eGNOSIS

Zbigniew Kaźmierczak (ur. 1965), filozof. Studiował na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim i Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie.
Znawca filozofii Nietzschego — autor wyjątkowej w literaturze przedmiotu, obszernej pracy Friedrich Nietzsche jako odnowiciel umysłowości pierwotnej. Publikował w „Idei”, „Zeszytach Politologicznych” oraz w piśmie „Logos i Ethos”. W kontekście procesu Doroty Nieznalskiej zaangażował się na rzecz obrony wolności ekspresji kulturowej — „www.spam.art.pl”. Jest adiunktem na Uniwersytecie w Białymstoku. Zamieszczone obok fragmenty pochodzą z książki wydanej w bieżącym roku.

 

Natchnienie lub złudzenie.
Myśli o intryganctwie rzeczy

Zbigniew Kaźmierczak

 

 

Poznania. Nie poznaję wolności. Tylko Bóg mi mówi, że jestem wolny. Nie poznaję dobra. Tylko Bóg mi mówi, że jest dobro. Nie poznaję miłości. Tylko Bóg mi mówi, że jest miłość. Nie poznaję siebie. Tylko Bóg mi mówi, że istnieję.

 

 

Chorzy — bez praktyki. Praktyki duchowe to luksus, jaki oferuje zdrowie ludziom bardziej wrażliwym. Chorych rzuca się od razu na głębie, „bez praktyki”.

 

 

Zdania. Oto zdanie, nad którym można by myśleć miesiącami: „To nie ja mówię, to mówi mój los”. A oto kolejne zdanie, nad którym można by myśleć miesiącami: „Mój los nie jest mój”.
 

 

Język wilków. Istnieje wiele wyobrażeń ja. Najczęstszym zdaje się być to, które jest li tylko pewnym epifenomenem gry. Gdyby instynktownie walczące o sukę i dominację wilki obdarzyć ludzką mową, najczęstszym słowem, jakie zapewne dałoby się usłyszeć w ich szczekaniu byłoby: ja, ja, ja.

 

 

Przejaw nieśmiertelności. W swoistej powadze malującej się na twarzach tych, którzy jedzą — powadze podczas dzielenia jedzenia na kawałki, nabierania na sztućce, wkładania do ust, a następnie żucia, doznawania przyjemności i połykania — zdaje się tkwić ukryte, uroczyste założenie, że życie jest nieśmiertelne.
 

 

Dziwna ufność. Jest zadziwiające, że ateiści — a więc ci, którzy powinni spodziewać się w świecie przede wszystkim pułapek i chaosu — szczególnie wiernie bronią wartości ciała, cieszą się ciałem, ufają ciału.

 

 

Rozłupywanie się ja. Wraz ze wzrastającą liczbą lat, dziwnie zwiększa się we mnie liczba autonomicznych podmiotów: wszystkie one odrywają się od mojego ja i służą obcym lub obojętnym mi interesom.

 

 

Perspektywy nicości. Cierpienie wytwarza obcość — obcą, nie-moją rzecz wewnątrz człowieka. Ale należałoby się zastanowić, czy tego samego nie czyni już sama świadomość możliwego cierpienia — świadomość tego, że wszystko w ciele człowieka może być źródłem wielkiego cierpienia. Czy w takim wypadku nie trzeba by przyjąć, że prawie wszystko z tego, co stanowi potocznie byt człowieka, nie powinno zostać uznane za nie-moje ?

 

 

W obronie umarłych. Marek Aureliusz powiada: „Śmierć, tak samo jak urodzenie, jest tajemnicą natury. Jak to jest połączeniem się pierwiastków, tak śmierć ich włączeniem się w to, czym były przedtem. Zgoła nie ma się czego wstydzić” (Rozmyślania, tłum. M. Reiter, Warszawa 1984, IV, 5, s. 33). Te wydawałoby się zbyteczne zapewnienia filozofa o zgoła niewstydliwym charakterze śmierci, są potrzebne, gdyż cmentarz uchodzi za zgromadzenie pechowców.

 

 

Nowe zadania pedagogiki. Mało zwraca się uwagę na fakt, że rozwój duchowy polega nade wszystko nie tyle na takim, czy innym przezwyciężaniu własnej natury, co na pewnym przezwyciężaniu światopoglądu dziecka, który wciąż w nas tkwi (należą do niego np. naiwna, spontaniczna wola mocy, niecierpliwość, kapryśność, zorientowanie na tymczasową przyjemność, identyfikowanie się i silna skłonność do niego, uzależnienie swojego samopoczucia od opinii drugich, przepotężna rola autorytetu, brak świadomości ogromu cierpienia na świecie, beztroski optymizm, pobłażanie sobie, sobkostwo, wiara, że wszystko jest możliwe, nadmierne myślenie o przyszłości, bawienie się możliwościami na temat: „Kim będę w przyszłości” itd.). Można z tego wyprowadzić wniosek, że pedagogika mogłaby zrobić wiele dobrego dla ludzkości: mogłaby mianowicie uczyć wychowywnia dzieci tak, aby oszczędzić im w dorosłości choćby części owego potwornego wysiłku przezwyciężenia błędów, jakie niewątpliwie z miłości wpojono im — lub z miłości nie wykorzeniono z nich — w dzieciństwie.

