eGNOSIS

Andrzej Szmilichowski, urodzony w Warszawie, Skorpion. Od 1973 na emigracji. Dziesięć książek wydanych (w tym zADOMOwiENie - tCHu 2004), gotwy do druku tom opowiadań i skonczył właśnie pisać następną książkę – Biały Liść. Debiutował na łamach ITD w 1962 roku, pierwsza książkę wydał w 1985. Pisze do prasy emigracyjnej i do „Nieznanego Swiata” oraz innych periodyków krajowych. Jest healerem. Zagląda ludziom w ich wszystkie ich życia w jasnowidzeniu. Wyhodował z żoną - Krystyną czworo dzieci: Adama, Agatę, Annę, Andersa, ale ma jeszcze jedno dziecko, najstarszą córkę Agnieszkę. Boi się złych ludzi. Brzydzi się kłamczuchami. Kocham wszystkie zwierzęta na ziemi, i niech już tam! - ludzi też. Kocha też Boga i siebie. Nie lubi kożucha na mleku, głębokich jaskiń i latania samolotem. Aha, jeszcze nie lubi pośpiechu.

Zamieszczony obok tekst stanowi wybór z książki, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Przedświt.

Wyspy polecone cz. II

Andrzej Szmilichowski

 

Napisałem parę dni temu — tym sposobem doprowadziłem się do stanu łatwego kęska. Miałem wtedy na myśli, że moje rozchwianie duchowe spowodowało stan, w którym znalazłem się blisko obszarów działania ciemnych, polaryzujących z Dobrem, sił. To to miałem na myśli mówiąc o trąbie powietrznej.

Ludzie zajmujący się poszukiwaniami w ramach koncepcji Dobra i Zła, mogą być narażeni na mocne i bardzo konkretne niebezpieczeństwa. Bezpieczniej jest wtedy móc się oprzeć na czymś mocnym, na wierze w proroka, na sile którą Oni personifikują.

Nie wiem, i nie wie tego nikt, gdzie zaczyna się królestwo ciemności, ale pierwsze punkty zdobywa on — Inny, w obszarze wątpliwości. Wątpliwości zmuszają do dociekań, które mogą tworzyć psychiczne szczeliny, na które Inny tylko czeka. Gdy człowiek stawia wiarę na poziomie własnych przemyśleń i pragnień, gdy próbuje swym małym i niewystarczającym rozumem decydować gdzie, po co i dlaczego istnieje Stwórca, tam można spodziewać się ataku ze strony Innego. Inny tylko czeka na szczeliny powstałe w wierze i można być pewnym, że jeżeli tylko zdobędzie nawet minimalny przyczółek, zrobi wszystko, aby się na nim umocnić. A jesteśmy mu niezbędni, gdyż stanowimy jedyne źródło, z którego może czerpać potrzebne mu energie.

Człowiek trzymający się świadomie swej wiary jest dla Niego wodoszczelny. Mówię „świadomie”, gdyż wiara bezmyślna, powierzchowna wiara w dogmaty, wiara wynikająca z nakazów rodzinnych, z tradycji lub nacisku kościoła, jest powierzchowna i bez wartości.

Siła i zagrożenia ze strony Innego polegają na tym, że w sobie tylko znany sposób, ma dostęp do wszelkich wstydliwych częstokroć tajemnic, do błędów i pomyłek, które człowiek ma na sumieniu. Atakuje wtedy te obolałe miejsca z całą brutalnością. Jedyną skuteczną obroną jest — zejść z linii ataku, skonfrontować go z Prorokiem.

Nie tak dawno temu poprosiłem w medytacji o jakiś znak wzmacniający moją ciągle słabą duszę. Nadszedł obraz mojej maleńkiej głowy u brzegu jakiejś olbrzymiej księgi, którą jakbym z wysiłkiem i trudem z samego brzegu odchylał.

 

 

Jak /i czy?/ energie wytwarzane przez człowieka ulegają transformacji? Czy całość wysiłku, całość energii, którą produkujemy za życia zostaje spożytkowana? Jak przebiega linia balansu, czy bilansu owych energii?

Czy w zależności od kwantum wyprodukowanej za życia energii, od wartości tej energii, mogą na końcu życia powstać nadwyżki lub manka, a wynik tego bilansu rzutuje potem na następne istnienie, czyniąc je łatwiejszym lub trudniejszym? Wszelkie istnienie jest wszak jakimś zbiorem energii, zapisuje się każdy impuls, każde działanie. Czy można coś zaoszczędzić na poczet dalszego, następnego istnienia, czy energia ta dysponuje pamięcią? Jeżeli jest Bogiem to może wszystko.

 

 

Gdy czytam teraz, co napisałem o wierze i o Innym, odnoszę wrażenie, że za dużo w tym euforii, brzmi to trochę jak uniesienia nawiedzonego. Nawiedzony nie jestem, przynajmniej tak mi się wydaje, ale ponieważ na początku założyłem, nie będę nic zmieniał, niech tak zostanie.

 

 

Dlaczego miałbym się martwić moją przyszłością? Przecież nie uczyniła mi nic złego.

 

 

Miałem sen o Papieżu. Byłem w obsłudze wizyty papieskiej w jakimś kraju. Papież potrzebował ministranta i ja go poszukiwałem. Niestety, nie znalazłem i Jan Paweł musiał zadowolić się moją nieudolną służbą. Po mszy Papież powiedział, że odwiedzi nas w domu, gdyż chce poznać moją rodzinę. Obudziłem się bardzo z siebie zadowolony. Mam nadzieję, że papież nie zorientował się, iż nie znam ministrantury.

 

 

Opuściłem ciało tak szybko, że miałem uczucie, iż medytacja nie zaczęła się jeszcze na dobre, a ja już szybowałem w przestrzeni. Byłem parę chwil w jakimś ciemnym i pustym miejscu, ale zaraz potem zobaczyłem spiczaste, strzeliste budowle.

