eGNOSIS


Góra świętego Anioła   cz. II

Dariusz Czaja


D
ariusz Czaja (ur.1961), antropolog kultury, redaktor kwartalnika Konteksty, pracownik naukowy Uniwersytetu Jagiellońskiego. Redaktor dwóch tomów: Mitologie popularne. Szkice z antropologii współczesności, Kraków 1994; Metamorfozy ciała. Świadectwa i interpretacje, Warszawa 1999; w tym roku ukaże się  w Krakowie własny tom D.C.: : Sygnatura i fragment. Narracje antropologiczne.
Na stronie GNOSIS zamieścił esej Imiona pustki, teksty o wybitnych współczesnych malarzach - Francis Bacon: ślady katastrofy, oraz Sztuka rzemiosła. Dwie rozmowy z Balthusem, obszerną recenzję filmu Pi oraz esej poświęcony E.M. Cioranowi - Czarna rozpacz.

 

 

 

      

  

5.

 

Relacja Gregoroviusa na temat podróży na Górę św. Anioła jest tak ciekawa głównie z jednego powodu: niezdecydowania. Otóż, tekst robi wrażenie materii pozszywanej z różnych kawałków. Gregorovius jest prawdziwie przejęty swoim bohaterem, mówi o swoim przywiązaniu do skrzydlatej postaci. wspomina wieloletnią z nią rzymską zażyłość:

„Byłem [...] zawsze wielkim czcicielem tego dobrego ducha. Przez czternaście lat widziałem go codziennie unoszącego się przed oknami mojego mieszkania wysoko, nad zamkiem Świętego Anioła i nad Rzymem, na lśniących złotem skrzydłach spiżowych i chowającego do pochwy swój szeroki miecz cherubina. Teraz odwiedzam go na jego górze Garganus, jak tego od dawna pragnąłem. Nie mogę mu ofiarować złotej korony, poświęcam mu wszakże te stronice jako ofiarę pielgrzymią.”

Ale w istocie Gregorovius jakby nie mógł się zdecydować, jakby nie mógł dobrać odpowiedniej tonacji do opisu swojego bohatera. Nie może się zdecydować, ale jakże jest w tym szczery! Nie wierzy przecież w realne istnienie św. Michała, ale pielgrzymuje na jego górę; podziwia co prawda Archanioła, ale zgoła nie za to, za co wielbi go religijna tradycja. Gregorovius, spadkobierca ideałów Rewolucji Francuskiej, gorący orędownik oświeceniowego racjonalizmu i wyznawca postępu, najpierw ironizuje nieco z zasług Michała, by chwilę później widzieć go już w jednym szeregu z czcicielami rozumu, wolności i tolerancji. Jakby Settembrini avant la lettre przybył na Gargano i gaworzył o świetle rozumu, które w końcu zwycięży zabobon:

„Szosa, prowadzona pod górę zboczem, jest wytyczona tak śmiało, a przy tym tak dogodnie, jak bywają tylko drogi prowadzące przez przełęcze górskie Szwajcarii. Pnie się ona zakosami po śnieżnobiałych ścianach skalnych, a wzdłuż niej biegną druty telegrafu. Widok ich jaskrawo kontrastuje z tajemniczym światem pielgrzymim tego odludnego, górskiego przylądka i z jego tysiącletnią historią. Czyż te proste urządzenia, te szpetne tyki i rozpięte na nich druty żelazne nie są cudem cywilizacji ludzkiej większym i bardziej zadziwiającym niż wszystkie legendarne dzieła świętego Michała? Ale nie ściągajmy na siebie gniewu niebiańskiego bohatera, który pokonał Węża ciemności. Owe druty są przecież również wprzęgnięte w służbę jasności. Duchy światła wolności i pokoju biegną po nich w obie strony jak niewidzialne błyskawice. Może gdzieś w dalekiej przyszłości nastąpi taki dzień, kiedy cherub znów pojawi się nad ludzkością i unosząc się w przestworzach schowa miecz do pochwy: wówczas zostaną pokonane ciemności, a na tym padole nie będą się toczyć wojny o kilka większych piędzi ziemi, o zbroczone krwią purpurowe strzępy władzy i o bańki mydlane ziemskiej sławy.”