 

 

Qui pro quo. Niektórzy, opisując w sobie i dla siebie ciemne strony swojej egzystencji, czynią to naprawdę po to, aby Bóg na nich spojrzał i zlitował się. (Stąd nawet ateiści mają czasem poczucie, że przed KIMŚ się skarżą). Kiedy jednak Bóg nie reaguje na ich pragnienia, owe ukryte akty religijne, wzmagając ciemność ciemnych stron, prowadzą prosto do rozpaczy.
 

 

Pokora jako własność metafizyczna. Jest wysoce możliwe, że pokora jest wręcz własnością metafizyczną, gdyż podstawą pychy może być tylko to, co przemijalne, uwarunkowane i zjawiskowe.

 

 

Życie jako naprawianie błędów życia. Kiedy udaje się przezwyciężyć ten lub inny gruby błąd w naszym życiu — błąd tak naturalny, jak biologia i tak społecznie oczywisty jak konwenanse, przychodzi do głowy myśl, że w ostatecznym rachunku życie może się okazać niczym więcej jak naprawianiem błędów życia.

 

 

Stopnie rzeczywistości. „Cierpimy: świat zewnętrzny zaczyna istnieć...; cierpimy za bardzo: świat zewnętrzny znika. Ból powołuje go do życia tylko po to, aby ujawnić jego nierzeczywistość” (E. M. Cioran, Aforyzmy, wybór, przekład, wstęp: J. Ugniewska, Warszawa 1993 s. 21). Podobnie z kulturą. Uprawia się ją tylko wówczas, gdy się jest w rozterce, frustracji. Z drugiej strony nie sposób jej w ogóle uprawiać wówczas, gdy się jest w bardzo dużej rozterce i frustracji. Podobnie z narzekaniem na los. Można narzekać na los tylko trochę surowy; kiedy staje się bardzo surowy, człowiek milknie...

 

 

Kłopoty Nietzschego, obrońcy ciała. Nietzsche powiada: „Dopóki kapłan, który z powołania neguje, oczernia, zatruwa życie, będzie uchodzić za wyższy typ człowieka, dopóty nie będzie odpowiedzi na pytanie: co jest prawdą?” (F. Nietzsche, Antychryst, 8; tłum. G. Sowiński).

Należałoby jednak zwrócić uwagę, że samo kultywowanie myśli o obronie ciała przed jego oczerniaczami, zakłada już sprzeczność: zakłada bowiem dystans, alienację zawartą w każdym akcie świadomości. Oznacza to, że będąc na poziomie świadomości i wybierając się stamtąd na wojnę przeciwko oczerniaczom, nie jest się już niestety w stanie dotrzeć do krainy życia. I pozostaje się istotowo w tym samym miejscu, co ci, z którymi chce się walczyć.
 

 

My a Grecy. Nietzsche: „Od Greków możemy się uczyć czegoś, czego sami doświadczamy” (F. Nietzsche, Pisma Pozostałe 1962-1875, tłum. B. Baran, Kraków 1993, s. 234). Niewątpliwie: bo to, czego doświadczamy, jest już niestety ukształtowane przez Greków.
 

 

Człowiek jako ktoś wirujący i tańczący. Życie jest pulsacyjne, tzn. jest nieustannym przechodzeniem od wielości do jedności, od ciała do negacji ciała, od wspólnoty do samotni. Każde stanowisko filozoficzne (np. dualizm, hylemorfizm, materializm, kolektywizm, indywidualizm itd.) jest jedynie uchwyceniem jednego z punktów oscylacji i sztucznym zamrożeniem ruchu. Stanowiska filozoficzne nie są w stanie ująć człowieka jako kogoś w istocie wirującego i tańczącego.

 

 

Zawracanie głowy. Mam wrażenie, że większość myśli i czynności, jakich dokonuję — jakich zmuszony jestem dokonywać — jest pewnym uciążliwym zawracaniem głowy: że jest de facto odwracaniem i zawracaniem głowy od czegoś nieskończenie ważniejszego, czego niestety nie czynię i nie myślę, i czego treści, co więcej, pojąć nie jestem w stanie.
 