Chodzili wśród nich ludzie podobni do nas, choć nieco smuklejsi. Mieli na głowach błyszczące, okrągłe kaski z których szczytu wystawał gruby srebrzysty kabel. Ubrani byli w obcisłe trykoty, o ton jaśniejsze od kasków. Poruszali się w płaskich, małych pojazdach, które ukazywały się /materializowały?/ w chwili, gdy chcieli się gdzieś przenieść i znikały, gdy nie były już potrzebne. Była przyjazna i ciepła atmosfera, wszyscy się do mnie uśmiechali i pozdrawiali. Mogli dowolnie zmieniać konsystencję swych ciał. Gdy chcieli, mieli ciało materialne, ale zwykle byli w postaci eterycznej, jako wiązki energii.

Pytałem ich, dlaczego wracają do postaci cielesnej. Odpowiadali, że ciało potrzebne im jest do manifestacji uczuć, że mając ciało czegoś się uczą, oraz po to, abym mógł ich widzieć.

Zaprosili mnie do wnętrza jakiegoś budynku. W niezbyt dużym, prawie pustym pomieszczeniu wszystko było jednolite i w podobnej gamie kolorów. Sprawiało wrażenie jakby stanowiło jedną całość. Stół wyrastał z podłogi, tak samo było z taboretami, na których siedzieliśmy. Choć nie miały oparć były bardzo wygodne. Podano mi coś do picia.

Potem zobaczyłem dach mojego domu i znalazłem się w pokoju. Przez cały czas miałem świadomość, że leżę na moim tapczanie, a jednocześnie przeżywam to wszystko co opisałem.

 

 

Znajduję się w jakiejś przestrzeni. Leżę na czymś przypominającym deskę surfingową, żegluję w przestworzach i jestem szczęśliwy.

 

 

Bóg jest ogromnym zbiorem myśli. Myśli te wyłoniły wszechświat. Bóg jest nieustannym aktem twórczej wyobraźni. Całość wszelkiego istnienia, a więc także nasza przestrzeń-materia-czas, jest boskim snem. Gdyby Wszechśniący przerwał swój sen WSZYSTKO pękłoby jak bańka mydlana, a on sam przestałby być Wszechśniącym i tym samym przestałby istnieć, a my razem z nim. Wszechświat jest umysłem Boga.

 

 

Dwa lub trzy lata temu zaginęła w Australii para młodych Szwedów. Prasa pokazywała wielokrotnie ich zdjęcia. Zaginęli gdzieś w buszu. Zrobiłem wtedy seans wykorzystując jako „świadka” zdjęcie z gazety. Zobaczyłem namiot i na ziemi martwego młodego mężczyznę. Potem widziałem apatyczną młodą kobietę, siedzącą na wielkim kamieniu, a obok niej dużego brodatego mężczyznę. Następnie brodacz i dziewczyna szli po pustej drodze, a ja czułem wokół niej wielkie zagrożenie.

Wczoraj przeczytałem w gazecie, że ów brodacz /ujęty przez policję australijską i skazany na dożywocie/, pisze w więzieniu książkę, w której między innymi opisuje, jak idzie ze swoją ofiarą pustą drogą i jak oboje wypoczywają na dużym przydrożnym kamieniu. Pomyśleć, że ja ich na tym kamieniu trzy lata temu „widziałem” ze Sztokholmu!

Mojemu znajomemu Józefowi P. opisałem któregoś dnia ze szczegółami dom, ogród i poszczególne pokoje, w mieszkaniu jego córki w Sydney. Wszystko się zgadzało. Kiwał głową i patrzył na mnie zdumiony. Byłem zdumiony na równi z nim.

D.Ash i P.Hewitt opisują w swej książce Ludzie jak Bogowie w następujący sposób fenomen jasnowidztwa:

Zdolność podłączania się do wzoru nad-energii związanego z daną osobą lub przedmiotem leży u podstaw jasnowidztwa. Jasnowidz posiada intuicyjną umiejętność przekraczania czasu i przestrzeni po to, aby odczytać wzory energetyczne przeszłości, teraźniejszości i przyszłości związanej z daną osobą, przedmiotem czy miejscem. Przyszłość nie jest ustalona raz na zawsze, lecz wypracowany w przeszłości wzorzec decyduje o prawdopodobieństwie przyszłych wydarzeń. Nie jest to pewność, a raczej skłonność...... świadectwa jasnowidza i innych zjawisk parapsychologicznych wskazują na to, że umysł to coś więcej niż mózg. Umysł niektórych ludzi sięga całych regionów wszechświata dla większości zupełnie niedostępnych.

Aldous Huxley zaś pisał:

Każdy człowiek jest w stanie w każdej chwili pamiętać wszystko, co mu się przydarzyło i postrzegać wszystko, co dzieje się w całym wszechświecie.

Jasnowidztwo nie jest moim zdaniem przywilejem specjalnie uzdolnionych jednostek, wszyscy do pewnego stopnia posiadają te zdolności. Jasnowidz jest koncertmistrzem w orkiestrze złożonej z utalentowanych muzyków.

To myśl napędza to wszystko, a jej potęga jest ogromna. Myśli kreują rzeczywistość i są realne tak, jak materia jest realna. Świadomość zaś jest energią napędową myśli.

Wydaje się, że jedyną wolnością, jaką dysponuje człowiek, jest możliwość wyboru przedmiotu uwagi. Życie zaś, fizyczne życie na ziemi, służy zdobywaniu wprawy w ćwiczeniu wyobraźni. W wyższych regionach Wszechświata akt wyobraźni staje się rzeczywistością.

Na ziemi, gdzie mamy do czynienia z materią, owoce wyobraźni objawiają się wolniej, mamy więc czas przyjrzeć się skutkom działania myśli i wyobraźni. Materia jest instrumentem, którego używając badamy potęgę twórczą Boga, bez ryzyka, że coś nie przemyślanego do końca stanie się natychmiast. Materia jest darem nam ofiarowanym, abyśmy w fizycznej rzeczywistości szkolili się na przyszłych „bogów”.

