eGNOSIS

Analiza marzeń sennych. 
Według notatek z seminariów 1928-1930 cz.1

Carl Gustav Jung

Na początku listopada 1928 roku Jung rozpoczął seminarium poświęcone analizie marzeń sennych. Do końca 1930 roku uczestnicy zajęć spotykali się co tydzień z miesięcznymi lub dłuższymi przerwami wakacyjnymi. Spotkania odbywały się w każdą środę przed południem w pomieszczeniach zuryskiego Klubu Psychologicznego.

- Seminarium 1
7 listopada 1928
- Seminarium 2
14 listopada 1928

- Seminarium 3
21 listopada 1928

Opracował William McGuire

Przełożył Robrert Reszke

 

 

 

SEMINARIUM 1

7 listopada 1928

 

 

 

Jung: Panie, Panowie! Analiza marzeń sennych to główny problem terapii analitycznej, jest to bowiem najważniejsza technika otwarcia drogi do nieświadomości. Podstawowy cel terapii polega – jak wiecie – na tym, by dotrzeć do przesłania nieświadomości. Pacjent zazwyczaj dlatego udaje się do analityka, ponieważ znajduje się w martwym punkcie czy ślepym zaułku, z którego – jak się wydaje – nie ma wyjścia, i ponieważ zakłada, iż lekarz będzie znał drogę. Jeśli lekarz jest uczciwy, przyzna przed samym sobą, że i on nie zna takiej drogi. Ale zdarzają się czasami lekarze nieuczciwi: jeszcze przed stu pięćdziesięciu lat lekarzem był po prostu konował, który chodził na jarmarki i wyrywał zęby, dokonywał cudownych uzdrowień itp. – postawa ta w jakiejś mierze zachowała się w środowisku lekarskim do dzisiaj – cóż, wszędzie zdarzają się źli ludzie. W trakcie analizy musimy się bardzo strzec, by nie uznać, że wiemy o pacjencie wszystko czy że znamy sposób na wydobycie go z opresji. Jeśli lekarz powie pacjentowi, na czym, jego zdaniem, polega problem, pacjent będzie podążał za interpretacją lekarza, nie będzie zaś przeżywał samego siebie. Interpretacje te mogą przez jakiś czas okazać się skuteczne, ale gdy lekarz zniknie, pacjent się załamie, ponieważ nie ma żadnego kontaktu z samym sobą i nie przeżywa siebie na własny sposób, lecz na sposób lekarza. A wówczas okaże się, że musi się on udać do lekarza po nowe interpretacje, po pewnym czasie zaś obaj – i lekarz, i pacjent – będą mieli tego po dziurki w nosie. Uważam, że jest ważne, by lekarz przyznał, że nic nie wie; wówczas obaj – i lekarz, i pacjent – będą gotowi zaakceptować obiektywne fakty naturalne jako rzeczywistość naukową. Osobiste mniemania to mniej czy bardziej dowolne sądy, toteż mogą być z gruntu fałszywe. Dlatego powinniśmy przyjrzeć się faktom dostarczonym nam przez marzenia senne. Marzenia senne to fakty obiektywne. Nie spełniają one naszych oczekiwań, nie wymyśliliśmy ich; jeśli ktoś zechce, by przyśniło mu się to i to, jego życzenie z pewnością nie zostanie spełnione.

            Śnimy o naszych problemach i trudnościach. Przysłowie powiada, że pan młody nigdy nie śni o pannie młodej, a to dlatego, iż ma ją w rzeczywistości. Dopiero później, gdy pojawiają się pierwsze problemy, przyśni mu się także i ona – ale wówczas jest to już jego żona. W żaden sposób nie potrafimy wpływać na nasze marzenia senne, a nasze realne środowisko wcale niekoniecznie musi dostarczać nam materiału sennego. Nawet wtedy, gdy wokół nas dzieje się coś naprawdę ważnego czy fascynującego, w naszych marzeniach sennych często nie odbija się to żadnym echem. W trakcie mojej wyprawy do Afryki[1] byłem bardzo rozczarowany, że mimo nader sugestywnych przeżyć, jakie stały się wówczas moim udziałem, w całej serii marzeń sennych nie odcisnęły one żadnego śladu; nie nawiedził mnie ani jeden sen z krajobrazem afrykańskim czy o Murzynach – ale minęło trzy miesiące i przyśnił mi się fryzjer, który był Murzynem; później przypomniałem sobie, że ten sam człowiek strzygł mnie w Chattanooga, w Ameryce[2].

            Nasze marzenia senne w nader osobliwy sposób są niezależne od naszej świadomości; są one bardzo wartościowe, ponieważ nie mogą nas okłamywać. Interpretacja marzeń sennych przychodzi nam z równie wielkim trudem, jak wyjaśnianie faktów fizjologicznych, które zawsze z wielkim oporem poddawały się interpretacji. Jak w wypadku konieczności zdiagnozowania serca, wątroby, nerek itd. należy się odwołać do poważnej techniki, tak również musieliśmy opracować poważną technikę, by móc rozpoznać obiektywne fakty senne. W związku z obiektywnym charakterem tych faktów nie mamy żadnych wątpliwości, pojawiają się one jednak w związku z interpretowaniem tychże; to właśnie dlatego spogląda się na nie z różnych perspektyw – na przykład z perspektywy freudowskiej. Nie mogę tu omawiać poszczególnych metod, poprzestaję zatem na przedstawieniu materiału. Podejmujemy tu próbę wspólnego wypracowania interpretacji, będziecie mi mogli w tym doradzać. Marzenia senne, jakie mamy tu omówić, to zwyczajne, pojawiające się na co dzień sny jednego z moich pacjentów – wybrałem je dlatego, że takie powszednie marzenia senne są bardziej instruktywne. Wyjątkowe sny są co prawda fascynujące, ale łatwiej je zrozumieć niż sny codzienne.

