Emil Bock (1895-1959) był drugim Erzoberlenkerem Społeczności Chrześcijan. Poniższy tekst jest fragmentem z tomu Cäsaren und Apostel (Stuttgart 1937), stanowiącego część czwartą dziewięciotomowego cyklu Beiträge zur Geistesgeschichte der Menschheit, 1934-1954.

Pierwotne Chrześcijaństwo

Emil Bock

Cezarowie i apostołowie

 

Jeszu ben Pandira

 

Właściwą organizację zakonną i wyraźny charakter duchowy nadał „terapeutom” i esseńczykom na sto lat przed naszą erą wybitny przywódca - Jeszu ben Pandira - znany także piśmiennictwu talmudycznemu. Wyjaśnienie historycznej roli i znaczenia, jakie przysługuje tej postaci, jest jednym z najważniejszych poznawczych osiągnięć Rudolfa Steinera w dziedzinie historii, gdyż dzięki niemu padł wreszcie snop światła na błędy i konfuzje badaczy zajmujących się tą postacią w ciągu ostatnich 2000 lat.

Od początku czasów chrześcijańskich Jezusa ben Pandirę mylono z Jezusem z Nazaretu, jakkolwiek żył on o sto lat wcześniej od niego; można by sądzić, że w grę wchodziło tu jakieś fatum. Pewne cechy postaci żyjącego wcześniej wykorzystywano, by szkalować tego, który żył później. Wskutek tego jednak Jeszu ben Pandira przestał być traktowany jako postać posiadająca własne istnienie i znaczenie historyczne, przestał zatem być traktowany poważnie. W piśmie greckiego filozofa Celsusa o Prawdziwym Logosie (ok. 180 r. n. e.), które znamy z repliki, jakiej udzielił na nie Orygenes, pomyłka ta ujawnia się po raz pierwszy w słowie pisanym. Celsus twierdzi, że jest fałszem, kiedy mówi się o dziewiczych narodzinach Jezusa z Nazaretu. W rzeczywistości był on synem pewnej wyrobnicy i rzymskiego żołnierza imieniem Pandira lub Panthera; jej mąż, pewien cieśla, miał ją odtrącić jako cudzołożnicę. Błąd ten powtarzał się aż do naszych czasów: ostatnio jeszcze w angloindyjskiej teozofii Heleny Bławackiej i Annie Besant, gdzie był jedną z głównych przyczyn całkowitego zapoznania i lekceważenia chrześcijaństwa. W wielu miejscach dzieł Annie Besant możemy przeczytać, że wbrew Ewangeliom Jezus nie żył za czasów Augusta, Tyberiusza i Piłata, lecz sto lat wcześniej, i że nie został ukrzyżowany, lecz ukamienowany.

Jest rzeczą jasną - również Rudolf Steiner mówił o tym często - że mylenie Jezusa ben Pandiry z Jezusem z Nazaretu nie jest rezultatem świadomego fałszerstwa ani elementem jakiejś fałszywej tradycji. Ma ono swoje źródło w okultyzmie i właśnie z tej racji pociąga za sobą skutki tak fatalne i niebezpieczne duchowo. Atawistyczne i nie kontrolowane, a więc powierzchowne i błędnie skierowane jasnowidzenie, kiedy dokonuje wglądu w historię, nie jest w stanie dostrzec postaci Jezusa z Nazaretu jako ludzkiego nosiciela jestestwa Chrystusa, natomiast chwyta obrazy związane z tą postacią, która żyła na Ziemi o sto lat wcześniej. [...] W teologii żydowskiej i chrześcijańskiej pomyłka ta odgrywa rolę w przekonaniu, że te miejsca w Talmudzie, które mówią o Jeszu ben Pandirze, odnoszą się do Jezusa z Nazaretu i mają świadczyć o nienawiści rabinicznego judaizmu do chrześcijaństwa. [...] Jeśli jednak rozumiemy źródło tej pomyłki, to jednocześnie musimy stwierdzić, że Talmud nie zawiera niemal żadnych wzmianek o chrześcijaństwie, nie mówiąc już o atakach na nie. [...]

Jeszu ben Pandira urodził się w Palestynie zapewne około roku 120 p.n.e. za panowania Jana Hyrkana. Nazywano go także Ben Stada, „synem zalotnicy”, gdyż jego matka Miriam [...] wydała go na świat jako dziecko nieślubne l.

Jako młodzieniec Jeszu ben Pandira został uczniem słynnego nauczyciela z zakonu faryzeuszy, rabbiego Jozuego ben Perachji. W okresie tym rządził król Aleksander Janneusz syn Jana Hyrkana, który wskutek intryg saduceuszy dał się skłonić do wielkich i krwawych prześladowań faryzeuszy i innych żydowskich społeczności misteryjnych. Rabbi Jozue ben Perachja należał do tych, którzy opuścili kraj. Wraz ze swym uczniem Jeszu ben Pandirą uciekł do Egiptu i na miejsce zamieszkania wybrał Aleksandrię. W Egipcie rozeszły się drogi nauczyciela i ucznia. [...]