 

 

Zanotowałem to już gdzieś wcześniej, ale powtórzę jeszcze raz, bo to ważne — pragnienia mogą być niebezpieczne. Dążenie do potęgi prowadzi do poszukiwania sprzymierzeńca wszędzie, gdzie to tylko możliwe, także po stronie życia nie materialnego, a nigdy nie wiadomo do końca, z jaką stroną ma się do czynienia.

Polaryzacja jest fenomenem transcedentalnym, więc tak jak istnieją Siły Dobra, tak istnieją również nadprzyrodzone Złe Moce — to co ja nazywam Inny. Im mniej przeżywamy wewnętrznych konfliktów /budowanych najczęściej na wątpliwościach, nie spełnionych ambicjach, pragnieniach/, im jesteśmy bardziej spójni, tym odporniejsi na wpływy Innego.

 

 

Ziemia jest najbezpieczniejszym poligonem doświadczalnym, jaki można sobie we Wszechświecie wyobrazić, gdyż nie jesteśmy w stanie wyrządzić sobie większej krzywdy, skoro śmierć fizyczna nie stanowi ostatecznego zagrożenia.

Stara skandynawska saga mówi, że gdy zaczniesz kopać u nasady tęczy, to wykopiesz skrzynię pełną złota. Kusząca perspektywa, wystarczy wiosną wziąć do ręki łopatę i czekać na tęczę. Zajęcie proste i na świeżym powietrzu. Ale gdzie kopać? Tęcza ma to do siebie, że ciągle przenosi się gdzie indziej. Jechaliście kiedyś pociągiem lub autem obserwując tęczę? Zauważyliście więc, że się porusza i to z tą samą szybkością co wy. Każdy ma swoją tęczę, ręczę! Fenomen tęczy to dobry przykład na umowność i pozorność rzeczy. Jest również idealnym schowkiem, można ukryć w niej marzenia i... skrzynię złota.

 

 

Miałem ważny sen, ale go nie zapamiętałem.

 

 

Jesteśmy dziećmi imaginacji wpisanymi w prawa natury. Prawa te mówią, że wszystko trzeba urzeczywistnić i przeżyć, zanim syci doświadczeń, wrócimy tam skąd pochodzimy — w niepoliczalne warstwy fantazji.

 

 

Medytowałem rano w wannie. Już po chwili opuściłem ciało i lewitowałem pod sufitem, obserwując tego golasa na dole. Ilekroć udaje mi się wyjść poza ciało i spojrzeć na siebie, zawsze mija dobra chwila, zanim się zorientuję, że to ja.

Nagle wystrzeliłem w górę i znalazłem się nad ogromną doliną wypełnioną miastami i wioskami. Moją uwagę przykuła masywna budowla z wieżą. Nagle znalazłem się wewnątrz tego klasztoru i stałem tam, jako młody mnich z ogoloną głową, przed siwowłosym starcem. Starzec podniósł się i poprowadził mnie do schodów. Schody znikały gdzieś w dole, a druga ich część kończyła się podniebnym kikutem. Starzec wskazał mi ręką drogę w dół, zacząłem schodzić, i po chwili natrafiłem na małe pomieszczenie, ze studnią po środku. Zacząłem spuszczać się po sznurze w dół studni, aż trafiłem na wielką komnatę, na środku której, na podium, leżał wielki wspaniały kryształ.

W pieczarze skupiona była ogromna ilość energii, powietrze wokół kryształu aż drgało. Klęknąłem i wyciągnąłem przed siebie dłonie. Czułem na całym ciele ciepło i pulsowanie. Trwałem tak jakiś czas, potem ruszyłem w drogę powrotną i znowu spotkałem brodatego starca. Przyjrzał mi się badawczo i uśmiechnął, potem kazał iść za sobą. Zaczęliśmy posuwać się w górę ową drugą częścią schodów, szedłem tuż za nim i uważnie patrzyłem co zrobi, gdy zbliży się do końca schodów. Starzec stanął na ostatnim stopniu i nie zatrzymując się postawił nogę w próżnię, a tam ukazał się następny stopień, i następny..... Tak rosły przed nami schody, a my wspinaliśmy się po nich wyżej i wyżej. Widziałem siebie i starca jak idziemy w górę, malejemy, aż znikamy w jasnym świetle. Nagle znalazłem się na powrót w wannie.

 

 

Głównym moim strapieniem jest, że — nie idę dalej. Co znaczyłoby w moim przypadku — pójść dalej? Znaczyłoby zerwanie cum z dotychczasowym życiem. Musiałbym tak postąpić, jestem za słaby na działanie małymi krokami.

Pamiętam „moje drzewo” na wyspie. Pamiętam żywo, jak je obejmowałem i czułem, czułem energię, którą mi ofiarowało. Stałem potem na tarasie i mówiłem do drzew na dole, że mam do nich respekt, i że je kocham, a one odwracały do mnie swoje roześmiane twarze. Wtedy chyba zrobiłem krok. Interesujące, że przypomina mi się to teraz, gdy myślę niespokojnie o mojej duszy. Co znaczy — pójść dalej?

 

 

Jeżeli miałbym wyznać moją największą miłość w życiu, powiedziałbym — kocham Boga. Pewnie dlatego moje serce jest z każdym dniem większe i może dać schronienie każdemu. Nie dostrzegam różnicy pomiędzy wewnątrz i z zewnątrz, pomiędzy snami, marzeniami, myślami, a zdarzeniami i rzeczami. Z równą intensywnością przeżywam widok ukwieconej łąki i trzask drew w ognisku, jak fakt posiadania szczoteczki do zębów. Moje córki, księżyc, żonę, synów, wiosnę, śnieg, jasiek na poduszce — wszystko to traktuję jako wzbogacające mnie dary boże. Nie znam niczego co nie byłoby darem bożym, a istniało jedynie jako pragnienie.