            Ludy pierwotne[3] wierzą, że w dwa rodzaje marzeń sennych: ota, czyli wielkie wizje, mające znaczenie nie tylko osobnicze, lecz także zbiorowe, oraz vudota[4], powszednie „małe” sny. Na ogół nie przyznają się, że nawiedził ich taki powszedni sen, a gdy po szczegółowym wypytywaniu w końcu się przyznają do tego, powiadają; „Ah, to nic takiego, każdy to ma!”. Wielkie i ważne marzenia senne zdarzają się bardzo rzadko, i tylko naprawdę wielcy ludzie mogą mieć takowe – wodzowie, medicine men, osobowości maniczne. Usłyszałem od nich, że ja również powinienem mieć takowe wizje, ponieważ jestem wielkim panem i mam sto lat, mam siwe włosy i potrafię czytać Wielką Księgę, Koran. Nasze uprzedzenia, jakie zwykle żywimy względem marzeń sennych – uprzedzenia, które każą nam twierdzić, iż sny nic nie znaczą – odpowiadają prawdopodobnie dawnej tradycji pierwotnej, iż powszednie sny są niewiele warte, toteż należy je lekceważyć. Etnologowie opowiadają, że jeśli wódz lub człowiek obdarzony mana ma wielki sen, wówczas zwołuje się całą wioskę, wszyscy zasiadają, słuchają, czekają, zastanawiają się i podążają za wskazówką, jaka często z tego wynika.

            Zapewne ostatnie ślady tego rodzaju marzeń sennych przetrwały w epoce rzymskiej. Otóż córce pewnego senatora we śnie ukazała się bogini, czyniąc zarzuty, iż jej świątynia popada w ruinę skutkiem zaniedbania; bogini wezwała śniącą, by zaangażowała się w renowację świątyni. Córka senatora udała się do senatu, opowiedziała sen, a senatorowie postanowili odnowić świątynię[5].

            Z innym przypadkiem tego rodzaju mamy do czynienia w Atenach, gdzie sławnemu poecie przyśniło się, iż jakiś człowiek ukradł ze świątyni Hermesa drogocenne złote naczynie i ukrył jej w pewnym miejscu. Poeta ów nie wierzył w sny, przeto za pierwszym razem zignorował to, co mu się przyśniło. Ale gdy sen powtórzył się po raz drugi i trzeci, człowiek ów pomyślał, że bogowie uparcie próbują mu coś przekazać i że być może jest to prawda. Poeta udał się zatem na areopag – odpowiednik rzymskiego senatu – i opowiedział swój sen. Wszczęto śledztwo, znaleziono złodzieja i naczynie, które umieszczono na jego miejscu[6].

            Afrykańskie ludy pierwotne wierzą dziś raczej temu, co mówią im Anglicy, a nie sny medicine men. W powszechnym mniemaniu medicine men i wodzowie nie miewają już snów, odkąd w kraju pojawili się biali. Ludy te twierdzą, że district comissioner wie teraz wszystko – wie, jakie są granice wojny, gdzie kończy się pole, kto zabił owcę itd. Pokazuje to, że marzenie senne spełniało ongiś funkcję społeczną i polityczną; wódz, który brał swe myśli prosto z nieba, prowadził swój lud za pomocą wskazówek czerpanych wprost z nieświadomości.

            Knud Rasmussen usłyszał od jakiegoś Eskimosa (syna Eskimoski i Duńczyka, którzy mieszkali razem w Grenlandii) cudowną opowieść o wiekowym szamanie, który – wiedziony wizją senną – przeprowadził swe plemię z Grenlandii przez Zatokę Baffina do Ameryki Północnej. Plemię to szybko się rozmnożyło, tak że zabrakło żywności; a wtedy starca nawiedził sen o nieznanej krainie obfitującej w foki, wieloryby, morsy itd. – jednym słowem, krainie obfitości. Całe plemię uwierzyło mu i ruszyło w drogę przez lody. W pół drogi niektórych ze starszyzny opanowały wątpliwości, jak to zwykle: czy wizja jest prawdziwa, czy nie? A zatem połowa plemienia zawróciła i uległa zagładzie, podczas gdy druga połowa poszła dalej, docierając do wybrzeża północnoamerykańskiego[7].

            Naszym małym snom nie przysługuje takie znaczenie; nie zawierają one rozwiązań o charakterze zbiorowym czy uniwersalnym, mimo że są obowiązujące w jednym pojedynczym przypadku, ale w każdym zwyczajnym marzeniu sennym można – tak jak w wybranym przeze mnie – rozpoznać tę samą funkcję wskazującą i próbę rozwiązania problemu.

            Śniący, o którym mowa, to biznesmen,  czterdziestopięciolatek; ma poukładane w głowie, jest zadbany, majętny, uprzejmy i towarzyski; jest to mężczyzna żonaty, ma troje czy czworo dzieci; nie jest bardzo neurotyczny, z pewnością jednak to człowiek „wrażliwy”; jego główny problem polega na drażliwości, na specyficznym dążeniu do unikania sytuacji, w których mógłby się zetknąć z zarzutami czy czymś, co mogłoby go zranić. Kiedy pewnego razu policja zatrzymała go za przekroczenie szybkości, zareagował bólami żołądka i wymiotami. Pokazuje to, że coś jest nie w porządku. Człowiek ten zawsze próbuje za wszelką cenę mieć rację – a przecież tylko ten, kto ma talent lub skłonności do popełniania błędów, próbuje mieć zawsze słuszność i osiągnąć stan doskonałości; jeśli ludzie chcą być tak nadzwyczajnie dobrzy, wówczas powstaje niebezpieczeństwo, iż coś wypadnie całkiem na opak; człowiek, o którym mowa, jest pod każdym względem bardzo ostrożny - nie pali wiele, pije umiarkowanie, ma bardzo rozsądne wyobrażenia o tym, jak powinno wyglądać życie. Ale za ową nienaganną fasadą skrywają się problemy seksualne; człowiek ten żyje właściwie w separacji z żoną, ponieważ kobieta ta przestała się nim interesować i stała się oziębła. A zatem mężczyzna ów czuł coraz większy pociąg do nowości, przede wszystkim do tzw. „kokot”; czasami odwiedzał luksusowe prostytutki, aby zaś naprawić to zło, kurczowo walczył o zachowanie poprawności. Nie chciał się zmierzyć ze swym problemem – mawiał, że to „przygodny skok w bok”, owszem, żałował tego, a nawet pewnego razu przyrzekł, że „to się nie powtórzy”, jak masturbacja – do jutra.

