eGNOSIS

Antoni Kozłowski (1953) p. Biogram człowieka pozbawionego złudzeń, lecz nie wyobraźni.
Autor pisze: „Z wszelkich prób samookreślenia w konwencji utartych pojęć nie jestem kontent, więc stosuję tu własny neologizm, czyli określam
się jako psychonautę, żeglarza oceanu duszy, który opuścił port
konwencji i zmierza ku nieznanym archipelagom przebudzonej
świadomości”.

Boska dwoistość

Antoni Kozłowski

 

 

Dla tych, którzy ze zdumieniem obserwują panoszenie się zła, cierpienia, niesprawiedliwości i wszelkich nikczemnych cech ludzkich, łamiących zasadę „solidaryzmu społecznego”, dedykowana jest ta garść refleksji, starająca się udzielić zadawalającej odpowiedzi, lecz nie ferować „prawdy absolutnej”, na ten bulwersujący, lecz niejasny, temat.

Kim zatem jest, w swej istocie, starotestamentowy Jahwe i jego chrześcijański odpowiednik, Bóg Ojciec? Na pewno nie jest to uosobienie „kosmicznej miłości”, ani też doskonałej sprawiedliwości, zaś dużo bliżej mu do wizerunku orientalnego satrapy, który kocha poddanych za bezgraniczne posłuszeństwo i fanatyczne oddanie. Jest to zatem archetyp ziemskiej postawy męskiej dominacji i przemocy, mizoginizmu i nietolerancji, który przez manewr socjotechniczny kapłanów „wniebowstąpił” i przybrał postać potężnej, choć nieobliczalnej postaci boskiej, która liczy się z atrakcyjnością konkurentów („produktów” innych tradycji kapłańskich), więc zastrzega kategorycznie: „nie będziesz miał innych bogów przede mną”. Nawet w Biblii chrześcijan, a więc w tekście spreparowanym, znajdujemy w  „Księdze Hioba” dokładny i bezwstydny opis działania „Spółki Akcyjnej God&Devil”, która testuje w sposób okrutny i cyniczny „Męża sprawiedliwego”, jego bezgraniczne oddanie i zaufanie do „Pana Zastępów” (a w zasadzie czystą głupotę człowieka bezkrytycznego, a fanatycznie religijnego). Wyłania się z niej przerażający obraz „braterskiej” współpracy pomiędzy Bogiem, a Szatanem, którzy w swym „panopticum” zabawiają się perwersyjnie zmanipulowanym i pozbawionym zdrowego rozsądku człowiekiem, robiąc z niego żałosną marionetkę, poruszaną nitkami ich sadystycznych kaprysów. Nic bardziej odpychającego i podważającego boskie kwalifikacje moralne, ba, nawet degradujące owo „kosmiczne monstrum” do roli demona, nie można sobie wyobrazić!  Ale to jeszcze nie wszystkie tropy wiodące do rozwikłania tej biblijnej zagadki!

W „kanonicznej” Biblii często znajdują się odnośniki do starych ksiąg żydowskich, które nie zostały, z pewnych, zrozumiałych, powodów, włączone do chrześcijańskiego kanonu. Na przykład „Księga Jubileuszy” i „Księga Henocha” nie  należą do tych, które zostały doń włączone, bo zbyt jawnie odkrywały prawdziwe oblicze Jahwe. Kolejną księgą, którą wielokrotnie wspomina się w Sta­rym Testamencie, chociażby w księgach Jozuego i Samuela, jest Księga Jaszara. Tak więc, pomimo jej bezspornego znacze­nia nie została ona włączona do Starego Testamentu, aby nie zaciemniać w oczach „maluczkich” obrazu „Dobrego Ojca”. Jeszcze dwie inne Księgi cytowane są na kartach Biblii, a konkretnie: „Księga Liczb” powołuje się na „Księgę Wojen Jehowy”, zaś „Księga Izajasza” odsyła nas do „Księgi Jehowy”. Co to więc za „wyklęte” księgi? Skoro są wymieniane w Sta­rym Testamencie, to znaczy, że go chronologicznie poprzedzają i wszys­tkie są cytowane z powodu ich faktograficznej ważkości. Dlaczego więc chrześcijańscy redaktorzy uznali za konieczne usunięcie ich w czasie preparowania spójnego ideologicznie kanonu Księgi nowej wiary?