Takie są moje marzenia, marzenia jedności z Bogiem. Widziałem Go, ale fakt ten nie zmienił w żaden sposób mojego życia. Jest takie samo jak przedtem, przynajmniej tak mi się wydaje. Wstaję wcześnie rano, piję kawę, wyprowadzam psa, piszę. Ale przestałem się bać, już nie kluczę jak zając. Tak, przestałem się bać.

Zupełnie nie wiem, dlaczego Bóg pokazał się właśnie mnie i czy to był na pewno On, bo — wstyd się przyznać, byłem nieuważny. Zobaczyłem trudne do opisania Światło, które zaprowadziło mnie tak daleko, że skończyły się słowa. I nie spieszę się już więcej, siadam czasami zimą przed progiem domu na wyspie i słucham jak pada śnieg.

Całymi latami rozmyślałem i suszyłem sobie głowę, rozwiązywaniem różnych problemów nie rozumiejąc, że wszystko co wyrasta poza krawędź nie jest istotne, i nie ma o co walczyć. Oczywiście istnieje egoizm, żądze, istnieją pragnienia, ale są mało ważne — wystają poza krawędź. Natomiast świadomość śmiertelności jest wspaniała, rozpłynę się kiedyś jak wypalona świeca! Zniknie potrzeba negocjowania czegokolwiek, działania naprędce, tęsknota do sukcesu, do uznania. Przeczytałem u któregoś z mądrych Chińczyków — Nic nie jest ważniejsze od innego, gdy powiesz sobie, że nic nie jest ważniejsze od innego.

 

Lin Yutang powiedział — Pragnienie sukcesu w życiu tłumi mądra wiedza mówiąca, że dążenie do sukcesu w gruncie rzeczy jest obawą, iż jest się jednostką nieudaną.

 

 

Pomóż mi Panie, abym nie pragnął być pocieszanym, lecz samemu pocieszać, nie być zrozumianym, lecz okazywać zrozumienie, nie być kochanym, lecz umieć kochać innych — Franciszek z Asyżu.

 

 

Moja kuzynka Teresa przysłała mi z Niemiec zdjęcie swojego syna Z., z gorącą prośbą, abym pomógł go odnaleźć, gdyż zniknął. Siedziałem potem w kuchni przy stole, gdy nagle wybuchła gazowa zapalniczka. Zebrałem z podłogi jej resztki. Potem położyłem się do medytacji i zaraz otrzymałem sygnał, że są wiadomości o Z., i że wokół niego wiele niepokoju, włącznie z myślami samobójczymi. Czekam na telefon od Teresy.

Poszedłem do biblioteki i zaraz potem usłyszałem trzask pokrywy zasłaniającej w drzwiach szparę do listów. Poszedłem do drzwi, ale poczty ani śladu. Wracając usłyszałem rumor w garderobie. Z półki spadł Andrzejka kask hokejowy i dwa leżące tam od lat małe obrazki.

Położyłem się ponownie do medytacji i zaraz klarowny sygnał, że Z. jest w szpitalu we Włoszech. Zatelefonowałem do Teresy, aby jej to powiedzieć. Następnego dnia wieczorem oddzwoniła, że Z. włoska policja znalazła w szpitalu, i że to na szczęście nic poważnego.

 

 

Było wczesne popołudnie, gdy stanąłem na środku biblioteki, mam tam na półkach około dwóch tysięcy tomów. Sięgnąłem ręką nie patrząc i wyjąłem książkę Maguya Lebruna „Lekarze nieba, lekarze ziemi”. Położyłem ją na biurku i zająłem się czymś innym.

 

 

Późny wigilijny wieczór. Dom już śpi. Wziąłem do ręki Lebruna i otworzyłem na przypadkowej stronie. Czytam: Przychodzę do was dziś wieczór jako zwiastun bożego narodzenia. Dawne Boże Narodzenia ginące w pomroce dziejów, przyszłe Boże Narodzenia w świecie nareszcie świetlistym, wyciszonym dobrocią i miłością. I parę linijek dalej: Cierpienie nie jest pechem, lecz wynikiem błędów w postępowaniu, które jednak uczy nas nie czynić więcej zła.

Cóż za fantastyczna synchronizacja czasu i tematu! Budda powiedział, że jesteśmy wynikiem tego co myślimy i czynimy w naszych poprzednich istnieniach.

 

 

Reinkarnacja nie jest, jak chcą tego sceptycy, urojeniem chorych lub naiwnych mózgów. Celem każdego człowieka jest zrozumienie Światła, a prowadzą do niego również popełniane błędy. One to — naprawiane i poprawiane, stają się Światłem i to jest cel kolejnych odrodzeń.

Reinkarnacja jest, można rzec, korytarzem, przejściem od czasu do wieczności. Jest także sposobem odkrywania tego niewyobrażalnego i niezbadanego Światła, kolebki wszelkich znanych i nie znanych, istniejących i przyszłych cywilizacji.

Żaden ludzki mózg nie jest w stanie odebrać i pojąć objawienia Boskiej Wiedzy na raz, gdyby tak się stało, oszalałby. Do tego właśnie służy nowo odrodzenie — jest szkołą. Pułapki, zasadzki, cierpienia, zdrady, są towarzyszami życia, ale najważniejsze i podstawowe jest, jak się w tym znajdziesz i spiszesz, jak sobie z przeciwnościami poradzisz. Tu leży klucz, odpowiedź na pytanie o przyczyny i znaczenie życia.

 

 

Altona zabrała mnie w podróż po niebieskich drogach. Zapowiadała to wcześniej parokrotnie. Wzięła mnie za rękę i ruszyliśmy.

