eGNOSIS

 
Bóg, Szatan, Hiob Cz.I

Jerzy Prokopiuk

 

 

Jerzy Prokopiuk (ur.1931), filozof, religioznawca, gnostyk. Redaktor naczelny Gnosis. W roku 1999 ukazał się pierwszy tom jego esejów Labirynty herezji, w 2000 zaś - drugi: Ścieżki wtajemniczenia. Gnosis aeterna (jako pierwszy tom Biblioteki Gnosis). W 2001 roku trzeci tom: Nieba i piekła. Kolejne tomy są w przygotowaniu.

Oto był i żył w ziemi Uz mąż nienaganny i prawy, bogobojny i stroniący o złego — imieniem Hiob.

(Cóż to za klejnot człowieczeństwa! Gdzież są dziś tacy!? Kogo dziś można nazwać, nienagannym, gdzie szukać bogobojnych?)

Toteż Bóg pobłogosławił Hioba: licznym potomstwem i wielką zamożnością: Dajesz, a więc i ja Daję.

Ale pewnego dnia — na Ziemi zatem, jako że w czasie? — Zdarzyło się (przypadek czy jednak rzecz zamierzona?), że przybyli Synowie Boży, aby się stawić przed Panem, a wśród nich przybył i Szatan. (Doroczny Przegląd Synów, jakże zrozumiała jest ta troska Wszechwiedzącego Ojca …) Ale — hola! — Szatan jako Syn Boży — czy tylko (przypadkiem?) zaplątał się wśród Synów bożych sądzę, że jednak Syn Boży.

Teraz rozpoczyna się dialog Pana z Szatanem.

Pyta swego Syna: „Skąd przybywasz?” (Rzecz dziwna: czy Wszechwiedzący tego nie wie? Nie byłby Wszechwiedzący) (Tak mogą pytać tylko heretyccy gnostycy, dla których Jahwe to jedynie głupi — a więc nie Wszechwiedzący — i okrutny Demiurg tego poronionego kosmosu.) A może pytanie Pana to tylko podstęp mający sprawdzić prawdomówność Szatana (choć to przecież „ojciec kłamstwa”.)

A Szatan odpowiada — jakby trochę wymijająco: Wędrowałem po Ziemi i przeszedłem ją wzdłuż i wszerz (jakąż musiał mieć przy tym minę…)

A wtedy Pan: Czy zwróciłeś uwagę na mojego sługę Hioba? Bo nie ma mu równego na Ziemi. (Wybraniec Boga? Najwspanialszy z ludzi czy też — jak się jeszcze okaże — królik doświadczalny?) A teraz następują znane już komplementy pod adresem „niezrównanego”.

A Szatan Pyta: Czy za darmo jest Hiob tak bogobojny? (co za perfidia! Toć to psychoanaliza avant la lettre … imputowanie Hiobowi egoistycznych motywacji jego bojaźni Bożej!) Oto Hiob cieszy się opieką Bożą i dobrobytem z rąk Boga. Ale — Szatan przecież zna słabość człowieka — sam bowiem (za zezwoleniem Jahwe…) wykorzystuje ją dla swoich celów — toteż suponuje: Lecz wyciągnij tylko rękę i dotknij tego co ma; czy nie będzie ci w oczy złorzeczył?! (W istocie, tak zawsze czynimy — przecież od Boga oczekujemy tylko dobra — choć, jak widać, oczekiwanie to naiwne.)

A na to Pan: Oto wszystko, co ma, jest w twojej mocy tylko jego nie dotykaj! (Rzecz niesłychana: Bóg wchodzi w sojusz z Szatanem! Dodajmy wszakże: w sojusz instrumentalny: Szatan jest tu wprawdzie sojusznikiem Boga, ale tylko na prawach narzędzia: narzędzia próby, jakiej Bóg chce poddać Hioba.) Szatan więc rusza więc, by wykonać swe zadanie. Tak oto dochodzimy do kwestii tzw. prób, jakim Bóg poddaje człowieka.

