eGNOSIS

Mysterium Coniunctionis to konkluzja wynikająca z porównywania alchemii z moją psychologią nieświadomości.
C.G. Jung

Mysterium coniunctionis. 
Studia o dzieleniu i łączeniu przeciwieństw psychicznych w alchemii  cz.1

Carl Gustav Jung

- Psychologiczna interpretacja procedury alchemicznej
- Samopoznanie
- Monocolus
- Treść i znaczenie dwóch pierwszych etapów coniunctio
- Trzeci stopień coniunctio: unus mundus
- Jaźń i ograniczenie teoriopoznawcze
- Posłowie

 

Przełożył Robrert Reszke

 

 

5. PSYCHOLOGICZNA INTERPRETACJA PROCEDURY ALCHEMICZNEJ

 

 

354      Na uzyskaniu odpowiedzi na to pytanie zależy nam tak bardzo dlatego, że natknęliśmy się tu na coś, co stanowi główną troskę także współczesnej psychologii: adept wdraża w swej fantazji pewien proces, który ma dlań szczególne znaczenie. Mimo że adept porusza się tak w ogóle w obrębie tradycyjnych wyobrażeń alchemicznych, to jednak nie powiela on określonego już wcześniej schematu, lecz, idąc śladem swobodnych skojarzeń, tworzy indywidualną serię wyobrażeń i odpowiednich czynności, które – jak łatwo można się przekonać – mają charakter symboliczny. Gerardus Dorneus zaczyna od  wytworzenia lekarstwa, które ma mu posłużyć w akcie powiązania z ciałem jego unio mentalis, jego pozycji duchowej. Już tutaj pojawia się dwuznaczność: czy, kiedy alchemik mówi o corpus, chodzi o jego ludzkie ciało, czy o substancję chemiczną? Najwyraźniej zrazu mamy tu do czynienia z jego żywym ciałem, które – jak wiadomo – pożąda czego innego niż duch, atoli zaledwie zaczyna się proces chemiczny, ciało jest już tym, co pozostaje w kolbie jako reszta procesu produkcji wina – teraz traktuje się ową „flegmę” niczym lotne ciało duszy prażone w ogniu czyśćcowym. Jak owo ciało lotne, tak i pozostałość z wina musi przejść wielokrotny proces sublimacji w ogniu, aż zostanie oczyszczone w ten sposób, iż wytrąci się z niego kwintesencja „koloru powietrza”.

355      Owa osobliwa tożsamość – po prostu zakładana, nigdy nie traktowana jako problem – stanowi „participation mystique”, stan, który Claude Lévy-Bruhl jakże słusznie akcentował jako typowy dla umysłowości pierwotnej[1]. To samo dotyczy mającego niewątpliwie charakter psychiczny stanu unio mentalis, która jest zarazem ukrytą w ciele, substancjalną veritas zbieżną z wysublimowaną z ciała kwintesencją. Umysł alchemiczny nigdy nie pomyślał o tym, by choćby z lekka tylko zakwestionować tę monstrualną figurę intelektualną. Oczywiście, wydaje nam się, że coś podobnego mogło się wydarzyć jedynie w „mrokach” Średniowiecza. Jeśli już o to chodzi, pragnę tu wyraźnie podkreślić, iż pod tym względem wcale nie odeszliśmy aż tak daleko, bo przecież w trakcie rozmowy pewien filozof ze śmiertelną powagą zapewniał mnie, że „myślenie nie może się mylić”, a pewien profesor, sława akademicka, któremu przedstawiłem kilka krytycznych uwag odnoszących się do jego twierdzeń, oznajmił z namaszczeniem: „To musi być prawda, bo ja to pomyślałem”.  