Płynęliśmy w jakiejś przestrzeni, widziałem doliny, góry, budowle, potem wszystko znikło. Pojawiła się ogromna spirala, w którą wpłynęliśmy. Znikło moje ciało, znikło ciało Altony. Byliśmy myślą, byliśmy światłem, znajdowaliśmy się w obszarze koncepcji, czystej myśli, przestrzeni tworzenia.

Ogarnęło mnie wzruszenie i byłem szczęśliwy. Czułem jedność i powszechność, czułem miłość i dobro, czułem Światło, byłem nim. Nie istniało nic indywidualnego, różność w wielości. Nie było mnie, nie było Altony, choć byliśmy w najwyższym stopniu. Nie istniały wyróżniki, było tylko COŚ W NAJCZYSTRZEJ FORMIE, optymalne istnienie — mój dom. Zrozumiałem wszystko, wiedziałem wszystko, widziałem wszystko, byłem spełniony, byłem szczęśliwy.

Powoli powracaliśmy, mijaliśmy różne poziomy istnienia, aż znalazłem się na powrót na Ziemi. Czułem się wyróżniony i czułem się inny.

 

 

Indyjska Upaniszada mówi:

Tak jak masło ukryte jest w śmietanie, tak czysta świadomość przebywa w każdej istocie. Ma ona być nieustannie ubijana, a ubijakiem ma być umysł. Poznanie JA zdobywa się dzięki medytacji. Ubijak jakim jest umysł sprawia, że spętane kompleksami JA /ego/ powraca do stanu rozpuszczenia i ponownie jednoczy się ze źródłem.

Nauka mówi:

Bóg jest w szczegółach.

Mistyka mówi:

Bóg jest kołem, którego środek jest wszędzie, a obwód nigdzie.

Mistyka jest to poszukiwanie jedności, poczucia jedności rzeczy: człowiek-przyroda, świadomość-materia, wewnątrz-zewnątrz, podmiot-przedmiot. To wszystko godzi się ze sobą i współgra.

Przez całe moje życie — uświadamiając to sobie czy też nie, byłem związany z naturą. Piękno i rozrzutność natury, objawiana bogactwem form, jest dla mnie objawem prawdziwego i najwyższego sensu. Nikt mnie tego nie uczył. Tak rozumiana świadomość istnienia pojawiła się wraz z przekonaniem o moim pokrewieństwie z nią.

Nauka to empiryzm zewnętrzny, mistyka to empiryzm wewnętrzny, tak to rozumiem. Filozofowie „całościowi”, jak Platon, Sokrates, Arystoteles, Spinoza, później Hegel i Mistrz Eckhart, wszystko to doskonale wiedzieli i tłumaczyli.

Człowiek to w pewnym sensie mikrokosmos Wszechświata, zatem to czym jest człowiek, jest kluczem do Wszechświata — David Bohm.

 

 

Wszelkie duchowe poszukiwania biorą swój początek z niewystarczalności świata. Odkładając na bok ograniczniki, które nakłada na nas materia, w rzeczywistości jesteśmy przebranymi bogami i owo tkwiące w nas boskie ziarno, tęskni nieustannie, aby rozwinąć się w piękny kłos.

Na poziomie kwantów nic nie różni się od drugiego, żaden organ ludzkiego ciała nie różni się od innego organu. Nie istnieje żaden „sznur” łączący molekuły poszczególnych organów, tak jak nie istnieje jakaś niewidoczna nić łącząca gwiazdy zgrupowane w jednej galaktyce. Pomimo tego, tak organy ciała ludzkiego, jak ciała kosmiczne, są precyzyjnie zsynchronizowane ze sobą nawzajem, tworząc pięknie współdziałający wzorzec. Czyż więc lekarz zamiast pytać — Jakie masz choroby? nie powinien pytać — Kim jesteś?

Przez wszystkie lata doświadczania istnienia doszedłem do trzech ważnych punktów, trzech słupów, na których się opieram:

Medytacja — medytowanie jest praktycznym sposobem kontaktowania się z przestrzenią istniejącą pomiędzy myślami. W tej pustce znajduje się nieograniczona wiedza i możliwości.

Natura — być w codziennym kontakcie z naturą, to jak otworzyć drzwi do domu.

Nie osądzać — co znaczy też, nie krzywdzić.

Staram się trenować moje myśli w nie osądzaniu. Staram się pamiętać, że jeśli chcę dowiedzieć się kim jestem, powinienem badać świat wokół siebie. Świat zewnętrzny jest światem wewnętrznym, to precyzyjna projekcja, wszystko co widzę wokół mnie jest we mnie samym.

Wszystko jest różne, inne dla każdego z nas. Mój wszechświat jest inny niż Twój wszechświat, wszystko zależy od patrzącego i czego on oczekuje. To tak jak oglądać wspólnie film, wszyscy patrzą na ten sam ekran, a każdy ogląda swój film, różny od tego, co widzi sąsiad, to my sami mieszamy tą kwantową zupę, tworząc z niej materialne rzeczywistości. W tym garze kwantowego eintopfu nawet nie jesteśmy własnymi ciałami, Jesteśmy przedmuchiwanymi z kąta w kąt prochami przyszłości. Ciało nie jest czymś stałym, zafiksowanym w czasie i przestrzeni, wszystko jest w ruchu, w wiecznym procesie zmian.

Ziemia jest przedłużonym ramieniem naszego ciała. Las to jej płuca, morze to jej krew. Natura uczy nas ciszy, daje szansę być — t y l k o b y ć, to wystarczy, aby osiągnąć szczęście. Być w teraźniejszości i czerpać z tego przyjemność to wielki dany nam prezent, którego nie potrafimy niestety wykorzystać tak, aby nam się przydał.

Cały Wszechświat jest demonstracją, przemianą nie manifestacji w manifestację, niewidzialnego w widzialne. Jest sceną teatralną, na której aktorzy zdejmują z głowy czapki-niewidki i mówią — Oto jestem! Ciało jest jedynie instrumentem, dzięki któremu można zobaczyć informację, która jest wokół, zawsze była. Gdzie znajdują się fugi Jana Sebastiana Bacha, gdy nie są wykonywane? Są wszędzie wokół, były tam jeszcze przed Bachem.