Może najbardziej przejmujący w jego relacji jest ten fragment, w którym pisze on o tajemnicy długiego trwania. Zastanawia się jak to możliwe, że przy tylu zmianach, które zaszły na scenie europejskiej w ostatnich stuleciach, po tylu odmianach historycznych dekoracji, kult św. Michała na górze apulijskiej trwa nadal. A zdziwienie tym jest większe, bo mówimy przecież — wedle niego — o bycie nierzeczywistym, zjawie, powołanej do życia siłą ludzkiej wyobraźni. Jak to możliwe, by ten, kto nie istnieje, zaistniał tak mocno? Jak bajka, zmyślenie, fikcja mogą przemienić się w opowieść prawdziwą?

„Gdy uprzytomniłem sobie, że ten kult istoty zmyślonej czy też kukły trwa w grocie nie przerwanie już od trzynastu stuleci i, co więcej, że jego semicki rodowód sięgający czasów przed powstaniem chrześcijaństwa ginie w pomroce dalekich tysiącleci, odczułem głęboki wstrząs. [...] Mimo marsowego rynsztunku święty Michał jest raczej uosobieniem dziecięcości, jak zresztą wszyscy aniołowie. Cały kult ten ma zresztą charakter dziecięco-kukiełkowy. Misteria w grocie Garganus nie mają w sobie nic, co by przejmowało przerażeniem lub grozą. To tylko fantastyczna baśń, jak owe baśnie o zamku króla Artura, o śpiącej królewnie, o górze Wenery i o wzgórzu Kyffhäuser, ale przeniesiona na wyżyny ideału religijnego. Modlący się tu wierni nie wydawali się też przejęci jakimiś posępnymi wrażeniami [...] Sądzę, że wszyscy ci pielgrzymi nie wyobrażają sobie pod postacią tego skrzydlatego archanioła nic innego, jak tylko życzliwą istotę niebiańską, orędownika i obrońcę, po prostu ducha opiekuńczego. Stoi u tronu Pana Boga, a jego siedliskiem jest światło. Czymże jest ta mroczna grota? Według dziecięcej wiary pielgrzyma jest symbolem Ziemi albo świata ludzkiego, na który padł promień światła z Nieba. Ale nie w pełnym grozy mroku katakumb. Lecz w napowietrznych obszarach szuka myśl pątnika owego geniusza i dostrzega w nim tylko radosny obraz piękna i powabu, któremu obce jest wszelkie wyobrażenie szpetoty, męczeństwa, śmierci.”

Entuzjazm wciąż przełamywany jest przez sceptycyzm. Michał Archanioł i Śpiąca Królewna w jednym stoją domku. Gregorovius jakby nie mógł przeskoczyć ściany wzniesionej przez krytyczny rozum. Zagadką musi pozostać, skąd on tyle wie o „dziecięcej wierze” pielgrzyma. Zagadką jeszcze większą jest to, dlaczego ta wiara, z istoty swojej ma być właśnie taka — dziecięca. Ale w tym sceptycznym dystansie wobec postaci Niebiańskiego Archanioła jakże bliski jest on wyobraźni współczesnej. Monte Sant’Angelo jest wyjątkowo dobrym miejscem do tego, by zapytać siebie, czy Anioł jest dla nas czymś więcej niż tylko widmem o niepewnej egzystencji albo w najlepszym razie poetycką figurą. Jest wdzięczną kukiełką czy postacią wprawiającą w święte drżenie.

Te pytania stają tutaj na ostrzu świetlistego miecza.