356      Wszystkie projekcje oznaczają akty nieświadomego utożsamienia, a każda projekcja po prostu istnieje jako bezkrytyczna oczywistość – zostaje zrozumiana jako taka i wycofana dopiero znacznie później, o ile w ogóle do tego dochodzi. Wszystko, co dzisiaj określamy mianem ducha i poznania, w dawniejszych tysiącleciach i stuleciach było wyprojektowane na rzeczy, a i dziś jeszcze wiele umysłów zakłada, że indywidualne idiosynkrazje są powszechnie obowiązującymi prawdami. Pierwotna, na poły zwierzęca nieświadomość znana była adeptowi alchemicznemu jako nigredo, massa confusa i trudny do rozwikłania splot duszy z ciałem, z którym tworzyła mroczną jedność (unio naturalis). Z tego stanu przykucia do ciała dusza pragnie się za sprawą separatio wyzwolić i dojść do stanu psychicznej kontrpozycji, czyli świadomego i zgodnego z rozsądkiem wglądu nadrzędnego wobec wpływów ciała. Ale, jak dane nam było się przekonać, osiągnięcie takiego wglądu możliwe było tylko wtedy, gdy udało się wycofać złudne projekcje przesłaniające realność rzeczy – dopiero wtedy dochodziło do zlikwidowania nieświadomej tożsamości z obiektem i do „uwolnienia duszy z okowów”. Zjawisko to jest dobrze znane psychologii współczesnej, albowiem nader istotna część pracy psychoterapeutycznej polega właśnie na uświadomieniu projekcji zafałszowujących światoobraz pacjenta i uniemożliwiających mu osiągnięcie poznania samego siebie oraz na uwolnieniu go od nich. Czyni się to gwoli poddania kontroli świadomości pewnych nienormalnych uwarunkowań psychicznych i stanów afektywnych, czyli symptomów neurotycznych. Mamy tu do czynienia z zamierzeniem wybitnie terapeutycznym, polegającym zaś na umożliwieniu indywiduum zajęcia intelektualnie-psychicznej pozycji nadrzędnej wobec zawikłań emocjonalnych.

357      Wycofać można tylko te projekcje, które znalazły się w zasięgu świadomości. Tam, gdzie świadomość nie sięga, nie można niczego poprawić. A zatem na przykład widzimy, że starania naszego autora nie wystarczyły gwoli rozpoznania, tym samym zaś zlikwidowania rzucającej się nam w oczy projekcji jego treści psychicznych na substancje chemiczne. Na podstawie tego możemy więc zrozumieć, że jego poznanie – przynajmniej pod tym względem – krąży jeszcze w obrębie stanu ówczesnej świadomości, choć owszem, pod innym względem sięga on wzrokiem znacznie dalej niż współcześni mu ludzie. Zdarzało się zatem, że w cudowny sposób reprezentująca ciało sfera psychiczna jawi się adeptowi jako tożsama ze znajdującym się w kolbie preparatem chemicznym. Dlatego adept wierzył, że zmiany, jakie próbował przeprowadzić w sferze psychicznej, zachodzą również w ciele. Co znamienne, rzadko słyszymy o zastosowaniu panaceum czy kamienia filozoficznego do ciała ludzkiego – z reguły wydaje się, że wystarcza już samo przeprowadzenie procedury alchemicznej; tak w każdym razie przedstawia się sytuacja w wypadku Gerardusa Dorneusa, toteż jego „niebo” chemiczne jest tożsame ze znajdującą się w ciele ludzkim substancją chemiczną, czyli z „prawdą”. Dla naszego autora nie jest to żadna dwoistość, lecz tożsamość, chociaż nam wydaje się, że mamy tu do czynienia z niewspółmiernością nie do pogodzenia, albowiem dzięki znajomości procesów chemicznych umiemy je odróżnić od procesów psychicznych, co oznacza, że nasza aktualna świadomość umożliwia nam wycofanie tej projekcji.

358      Dzięki wyliczeniu ingrediencji wchodzących w skład „nieba” mamy wgląd w naturę treści psychicznych wyprojektowanych w materię chemiczną. W miodzie, w „słodyczy ziemskiej”[2], z łatwością dostrzegamy „spiritus corporalis”, balsam życia przenikający wszystko, co żyje, zieleni się i rośnie. Z perspektywy psychologicznej mamy tu do czynienia z uzewnętrznieniem stanu radości bytu i popędu życia, który pokona wszystkie zahamowania i ciemności. Gdzie panują radość i wiosenne oczekiwanie, tam duch może wziąć w objęcia naturę, a natura ducha. Chelidonia (chelidonium maius) – ten synonim złota filozoficznego – odpowiada pojawiającemu się u Paracelsusa zielu magicznemu cheyri (viola petraea lutea). Jak ta ostatnia, chelidonia ma żółte czteropłatkowe kwiaty. Cheyri również odnosi się do złota, uchodzi bowiem za „aurum potabile”, z tego względu roślina ta należy do „aniada”, czyli „zaokrąglających się do góry”, a zatem do grupy roślin magicznych zbieranych na wiosnę i obiecujących długie życie[3]. Gerardus Dorneus osobiście opatrzył komentarzem osobliwy tekst wchodzący w skład paracelsowskiego traktatu De vita longa, w którym znajdujemy streszczone tu informacje. Chelidonia (podobnie jak cheyri) zawdzięcza przypisywane jej znaczenie faktowi, że jej złotawe kwiaty składają się z czterech płatków, na co zwraca uwagę Paracelsus[4]. Analogia do złota zawsze oznacza, że kładzie się akcent na wartość; innymi słowy, wraz z chelidonią projektuje się na mieszankę najwyższą wartość utożsamianą z czwórnią Jaźni. Jeśli powiada się o niej, iż ekstrahuje ona duszę z Merkuriusza, to z psychologicznego punktu widzenia oznacza to, że obraz Jaźni (złota czwórnia) ekstrahuje z chtonicznego ducha kwintesencję. 