Przede wszystkim stwierdźmy, że to Bóg poddaje człowieka próbom. (Nie czyni tego Szatan z własnej inicjatywy — chociaż jeśli założymy, że kusząc człowieka do złego — do grzechu — to właśnie on poddaje go próbie: pytanie tylko, czy zawsze czyni to z poduszczenie Boga, czy też — przynajmniej niekiedy inicjatywy własnej? <Czy szatan jest tylko marionetką Boga, czy też ma wolną wolę? Chrześcijaństwo ortodoksyjne, czy manicheizm?> Domysł syntetyczny: wolna wola Szatana i jego „wolne” działania są inspirowane przez Boga i wkomponowane w Jego plan.)

Tak powstaje kwestia: Czy Bóg wie, czy nie wie, jaki będzie skutek takiej próby? Jeśli wie, to po co człowieka próbie poddaje? (Chociaż: Jeśli skutek ten zna, to daje człowiekowi prawo do samodzielnego podjęcia decyzji — w ramach danej próby.) Ale: może ograniczywszy swą wszechwiedzę (?), tego nie wie i tylko czeka z niepokojem na decyzję człowieka. (W to właśnie wątpię.)

A jak przedstawia się sprawa w wypadku Hioba?

Bóg — za pośrednictwem Szatana (jak orientalny władca, który działa za pośrednictwem swego szefa policji) — poddaje Hioba WIELKIEJ PRÓBIE (podzielonej na wiele małych prób). Jaka to Próba? Próba wierności Bogu nawet wtedy, kiedy wyrządza nam zło. (Tyle iż Hiob nic nie wie o tym, że inicjatywa wyszła tu od Boga: sądzi zapewne, że sprawcą jego cierpień jest Szatan; bardzo chytrze to pomyślane.)

Oto liryczny i ireniczny początek dramatu (czy raczej tragedii): bogobojny Hiob niespodziewanie dowiaduje się o gradzie nieszczęść, jakie nań spadły: Sabejczycy wybijają jego trzody, ogień Boży spala jego sługi i bydło, Chaldejczycy wybijają jego sługi i wielbłądy, gwałtowny wicher zabija jego synów i córki.

Bogobojny Hiob z pokorą przyjmuje wszystkie te nieszczęścia. Powiada: „Pan dał, Pan wziął, niech będzie imię Pańskie błogosławione!” (Z rąk Boga trzeba zatem przyjmować zarówno, dobro jak zło, szczęście i cierpienie. Bóg wszakże jest jednością światłości i ciemności: jak powiada Izajasz 45,7: cytując Jahwe: „Ja - mówi Pan - tworzę światłość i stwarzam ciemność, Ja przygotowuję zarówno zbawienie jak i nieszczęście”. To po wiekach nazwie się unio oppositorum. Ale jak żyć z takim Bogiem ?!)

Hiob jednak nie zgrzeszył i nie wypowiedział nic niestosownego przeciwko Panu.

Ale oto pojawia się tajemnicza repetycja relacji z początku Księgi Hioba: tym razem wszakże Pan w słowach swych dodatkowo stwierdza (mówiąc do Szatana): „…chociaż ty mnie podburzyłeś, abym go (Hioba) bez przyczyny zgubił”.

Cóż to takiego?! Szatan mógł (może?) podburzać Boga?! Czy gniew Boga jest immanentną jego cechą? (Bo do czego mógł Szatan apelować?) Byłby to przejaw unio oppositorum? (raczej jednak tylko coincidentiae oppositorum: gdyby było to unio, to ciemna strona Boga była by przezwyciężona w jakiejś wartości nadrzędnej.)

Jakże Bóg może (czy mógł) pozwolić na to, by Szatan Go podburzył i — co gorzej — mógł inspiracji tej ulec? Czyż byśmy odkrywali tu — nie, czyni to sam Jahwe! — słabą stronę Boga? Podszepty Szatana? To rzecz wręcz nie wiarygodna!