 

Anioł prawdy. Rzeczywistości strzeże anioł prawdy. Ma miecz, którym grozi. To dlatego gdy człowiek narusza rzeczywistość, rodzi się w nim lęk.

 

 

Lafirynda i demon. Trzeba zawsze więcej myśleć niż czytać — inaczej staniesz się intelektualną lafiryndą. Trzeba zawsze więcej modlić się niż myśleć — inaczej staniesz się zawodzącym demonem.

 

 

Funkcje historii filozofii. Najbardziej kolektywną czy też, jeśli ktoś woli, najbardziej towarzyską, grzeczną i niefrustrującą formą filozofowania jest uprawianie historii filozofii. W Polsce zresztą jedyną — my Polacy, my lubim sielanki...

 

 

Metoda. Metoda to tylko legalizacja szczęśliwego przypadku.

 

 

Zdanie Nietzschego: Kto zmierza ku powodom, ginie (Wer geht zu Gründen, zu Grunde geht). Zrozumienie rzeczy oznacza dystans do tej rzeczy. W ten sposób jednak traci się to, co się zrozumiało. Sytuacja ta oznacza, że nie można zrozumieć życia ludzkiego, żyjąc. I że zawsze musi być w jego strukturze coś silnego, do czego nie da się zdystansować i czego nie da się zrozumieć. Coś tak silnego, co przetrwa nawet wówczas, jeśli będzie nieustannie bombardowane aktami rozumienia. Żeby można było żyć, a nie tylko życie obserwować, życie musi być niepoznawalne.

 

 

Od honoru do chaosu. Jakaś fałszywa myśl wywołuje w człowieku chaos. Człowiek ten mimo wszystko nie ustępuje. Powiada sobie: „Co?! Ja mam się bać chaosu?! Nie ukorzę się przed chaosem — pokonam go”. Ów rycerski (czy jaki by on nie był) honor nie jest jednak w stanie żadną miarą zamienić fałszu na prawdę. I konsekwentnie pogrąża człowieka w chaosie.

 

 

Pogląd a kanibalizm. Niektóre z naszych najważniejszych poglądów wywodzą się z najciemniejszej traumy, chociaż ludziom przedstawiamy je dobrze ustrojone, retorycznie gładkie, erudycyjnie dostatnie, a jeśli to możliwe — również pocieszne. Poprzez poglądy te chcemy wręcz podobać się. Są one jak smakowite kąski wysmażane z mięsa odrywającego się od naszych własnych ran.
 

 

Poznanie w otchłani. Najgłębsze poznanie życia dokonuje się w takiej otchłani, w której poznanie jednak do niczego niestety już się nie przydaje.
 

 

Dialektycznie. Myśl bez wątpienia rozwija się dialektycznie: od skrajności przez skrajność, aż do ich pogodzenia. Stanem końcowym nie jest jednak najczęściej jakieś konkretne twierdzenie, ale ogólne poczucie mętności, którego nie jest już w stanie rozwiać żadne następne twierdzenie.

 

 

Pogodzenie. Bóg poucza, że bez Boga nic nie możemy uczynić. Z drugiej strony wzywa, abyśmy — wbrew temu pouczeniu i wszelkim zniewalającym determinizmom — uznali, że jesteśmy dziećmi Boga, że nosimy głęboko ukrytą, tajemniczą godność. Chcąc uwzględnić te dwa, paradoksogenne wymagania, jesteśmy zakłopotani. Wśród wahań i wątpliwości możemy tworzyć różne próby ich pogodzenia. Bodaj czy nie najbardziej przekonująca próba brzmi: „Jesteśmy przecudownymi marionetkami Boga...”.

 

 

Przypadkowe? „Gdyby nie było cierpienia, nie byłoby religii. Religia jest czysto przypadkowa” — mówi ateista. „Gdyby nie było zdrowia, nie byłoby ateizmu. Ateizm jest czysto przypadkowy” — mówi wierzący.

 

 

Zmartwychwstanie II. Jak rozumiem, główną funkcją materii jest to, aby kryć nas przed Bogiem. (Bo gdyby ludzie nie byli osłonięci materią przed Bogiem, zniknęłaby ta resztka wątpliwej zresztą autonomii, jaka im jeszcze pozostaje). Czemu w takim razie będzie służyć ciało po zmartwychwstaniu?

 

 

Zmartwychwstanie III. Zmartwychwstanie jest zdolne dogłębnie zainteresować jedynie hedonistów. Dla umęczonych udrękami ciała, a zatem gorliwych chrześcijan dogmat ten jest nie do pojęcia — nieśmiertelność duszy zaspakaja ich w pełni, co więcej, zachwyca. Wychodząc ze swoich świątyń, powtarzają zatem cicho do siebie: „Zmartwychwstanie? Sprawa Jezusa... Wielkanoc? Święto wewnątrz-niebiańskie...”