Dlaczego biblijny Bóg Hebraj­czyków był istotą tak „niespójną teologicznie”, tak ambiwalentną, kiedy, bez żadnych logicznych uzasadnień, na przemian, to prowadził „lud wybrany”, poddając go próbom i cierpieniom, sprowadzając nań plagi i katastrofy, a od czasu do czasu, w sposób niepojęty, też dla kaprysu pewnie, ukazywał zupełnie odmienne, pełne litości ob­licze. Odpowiedź na ten dylemat może być jedynie wynikiem analizy porównawczej religii żydowskiej i religii sąsiednich ludów starożytnego, Bliskiego Wschodu. A wynika z nich taki wniosek: choć obecnie obie religie, żydowska i chrześcijańska, uzna­ją „Jednego Boga”, początkowo występowała znaczna różnica w kompetencjach i moralnych kwalifikacjach pomiędzy Jahwe i Adonem. Były to w rzeczywistości dwa różne bóstwa, pokrewne istotom boskim ludów sąsiednich. Boga, którego imię było niewymawialne, nazywano „El Szaddai” („Jestem tym, który jest”, słowem tym, ponoć, zwrócił się bóg do Mojżesza na górze Synaj) co oznacza też „Wyniosła Góra”, a był tradycyjnie bogiem burzy, gniewu i zemsty. Jego niebieskim „zmienikiem”, o przeciwnym charakterze, był bóg, którego zwano Panem lub Adonem, a był on bogiem żyzności, płodności i mądrości, a więc sprzyjającym ludzkiej pomyślności ziemskiej. Warto przypomnieć, że wśród podbitych Kanaanejczyków bogowie ci nosili odpowiednio imiona: „El” i „Baal”, które były dokład­nymi odpowiednikami żydowskich określeń: „Wyniosła Góra” i „Pan”. W chrześcijańskich, współczesnych bibliach określenia „Bóg” i „Pan” używane są wymiennie, jakby dotyczyły jednej i tej samej postaci. Jest to oczywista manipulacja, likwidująca stary, „trefny” politeizm (zastąpiony paradoksalnym, dla deklarowanej idei monoteizmu, dogmatem o Trójcy Świętej). Taka operacja była jednak brzemienna w skutki. „Importowana” do Europy z Bliskiego Wschodu, ubrana w „jedynie prawdziwe” szaty teologicznej doktryny, dwoista istota boska zachowała podskórnie swój charakter i nieobliczalność, a więc skutki jej oddziaływania na ludzką podświadomość, były takie, jak koń z „Nowych Aten” księdza Chmielowskiego, czyli każdy je widział i częściej się przerażał, niż był zbudowany. Ale jeszcze trochę genetycznych dygresji, aby zrozumieć, jak i w jakim celu „plemię jaszczurcze” czyli kapłani stworzyli boga ku bojaźni motłochu i swemu wyniesieniu ponad lud...

W starożytnej „dwójcy” jedna z biegunowych, bliźniaczych postaci była bogiem mściwym, nienawidzącym ludzi, sadystycznym manipulatorem, drugi zaś bogiem o charakterze „soc­jalnym”, orędownikiem ludzi i ich przymierza z naturą. Ze starych, izraelskich zapisków wynika, iż przez cały patriarchalny okres „Naród wybrany” czcił z oddaniem Adona, czyli Pana, lecz przy każdej okazji El Szaddai, czyli okrutny bóg burzy, Jehowa, brał odwet w postaci epidemii, burz, głodu i ogólnej destrukcji społecznej. Biblia podaje wprost, że około roku 600 p.n.e. Jerozolima została zniszczona z rozkazu Jehowy, a dziesiątki tysięcy niewinnych jej mieszkańców dostały się do babilońskiej niewo­li, dlatego tylko, że ich król, potomek Dawida, poważył się wznieść w świątyni ołtarz na cześć Baala, czyli Adona, boga łagodnego i miłosiernego. Tak więc nie na mocy idei poszukiwania prawdy, lecz z czystej kalkulacji i instynktu samozachowawczego, w czasie niewoli babilońskiej Izraelici ostatecznie dali za wygraną i przestali się modlić do „jasnej” postaci boskiej, zaś zdecydowali się poddać władzy „Boga Gniewu” i zreformowali swą religię z logicznego, choć w istocie irracjonalnego stra­chu przed jego karą.