359      W tym miejscu wraz z Gerardusem Dorneusem muszę zapewnić czytelnika, że to ostatnie stwierdzenie jest „vix intelligibilis”. Mogę to wytłumaczyć jedynie nadzwyczajną trudnością, przed jaką nieuchronnie stajemy w chwili, gdy poważnie musimy się  zajmować pewną dyspozycją duchową nie potrafiącą dokonać rozróżnienia pomiędzy materią a psyché. A zatem chodzi tu o alchemiczną ideę Merkuriusza – owej tyleż duchowej, ile materialnej istoty podwójnej. Postaci tej poświęciłem osobne studium, do którego w tym miejscu muszę odesłać czytelnika[5]. W pracy tej dowiodłem, że z perspektywy zewnętrznej Merkuriusz odpowiada rtęci, postrzegany jednak od wewnątrz jawi się jako „deus terrenus” i anima mundi, innymi słowy: jest to ta część bóstwa, która – gdy „imaginowało” ono sobie swój świat – utknęła, by tak rzec, w stworzeniu[6] czy – niczym Sofia u Ireneusza – zagubiła się w Physis. Merkuriusz ma zatem te same cechy, które Geradus Dorneus przypisuje również duszy. Jest on „bonus cum bonis, malus cum malis”, tym samym zaś zajmuje pozycję pośrednią pod względem moralnym. Jak dusza przejawia skłonności do ziemskich ciał, tak i Merkuriusz często jawi się jako duch w materii, a zatem jako istota chtoniczna czy wręcz katachthónios (podziemna) – widzimy to na przykład w omawianym tu tekście. Merkuriusz jest przeto (nie ludzkim) duchem więżącym duszę Physis, z tego względu należy ją z niego uwolnić.

360      A zatem w ujęciu psychologicznym Merkuriusz przedstawia nieświadomość, albowiem wszystko wskazuje na to, że ta ostatnia jest duchem najbliższym żywej materii i posiadającym wszystkie paradoksalne cechy przypisywane Merkuriuszowi. W nieświadomości znajdują się „iskierki” (scintillae) – archetypy, z których można „ekstrahować” wyższy sens[7]. „Magnesem”, który przyciąga do siebie to, co ukryte, jest Jaźń czy – w tym wypadku – „theoria” lub wyimaginowany jej symbol potrzebny adeptowi jako, by tak rzec, narzędzie[8]. Proces extractio przedstawiony został symboliczne na rysunku reprodukowanym w Pandora: ukoronowana postać w aureoli podnosi z grudki ziemi ducha – ukoronowaną istotę w aureoli z ogonem rybim i rękoma w formie wężowych splotów[9]. Monstrum to oznacza spiritus mercurialis – oswobodzoną z okowów duszę materii czy Duszę Świata, filius macrocosmi, wynoszone w ziemi dziecię Słońca i Księżyca, hermafrodytycznego homunkulusa itd. Wszystkie te synonimy w gruncie rzeczy zmierzają do tego, by opisać owego człowieka wewnętrznego w paraleli czy dopełnieniu do postaci Chrystusa. Czytelnika, który chciałby się dowiedzieć więcej na temat tej postaci, muszę odesłać do mych wywodów w Psychologie und Alchemie[10] i w Aion. Beiträge zur Symbolik des Selbst[11]. Jaskółcze ziele było w Średniowieczu jedną z ulubionych roślin leczniczych i medycznych, zwłaszcza ze względu na swój żółtawy, mleczny sok; uważano, że jest to remedium na brak pokarmu u kobiet. Ziele to znano również jako „ziele czarownic”[12].