 

 

Poranny pacierz. Nie mam dziś dla ciebie dobrych wiadomości — mówi Bóg. Swego lotu nie zmieni zielona mucha w kuchni. Ze słońcem będzie, jak się zwykle staje. Co widzisz teraz jest zaś tym, co zobaczysz potem: przeklniesz trzy razy. I uczynią cię znów głębokim rzeczy ci wiadome: poniesiesz je na swym brzuchu jak miskę (mój Syn umiłowany niósł je na swych plecach). Krótko mówiąc: będzie inaczej niż prosisz, a ja będę to lubił.

 

 

Paweł spogląda na chuć. W Pawle uwidacznia się typowy przykład prawodawczego zarządzania chucią: „Lecz jeśli nie potrafiliby zapanować nad sobą, niech wstępują w związki małżeńskie. Lepiej jest bowiem żyć w małżeństwie, niż płonąć” (I Kor 7, 9). W zdaniu tym traktuje on małżonków nieosobowo — jako nośników żądzy, której zmuszonym jest się przyznać prawo do mięsa płci przeciwnej. W jego świetle małżonek ma pojmować współmałżonka jako pewną sakramentalną ubikację seksualną...

 

 

„Nie jestem czarną panterą zamkniętą w klatce. Jestem zdjęciem czarnej pantery zamkniętym w klatce”.

 

 

Anty-Hiob I. Argumentując przeciw Hiobowi, diabeł myśli jak człowiek i myśli dość logicznie: „Wyciągnij, proszę, rękę i dotknij jego majątku! Na pewno Ci w twarz będzie złorzeczył” (Hi 1, 11); „Wyciągnij, proszę, rękę i dotknij jego kości i ciała. Na pewno Ci w twarz będzie złorzeczył” (Hi 2, 5). Hiob, jak każdy człowiek, nie miałby przecież podstaw do kochania Boga, gdyby Bóg nie był dał mu materialnych lub duchowych dobrych rzeczy i naturalnie stracił podstawę do kochania go, gdy Najwyższy mu je odebrał. W tym drugim przypadku, jeśli miałby on jeszcze pozostać Bogiem, nie mógłby być oczywiście Bogiem dobra i miłości, ale jedynie władzy i strachu. Fakt, że Hiob po nieszczęściach, jakich doznał zwraca się jeszcze do Boga jako do Boga dobra, oparty jest na dotychczas ukształtowanej pewności, że Ten, do którego się zwraca, przez długi czas i wielokrotnie (repetitio to znamię realnego) dawał mu dobre rzeczy, a więc że jest dobry. Wyraz „Bóg” — poza całkiem obiektywną, osobową i aktywną rzeczywistością, którą oznacza — jest bowiem, konkretnie i fenomenologicznie rzecz biorąc, ogólną nazwą dla wszystkich przyjemnych, neutralnych i nieprzyjemnych przeżyć, jakich przyszło nam doznać. Nie widać sposobu, jak inaczej pojęcie Boga mogłoby zostać ukształtowane. Dlatego też diabeł, który we wzmiankowany sposób argumentuje przeciw Hiobowi, myśląc po ludzku i logicznie, myśli — jako wyższy duch, który bądź co bądź powinien znać się na rzeczy — zarazem bardzo pokracznie. To tak jakby chciał oskarżyć w człowieku tak naturalne rzeczy, jak jedzenie śniadania lub wyglądanie przez okno.

 

 

Anty-Hiob II. Księga Hioba nie wydaje mi się księgą wzniosłą. Hiob najpierw arbitralnie wymyślił sobie, że Bóg zsyła cierpienie wyłącznie jako karę za grzechy, aby następnie, głosząc swoją niewinność, upierać się, że jego pamięć (która miała potwierdzać tę niewinność) jest tak perfekcyjna, jak komputery najnowszej generacji. Hiob ewidentnie manipuluje światem nadprzyrodzonym i przyrodzonym.

 

 

Anty-Hiob III. Że z Księgą Hioba jest coś w nie w porządku dowodzi fakt, że Bóg w ostatniej swej mowie, mowie wyjaśniającej Hiobowi istotę jego cierpień, zamiast powiedzieć całą prawdę, a mianowicie że cała przygoda tego nieszczęśnika była tylko dobrze zaplanowaną próbą, zakładem między nim a szatanem, zarzuca rozeźlonemu Hiobowi między innymi to, że nie potrafi, jak on, stworzyć konia.

powrót do strony Punktu widzenia    powrót do strony glównej eGNOSIS