W tym to czasie po raz pierwszy pojawiło się imię „boga jedynego”, Jehowa. Dla uzmysłowienia sobie czasu owej teologicznej transformacji sprecyzujmy, iż było to tylko 500 lat przed Jezusem. Nie był to czas tak odległy, aby w pamięci ludzkiej nie pozostał wizerunek, drugiego, „wygnanego” boga, a więc można się domyślić do kogo Jezus mówił: Abba, czyli „Ojcze”. Prawdziwa linia przekazu jezusowej Ewangelii, czyli „Dobrej Nowiny”, mówi nam o tej zapomnianej, lecz dobrej i miłosiernej, istocie boskiej, „Ojcu Niebieskim”, bo przecież jakąż „dobrą nowiną” może być oznajmienie, iż naszym „metafizycznym mecenasem” jest nieobliczalny, zawistny i okrutny demon, podszywający się pod wizerunek „Niebieskiego Ojca”? Rabi Joszua ben Josef był w sposób oczywisty reformatorem judaizmu, „kacerzem” podważającym wartość instytucji kapłaństwa, a przywracającym wyznawcy kontakt ze metafizycznym źródłem prawdziwej wiary i ludzkiej solidarności. Podważał porządek „tego świata”, a więc zginął. Kontynuuję więc tropienie śladów rzeczywistej istoty Boga chrześcijan.

Otóż dwóch głównych, przeciwstaw­nych bogów Izraela, El Szaddaia i Adona, znanych było na owym obszarze, choć w różnych religiach, pod nazwami: El i Baal (Kanaaan), Teszub i Telipinu (Hetyci), Bel i Ea (Asyria i Babilon), czy Aryman i Ormuzd (Ahura Mazda) w Iranie — wszystko są to nazwy o charakterze „kompetencyjnym”, określającym charakter bogów i patronat nad żywiołami natury, a nie ich imiona własne. Ich zagadka pochodzenia i pokrewieństwa jest znana religiozanawcom, więc warto ją tu przedstawić. Ich protoplastami byli więc starożytni bogowie Sumeru, prawdziwej kolebki ludzkiej kultury duchowej. Sumeryjskie teksty, już 3700 lat p.n.e. wymieniają tych bogów. Wszystkie one mówią zgodnie, że owi bogowie byli braćmi. W Sumerze bóg burzy, protoplasta Jehowy, nazywany był „Enlil”, co znaczyło dokładnie „Władca Gór”, zaś jego brat, choć odmiennych obyczajów, opiekuńczy Pan Natury, od którego wywodzi się Adon, nazywany był „Enki”, czyli „pierwowzór, prototyp”, a więc ten, na którego „obraz i podobieństwo” stworzony został człowiek. Prawy i rozumny człowiek, a nie ksenofob, sadysta i łupieżca...

Odnalezione, starożytne syryjskie manuskrypty powiadają nam, że to właśnie Enlil, bóg gniewny, spowodował Potop, a także zniszczył „ogniem niebieskim” Ur i Babilon (także Sodomę i Gomorę), a jego obsesją było zwalczanie naturalnej potrzeby kształcenia się, oświecenia umysłu i rozwoju rodzaju ludzkiego. Teksty sumeryjskie podają wprost, że to Enlil zrównał z zie­mią Sodomę i Gomorę nad Martwym Morzem, lecz nie dlatego, że były to siedliska nieprawości i wyuzdania, ale dlatego że były to ośrodki mądrości i nauczania, co zupełnie w innym świetle przedstawia, ów opacznie przez nas interpretowany, mit. Jego bliźniaczym zaprzeczeniem był Enki, który mimo „knowań i dywersji” swego brata, nagrodził Sumerów dostępem do Drzewa Wiedzy i Drzewa Życia, czyli do prawdziwych źródeł poznania. Jego też dziełem było opracowanie strategii ratunku przed Potopem i stworzenie „archetypów wiedzy” czyli „Tablic Przeznaczenia”, które określić też można, jako tablice praw naukowych, a które stały się inspiracją pierwszych szkół wtajemniczonych w Egipcie, 3200 lat p.n.e. I w ten to sposób kontynuowana była sztafeta wtajemniczenia w wiedzę prawdziwą. Niestety, dostępną elitom i nie zawsze skierowana pro publico bono.