361      Teraz pragniemy zająć się innym składnikiem mieszanki – flores rosis marini. Rozmaryn (rosmarinus officinalis) uchodził w dawnej medycynie za odtrutkę; przekonanie to, jak już wspomniałem,  wynikało prawdopodobnie ze względów natury symbolicznej związanych z osobliwą nazwą tej rośliny. Rosa nadciągająca znad morza była dla alchemików szczególnie pożądaną analogią z aqua permamens, która przecież nie jest niczym innym, jak tylko Merkuriuszem[13]. Ale tym, co sprawia, że rozmaryn był rośliną szczególnie ważną w alchemii, jest wydzielana przez niego woń i jego smak. „Woń” Ducha Świętego to motyw znany nie tylko w gnostycyzmie, ale również w języku kościelnym[14] – rzecz jasna występował on także w alchemii. U alchemików spotykamy jednak znacznie częściej motyw charakterystycznego dla świata podziemnego odoru – odor sepulchrorum, trupi odór. Rozmaryn wykorzystywano na różne sposoby w trakcie obrzędów weselnych i jako ziele miłosne, przypisywano mu przeto (w alchemii) moc wiązania, szczególnie korzystną w związku z procesem coniunctio[15]. Duch Święty również stanowi łączącą Ojca i Syna spiratio, analogicznie występuje niekiedy u alchemików jako ligamentum ciała i ducha. Te różne aspekty znaczenia rozmarynu oznaczają równie wiele właściwości, jakich użycza on dodany do lekarstwa leczącego choroby cielesne.

362      W postaci mercurialis spotykamy ziele magiczne w przeciwieństwie do rozmarynu związane nie tylko z miłością, lecz z seksualnością, a zatem z inną siłą wiążącą, która – jak już dane nam było zauważyć – może nawet zdeterminować płeć dziecka[16]. Czerwona lilia jako kwintesencja siarki przedstawia w godach alchemicznych męskiego partnera, a zatem servus rubeus łączącego się z foemina candida. Wraz z tą postacią również adept w pewnym sensie miesza się z napitkiem, aby zaś więź ta była nierozerwalna, dodaje się składnika w postaci krwi ludzkiej. Dzięki temu „osobliwemu płynowi”[17], którym przypieczętowany ma zostać pakt z diabłem, magicznie utwierdza się „ligamentum matrimonii” („więź małżeńską”).

363      Tę osobliwą mieszankę nasz autor pragnie powiązać z „niebem czerwonego albo białego wina czy Tartaru”. „Niebo” względnie błękitną tynkturę ekstrahowano, jak już wspomniano[18], z flegmy winnej czy z winnika. Jak flegma oznacza resztki procesu odparowania wina, tak Tartar jako świat podziemny i królestwo umarłych oznacza w pewnym sensie resztki czy osad po przekwitłym, ongiś żywym świecie. U Heinricha Khunratha „Sal Tartari Mundi maioris” jest tożsama z „Sal Saturni” i „Sal Veneris[19]. Zawiera ona „scintlilla Animae Mundi” czy wręcz jest nią[20]. Tartar to „Sal Sapientiae[21]. Wspomniana tu „Sal Saturni” wskazuje na uwięzionego w Tartarze Kronosa. Plutarch utożsamia Tyfona z Tartarem[22] – koresponduje z tym interpretacja Saturna jako maleficus. Sal tartari ma zatem charakter czegoś podziemnego i ponurego, czegoś kojarzącego się ze śmiercią i piekłem. Saturn jako ołów to jeden z najbardziej znanych synonimów prima materia, a zatem matrix, z której rodzi się filius philosopohorum. Ten ostatni jest poszukiwaną substantia caelestis, „caelum” itd.