Ale, co więcej, Szatan podburzał Boga, by ten zgubił Hioba — „bez przyczyny”. Czyżbyśmy, więc mylili się, sądząc że miała to być próba, jakiej Bóg poddaje wierność Hioba?

Byłabyż to inicjatywa Szatana? (Czemu jednak Jahwe dał mu się podburzyć? Skąd ta słabość Boga?)

A zatem: Jeśli sprawcą jest tu Szatan, to nie można tu mówić o poddaniu człowieka próbie, a jeśli była to próba, to — wbrew słowu Pisma — nie Szatan podburzył Jahwe (jak więc było naprawdę?) mocny Szatan i słaby Bóg, albo mocny Bóg i człowiek jako ofiara jego nieufności? Oto tajemnica tak ulubiona przez Boga — i teologów.

(Dygresja na temat świętości i nietykalności tajemnicy oraz rozwiązywalności problemów. Z gnostycznego punktu widzenia tajemnica powinna być odsłaniana — w stopniowym procesie poznawczym, tyle że za pomocą rozwijania wyższych zdolności poznawczych człowieka, a nie w sposób intelektualny; ten jest w stania jedynie rozwiązywać problemy. Gnosis penetruje tajemnice, gdyż poznający ją człowiek w procesie rozwoju zdobywa coraz to nowe możliwości poznawcze — imaginację, inspirację, intuicję — oto nieustanne zbliżanie się do Boga.)

Przyjrzyjmy się kwestii „próby” i poddawania człowieka próbom — zakładając, że jednak, mimo wszystko, Jahwe — choć za pośrednictwem Szatana, chciał poddać próbie (próbom) człowieka — Hioba.

Niestety, od razu musimy powiedzieć, że sam pomysł poddania, czy poddawania człowieka próbom wskazuję, iż Jahwe w tej relacji z człowiekiem widzi w sobie Pana i Władcę, a nie, jak moglibyśmy marzyć, jego Przyjaciela. Albowiem poddać człowieka próbom, znaczy traktować go w najgorszym razie jako zwierzę (tresura), w najlepszym zaś jako niewolnika. (Przyjaciela nie poddaje się próbom — jemu przecież się wierzy.) Uzasadnieniem próby bowiem jest głęboka nieufność; poddaję cię próbie, bo ci nie ufam. (A przecież to Jahwe stworzył człowieka, a potem dopuścił do jego Upadku — pierworodnej winy czy wręcz grzechu.) W przypadku Hioba zresztą — jakąż miał rację, by mu nie ufać? Hiob nie dał mu przecież żadnego po temu powodu.

Tak jawi się następny problem: poddawanie przez Boga człowieka i, być może innych istot żywych ale zdolnych do cierpienia, owemu cierpieniu — a Miłość. Czy zadawanie człowiekowi cierpienia i bólu (posługując się przy tym Szatanem — złem), da się pogodzić z głoszonym przez kapłanów Jahwe (żydowskich, chrześcijańskich czy muzułmańskich), jakoby był on Bogiem Miłości i Miłosierdzia? W moim odczuciu — nie! Jeśli bowiem kocham kogoś, to jakże mogę go dręczyć, jeśli nawet zadawane mu cierpienie miałoby służyć jego rozwojowi? (Czy nie można by „wymyśleć” innego sposobu, który by temu służył? Wszechmocnemu Bogu nie powinno to przyjść trudno…) Argument o różnicy między boską miłością „macierzyńską”, której się domagam, a „ojcowską”, która rzekomo „rozwija” człowieka, odrzucam w całej rozciągłości: ojcowie, by rozwijać dzieci, nie muszą ich katować, wystarczy mądre wychowanie. (Miłość to wychowawstwo, a nie katownia: chyba, że chodzi o pseudo-miłość sadomasochistyczną.)