            Taki sposób radzenia sobie z  tym problemem jest niemoralny, ponieważ nie doprowadzi do żadnego rozwiązania, co najwyżej spowoduje, że dotknięty nim człowiek stale będzie popadał w coraz większe poczucie podrzędności. Stan patologicznej podrzędności kompensowanej przesadną poprawnością nie jest przyjemny ani dla dotkniętego nim mężczyzny, ani dla jego rodziny. Ma to również fatalny wpływ na jego żonę; kobieta ta czuje się odepchnięta przez jego przeraźliwie poprawne zachowanie, albowiem w sytuacji, gdy mąż jest taki akuratny, ona nie może pozwolić sobie na najmniejszą niezręczność; w ten sposób nie może uświadomić sobie siebie, męża zaś każe za to wszystko oziębłością. Taka poprawność oddziaływa w sposób przeraźliwe oziębiający, napawa człowieka poczuciem straszliwej niższości. Gdy zdarza mi się spotkać takiego cnotliwca, czuję się jak potępieniec; doprawdy, w towarzystwie ludzi cnotliwych nie czuję się dobrze! Cóż, problem, jaki tu zarysowałem, coraz bardziej dławił owego mężczyznę. Przeczytał całe stosy książek na temat psychologii i seksu, ale mimo to problem ów go nie opuszczał – to właśnie dlatego przyszedł z nim na terapie do mnie. Mimo że nie był szczególnie neurotyczny, sytuacja stale się pogarszała, pomyślał więc, że powiem mu, co czynić. Odparłem, że nie mam pojęcia. Zareagował oburzeniem: „A ja myślałem, że pan doktor powinien wiedzieć!”. Ja na to: „Nie znam rozwiązania pańskiego problemu, ale być może sny, fakty obiektywne, podsuną je panu; przyjrzyjmy się, co one powiedzą”. W ten sposób przystąpiliśmy do analizy jego marzeń sennych. Już pierwszy sen [1] zawiera przedstawienie całego problemu i podpowiada rozwiązanie.

 

Słyszę, że dziecko mojej najmłodszej siostry poważnie zachorowało; przychodzi mój szwagier, zaprasza mnie do teatru, a potem na kolację. Właśnie coś zjadłem, ale wydaje mi się, że mogę mu dotrzymać towarzystwa.

Wchodzimy do dużego pomieszczenia – na środku stoi długi nakryty stół; po czterech stronach wielkiego pomieszczenia znajdują się rzędy ławek czy krzeseł ustawione jak w amfiteatrze, ale odwrócone tyłem do stołu – a zatem na odwrót. Zasiadamy. Pytam szwagra, dlaczego jego żona się nie pojawiła. I wtedy przyszło mi do głowy, że jest ona nieobecna prawdopodobnie ze względu na chorobę córki – pytam więc, jak się czuje. Szwagier odpowiada, że już znacznie lepiej, ma tylko lekką gorączkę.

Potem jestem w domu szwagra – widzę dziecko, dziewczynkę w wieku jednego- dwóch lat. [Śniący dodaje: tak naprawdę jego siostra nie ma córeczki, lecz syna w wieku dwóch lat.] Dziecko wygląda, jakby było chore, ktoś mi mówi, że nie chce wypowiedzieć imienia „Marii”, mojej żony. Wypowiadam więc to imię i proszę dziecko, żeby je powtórzyło. „Ciocia Maria”  - ma powiedzieć; ponieważ zaś zwykle mówię „Ciocia Mari”, zamiast opuścić „a”, mówię „Ciocia Mariii-yyy-jjj-aaa”, jakbym ziewał. Mówię tak mimo protestów zgromadzonych wokół ludzi, którym nie podoba się ta forma wymawiania imienia mojej żony.

 

Jung: Ten codzienny sen wprowadza nas w domową atmosferę pacjenta. Wszystkie podane tu szczegóły dotyczą jego rodziny, dlatego możemy wysnuć stąd ważny wniosek. Jaki?

Uczestnik: Że śniący bardzo silnie skupia uwagę na rodzinie i najbliższych?

Jung: Tak, a wniosek ten koresponduje z tym, o czym mówi cytowane tu wcześniej przysłowie na temat marzeń sennych. Wyrażamy się za pomocą takiego języka, jaki najlepiej znamy; stwierdzamy, że marzenia senne wieśniaków czy żołnierzy traktują o sprawach najlepiej im znanych, i że język senny zmienia się w zależności od zawodu wykonywanego przez osobę śniącą. Muszę tu również podkreślić fakt, że człowiek ten bardzo dużo czasu spędził za granicą; to światowiec, obieżyświat. Dlaczego zatem w jego marzeniu sennym nie pojawia się ten aspekt jego życia, dlaczego nie  śni o krajobrazach itp.? Jego późniejsze sny w żaden sposób nie wiążą się z jego domem, toteż mamy szczególne powody, by zwrócić uwagę na fakt, że w tym pierwszym śnie pojawia się jego rodzina.

Uczestnik: To dlatego, że tutaj właśnie tkwi jego problem?

Jung: Śniący mężczyzna jest najwyraźniej uwikłany w komplikacje rodzinne, toteż jego nieświadomość skłania się być może do podkreślania faktu, że w tym tkwi męczący go problem. Ale przejdźmy do szczegółów.

Dziecko najmłodszej siostry: dwa lata temu zmarło jej pierwsze dziecko, śliczny chłopczyk w wieku dwóch lat. Śniący stwierdził: „Bardzo współczuliśmy rodzicom podczas choroby i po śmierci dziecka, które umarło na czerwonkę. Był to mój chrześniak”.

            Siostra jest silnie związana ze śniącym głównie za sprawą tej straty - podobną sytuację przedstawia również jego sen: choroba dziewczynki przypomina czas choroby chłopczyka, który w końcu umarł. Ważna wydaje się tu informacja, że śniący związany jest z siostrą za sprawą emocjonalnego wspomnienia straty; we śnie znowu pojawia się zaburzenie emocjonalne wywołane obrazem dziecka siostry – dziecka, które również jest chore. Mojemu pacjentowi grozi teraz to samo niebezpieczeństwo, ale jest ono natury psychologicznej – jako symboliczne façon de parler uosabia je postać dziewczynki. Dlatego sytuacja ta jest w jakiejś mierze podobna, mimo że w rzeczywistości nic podobnego nie ma miejsca, w rodzinie nie ma żadnego przypadku choroby. Gdyby dziecko siostry naprawdę zachorowało, moglibyśmy stwierdzić, że sen odpowiada rzeczywistości. Tymczasem sytuacja wcale nie przedstawia się w taki sposób, to tylko obraz wspomnieniowy obudzony po to, by wywołać obraz dziewczynki. Wyobrażenie tego rodzaju zawsze odnosi się do śniącego; jego obraz wspomnieniowy należy traktować jako metaforę. 