Gregorovius kończąc swój tekst pisze o przemianach postaci świętego Michała. Anioł zostaje wprzęgnięty w historię wydobywania się ludzkości spod zwałów krępującej ją tradycji religijnej. Choć może lepiej byłoby powiedzieć: kościelnej. Gregorovius, nieuleczalny antyklerykał, niestrudzony pogromca ziemskiej władzy papiestwa i tu nie daruje: „Widok tego geniusza skłania pielgrzymów do uczuć łagodnych, które nie wiążąc się z jakimiś określonymi dogmatami ani z przyjętymi w kościele obrzędami, rozpływają się w pojęciach ogólnych. Zanikły bowiem wyobrażenia, które w średniowieczu ukształtowało o świętym Michale rycerstwo, upatrując w nim rycerza niebiańskiego i bojownika w walce z niewiernymi i innymi wrogami kościoła. Jedynie tendencyjna propaganda we Francji uczyniła z tego Archanioła marszałka odwetu za niebywałą klęskę tego kraju i papiestwa w roku 1870. [...] Co zaś się tyczy włoskiego Archanioła na górze Garganus, można być pewnym, że nie dobędzie nigdy swojego dziecinnego miecza przeciw Wiktorowi Emanuelowi. Nie da się go sfanatyzować dla celów legitymizmu i jezuickiej propagandy. Don Carlos I Henryk V niewiele mogą się po nim spodziewać. Nie wyciągnął swojej szpady z pochwy dla ratowania dominium temporale, kiedy Włosi wtargnęli do zamku Świętego Anioła”.

Gregorovius wyraźnie broni swojego bohatera przed próbami przywłaszczenia jego wizerunku przez rozmaite wiary i ideologie. Święty Michał jawi się tu jako niezależny orędownik pokoju, rozjemca, postać niepodatna na żadne próby zmuszenia go do walki. Dziwna to i radykalna odmiana, zważywszy, że przez stulecia św.Michał był przecież dumą niemieckiego rycerstwa. Powiewał na bojowych sztandarach i wzywany był w modlitwach żołnierzy.

 

 

6.

 

Jeszcze jedna kwestia nie daje spokoju. Mówiąc o św. Michale z reguły wiążemy go z tradycją chrześcijańską, zapominając o tym, że postać ta źródłowo miała wielkie znaczenie w tradycji żydowskiej. Księga Daniela nie pozostawia w tej mierze wątpliwości Mówi się przecież o Michale jako o księciu żydowskiego narodu (Dn, 10,13), a w kontekście eschatologicznym (12, 1-4) nazywany jest on wielkim opiekunem swojego narodu.

Gdzie jest dzisiaj pamięć o tym w myśleniu chrześcijańskim? Co się stało z pamięcią o żydowskim Mikaelu? Mikaelu, którego hebrajskie imię, sformułowane w dziwnej formie pytającej, brzmi: „Któż jest jak Bóg?”

W swojej książce o aniołach, a ściślej może: o ich nieobecności we współczesnej duchowości i negatywnych konsekwencjach tego stanu rzeczy, niemiecki biblista Alfred Läpple wraca do tego wątku w dość zaskakującym świetle. Śledzi on mianowicie niezwykle wielostronną obecność św. Michała w historii Niemiec. Pokazuje istotny związek św. Michała z chwałą teutońskiego oręża. W podsumowaniu swoich wywodów, podejmuje sygnalizowany przed chwilą wątek, łącząc go z wątkiem niemieckim:

„Jest to rzadka, mało znana, więcej: paradoksalna wręcz równoległość — archanioł Michał jest anielskim księciem narodu Izraela, a jednocześnie anielskim księciem i stróżem narodu niemieckiego. Czyżby Michał objął tylko ograniczone czasem zadanie względem Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego (800-1806)? Dlaczego wspólny patron narodu żydowskiego i niemieckiego nie zapobiegł okrucieństwom kacetu w Auschwitz?”

Trudno jeszcze ochłonąć po tym szokującym zestawieniu, kiedy Läpple, kontynuując wątek wojenny michałowej epopei, zauważa i podkreśla zastanawiającą zbieżność dat: „Zarówno z punktu widzenia religii, jak i polityki warto zastanowić się nad faktem, że kapitulacja Niemiec, kończąca zmagania drugiej wojny światowej, została podpisana 8 maja 1945 roku. Zamknęła się karta historii spływająca krwią i łzami.