Wracajmy jednak do Hioba, a ściślej biorąc do archetypowej pary tego świata: Hioba jako ofiary i Szatana (to pseudonim …) jako kata.

Szatan raźno zabiera się do dzieła: najpierw dotyka Hioba złośliwymi wrzodami, pokrywając go nimi od stóp aż do głowy. Cóż pozostaje Hiobowi: zasiąść w popiele i skrobać wrzody skorupą.

Ale oto do akcji wkracza żona Hioba: Złorzecz Bogu i umrzyj! — radzi mężowi. (Swoją drogą: co za śmiałość.) Z kobiecą intuicją, bez trudu wskazuje właściwego sprawcę nieszczęścia Hioba.

Wszakże pobożny Hiob — jakże by inaczej? — Z patriarchalną wyższością wyrzuca żonie „nierozumność” i argumentuje: Czemu nie mielibyśmy przyjmować od Boga także zła? (Pobożność więc to niewolnicze poddaństwo.) Zapytajmy jednak: Dlaczego mielibyśmy przyjmować od Boga zło (Zauważmy przy tym: cierpienie jest dla Hioba złem)? Odpowiedzmy też sobie: właśnie dlatego, że jest to zło! (Jakże bowiem dobry Bóg może zsyłać człowiekowi zło?! Czyżby jednak nie był dobry?)

I raz jeszcze zapewnia się nas, że Hiob tym samym nie zgrzeszył swymi usty.

Oto jednak na scenę (czyż nie mamy tu do czynienia z prawdziwym antycznym dramatem: Bóg i Szatan jako sprawcy losu <fatum?> człowieka — i człowiek postawiony w sytuacji „tragicznej”: kozła ofiarnego, tragos), wkracza trzech przyjaciół Hioba: Elifaz, Bildadi i Sofer (trzy dusze Hioba?), by go pocieszyć.

Można tylko podziwiać ich przyjaźń — i takt: siedzieli z nim 7 dni i 7 nocy, a nie przemówili ani słowa (co za wrażliwość!), odzywa się natomiast Hiob: Bodajby zginął dzień, w którym się urodziłem — i teraz z ust jego popłynęła lawina przekleństw i złorzeczeń przeciwko nocy, w której go poczęto, i przeciw dniowi, w którym się zrodził. I jego ust pada wstrząsające pytanie: Czemu nie umarłem już w łonie matki?

Hiob pragnie teraz jedynie, by znaleźć się w „miejscu snu” (Szeolu?). Sam utożsamia się z „do głębi zgorzkniałymi”. Nazywa się też „człowiekiem, którego Bóg zewsząd osaczył”. (Oto „więzienie świata” bez wyjścia.) W puencie zaś jawi się — trwoga (egzystencjalizm avant la lettre.)

Teraz replikuje mu Elifaz (dramat to, czy agora?): Pocieszałeś kiedyś innych — powiada — a teraz, kiedy nieszczęście spadło na ciebie, „tracisz cierpliwość”. (To jest właśnie problem: Jak łatwo znosić nam cierpienie innych i ich w nim pocieszać! Gorzej jest, gdy cierpienie spotyka nas…) Toteż Elifaz przypomina Hiobowi jego dawną pobożność i pyta, czy nie darzysz już jego ufnością? I — jakże fałszywie — argumentuje, pytając: Kto, kiedy będąc niewinny, zginął? Gdzie prawi byli wytępieni? (co za ślepota!) Natomiast rzekomo źli zbierają swe zło, giną od tchnienia Bożego… Chyba, że w następnym wcieleniu. Teraz Elifaz powołuje się na swą tajemniczą nocną wizję: „coś” wzbudzając lęk szepnęło doń cicho: Czyż śmiertelnik może być sprawiedliwszy niż Bóg (oczywiście: ex definitionenie może. Ale czy nie ma prawa do swej ludzkiej sprawiedliwości? Albo inaczej: do swej ludzkiej wrażliwości, wolności, sumienia i godności? A w przypadku Hioba „boska sprawiedliwość” gwałci niszczy zarówno ludzką wrażliwość i wolność jak sumienie i godność człowieka. — Cóż to zatem za sprawiedliwość: torturowanie człowieka sprawiedliwego? <A gdzież w tym miłość?>)