            Najmłodsza siostra zawsze była jego ulubienicą. To kobieta o jedenaście lat odeń młodsza, bardzo ją kocha, mimo że w dzieciństwie strasznie ją dręczył. Jest to osoba tak dlań ważna, ponieważ wiąże go z chorym dzieckiem. Dziecko to stanowi część składową jego życia psychicznego, dlatego zajmuje miejsce między nim a jego najmłodszą, tak bliską jego sercu siostrą. Osoba siostry jest zatem, by tak rzec, symboliczna; mieszka w dalekim kraju, w tej chwili nie utrzymują nawet kontaktu korespondencyjnego.

            Zajmując się takimi postaciami sennymi, należy się wykazać daleko posuniętą ostrożnością. Jeśli dana osoba jest bliska człowiekowi śniącemu, jeśli łączy ich jakaś ważna relacja, wówczas należy ją ujmować jako konkretną rzeczywistość. A zatem jeśli kobieta śni o swym mężu, widząc go w taki sam sposób, w jaki widzi go w rzeczywistości, wówczas nie wolno zakładać, iż mamy do czynienia z postacią czysto symboliczną. Natomiast marzenie senne o nieznajomym czy o osobie znanej z odległej przeszłości jest w znacznej mierze symboliczne.        

            Owa mała siostrzyczka stała się tymczasem dla śniącego osobą dość obojętną, z pewnością zaś nie odgrywa żadnej roli w jego obecnym życiu. Według teorii Freuda siostrę należałoby uznać za osobę reprezentującą żonę śniącego, ale czy istotnie znajdziemy w tym marzeniu sennym cokolwiek, co uzasadniałoby te hipotezę?

Uczestnik: Czy siostra reprezentuje żonę śniącego dlatego, że w obu przypadkach przestał się on interesować tymi kobietami?

Jung: Czynnik ten mógłby tu odgrywać niejaką rolę. W każdym razie postać siostry jest pod każdym względem inna niż żona śniącego, sam sen zaś nie daje żadnej wskazówki co do jej tożsamości. Zasadniczy aspekt postaci siostry nie dopuszcza hipotezy, iż odgrywa ona rolę reprezentantki żony śniącego, nie może tu również chodzić o postać realnej siostry, ta bowiem nie odgrywa w jego obecnym życiu żadnej roli. Uznajemy zatem, że postać ta reprezentuje nieznajomą kobietę czy jakiś żeński czynnik nie wiadomego pochodzenia w naturze śniącego mężczyzny; owa nieznajoma ma wyimaginowane chore dziecko – postać czysto psychologiczną, należącą do osobistej mitologii śniącego i rozpływająca się gdzieś we mgle, tak jakbyśmy nie znali całego snu. Możemy przeto założyć, że chodzi tu o symbolikę subiektywną, o jakąś osobliwą cechę charakterystyczną psyché śniącego. Stosowana przeze mnie metoda zawsze polegała na tym, by nie snuć żadnych przypuszczeń, lecz by akceptować fakty. W wypadku dowolnych interpretacji wszystko może symbolizować wszystko; strzeżcie się przed pochopnymi wnioskami ułatwiającymi takie podstawienia. Nie dysponujemy żadnym dowodem na to, że siostra reprezentuje żonę śniącego, a fakty wręcz przemawiają przeciwko temu.

Choroba dziecka: pierwsze dziecko siostry śniącego mężczyzny zachorowało na czerwonkę i zmarło. Ważna byłaby tu informacja, iż po śmierci dziecka siostra bardzo się lękała, że i drugi syn może zachorować, ale tak się nie stało. Kobieta ta spoważniała, zaczęła się interesować Christian Science, i wydawało się, że stan zdrowia chłopca naprawdę się polepszył; mój pacjent nie wie, czy była to sprawa przypadku, czy też należałoby to sprowadzić do faktu, iż siostra wówczas się uspokoiła i nabrała pewności w wychowywaniu dziecka. Kiedy matkę dręczy lęk, dziecko prawdopodobnie będzie się źle rozwijać – tak, aby spełniać oczekiwania matki. To, że śmierć dziecka skłoniła matkę do zainteresowania się Christian Science, to wprawdzie fakt związany z siostrą, ale śniący wspomina o nim właśnie tutaj. Uboczne znaczenie Nauki Chrześcijańskiej wiąże się również z owym kobiecym charakterem jego psyché; jest to niewątpliwie wskazówka. Ten czynnik kobiecy przeszedł pewną przemianę, a mój pacjent w ciągu ostatnich dwóch-trzech lat zaczął się coraz bardziej interesować filozofią, okultyzmem i wszelkiego rodzaju komicznymi sprawami; był co prawda zbyt rozsądny, by się temu poddać, ale przejawiał pewną skłonność do mistycyzmu.

Uczestnik: Czy ów sen nawiedził go wtedy, gdy już zaczął u pana terapię?

Jung: Tak, przyśniło mu się to, gdy postanowił zająć się marzeniami sennymi. Kiedy jego siostra zwróciła się ku Christian Science, on zajął się spirytyzmem itp.; jego żeński aspekt skierował go zatem w stronę tego rodzaju zainteresowań. Zaczął się w nim proces przemiany. Pacjent ten był biznesmenem, całą uwagę poświęcał sprawom związanym z interesami, powoli jednak zaczęły dochodzić w nim do głosu także inne zainteresowania – z wolna zawładnęły nim idee filozoficzne. Jako student nie czytał wiele, nie dążył do jakiegoś celu; wybierał lektury krążące wokół zadanego tematu, sięgał po książki przypadkowo; ale teraz coś przykuło jego uwagę, dał sobą zawładnąć jakiejś idei, pozwolił, by weń wniknęła – to typowo kobiecy sposób na to, by dać obiektowi szanse, by wywierać wpływ. W swych zainteresowaniach mistycznych i filozoficznych śniący okazywał charakter wybitnie kobiecy – dzięki temu wiemy, że pojawiające się we śnie dziecko jest dzieckiem tego żeńskiego czynnika, który w nim działał.