Dlaczego więc jesteśmy tak od siebie różni, żyjemy tak odrębnie? Karma moi mili, karma! Pamięć tworzy życzenia, życzenia tworzą działanie, działanie tworzy pamięć i da capo. Wszystko co istnieje ma coś wspólnego z karmą. Tylko dlatego, że istnieje karma, możemy zmieniać nasze życie, poprawiać go lub pogarszać. Ale same pozytywne myśli nie wystarczą, nie można zmienić w życiu nic poprzez samo myślenie. Potrzebne jest działanie, Działanie tworzy pamięć, pamięć tworzy nowe pragnienia...

Bóg, ten nasz wspaniały Bóg, początkowo myślał, a potem działał i stworzył Świat. I bardzo był z tego co zrobił zadowolony, uśmiechał się i ucieszony zacierał ręce, gdyż ten nasz stwórca jest ogromnie pogodnym Bogiem.

 

 

Jakie są przyczyny ludzkich chorób? Trudno tu powiedzieć coś na pewno, ale n a p e w n o jedną z nich jest negatywne myślenie. Dla zdrowia fizycznego ogromnie ważna jest równowaga stanów ducha, odczuć i myśli, harmonia pomiędzy psyche i soma. Choroba jest jakby projekcją chaosu zachodzącego w psychice i manifestuje się w postaci negatywnych energii, które działają jak trucizny, ich niszcząca moc wdziera się w duszę i rujnuje ciało. Człowieka zabijają demony, które on sam powołuje do życia.

W starożytnej Grecji żył lekarz Asklepiades, który twierdził, że choroba i zdrowie zależą od właściwego sposobu życia i sam w ten sposób żył. Poszedł nawet dalej utrzymując, że śmierć w gruncie rzeczy nie istnieje a stanowi jedynie efekt, sumę błędów popełnionych w ciągu życia. Jako przykład potwierdzający tę śmiałą tezę podawał samego siebie. Twierdził, że stosuje w praktycznym życiu prawdy, które głosi i dlatego nigdy nie umrze, przynajmniej z powodu choroby. I dotrzymał słowa. Mając więcej niż sto lat wdrapał się po drabinie na dach domu, aby coś tam naprawić, spadł i się zabił.

Tak łaskawi bogowie objawili swój wyrok, nie naruszając jego filozoficzno-lekarskich zapewnień. Bardzo się boję spotkania z V.S.

 

 

W wieku 13-17 lat wielokrotnie, czasem parę razy dziennie, miałem trwające nawet po parę godzin, następujące przeżycie:

Nagle, mogłem w tym momencie czytać książkę, patrzeć przez okno, iść ulicą, zaczynałem raptem widzieć świat z innej perspektywy, jakbym patrzył przez lornetkę z odwrotnej strony. Ruch był nieco wyhamowany, jak w slow motion i wszystko poruszało się niesłychanie gładko, jakby solidnie naoliwione. W uszach czułem nieustanny lekki szum. Patrząc w dół, na własne stopy, wydawało mi się, że patrzę z perspektywy Guliwera, dłonie oglądałem jak coś bardzo oddalonego i niemal obcego. Ten stan był tak wyrazisty, tak mocny, że poruszałem się niepewnie, jakbym był w „nie mojej” atmosferze. Po jakimś czasie, po dwóch godzinach lub dłużej, samo mijało.

Zapytany po latach — co to było, Przewodnik odpowiedział, że byłem wtedy w innej przestrzeni. Mnie wydaje się, że byłem blisko duchów natury — gnomów, elfów, rusałek i innych, że miałem szansę poznać je bliżej, ale niestety nie rozumiałem tych sygnałów.

Nagle ogarnęło go uczucie jakbym wkroczył w jakąś atmosferę gęstszą od powietrza. Zrobiło mu się ciepło, odczuwał mrowienie, jakby ścierpł cały i na dodatek drażniono go prądem elektrycznym. Jednocześnie wyostrzyła mu się świadomość i miał przeczucie, że zaraz coś się wydarzy — tak pisze o swoim spotkaniu z duchami natury Szkot R.Ogilvie Crombi. Zaraz potem spotkał fauna, rozmawiał z nim i zaprosił do domu.

Kościół katolicki zrobił wielką krzywdę swoim wyznawcom przemieniając w diabły pogańskich bogów i duchy natury. Postać pół-człowieka pół-zwierzęcia, z kopytkami, spiczastą brodą i uszami, z różkami na głowie, to postać boga lasów, ziemi, wiatru i słońca. W nich nie ma zła.

Aldous Huxley w swoich Bramach Percepcji pisał:

...... każdy z nas ma w sobie zadatek Wszechumysłu. Ale skoro do pewnego stopnia jesteśmy zwierzętami, naszym celem jest przeżycie bez względu na cenę. Aby umożliwić nam biologiczne przetrwanie, Wszechumysł musi docierać do nas za pośrednictwem ograniczonej zastawki mózgu i układu nerwowego. To co wycieka z drugiej strony tego wąskiego lejka, jest lichą strużką świadomości, która pozwala nam przeżyć na powierzchni tej konkretnej planety...... Przeróżne „inne światy”, z którymi sporadycznie nawiązują kontakt ludzie, przynależą do ogółu świadomości Wszechumysłu w całej jego różnorodności. Większości z nas zazwyczaj dane jest to, co dociera przez tą ograniczającą zastawkę i w miejscowym języku uświęcone jest jako prawdziwe. Niektóre jednostki jednak, jak się wydaje, przychodzą na świat z przepustką, która pozwala im tę blokadę usunąć.