Czy to tylko przypadek, ze dokładnie w dniu podpisania kapitulacji w kalendarzu liturgicznym zapisano święto objawienia się archanioła Michała na Monte Sant’Angelo w roku 492? Czy Archanioł Michał, od stuleci Anioł Stróż narodu niemieckiego, schował wreszcie do pochwy miecz wojny — na znak pokoju, opamiętania powrotu do Boga, wolności i godności człowieka.? Czy ten ‘upadek’ nie jest przypadkiem znakiem łaski, jakim dzięki wstawiennictwu archanioła miłosierny Bóg obdarował potomków »świętego cesarstwa narodu niemieckiego«?” (tłum. J. Jurczyński)

O co tu chodzi? Bądźmy poważni: Läpple nie jest numerologiem. Jeśli dobrze rozumiem ten fragment, stara się on jedynie pokazać, że w biegu historii bywają i takie cezury, których sens nie tłumaczy wyłącznie analiza czysto politycznych układów. Inaczej: że oprócz tego, co historycy zdołają nanizać na przyczynowo-skutkowy sznurek, oprócz mniej lub bardziej precyzyjnie dających się zrekonstruować procesów, istnieje taka materia zdarzeń, która jest odporna na zakusy ratio. Ten porządek zwykliśmy nazywać metahistorią.

 

 

7.

 

Pierwsi handlarze zaczynają już zwijać swój dobytek. Kończy się fiesta ku czci San Michele. Przed snem jeszcze raz okrążam Monte Sant’Angelo. Mur okalający miasto od południowo-zachodniej strony. Wieczorem spotykają się tu wszyscy, którzy powinni się spotkać. Panny przechadzają się pod rękę wzdłuż muru wedle nieśmiertelnej reguły przypływ — odpływ. Faceci zachowują się głośno. Pokrzykują, śmieją się. Usiłują być, ale tak naprawdę są tylko dodatkiem do oczu.

Naraz, niewysoki mężczyzna w okularach z grubego szkła prosi do tańca kobietę w długiej, kraciastej spódnicy. Obydwoje siwowłosi, niemłodzi. W ich oszczędnych ruchach jest jakaś niedzisiejsza elegancja. Przenośny magnetofon stojący na murku przygrywa do tańca. Leci jakiś melodyjny włoski pop. Mimo swoich lat, poruszają się zwinnie, jakby ten taniec wykonywali nie raz. W dole perlą się światła Manfredonii. Atramentowa zatoka powoli upodobnia się do koloru nieba, wymazując horyzont. Tańcząca para tworzy wokół siebie jakiś osobny kosmos. Zatopieni w sobie, zdają się nie dostrzegać nikogo. Ta intymność zawstydza innych. Od reszty oddziela ich niewidzialna szyba. W tym, co robią nie ma nic z ostentacji, wygląda to na zwykłą, rutynową czynność. Być może powtarzaną tu co wieczór. Trudno uciec od myśli, że to nie oni są tu osobliwością, ale cały świat wokół nich, że ich rytualny taniec odbywał się tu zawsze, jakby na przekór znikliwej materii rzeczywistości. Jakby po to, by zaznaczyć, że w tym utkanym z czasu świecie, coś naprawdę j e s t .

Cała ta scena ma dla mnie jeszcze inny sens: poświadcza mianowicie wagę tej prostej prawdy, że Fellini, wymyślając niektóre sceny swoich filmów, był jednak realistą.

Przed powrotem do hotelu, próbuję jeszcze sprawdzić co to za muzyka. Z okładki kasety spogląda na mnie uśmiechnięta twarz piosenkarza Gianni Celeste. Spośród innych artystów, których kasety leżą rozrzucone w nieładzie, uwagę zwraca artysta o nazwisku Nino d’Angelo. To musi być prawdą, bo tego nie da się wymyślić.

Teraz już mogę iść spać. Tancerzy zostawiam w dobrych rękach. 

 

 

powrót do pierwszej części    powrót do strony głównej eGnosis