Szwagier to druga postać snu. Mężczyźni byli już od dawna zaprzyjaźnieni – śniący znał go, jeszcze zanim jego siostra wyszła za niego za mąż; pracowali w tej samej firmie, razem chodzili do opery, ponieważ szwagier był bardzo muzykalny. Pacjent wyznał: „Wszystko, co rozumiem z muzyki – a nie rozumiem zbyt wiele – zawdzięczam szwagrowi, który dzięki mnie trafił do mojej firmy; teraz piastuje stanowisko dyrektora; byłem dość rozczarowany, że tak dużo czasu potrzebował, by zorientować się w interesach, ale w obcowaniu z ludźmi jest zręczniejszy ode mnie”. Zapytałem go, czy jeszcze utrzymuje kontakty ze szwagrem; odparł, że nie, że całkiem wycofał się z interesów i wyjechał z kraju. A zatem szwagier również w rzeczywistości żyje daleko, wymieniają listy jedynie z rzadka, nie odgrywa on jakiejś godnej uwagi roli w jego życiu. Również więc w wypadku tej postaci sennej trudno odkryć cechy jakiejś realności – podobnie jak w wypadku sennej postaci siostry. Odniosłem wrażenie, że jeśli chodzi o wymiar aktualnej rzeczywistości, człowiek ten niezbyt się obecnie liczył dla śniącego, mimo że żył z jego żoną na lepszej stopie niż on sam. A tak poza tym, dane mi było stwierdzić, że człowiek ten nie był w żaden sposób utalentowany artystycznie; skłonni jesteśmy zatem wysunąć hipotezę, że szwagier ze względu na swą muzykalność i brak talentu do interesów symbolizuje inny aspekt osobowości śniącego; co prawda nie był on tak pracowity jak on sam, za to posiadał większe zdolności artystyczne. Muzyka jest tu symboliczna, jeśli chodzi o całościowy aspekt osobowości śniącego – wyobraża sztukę czucia par excellence.

Sokrates był potwornym racjonalistą, człowiekiem pod tym względem nieznośnym, toteż dobry demon przemówił doń tymi słowy: „Sokratesie, muzykę rób i uprawiaj”[8]. A wtedy poczciwy, stary Sokrates kupił sobie flet i zaczął grać, aż kamienie zmiękły!

Demonowi rzecz jasna chodziło o to, by Sokrates bardziej zawierzył swemu uczuciu, by od świtu do nocy nie był tak piekielnie racjonalny. Z dużą dozą słuszności można by odnieść ten postulat również do naszego pacjenta. To mężczyzna nastawiony nader intelektualnie, typ człowieka oschłego, który wszystko chciałby wtłoczyć w racjonalistyczny schemat, kierować życiem po prostych torach i nie pozwalać sobie na nic takiego, jak uczucia - no, może za wyjątkiem koncertu, albowiem ludzie szacowni i prawi od czasu do czasu udają się do filharmonii lub do opery. Chodził on tam nie dlatego, że w to wierzył, ale dlatego, że chodzili tam wszyscy porządni ludzie; nie prowadziło go żadne zamiłowanie. Z tego względu uważam, że szwagier symbolizuje mniej dobitny aspekt tego człowieka – marzyciela, typ uczuciowy, którym również jest. Ponieważ jest on człowiekiem, ma on rzecz jasna każdą dyspozycję, jak my wszyscy. Żywi on nakierowane na cel złudzenie, iż działa podług wydajnego mechanizmu, ponieważ zaś idzie prosto przed siebie, odnosi znaczący sukces jako biznesmen; pod tym względem góruje nad swym szwagrem, któremu w drogę wchodzą emocje. Nasz pacjent pomyślał sobie, że się od nich uwolni, ale to właśnie było tylko złudzenie. Nikt nie może zlikwidować w sobie ludzkich uczuć, nie ponosząc poważnych konsekwencji. Najwyraźniej odsunął na bok swe uczucia, ale wtedy one wezbrały w nim, wyrządzając mu szkodę; w tej sytuacji cały ciężar tego, co się uzbierało w człowieku – niezależnie od tego, czym jest to coś – zwali się na niego z całą siłą albo wybuchnie w piwnicy. Ponieważ jesteśmy ludźmi, dysponujemy wszystkimi funkcjami psychicznymi, każda z nich zaś posiada właściwą sobie energię, którą albo wykorzystamy, albo ona sama doprowadzi się do stanu użyteczności.

Szwagier zaprasza go – zgodnie ze swą naturą – do teatru, a potem idą na kolację. Pacjent mówi: „Nie potrafię sobie przypomnieć, bym chodził do teatru ze szwagrem, od kiedy się ożenił – jeśli już, to z żoną – albo że kiedykolwiek jadłem z nim kolację gdzie indziej niż w domu”. A zatem znowu nie mamy tu do czynienia ze wspomnieniem jakiejś realnej sytuacji; to, co przedstawia sen, tak naprawdę nigdy się nie wydarzyło, jest to zatem symboliczny wymysł. Teatr to miejsce życia nierzeczywistego, to życie przedstawione w formie obrazów, instytut psychoterapeutyczny, gdzie inscenizuje się kompleksy – w teatrze można zobaczyć, w jaki sposób to funkcjonuje. Film jest znacznie bardziej wydajnym narzędziem przedstawiania rzeczywistości niż teatr; film nie jest tak bardzo ograniczony, może wytwarzać zdumiewające symbole przedstawiające nieświadomość zbiorową, ponieważ środki inscenizacyjne, jakimi dysponuje, są nieograniczone. Marzenia senne stanowią ekspresję pewnych procesów nieświadomych, ale o ile teatr dysponuje względnie ubogimi i ograniczonymi środkami, sny nie podlegają jakimkolwiek ograniczeniom. Jeśli szwagier zaprasza śniącego do teatru, to oznacza to, że zaprasza go w miejsce, gdzie może wystawić własne kompleksy jak na scenie – tam, gdzie wszystkie obrazy stanowią symboliczne czy nieświadome personifikacje własnych kompleksów widza.