364      W jaki sposób możemy zinterpretować ten osobliwy napój magiczny? Czy Geradus Dorneus naprawdę uważał, że należy przygotować mieszankę składającą się z tych ziół magicznych, z Tartaru zaś wydestylować kwintesencję koloru nieba, czy też posługuje się tymi terminami i procedurami magicznymi jedynie gwoli wyrażenia jakiegoś sensu „moralnego”? Przypuszczam, iż chodziło mu o jedno i drugie, nie ulega bowiem wątpliwości, że alchemik naprawdę pracował w swym laboratorium, używając tego rodzaju substancji i odwołując się do takich rozumowań, tak samo jak zwłaszcza medyk o orientacji paracelsowskiej posługiwał się w swej terapii takimi środkami i snuł podobne refleksje. Jeśli jednak adept warzył w swej retorcie takie płyny, to z pewnością wybierał je podług ich magicznego znaczenia. A zatem operował on, odwołując się do idei, czyli do procesów czy stanów psychicznych, wskazując na nie za pośrednictwem adekwatnych substancji. Wraz z miodem w skład mieszanki wchodziła zatem rozkosz zmysłowa i radość istnienia, tym samym zaś również tajemna troska i lęk przed „trucizną”, czyli przed śmiertelnym niebezpieczeństwem uwikłania się w sprawy tego świata. Wraz z chelidonią w skład mieszaniny wchodził najwyższy sens i największa wartość „dzieci ziemi”, Jaźń jako całkowitość osobowości, „zbawiające”, czyli przywracające Całkowitość lekarstwo uznawane nawet przez współczesnych psychoterapeutów, więź z miłością duchową, miłością weselną wyrażaną przez rozmaryn, ażeby zaś nie brakowało w tym tego, co niższe, chtoniczne, mercurialis dodawała do tego seksualność wraz z rubeus – powodowanym namiętnościami mężczyzną[23] przedstawianym przez symbol czerwonej lilii. Kto dodawał do tego własną krew, ten kładł na szali całą swą duszę. Wszystko to zostaje zjednoczone z błękitną kwintesencją, z ekstrahowaną z ociężałej materii anima mundi oraz z odciśniętym w świecie obrazem Boga, z wytworzoną ruchem kolistym mandalą[24] – cały, świadomy człowiek zostaje powierzony Jaźni, a zatem owemu nowemu centralnemu punktowi osobowości zastępującemu dotychczasowe „ja”. Jak Chrystus w pełni świadomie obejmuje przywództwo, kładąc kres zwykłemu życiu podług „ja”, tak filius macrocosmi, syn wielkich gwiazd i ciemnego łona ziemi, wstępuje w dziedzinę psychiki, ogarniając świadomość nie tylko na świetlistych wyżynach świadomości duchowej, lecz także w jej ciemnych głębiach, które dotychczas nie pojęły światła objawionego w Chrystusie. Alchemia najwyraźniej zdawała sobie sprawę z istnienia owego wielkiego cienia, nad którym nie zapanowało chrześcijaństwo, toteż czuła się w obowiązku oznajmić, że Zbawiciel wyszedł z łona ziemi, i to w analogii i dopełnieniu do Syna Bożego, który zstąpił z wysokości.  

