach poprzedzonych szczególnie głęboką modlitwą i wewnętrznym wglądem. Pojawiał się jak demoniczny (i skądś dobrze mi znany) strażnik, pilnujący wejścia w sferę Światła, oraz starannie rozdzielający w punkcie splotu słonecznego (każde spotkanie z nim kończyło się silnym bólem w tym miejscu) świat bezinteresownej radości, od świata rozpaczy i głuchego bólu, którego był mieszkańcem.

Przybierał często postać smoliście czarnego wilka o pałających oczach, który atakował z zaskoczenia, budząc strach i nerwicowe reakcje, niekiedy okrutnego, dzikiego lwa o ciemnym, strasznym pysku. Niekiedy otwierała się pod moimi nogami czarna studnia, wsysająca mnie do środka, z której wyłaniały się czyjeś ręce, ciągnące mnie w dół z zupełnym okrucieństwem, lub znienacka chwytał mnie za rękę przerażająco dziki, wielozębny, nierozpoznany stwór zwierzęcy. Taki koszmar powodował potem wielkie zakłócenia w ciele i bóle głowy, trwające cały następny dzień, któremu towarzyszył paraliżujący lęk i chaos wewnętrzny.

Kilkakrotnie również budził mnie diabelski, szaleńczy chichot piekielnego ducha „stroszka”, którym posługuje się on jak tarczą, broniącą go tak samo przed Miłością Boga, jak i Grozą Nicości. A także atak niewidzialnych istot, cechujących się iście gadzią, kompletnie pozbawioną uczuć i emocji, manipulującą inteligencją, które usiłowały zakłócić przepływ energii w moim ciele subtelnym.

Pewnej nocy w 1986 roku usłyszałam na jawie przyjazny, męski głos, rozlegający się z jakiegoś punktu nad moją głową, który wypowiedział zaskakujące wtedy dla mnie słowa: „W imię Jezusa Chrystusa wypędzam cię!”, po czym z mojego splotu słonecznego wydostała się uciekająca gdzieś z lękowym i szaleńczym krzykiem energia, a w głowie w zamian pojawiła się niezwykła, wielowymiarowa przestrzeń, która pomogła mi pojąć mnóstwo spraw na zupełnie nowy sposób.

Wiele lat musiało minąć, aby tego rodzaju zjawiska stały się dla mnie jasne i dały się uporządkować w logiczną całość.

 

Równie dziwne przeżycie, tym razem z 1999 roku, które wydało mi się w jakiś sposób podobne do opisanych w Biblii pojedynków Jakuba i Mojżesza z Panem, poprzedził sen wizyjny. Ujrzałam w nim jak do mojego ogrodu spadło z nieba coś niewidzialnego, co zaczęło psuć i rozkładać ciała przebywających tam zwierząt i roślin. Kolejnej nocy obudził mnie dźwięk, przypominający trzask prądu elektrycznego gdzieś pod sufitem, a następnego dnia rzeczywiście rozległ się ni stąd, ni zowąd huk - jakby spadającej z nieba do ogrodu wielkiej blachy i prawie jednocześnie nad domem rozbłysło jasno coś tak wyraźnie i w takim rozmiarze, że po chwili przybiegli zaniepokojeni sąsiedzi, zastanawiający się, co też to mogło być.

Mimo, że zjawisko daje się przypisać piorunowi kulistemu, to jak się wkrótce okazało, w sensie symbolicznym była to zapowiedź zbliżającej się śmierci mojej mamy, jeden z kilku spektakularnych znaków (w rodzaju pęknięcia szyby żaroodpornej w zimnym piecu kuchennym dokładnie o północy, uderzenia jedynego podczas burzy pioruna w drzewo rosnące przy rodzinnym grobie, czy pojawienia się stadka pszczół w szczelnie zamkniętym pokoju), które zamanifestowały się w przeciągu ostatnich dwóch lat...

Tej samej nocy zjawił się mój Ojciec, z szaleńczą zawziętością usiłujący mnie zabić... Nie byłam w stanie się obronić. Nie mogłam się bronić, gdyż obezwładniła mnie miłość do Niego i świadomość, że nawet jeśli chce mnie unicestwić, to przecież kocham tę Jego wolę i zupełnie nie potrafię działać wbrew niej. Z mojego splotu słonecznego, z wnętrza żołądka wydobyły się głębokie uczucia, pochodzące z czasów, gdy byłam małą, czarnooką, humanoidalną istotą i sama, z własnej woli zgodziłam się na takie zakończenie swego losu...

Z innego snu na podobny temat dowiedziałam się, że każdy z Graczy otrzymał niegdyś wyzwanie od... samego siebie z wyższego wymiaru w formie jakiejś niemożliwości, czy trudnych warunków, z którymi musi sobie poradzić w ziemskim życiu, aby potem wyjść z materii w przemienionym ciele.

Z biegiem lat na tyle zrozumiałam procesy duchowe, że lęk, który we mnie budziły spotkania z szatańską istotą, od dziecka krążącą wokół mnie, jak czujny więzienny „klawisz”, przerodził się w silnie mobilizujący, wewnętrzny bodziec. Zrozumiałam także, że bez tego bodźca, działającego bez litości i żadnych względów niemożliwy byłby gwałtowny skok ewolucyjny, czekający tych, którzy znajdą w sobie siłę, aby mu się oprzeć i przeciwstawić.


 

Przypisy:

[1] Iz 25,7: „Zedrze On na tej górze zasłonę, zapuszczoną na twarz wszystkich ludów, i całun, który okrywał wszystkie narody; raz na zawsze zniszczy śmierć.”

[2] Ap 21,1.

druga część artykułu

powrót do strony GNOSIS 12    powrót do strony GNOSIS głównej