Ale oto Elifaz — pewnie nie opatrznie — ośmiela się skrytykować Boga: On swoim sługom nie ufa i swoim aniołom przypisuje braki, powiada. (Może to zresztą nie krytyka, a po prostu obiektywny opis Boga — ciekawe tylko, skąd Elifaz zna Go tak dobrze?) Boskiej nieufności wobec swych sług — jeśli chodzi tu o ludzi — nie można się dziwić; czyż nie wie, jacy mogą być w stanie upadku? Ale brak zaufania Pana do sług, źle świadczy o ich wzajemnych relacjach. Skoro jednak Bóg dopuścił do ich upadku… a kwestia „braków” u aniołów? Po doświadczeniach z Asurem, Arymanem i Lucyferem, wiedza Boga o brakach jego współpracowników jest w pełni zrozumiała i usprawiedliwiona. (O ludziach na pewno mowa jest dopiero teraz: ale ich prezentacja ukazuje ich <tzn. — nas> jako istoty nędzne, nawet nie godne pożałowania, choć bezbronne i nieświadome — „niby mole”.)

„Wołaj tylko — radzi Hiobowi Elifaz z ironią i drwiną — czy jest ktoś, kto by ci odpowiedział? Nadaremnie woła głupiec — i dla niego nie ma ratunku. „Bo człowiek — każdy, czy tylko głupiec? — rodzi się na niedolę”; oto wizja świata jako katowni.

I teraz następuje właściwa rada Elifaza: „Zwróciłbym się do Boga i Bogu przedłożył swoją sprawę”. Poczym Elifaz wygłasza hymn na cześć Pana, a właściwie na część jego wszechmocy (i samowoli). Hymn z „między-puentą”: „Szczęśliwy to człowiek, którego Bóg smaga… bo On rani, lecz i opatruje, uderza, lecz Jego ręce leczą” (kto może być szczęśliwy będąc smaganym, a potem opatrywanym? Nawet nie niewolnik, a jedynie masochista.) Oto szczęście w poddaniu się Bogu-sadyście. („Oto, cośmy zbadali” — kończy wtajemniczony Elifaz.)

W odpowiedzi Hiob ponownie skarży się na swoje cierpienie. Ponownie padają straszne słowa: „Gdyż strzały Wszechmocnego tkwią we mnie, mój duch pije ich jad, strach przed Bogiem ogarnia mnie”.

W rozpaczy Hiob pożąda już tylko śmierci „Oby Bóg zechciał mnie zmiażdżyć… i przeciął nić mego życia!” (Śmierć lepsza niż cierpienie?)

Zarazem jednak Hiob cieszy się, że nie zaparł się słów Świętego. (Oto wierność bez granic.)

Ale jest już u kresu swych sił i nie widzi żadnego ratunku dla siebie.

Potem Hiob uskarża się na brak życzliwości swych przyjaciół: jest to skarga wielce poetyczna, pełna obrazowych porównań i metafor: „Widzicie zgrozę i lękacie się”, powiada.

Słusznie też domaga się dowodów winy: „Wytłumaczcie mi, w czym zbłądziłem!”, wykrzykuje. (Czyż nie mamy prawa do tego?)

Teraz Hiob przedstawia życie człowieka w naszym „najdoskonalszym ze światów”: jest to „twarda służba”, „dni najemnika”, życie niewolnika.

I opisuje swe cierpienia: nieustanną niedolę, noce męki, ciało pełne robactwa, pokryte ziemistymi strupami, bliznami i ropniami.