365      Ustanowienie „nieba” to spełniany w laboratorium obrzęd symboliczny. Ma ono wydać w postaci materii ową veritas, substantia caelestis, owo balsamum czy zasadę życia tożsamą z imago Dei. W perspektywie symbolicznej nie oznacza to nic innego, jak tylko obrazowe przedstawienie procesu indywiduacji za pomocą substancji chemicznych, a zatem to, co my dzisiaj określamy mianem aktywnej imaginacji. Stanowi ona, by tak rzec, metodę spontanicznie wykorzystywaną przez naturę lub wpajaną pacjentowi przez instruującego go lekarza. Z reguły powstaje ona i jest zalecana w sytuacji, gdy „rozkład” (analiza!) doprowadził do takiego ukonstelowania się przeciwieństw, że pilną koniecznością staje się zjednoczenie (synteza!) osobowości. Sytuacja tego rodzaju siłą rzeczy powstaje wtedy, gdy za sprawą analizy treści psychicznych, nastawienia pacjenta czy – przede wszystkim – marzeń sennych dochodzi do tak dużego uświadomienia komplementarnych względnie kompensacyjnych, często też wprost przeciwstawnych względem siebie motywów i obrazów nieświadomych, że wyraźnie pojawia się sprawiający wrażenie nierozwiązywalnego konflikt osobowości świadomej i nieświadomej, tym samym zaś, gdy konflikt ów staje się krytyczny. W sytuacji, gdy taka konfrontacja ogranicza się do pewnych cząstkowych aspektów nieświadomości, konflikt jest mniej czy bardziej nieznaczny, a rozwiązanie proste: ze zrozumieniem i niejaką rezygnacją stajemy po stronie rozsądku czy konwencji. Co prawda nieświadome motywy zostają wówczas, jak wcześniej, na powrót wyparte, ale w ten sposób w pewnej mierze czyni się zadość nieświadomości, jako że człowiek musi świadomie zdobyć się na wysiłek życia zgodnie z zasadami, poza tym zaś uporczywe resentymenty stale przypominają mu o istnieniu tego, co wyparte. Jeśli jednak doszło do możliwie jak najpełniejszego poznania cienia, wówczas powstaje konflikt, dochodzi do dezorientacji, „tak” i „nie” pojawiają się z tą samą siłą i nie sposób ich oddzielić od siebie za pomocą racjonalnej decyzji. Kliniczna nerwica nie da się już wówczas  zamienić na mniej spektakularną nerwicę cynizmu, rezygnacji i resentymentu – oznacza to, że niepodobna już ukrywać antytez za tymi maskami. Konflikt domaga się prawdziwego rozwiązania, postulując powołanie do życia czegoś trzeciego – czegoś, w czym mogłoby dojść do zjednoczenia przeciwieństw. W tym momencie intelekt ze swą logiką zwykł zawodzić, albowiem w logicznym przeciwieństwie nie ma czegoś trzeciego. Rozwiązanie, jeśli ma się pojawić, może być tylko irracjonalne. Wyrównanie przeciwieństw w naturze zawsze jest pewnym procesem – procesem energetycznym: traktowane jest symbolicznie w najprawdziwszym znaczeniu tego słowa. Albowiem człowiek czyni wówczas coś, co wyraża obie strony równania, tak jak obraz wodospadu jest zarazem obrazem i przekazem góry i dołu, jest – w tym wypadku – niewspółmiernym trzecim elementem. W stanie otwartego i nierozstrzygniętego konfliktu wynurzają się marzenia senne i fantazje, które – niczym wodospad – obrazują napięcie i rodzaj przeciwieństw, tym samym zaś wprowadzają i aktywują proces syntezy. Proces ten – jak już stwierdzono – może pojawić się spontanicznie lub zostać wywołany za pomocą czynnika zewnętrznego. W tym ostatnim wypadku człowiek celowo wybiera marzenie senne czy jakiś inny obraz fantazji i koncentruje się na nim w ten sposób, że po prostu utrwala go i kontempluje. Jako punkt wyjścia można również wykorzystać stan rozstrojenia afektywnego. W tej sytuacji należałoby podjąć próbę zbadania tego, jaki obraz fantazji wynika z danego nastroju czy też jaki obraz go wyraża. Następnie zatrzymuje się ów obraz w ten sposób, że skupia się na nim uwagę. Z reguły obraz ten przechodzi zmiany w ten sposób, iż zostaje ożywiony za sprawą zwykłego faktu oglądania. Zmiany te należy starannie i systematycznie odnotowywać, odzwierciedlają one bowiem procesy nieświadome zachodzące w nieświadomym tle, ujmują je w formie obrazów powstających ze świadomego materiału wspomnieniowego. W ten sposób dochodzi do zjednoczenia świadomości i nieświadomości – tak jak wodospad łączy to, co w górze i to, co na dole. Powstaje z tego łańcuch wyobrażeń imaginacyjnych, które z wolna nabierają charakteru dramatycznego: zwykły proces przeradza się w działanie, zrazu przedstawiane w formie projekcji, które postrzega się niczym obrazy czy sceny na placu widowiskowym. Innymi słowy: człowiek śni z otwartymi oczami. Prawie z reguły pojawia się wówczas wyraźna skłonność do poprzestawiania na tym ożywieniu zmysłu wewnętrznego, ale wtedy nie dochodzi do prawdziwego postępu – powstaje sytuacja, w której indywiduum tkwi w nieskończonym łańcuchu odmian tego samego tematu, ale przecież nie na tym polega cel tego ćwiczenia. To, co zostaje przedstawione na scenie, ciągle jeszcze jest procesem tła – procesem, który właściwie wcale nie obchodzi obserwatora, a im mniej on go dotyczy, tym słabsze jest oczyszczające oddziaływanie owego prywatnego teatru. Ale sztuka, która odgrywa się na oczach widza, nie pozostawi go w stanie zobojętnienia – widz ma być przekonany do współuczestnictwa. Jeśli obserwator zdaje sobie sprawę, że na owej scenie wewnętrznej rozgrywa się jego dramat osobisty, wówczas perypetia i lysis nie pozostawiają go obojętnym. Widz zauważy wtedy, że aktorzy i zawiązująca się problematyka świadomie i celowo odnoszą się do sytuacji jego świadomości, a zatem że zwraca się do niego nieświadomość, która sprawia, że na myśl przychodzą mu te a nie inne obrazy fantazji. Toteż widz czuje się zobligowany czy zachęcony przez lekarza, by samemu wmieszać się w obsadę sceniczną i z tego, co zrazu sprawiało wrażenie spektaklu teatralnego, uczynić akt prawdziwej konfrontacji z przeciwnikiem. Bo przecież nic, co jest w nas, nie może nie spotkać się z jakąś opozycją, nie istnieje też żadne stanowisko świadomości, w którym gdzieś w ciemnym zakątku duszy nie kryłaby się jakaś negacja czy kompensacyjne dopełnienie wywołujące wzmocnienie czy resentyment. Przebiegająca w indywiduum konfrontacja z tym drugim opłaca się, albowiem w ten sposób uczymy się pojmować te aspekty własnej natury, których nigdy nie pozwolilibyśmy sobie wytknąć przez bliźniego, do których nie przyznalibyśmy się przed sobą[25]. Utrwalenie całej tej procedury na piśmie już w chwili, gdy zostaje ona zainicjowana, wydaje się zabiegiem nie tylko celowym, lecz również ważnym i jako żywo wskazanym, albowiem człowiek musi mieć dowody na piśmie, aby w razie potrzeby móc skutecznie przeciwdziałać mogącej pojawić się w każdej chwili tendencji do ulegania autoiluzji. Procès verbal w obcowaniu z cieniem jest bezwzględnie konieczny gwoli utrwalenia faktów, jedynie bowiem w ten – owszem, przykry – sposób można zdobyć pozytywny wgląd w złożoność własnej osobowości.