Tak więc, krótkowzrocznie nie bacząc na dramatyczną genealogię boską, Kościół Chrześcijański przyjął Jehowę, z całym „dobrodziejstwem inwentarza”, nazywając go po prostu „Bogiem” i godząc się (mało tego, wiedząc jaką ma to moc oddziaływania na ludzkie umysły) na jego wizerunek „synobójcy”, oddającego „w pacht” ziemię Szatanowi, zaś hipotetycznie obdarzonym wolną wolą ludziom, a de facto zaś bezwolnym wobec teologicznych uzurpacji, gotującego wieczysty ogień piekielny, a nade wszystko zamykającego oczy na cierpienia i śmierć niewinnych, zabijanych w wojnach, rzeziach i pogromach, nie mówiąc już o zarazach i klęskach żywiołowych. Tak więc wszystkie społeczne i wielkoduszne aspekty Adona zostały odrzucone, podobnie jak zdarzyło się to w Izraelu podczas niewoli babilońskiej. Obie religie zaczęły więc opierać się na wierze w siewcę strachu i obawie przed jego nieuniknioną karą. Po dzień dzisiejszy ich wyznawcy określani są jako żyjący w „bojaźni bożej”. A ile jest warta wiara, budowana na strachu, lecz z przyzwoleniem na agresję wobec wyznań odmiennych, możemy stwierdzić mając „oczy szeroko otwarte”.

Więc jeśli ktoś przypuszcza, że zło świata jest wynikiem demoralizacji ludzkiej, powszechnej „degrengolady” moralnej wynikłej z ulegania podszeptom szatana, to jest w grubym błędzie. Bo to właśnie nie kto inny, a Jahwe, bóg burzy, gniewu, zawiści i ksenofobii, tak manipuluje (za pomocą retoryki swych kapłanów) umysłami ludzi, że jedyną wartością ich egzystencji staje się pęd do bogacenia, ślepota na niedolę bliźnich, nienawiść do innowierców, pogarda dla słabych i ułomnych, a nad wszystko podły egoizm w zabieganiu o własny „bilet do nieba” tylko za to, że będąc łajdakiem, oddaje się „jedynie słuszną cześć” właściwemu „Panu”. A „po owocach go poznajemy”, a więc boga burzy (aktualnie „Pustynnej Burzy”), boga ognia (ognia znad Hiroszimy i Nagasaki, a także Drezna, Hamburga, Warszawy, Stalingradu), porażającego gniewem rzesze niewinnych (w krematoriach Oświęcimia i śmiercionośnych kopalniach uranu Kołymy), wywierającego swą „straszliwa zemstę” na „pogrążonych w ciemnościach” (tych 35.000 nieszczęśników umierających dziennie z głodu w Afryce i Azji), szczujących swych otumanionych wyznawców na wszelkich „obcych” (nacjonalizm, antysemityzm, neofaszyzm, fundamentalizm muzułmański), odbierającego kobiecie status partnera mężczyzny, a czyniącego ją zabawką i obiektem wyzysku, jako istotę, z boskiego nakazu, będącą „we wszystkim mu posłuszną”, zaś obdarzającego amoralnie swych „prawowiernych wyznawców” (bankierów, przemysłowców, szefów koncernów, polityków, generałów i kapłanów) dobrami ziemskimi i wyniesieniem ponad motłoch.

Tak to objawia się, bezwstydnie i cynicznie, kto jest „dzieckiem bożym”, a kto już za życia skazany na strącenie w „czeluści otchłani”. Więc dlaczego nie jest to dla „statystów spektaklu” jasne, jak słońce? Bo umysłami milionów włada Jahwe (także jego mutacja, Allach), a więc wróg ludzkiej solidarności, wiedzy, godności i autonomii, a pan stada „bezwolnych wołów”, harujących w kapłańskich i królewskich (państwowych) folwarkach. „Pan Zastępów” prowadzący na rzeź armie „mięsa armatniego” w celu grabienia bogactwa innych, tępienia innowierców i zdobywania „przestrzeni życiowej” dla wybranych narodów. Tyle miejsca w owym panopticum nieprawości na przesłanie Jezusa „kochaj bliźniego swego, jak siebie samego”, jak dla słonia w pudełku od zapałek. Taki jest oto plon władzy i chwały jego po nasze czasy. A więc jak długo jeszcze?                               

.

Wrzeszcz, 15 marca 2003 roku.

powrót do strony ePunkt Widzenia powrót do strony eGNOSIS