A potem idą na kolację: udaja się spożyć kompleksy. Komunia oznacza spożycie kompleksu, pierwotnie zwierzęcia ofiarnego, zwierzęcia totemicznego, przedstawiciela elementarnego popędu danego klanu. Człowiek spożywa własną nieświadomość – swych przodków – by wzmocnić samego siebie. Spożywanie zwierzęcia totemicznego oznaczającego popędy, spożywanie obrazów oznacza asymilowanie, integrowanie ich. To, co pojawia się na ekranie, interesuje nas, oglądamy to, wnika to w nasz byt, stajemy się z tym jednością. Chodzi tu o proces przyswajania psychicznego. Spoglądając na scenę, widz mówi do aktora: „Hodie tibi, cras mihi!”[9]. To łacińskie przysłowie stanowi samą esencję oglądania spektaklu. Gdy oglądamy obrazu nieświadome, po jakimś czasie zaczynamy je asymilować, przykuwają nas one, stając się częścią nas samych – to doniosła chwila.

Św. Augustyn opowiada w Wyznaniach o swym przyjacielu Alipiuszu, chrześcijańskim konwertycie, który uważał, że najgorsze w pogaństwie to wcale nie kult bożków, lecz potworne okrucieństwo i przelewanie krwi na arenie; dlatego przysiągł, że już nigdy więcej nie pójdzie na igrzyska. Ale gdy pewnego razu przechodził koło amfiteatru, przyjaciele zmusili go, by poszedł tam wraz z nimi; Alipiusz usłuchał ich, lecz postanowił, że nie będzie miał nic wspólnego z tą ohydą, i mocno zacisnął powieki. Gdy jednak gladiator upadł na arenę, uderzył w niego wrzask zgromadzonego tłumu – tak wielki, że nie wytrzymał i otworzył oczy. W tej samej chwili zawołał wraz z tłumem, „i dusza jego została ciężej zraniona, niż ciało tamtego człowieka, którego upadek wrzawę rozniecił”[10].

Wcale nie jest obojętne, jakie obrazy potrafią nas przykuć; nie możemy tak bezkarnie oglądać wszystkiego – na przykład ohydy; widok ohydy pozostawi ohydę w duszy, zwłaszcza wtedy, gdy tkwią w niej zarodki ohydy. Zrazu nie rozpoznajemy tego jako naszej własności. Św. Augustyn pisał przecież: „Panie, dziękuję Ci, że nie obarczyłeś mnie odpowiedzialnością za me sny”. Święty – a jakie musiał mieć koszmary! Jesteśmy tylko ludźmi, wszystko może nas dotknąć, albowiem głowami brodzimy wśród bogów niebieskich, stopami zaś dotykamy dna piekieł. Tylko wtedy, gdy jesteśmy przerażeni, gdy dopadnie nas rozpacz, gdy pogrążymy się w chaosie, wzywamy Zbawiciela, jak w epoce Chrystusa; to, co dzień w dzień inscenizowano wówczas na arenach, zaiste dowodziło konieczności zstąpienia Zbawiciela. To ciekawe, że w wielu systemach gnostyckich definicja Zbawiciela oznaczała „Ten, który zakreśla linie graniczne”[11], tzn. ten, który daje nam jasne wyobrażenie tego, gdzie nasz początek i gdzie nasz kres. Ludzie w większości nie wiedzą, że są albo za duzi, albo za mali, zwłaszcza nie wiedzą o tym wtedy, gdy zaczynają asymilować obraz nieświadomości. Sprawa przedstawia się tak, jak w historii o starym Schopenhauerze: zatopiony w myślach, szedł we frankfurckim parku przez kwietnik. I wtedy ogrodnik zawołał za nim: „Ej, ty, co robisz w kwietniku? Kim ty właściwie jesteś?”. „Ah, gdybym to ja wiedział!” – odparł filozof. To właśnie dlatego ludzie wolą się zadawać z pewną personą[12], dzięki temu mogą bowiem stwierdzić: „To jestem ja”. W przeciwnym razie nie wiedzą, kim tak naprawdę są. Największy lęk, jaki wzbudza nieświadomość, sprowadza się do obawy, że zapomnimy, kim jesteśmy.

Teatr i kolacja to antycypacje procesu analitycznego. Często zdarza się, że pierwszy sen po rozpoczęciu takiego procesu zawiera zasadniczą treść wszystkiego, co dopiero ma się wydarzyć; pacjent, o którym mowa, już od dłuższego czasu – chociaż nieregularnie – odbywał u mnie terapię, minęło zaś półtora roku, zanim zrozumiał, co tak naprawdę oznacza ów prywatny teatr. Czujący aspekt jego osobowości – ten aspekt, który nie zajmował się prowadzeniem interesów – był wykluczony z życia, ba – nie dane mu było dojść do głosu nawet w stosunkach małżeńskich. Postać szwagra wyobraża niejako drugą osobowość, nieświadomą, która zaprasza go na wieczerzę sam na sam – bez towarzystwa kobiet. Dochodzimy w tym miejscu do kwestii symbolicznego znaczenia obrazu żon: to emocje, albowiem zazwyczaj za sprawą emocji mężczyzna poznaje kobietę. Tymczasem nasz pacjent musi pozostawić całą swą emocjonalność w domu, w przeciwnym bowiem razie nie doświadczy tego, co obiektywne; jeśli jest emocjonalny, nie może oglądać obrazów ani rozmyślać nad samym sobą. No tak, wszystko, co tu powiedziałem, jest dość metaforyczne. Ale człowiek, o którym mowa, był tak poprawny, tak prostolinijnie poprawny, że gdyby mu ktoś pokazał, co naprawdę się w nim dzieje, przeraziłby się i nie zdobył na żadną obiektywność. Człowiek ten musiał zatem najpierw odstawić na bok emocje, musiał spokojnie, obiektywnie przyjrzeć się obrazom. Zawsze starałem się trzymać go z dala od emocji, aby miał czas na poznanie faktów.

Uczestnik: A jak to się przedstawia u kobiet?