Ale nawet takie przerażające życie przeminie szybko — i człowieka czeka już tylko śmierć, „kraina umarłych”.

To też Hiob przemawia teraz w utrapieniu swego ducha i narzeka w goryczy swej duszy.

A zwracając się do Boga, wypomina Mu nie to, że nawet w nocy straszy go snami i trwoży widziadłami, ale tylko to iż stawia go w „sytuacji granicznej”, w której on, Hiob, pragnie już tylko śmierci.

I oto następuje zdumiewająca prośba Hioba: błaga on Boga, by go wreszcie zostawił w spokoju! (A w parentezie pyta: „Czymże jest człowiek, że Go tak bardzo cenisz i że nań zwracasz uwagę, że go nawiedzasz każdego poranka i w każdej chwili go doświadczasz”)

W istocie czymże? Istotą umiłowaną, czy bezcennym obiektem eksperymentu? Bo nie ma tu mowy o miłości, lecz tylko o „doświadczaniu”…

Hiob pyta dalej: „Jeśli zgrzeszyłem, to jaką szkodę Ci wyrządziłem — o stróżu ludzi?” (Można więc sądzić, że Bóg mści się na człowieku za wyrządzoną Mu przez człowieka szkodę <grzech>? Znamienne jest też tu określenie Boga: jest On „stróżem ludzi”; świat więc byłby więzieniem?)

„Czemu mojej winy (jakiej — zapytajmy) nie przebaczasz?”, pyta Hiob. (W istocie: kara — tak, przebaczenie — nie.) I kończy ten passus dziecinną — ale jakże rozpaczliwą — groźbą: „W prochu ziemi się położę, a gdy będziesz mnie szukał, nie będzie mnie!”

Słowa Hioba spotykają się z reprymendą jego przyjaciela Bildada: „Jak długo tak będziesz mówił?”, pyta. I — unus defensor fidei — broni Boga: czy Bóg łamie prawo, nagina sprawiedliwość, woła. (A cóż innego robi wobec Hioba?) Hiob ma błagać Boga o łaskę — a wtedy „pewnie ocknie (!) się On.” (Przysnął sobie zatem? Osobliwe…)

Zły los jest losem tych, którzy zapomnieli o Bogu, stwierdza dalej Bildad. (Tyle że pobożny Hiob nie zapomniał o Bogu.) Teraz następuje opis marnego życia takiego człowieka.

Bóg nigdy nie porzuca prawego — zapewnia Bildad Hioba (właśnie przez Boga porzuconego!) — i pociesza go mówiąc: „Bóg jeszcze napełni śmiechem twoje usta…” (Czy przyszłe radości mogą zatrzeć pamięć obecnych cierpień? Oto pytanie, na które nie ma jednoznacznej odpowiedzi.) Teraz Hiob zadaje retoryczne pytania: „Jak mógłby człowiek mieć słuszność w obliczu Boga?” w istocie: Jak? (Szeptem tylko — i nieśmiało — powiem: my, ludzie, mamy tylko swoje — zapewne ex definicione — fałszywe racje. Znaczy to, że możemy wymienić powody naszego postępowania, ale nie możemy rozstrzygać o ich słuszności. Tę ma tylko Bóg. Ale czy nasze „subiektywne” racje nie wytyczają drogi — jeśli nawet bywają fałszywe — do słuszności boskiej, aż się z nią pokryją? Sądzę więc, że — jeśli jesteśmy istotami wolnymi — mamy prawo do naszych racji, skoro nawet bywają błędne. Optuję za dialogiem z Bogiem, a protestuję przeciw Jego dyktatowi. Niech nam nikt prawdy nie narzuca — odkrywajmy ją sami na ciernistej drodze poznania.)

 

ciag dalszy Boga, Szatana i Hioba

powrót do strony e Punkt Widzenia    powrót do strony głównej eGNOSIS