 

 

Przypisy

 

[1] Etnolodzy co prawda ostatnio podważają ujęcie Claude’a Lévy-Bruhla, nie dlatego jednak, że zjawisko to u ludów pierwotnych nie występuje, lecz dlatego, iż go nie zrozumieli. Jak wielu innych specjalistów, krytycy ci woleliby nic nie wiedzieć o psychologii nieświadomości.

[2] Zob. „thereniabin”, „manna”, miód leśny albo „rosa majowa” u Paracelsusa. Zob. Carl Gustav Jung: Paracelsus als geistige Erscheinung. Gesammelte Werke. T. 13. Par. 190.

[3] Zob. Carl Gustav Jung: Paracelsus als geistige Erscheinung. Gesammelte Werke. T. 13. Par. 171.

[4] „...i ów spagyrus czyni z czworga istotę utemperowaną, treść podobną do flos cheiri”. Paracelsus: De vita longa. W: Sämtliche Werke. T. 3. S. 301.

[5] Zob. Carl Gustav Jung: Der Geist Mercurius. Gesammelte Werke. T. 13. [Duch Merkuriusz – przyp. tłum.]

[6] Zob. m.in. Aquarium sapientum. W: Musaeum hermeticum. S. 112.

[7] Zob. „extrahere cogitationem”. W: Platonis liber quartorum. W: Theatrum chemicum. T. 5. S. 144.

[8] Zob. Carl Gustav Jung: Aion. Beiträge zur Symbolik des Selbst. Gesammelte Werke. T. 9/2. [Aion. Przyczynki do symboliki Jaźni (Dzieła. T. 1). Par. 239 i nast. – przyp. tłum.]

[9] Zob. Hieronymus Reusner: Pandora. S. 253. Zob. Carl Gustav Jung: Psychologie und Alchemie.  Gesammelte Werke. T. 12. [Psychologia a alchemia (Dzieła. T. 4). Rys. 232 na s. 474 – przyp. tłum.]

[10] Gesammelte Werke. T. 12. [Psychologia a alchemia (Dzieła. T. 4) – przyp. tłum.]

[11] Gesammelte Werke. T. 9/2. [Aion. Przyczynki do symboliki Jaźni (Dzieła. T. 1) – przyp. tłum.]

[12] Zob. Hans Bächtold-Stäubli: Handwörterbuch des deutschen Aberglaubens. T. 7. Hasło: Schellkraut.