Jung: U kobiet wygląda to całkiem inaczej. Kobiety muszą mieć emocje, w przeciwnym razie niczego nie poznają. Kobieta płacze z nudów, ze znużenia, z wściekłości, z radości itd. – ale nie dlatego, że jest smutna. Jej emocje służą pewnemu celowi, kobieta umie pracować nad swymi emocjami; czy się do tego przyznaje, czy nie – o, to całkiem inna sprawa. Mężczyzna nigdy nie wykorzystuje emocji do pewnego celu; mężczyzny niepodobna analizować na podstawie jego emocji; jeśli mężczyzna pracuje nad swymi emocjami, to jest głupi; to destruktywne. Kobietę można natomiast analizować wyłącznie na podstawie jej emocji; kobieta staje się emocjonalna w taki właśnie owocny sposób. Jeśli nie uda nam się przedostać do emocji kobiety, wówczas niczego nie wskóramy – z tak zwanym rozumem kobiecym można rozmawiać jak z biblioteką – całkiem jałowe zajęcie. Prawdziwą naturą kobiety jest eros.

Uczestniczka: Niech pan nam nie wmawia podrzędności, bo to my jesteśmy górą.

Jung: No właśnie, doskonale, proszę reagować emocjonalnie! Trudno cokolwiek począć w trakcie analizy ze łzami, mężczyzna zaś z największym trudem przekonuje się, w jaki sposób używać tej broni. Równie wielkie trudności ma kobieta, jeśli musi cokolwiek począć ze swym intelektem. To, w jaki sposób obchodzić się z czystym logosem męskim, jest dla kobiety równie nieznośne, jak dla mężczyzny obchodzenie się z czystym erosem kobiecym.

Uczestnik: Czy męskie emocje w ogóle mają jakąś wartość?

Jung: Tak, to surowiec, nieoszlifowane diamenty. Emocje męskie to produkt naturalny, nie ma w nich ani śladu celowości; są one jednak prawdziwe i wartościowe, jeśli można je wykorzystać. Emocje opadają mężczyznę niczym sen. Są przydatne tylko wtedy, jeśli mężczyzna – wykazując się niezwykłą dozą opanowania – może na nie postawić, jeśli są one chłodne. W ten sposób, wprzęgając je na służbę jakiegoś celu, mężczyzna może nimi zagrać i może dzięki nim wygrać. Ale w tym wypadku nie są to prawdziwe emocje! Kobieta pracuje swymi emocjami, talentami, tak jak mężczyzna pracuje za pomocą rozumu – tutaj zawsze zdąża do jakiegoś celu – podczas gdy rozum kobiecy znamionuje niewinność i bezcelowość produktu naturalnego. To właśnie dlatego wśród kobiet spotkać można tak wiele indywiduów opętanych żądzą władzy, jak na przykład madame de Maintenon czy madame de Pompadour. Jeśli femme inspiratrice  pracuje za pomocą swego intelektu, pomaga mężczyźnie wyhodować „gorczyczne ziarno Logosu”. Mężczyzna obawia się u kobiety le formidable secret de ses hanches, kobiecej siły twórczej, ta zaś lęka się u mężczyzny le formidable secret de son cerveau; płodne łono mężczyzny znajduje się w jego głowie. Kobieta odczuwa tę samą bojaźń w obliczu tego, co widzi w męskim intelekcie, jaką mężczyzna odczuwa w obliczu zrodzonego przez nią dziecka. To, że kobieta rodzi dzieci, wydaje się mężczyźnie tajemne, niebezpieczne, wyzwalające trwogę: wystarczy, że pójdzie za głosem  miłości, no i proszę – oto coś rośnie. Komiczną formę przybrało to w powieści Johna Erskine pt. Adam and Eve[13]: Adama opadają przeraźliwe stany lękowe, gdyż krowa urodziła cielaka. Dlaczego nie urodziła czegoś całkiem innego? Adam zastanawia się, dlaczego kobieta zawsze musi wydawać na świat dziecko. Ale dlaczego zawsze musi to być człowiek? A nie, na przykład, cielę? Przecież mogłoby wyjść jej z brzucha cokolwiek, nie ma tu żadnej pewności! To typowy lęk mężczyzny przed niepewnym rezultatem.

Wydaje mu się, że już właśnie jadł, i że następny posiłek byłby objawem łakomstwa. Naszemu pacjentowi nie przychodzą w związku z tym żadne skojarzenia, toteż możemy tylko zgadywać. Może wydaje mu się, że już się przystosował, może czuje się kompletny, na podobieństwo zwykłego współczesnego indywiduum, może nie odczuwa konieczności, by do mnie przyjść czy zasymilować coś innego – mielibyśmy wówczas do czynienia z czymś w rodzaju oporu wobec analizy. A jednak w końcu przyjmuje zaproszenie od szwagra i idzie na kolację. „Nie mam zwyczaju wychodzić wieczorem z domu, wolałbym pozostać we własnych czterech ścianach. Musi się stać coś szczególnego, żebym wyszedł, na przykład w teatrze muszą grać coś, co zainteresuje moją żonę, która – gdybym nie poszedł razem z nią – poszłaby się spać razem z kurami”. Pacjent akceptuje fakt, że musi poddać się analizie, wie również, iż nie potrafi rozpoznać samego siebie, podkreśla jednak, że wychodzi z domu niechętnie i tylko wtedy, gdy ma nadzieje przeżyć coś interesującego albo gdy musi dotrzymać towarzystwa żonie. Na tym polega jego poprawność; mężczyzna urywający się z domu jest podejrzany; mąż swojej żony powinien się interesować wyłącznie sprawami publicznymi albo tym, co interesuje jego żonę, nie ma prawa rozglądać się za podejrzanymi spektaklami czy miejscami. Jego ostatnia uwaga – że żona poszłaby za wcześnie spać – jest nader pouczająca. Żona wolałaby iść do łóżka, zamiast zanudzić się na śmierć w jego towarzystwie. No tak, podniecające perspektywy! To stąd to jego ziewanie – z wewnętrznego oporu: „Maryyy – ziew – yyja”! Najwidoczniej w ten sposób przedstawia się sytuacja w domu: stąd owo skojarzenie imienia „Mari” i „yyy”.


 


[1] Jung dwa razy wybierał się do Afryki; po raz pierwszy w 1920 roku do Afryki Północnej (Algieria); po raz drugi w 1925 roku do Kenii i Ugandy; zob. Carl Gustav Jung: Wspomnienia, sny, myśli. S. 244 i nast. [Przyp. tłum.]