 

 

Mądrość jest miłością. Miałem kiedyś papużkę — a może to ona mnie miała, co tu można wiedzieć na pewno? Któregoś dnia siadłem koło klatki i zapytałem czy może spełnić moją prośbę. Spojrzała, a we mnie coś drgnęło, weszła we mnie jakaś mądrość, wiedziałem wszystko nie musząc rozumieć. Poprosiłem ją wtedy, aby skoczyła z dolnej huśtawki na górną, potem na dno klatki, z powrotem na huśtawkę, aby napiła się wody..... Trwało tak długie minuty, a papużka z widocznym zadowoleniem wykonywała wszystko o co ją prosiłem. To było cudowne, papużka robiła mi uprzejmość i cieszyła się, że mnie to bawi. Czuliśmy oboje wspaniałą wspólnotę.

Gdy spotykam ludzi, którzy wygłaszają pewnym siebie tonem autorytatywne prawdy o jedynie materialnym pochodzeniu wszelkiego istnienia, a robią to najczęściej ze śmieszną protekcjonalnością, ogarnia mnie smutek i nie zaczynam nawet kontrargumentować, gdyż czuję, że oni nie chcą, aby było inaczej. Co z tego, myślę, że za trzydzieści, pięćdziesiąt czy pięćset lat, ci ludzie przyznają, że świat ducha istnieje tak realnie jak świat materii, skoro już teraz chciałbym z nimi o tym rozmawiać.

Religijność to nie to samo, co religia. Drażni mnie zbiurokratyzowanie „aparatu wiary. Trudno mi akceptować dogmaty religijne — grzech, karę, wybaczanie — gdyż uważam, że jest bezpodstawną zarozumiałością wystawianie oceny innym ludziom, decydowanie co jest grzechem a co nie jest, ustanawianie kar, wybaczanie czy też nie wybaczanie. Jest to tworzenie nie istniejących w naturze ludzkiej i w naturze w ogóle, podziałów i hierarchii — jeżeli mogę wybaczać, stoję powyżej tego komu wybaczam.

Doznania religijne i artystyczne leżą blisko siebie, bez uczuć religijnych, metafizycznych, nie ma sztuki, w tym sensie każdy twórca jest religijny. To co robi pisarz, sprawdzanie słów na rzeczach, to praca wynalazcy. Gdy dramaturg wymyśla swoje To be or not to be, wymyśla tym samym swój proch, swoje koło.

Poeta zaś, ten żyje podwójnie. Aby się wypowiedzieć, musi znaleźć swoją strefę nadprzyrodzoną, odnaleźć w codzienności dnia swoje tabernaculum. Poprzez słowa poszukuje wyrazu dla niezwykłości, którą czuje, o której istnieniu wie i potrącając rzeczy słowami, próbuje przedrzeć się przez zwyczajność do życia duchowego.

Nie należy utożsamiać religii z wiarą. Artysta nie musi należeć do kościoła, ale ma poczucie tajemnicy i w tym sensie jest człowiekiem religijnym. Artystom, i niektórym ludziom codziennym, nie wystarczają potoczne oczywistości i zupełnie nie jest ważne czy to świadomie rozumieją czy też nie. A dzieje się tak dlatego, że świat, w którym żyjemy jest metafizyczny.

 

W całym świecie nie ma nic, co przypominałoby Boga bardziej niż milczenie — Mistrz Eckhart.

 

Jak „to wszystko” się u mnie zaczęło? Trudno określić konkretną datę. Widywałem, będąc małym chłopcem, na poduszce ludzkie twarze. Były to najczęściej twarze obcych ludzi, czasami mój dziadek. Śniły mi się twarze, obserwowałem je, ludzkie głowy były czymś ważnym. Nadal mnie fascynują i czasami budzą niepokój. Gdy na biurku, czy w poczekalni u dentysty leży na stoliku tygodnik ze zdjęciem na okładce, czyni mi to niewygodę i muszę go czymś przykryć. Twarze budzą mój respekt, czasem się ich boję. Wydaje mi się, że gdy na nie patrzę, tym samym zaglądam w ich życie.

Gdy jestem w Gdyni, odnajduję w twarzach przechodniów moich rówieśników ze szkoły podstawowej. Mam jakiś rodzaj umiejętności, pozwalającej mi zeskrobać z twarzy człowieka patynę lat i zobaczyć wśród zmarszczek czternastolatka. Twarze są ważne.

W dorosłym wieku wszystko zaczęło się od dawno nie żyjącego Leszka Szumana. Nigdy go nie spotkałem, choć spotkałem. Otóż wiele lat temu wpadła mi w ręce książka Leszka Szumana Życie po życiu. Nazwiska autora nie znałem. Moja ówczesna wiedza na te tematy ograniczała się do nazwisk — Ossowiecki, Klimuszko, Nostradamus, Sybille. Zacząłem czytać i coś we mnie drgnęło, Leszek Szuman pisał o rzeczach, które były mi bliskie, potwierdzał słuszność wielu moich nieśmiałych myśli. On pisał o mnie! Czytałem i drżałem cały.

Wreszcie napisałem do Szumana list. Był to najbardziej osobisty list mojego życia. List leżał na biurku zaklejony i gotowy do drogi, ale coś mnie hamowało przed wybraniem się na pocztę, w ogóle budził niepokój. Minęło tak parę dni, a ja chodziłem wokół tego listu, coraz bardziej zaniepokojony i niepewny. Wreszcie rozerwałem kopertę i dopisałem na końcu, wydawałoby się zupełnie bzdurne zdanie — Drogi panie Szuman, mnie się wydaje, że Pan nie żyje.

Potem połączyłem się ze sztokholmską centralą telefoniczną i poprosiłem telefonistkę, aby sprawdziła w szczecińskiej książce telefonicznej, czy Leszek Szuman ma telefon. Miał. Poprosiłem jeszcze, aby sprawdziła, czy może mieszka tam jeszcze inny Leszek Szuman. Nie mieszkał. Wykręciłem podany numer, nie wiedząc prawdę mówiąc po co to robię i co chcę temu człowiekowi powiedzieć. Odpowiedział kobiecy głos, była to pani Szuman. Przedstawiłem się i poprosiłem do aparatu Leszka Szumana. Usłyszałem zmatowiały głos — Mąż proszę Pana umarł pięć dni temu.