[13] Znana także jako „ros Gideonis” w odniesieniu do Sdz VI, 36 i nast. Mamy tu do czynienia z wyobrażeniem znanym już w Starożytności. „...quaedam natura inest lumini <lunae>, quod de ea defluit, quae humectet [sic] corpora, et velut occulto rore malefaciat”. [„...jest w Księżycu ciecz, która z niego spływa, zwilżając ciała i skrapiając je niczym tajemną rosą” – przyp. wyd.] Jeśli chodzi o rosę wskrzeszającą zmarłych i karmiącą świętych, zob. Zohar. Col. 128 b. Jeśli chodzi świetlistą rosę w gmostycyzmie, zob. Ireneusz z Lyonu: Adversus haereses I, XXX, 3. S. 84 i III, XVIII, 3. S. 284. Rosa u chrześcijan pojawia się także jako symbol Chrystusa. Zob. Raban Maur: Allegoriae in Sacram Scripturam. PL 112. Col. 1040. Rosa zawiera „mellifluum Coeli nectar” [„nektar niebiański spływający miodem” – przyp. wyd.] Zob. Johann Christian Steebus: Coelum Sephiroticum Hebraeorum. S. 139. Hermes Trismegistus miał na myśli rosę, mówiąc w Tabula smaragdina: „Pater eius est Sol, mater eius Luna”. Zob. Julius Ruska: Tabula Smaragdina. Ein Beitrag zur Geschichte der hermetischen Literatur. S. 2. Rosa wielokrotnie pojawia się w Turba philosophorum (np. Sermo LVIII). Zob. Julius Ruska: Turba philosophorum. Ein Beitrag zur Geschichte der Alchemie. S. 160 i nast.

[14]Rectam fidem super unguentem olere fecisti”. [„Prawdziwej wierze pozwalasz wydzielać woń nadobniejszą od balsamu” – przyp. wyd.] Giovanni Battista Pitra: Analecta sacra spicilegio Solesmensi praeparata. T. 1. S. 337; „Odore scientiae totum perfundit orbem”. [„Wonią wiedzy napełnia cały okrąg ziemi” – przyp. wyd.] Giovanni Battista Pitra: Analecta sacra spicilegio Solesmensi praeparata. T. 1. S. 341. W mandeizmie mamy do czynienia z „wonią mocarnego życia”. Zob. Ginza. Der Schatz oder das Große Buch der Mandäer. S. 110, 113. Jeśli chodzi o woń Sapientia, zob. zapach Bogini Matki roztaczający się wokół świątyni w Hieropolis. Zob. Lukian: De Dea Styria. S. 363 i nast. Zob. zapach Drzewa Życia w Księdze Henocha. [Zob. II Księga Henocha, tzw. Henoch słowiański 8. S. 200 – przyp. tłum.] Zob. E. Nestle: Der süße Geruch als Erweis des Geistes. „Zeitschrift für die neutestamentliche Wissenschaft”. T. 7. Gießen 1906. S. 95-96. Zob. Ernst Lohmeyer: Vom göttlichen Wohlgeruch. „Sitzungsberichte der Heidelberger Akademie der Wissenschaften”. Philologisch-Historische Klasse. Heidelberg 1919.

[15] Zob. Hans Bächtold-Stäubli: Handwörterbuch des deutschen Aberglaubens. T. 7. Hasło: „Rosmarin”.

[16] Zob. cz. 2, par. 348 niniejszego tomu. [Przyp. tłum.]

[17] Zob. Johann Wolfgang [von] Goethe: Faust. Cz. I. Pracownia Fausta. W. 1751. S. 90. [Przyp. tłum.]

[18] Zob. par. 351 niniejszego tomu. [Przyp. tłum.]

[19] Zob. Heinrich Khunrath: Von hylealischen, das ist, pri-materialischen catholischen oder algemeinen natürlichen Chaos. S. 263.

[20] Zob. Heinrich Khunrath: Von hylealischen, das ist, pri-materialischen catholischen oder algemeinen natürlichen Chaos. S. 264.

[21] Zob. Heinrich Khunrath: Von hylealischen, das ist, pri-materialischen catholischen oder algemeinen natürlichen Chaos. S. 260.

[22] Zob. Plutarch: De Iside et Osiride 57, 3. S. 101 i nast.

[23] Takie właśnie znaczenie niesie ze sobą rubeus w praktykowanej wówczas na różne sposoby sztuce geomanacji.

[24] Jeśli chodzi o rotację mandali, zob. Carl Gustav Jung: Über Mandalasymbolik. Gesammelte Werke. T. 9/1. Par. 693 i rys. 38.[O symbolice mandali. S. 106  i rys. 38  – przyp. tłum.];  Carl Gustav Jung: Aion. Beiträge zur Symbolik des Selbst. Gesammelte Werke. T. 9/2. [Aion. Przyczynki do symboliki Jaźni (Dzieła. T. 1). Par. 408 i nast. – przyp. tłum.]

[25] Zob. Carl Gustav Jung: Die Beziehungen zwischen dem Ich und dem Unbewußten. Gesammelte Werke. T. 7. Par. 341 i nast.

ciag dalszy

powrót do strony GNOSIS 2     powrót do strony głównej GNOSIS