[2] Zob. Carl Gustav Jung: Wspomnienia, sny, myśli. S. 277. [Przyp. tłum.]

[3]Primitif”. Jung używał tego pojęcia niewątpliwie w sensie „pierwotności”. Zob. Carl Gustav Jung: Psychologische Typen. [Zürich: Rascher-Verlag 1921. Gesammelte Werke. T. 6. Typy psychologiczne (Dzieła. T. 2). Przeł. Robert Reszke. Warszawa: Wydawnictwo Wrota 1997 – przyp. tłum.] Par. 754. Zob. Carl Gustav Jung: Allgemeines zur Komplextheorie. Antrittsvorlesung an der Eidgenössischen Technischen Hohschule. Kultur- und staatswissenschaftliche Schriften Eidgenössischen Technischen Hochschule. Aaarau: Sauerländer 1934. Gesammelte Werke. T. 8. Par. 218. [Przyp. wyd.]

[4] Poprawność tego słowa pochodzącego ze swahili jest wątpliwa, być może chodzi tu o błąd transkrypcji (niewykluczone, że Jung usłyszał to słowo w dialekcie). Według informacji Wydziału Języków Afrykańskich Yale University „ota” to forma czasownikowa oznaczająca „śnić”; forma „vudota” nie jest znana; być może mamy tu do czynienia z błędną transkrypcją rzeczownika „ndoto” = „sen”. [Przyp. wyd.]

[5] Zob. Carl Gustav Jung: Über Grundlagen der analytischen Psychologie (Tavistock Lectures), 1935. Gesammelte Werke. T. 18/1. Par. 250. [Podstawy psychologii analitycznej. Wykłady tavistockie. Przeł. Robert Reszke. Warszawa: Wydawnictwo Wrota 1995. S. 142 – przyp. tłum.] [Przyp. wyd.]

[6] Zob. Carl Gustav Jung: Über Grundlagen der analytischen Psychologie (Tavistock Lectures). Gesammelte Werke. T. 18/1. Par. 250. [Podstawy psychologii analitycznej. Wykłady tavistockie. S. 142 – przyp. tłum.] [Przyp. wyd.]

[7] Zob. Knud Rasmussen: Across arctic America. New York 1927. Rozdz.: A Wizard and His Household. Zob. Carl Gustav Jung: Das symbolische Leben, 1939. Gesammelte Werke. T. 18/1. Par. 674. [Życie symboliczne. Przeł. M.T. ,,bruLion” 1992. Nr 19 A. S. 31-41 – przyp. tłum.] [Przyp. wyd.]

[8] Platon: Fedon 60 E. [Przeł., wstęp, objaśnienia i ilustracje: Władysław Witwicki. Warszawa: Państwowe Wydawnictwo Naukowe 1984.  S. 374 – przyp. tłum.] Zob. Marie-Louise von Franz: Der Traum des Sokrates. W: Marie-Louise von Franz: Träume. Zürich 1985. S. 51 i nast. Zob. Carl Gustav Jung: Vorwort zum I Ging, 1950. Gesammelte Werke. T. 11. Par. 994. [Przedmowa do „Yijing”. Przeł. Wojciech Chełmiński i Erdmute Sobaszek. W: Carl Gustav Jung: Podróż na Wschód. Wybór., oprac., wstęp: Leszek Kolankiewicz. Warszawa: Pusty Obłok 1989. S. 189 – przyp. tłum.]  [Przyp. wyd.]

[9] „Dzisiaj tobie, jutro mi”. Odwrócenie sentencji z Syr XXXVIII, 22: „Mnie wczoraj, tobie dzisiaj”. [Przeł. ks. Karol Winiarski CSsR. Pismo Święte cyt. za: Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu w przekładzie z języków oryginalnych (Biblia Tysiąclecia). Oprac. zespół biblistów polskich z inicjatywy benedyktynów tynieckich. Red. odpowiedzialny: ks. Kazimierz Dynarski SAC. Red. naukowa: o. Augustyn Jankowski OSB, ks. Lech Stachowiak (ST), ks. Kazimierz Romaniuk (NT). Wyd. 3 popr. Poznań-Warszawa: Wydawnictwo Pallotinum 1990 – przyp. tłum.] [Przyp. wyd.]

[10] Św. Augustyn: Wyznania VI, 8. Przeł. Zygmunt Kubiak. Warszawa: Instytut Wydawniczy PAX 1978. S. 97. Zob. Carl Gustav Jung: Symbole der Wandlung. Analyse des Vorspiels zu einer Schizophrenie. Leipzig-Wien: Franz Deuticke 1912-1913. Gesammelte Werke. T. 5. Symbole przemiany. Analiza preludium do schizofrenii (Dzieła. T. 3). Przeł. Robert Reszke. Warszawa: Wydawnictwo Wrota 1998. Par. 102. [Przyp. tłum.]

[11] W gnozie Walentyniana mianem „horos” ( „Kres”, „granica”) określana jest siła przeszkadzająca Sofii poszukującej Ojca rozpuscić się w słodyczy otchłani, siła utrwalająca ją i przywodząca do samej siebie. Zob. Hans Jonas: The Gnostic Religion. Boston 1958. S. 182. [Religia gnozy. Przeł. Marek Klimowicz. Kraków: Wydawnictwo Platan 1994. S. 198 – przyp. tłum.] Zob. Carl Gustav Jung: Aion. Beiträge zur Symbolik des Selbst. [Zürich: Rascher-Verlag 1951. Gesammelte Werke. T. 9/2. Przyczynki do symboliki Jaźni (Dzieła. T. 1). Przeł. Robert Reszke. Oprac. Leszek Kolankiewicz. Warszawa: Wydawnictwo Wrota 1997. Par. 118 – przyp. tłum.] [Przyp. wyd.]

[12] Zob. Carl Gustav Jung: Psychologische Typen. Gesammelte Werke. T. 6. Typy psychologiczne (Dzieła. T. 2). Par. 800 i nast. [Przyp. tłum.]

[13] Zob. John Erskine: Adam and Eve: Though He Knew Better. Indianapolis 1927. [Przyp. wyd.]

ciag dalszy

powrót do strony Analizy marzen sennych     powrót do strony eW labiryncie duszy