Przez następne parę tygodni otwierałem raniutko okno i patrząc na bledniejące gwiazdy rozmawiałem z Szumanem. Nic nie przesadzam, ja z nim rozmawiałem! Jestem najzupełniej pewien, że nasze frekwencje pulsowały wtedy tym samym rytmem, odczuwałem jego obecność niemal fizycznie.

Tak został poruszony mój kamień. Potem działy się i inne rzeczy. Co jakiś czas śniły mi się zdjęcia ludzi, śniłem dzień po dniu ten sam sen — z nieba spadał na mnie deszcz zdjęć, zwykłych zdjęć, takich jak do paszportu. Widziałem je jak połyskując z daleka płyną w moim kierunku, przed moimi oczami zaś każde z nich odwracało się do mnie „twarzą” i wiodło za mną wzrokiem aż do zniknięcia.

Tak zacząłem się interesować zdjęciami ludzkich twarzy. Zauważyłem również, że gdy przyglądam się zdjęciu dłuższą chwilę, zaczyna ono jakby uzyskiwać głębię — co w moim przypadku, człowieka jednoocznego, jest raczej niemożliwe. Mam wtedy wrażenie, że twarz zaczyna „żyć” i wiem, iż nawiązałem kontakt.

 

 

Uważa się potocznie, że ego i jego właściwości są dla człowieka niekorzystne, że hamuje ono przyrodzoną i naturalną pozytywność, staje na przeszkodzie rozwojowi duszy. To obrzydliwe ego upiera się przy swoich egocentrycznych racjach, jest apodyktyczne i wszystkowiedzące. Być może duma jest jednym z objawów jego działania. Czym się różni, jeśli w ogóle się różni, ego od dumy?

Uważamy, że ego rodzi dumę, a duma tworzy ego. Z obserwacji wynika, że im bardziej rozbudowana cywilizacja /rozbudowana nie znaczy wcale — lepsza czy mądrzejsza/, tym bardziej te pojęcia oddalają się od siebie, tym głębiej się różnią. Wśród ludów prymitywnych /znowu nie precyzyjne słowo, gdyż nie są one prymitywne/, duma i ego są nierozłączne.

Inaczej dzieje się w naszej cywilizacji, dumę uważamy za cechę pozytywną, pozostawiając wszelkie cechy pejoratywne do dyspozycji ego. Jeżeli ktoś nie prosi o pomoc to znaczy, że kieruje nim duma — jestem niezależny i nie potrzebuję niczyjej pomocy. Duma, w odróżnieniu od ego, jest niepodzielna — ego może być pozytywne i negatywne. Oba jego odcienie są nam niezbędne pod warunkiem, że istnieje pomiędzy nimi równowaga. To duma wytrąca ego z równowagi, czyni go rozkapryszonym i pewnym siebie. Ale równocześnie źle się dzieje, gdy ego staje się słabe. Aby istnieć w pełni dobrze jest mieć je w równowadze.

Intuicyjnie przeczuwam, że w pobliżu pojęć serce i umysł, spoczywa ważny sygnał — przebudzenie. Potrzebujemy przebudzenia, wołamy o przebudzenie! Może jest tak, że nauka i religia, gdy tylko wzmocniły się i okrzepły, zapanowały nad prawdziwym „ja” człowieka i pozbawiły go, albo usiłowały pozbawić, intuicji?

Religia z nauką zaszufladkowały człowieka i sprawiły, że sam zaczął o sobie w podobny sposób myśleć. Człowiek, gdy dokonuje wyboru, kieruje się najczęściej rozumem. Nie duszą, nie intuicją, rozumem. Rozum wziął górę nad tym z czego powstał, nad intuicją, nastąpiły zachwiania równowagi pomiędzy psyche i soma.

Nauka twierdzi, że wiara w powszechną miłość — w Stwórcę, jest nierealistyczna i tym sposobem traci kontakt z pra-rzeczywistością. Rezygnując z wiary na korzyść rzeczywistości materialnej człowiek codzienny, aby nie wyjść na głupca, bez szemrania godzi się z tym i pozwala rządzić sobą rozumowi. Szkoda, gdyż właśnie w intuicji, w duszy, tkwi wszelka informacja i mądrość.

 

 

Olle jest znanym w całej Szwecji różdżkarzem, ma na ten temat wykłady, bierze udział w eksperymentach, słowem „profesor”. Z zawodu jest inżynierem i pracuje na sztokholmskiej Politechnice.

Zaproponował mi kiedyś po dłuższej rozmowie, że na następne spotkanie przyprowadzi ze sobą kolegę. Przyprowadził Hansa, prezesa szwedzkiego związku różdżkarzy. Zapytali, czy mogą zmierzyć moje pole energetyczne, moją aurę. Zgodziłem się, pochodzili wokół mnie z różdżkami w rękach, kręcili głowami, zrobili to jeszcze raz i pogratulowali. Mam według nich aurę dwunastometrową, taką aurę spotkali w swej długiej karierze różdżkarzy tylko raz, gdy badali jakiegoś indyjskiego guru. Bagatela! Zaproponowali mi jeszcze jeden eksperyment, nalali szklankę wody i zmierzyli jej aurę, wynosiła około dziesięciu centymetrów. Potem ja działałem na tę wodę healingiem dwie-trzy minuty i zmierzyli ponownie. Aura wody powiększyła się do półtora metra. Hans śmiał się, że pobłogosławiłem tę wodę.

 

trzecia część wyboru[Książka Wyspy polecone w księgarni tCHu]           

pierwsza część wyboru    powrót do strony opowiesci wizjonerskich