Jeszu ben Pandira pozostał jeszcze dłuższy czas w Egipcie. To tam żył on barwnym i bogatym życiem „terapeutów” i esseńczyków, stopniowo stając się wielkim reformatorem tej mesjanistycznej społeczności zakonnej, której duchowe zadanie przyszło mu wypełnić2.

Talmud zawiera jedynie rozproszone i pośrednie ślady dalekosiężnej działalności duchowej, którą Jeszu ben Pandira rozwijał w Egipcie i, po swym powrocie, także w Palestynie. [...]

Jeden z jego pięciu uczniów nosił znamienne dla esseńcryków imię Nezer. Jemu to zwłaszcza przypadło zadanie kierowania tą gałęzią zakonu esseńskiego, która miała przygotować wcielenie Mesjasza przez swą działalność eugeniczno-pedagogiczną i która dała początek kolonii Nazaret3. [...]

Po swym powrocie z Egiptu Jeszu ben Pandira szybko spotkał się z nienawiścią i wrogością faryzeuszy, którzy znowu powrócili do władzy z inkwizytorskim fanatyzmem i występowali przeciwko myślącym inaczej. Faryzeusze widzieli w nim odstępcę i heretyka i zarzucali mu, że sprowadził ze sobą z Egiptu wszelkiego rodzaju sztuki czarnoksięskie. [...]

W końcu przeciwnicy pochwycili go uciekając się do podstępu. Postawiono go [...] przed sądem za bluźnierstwo i skazano na śmierć. [...] Skazanego prowadzano przez 40 dni przez miasto, a herold królewski wykrzykiwał podniesione przeciw niemu oskarżenie i obwieszczał wydany nań sąd, wzywając do zgłoszenia się każdego, kto by znał dowody jego niewinności. Wreszcie w przeddzień święta Paschy, w Wielki Piątek, Jeszu ben Pandira, który wówczas nie mógł mieć więcej niż 30 lat, został najpierw ukamienowany, a następnie ukrzyżowany w Liddzie na wybrzeżu Morza Śródziemnego4. Ale duch jego żył dalej z całą mocą w pobożności i mesjanistycznym zapale esseńczyków i „terapeutów”.

Jeśli postać Jeszu ben Pandiry ujrzymy w tym świetle, w którym postawiły ją badania duchowe Rudolfa Steinera, jeśli zobaczymy w nim ostatniego z wielkich natchnionych zwiastunów i prekursorów Chrystusa oraz wielkiego nauczyciela, który „terapeutom” i esseńczykom zaszczepił swą żarliwą mesjanistyczną mądrość i pobożność, to staniemy jut w obliczu centralnego Wydarzenia dziejów świata. Poczujemy, że oto wkrótce „nadeszło wypełnienie czasu, a Pan zesłał Syna Swego” (Gal 4,4). Toteż niektóre z wypowiedzi Rudolfa Steinera o misji Jeszu ben Pandiry niech zamkną nasze rozważania o środowisku misterium Golgoty.

Rudolf Steiner zwraca nasze spojrzenie ku wielkim nauczycielom mądrości, którzy ze światów duchowych oddziałują na ludzkość, a których na Wschodzie nazywa się boddhisattwami. W każdej wielkiej fazie rozwoju historycznego działa jeden z boddhisattwów jako ten, który udostępnia ludzkości aktualnie potrzebne jej poznanie duchowe, dopóki sam nie osiągnie godności Buddhy i zastąpiony zostanie przez innego boddhisattwę. Od czasów historycznego Gautamy Buddy [...] swe inspiracje śle ku Ziemi to jestestwo, którego zadaniem było i jest przede wszystkim pomóc ludzkości w zrozumieniu Chrystusa przechodzącego przez swe ziemskie Wcielenie. Osobowość Jeszu ben Pandiry określa Rudolf Steiner jako człowieka natchnionego przez boddhisattwę naszej obecnej epoki.

 

„Ten nowy boddhisattwa [...] ma szczególne zadanie w rozwoju ludzkości. Tym szczególnym zadaniem, które mu przypadło, było duchowe kierownictwo owego ruchu, który obejmował »terapeutów«, esseńczyków [...]. Jako przywódcę esseńczyków pod rządami króla Aleksandra Janneusza (boddhisattwa) posłał pewną szczególną indywidualność. Indywidualność ta [...] mniej więcej sto lat przed pojawieniem się Chrystusa Jezusa na Ziemi kierowała gminami esseńczyków. Osobowość ta znana jest dobrze w okultyzmie, znana jest jednak również literaturze talmudycznej [...] pod imieniem Jezusa, syna Pandiry, Jeszu ben Pandira. [...] Tak więc Jezus, syn Pandiry, został wybrany, by pozwolił się inspirować boddhisatiwie [...] takimi naukami, które mogły ludziom umożliwić zrozumienie misterium Chrystusa.”5

 

Dzieciństwo i młodość Jezusa

 

Tajemnica Jezusa

 

Nowy Testament milczącym, lecz znaczącym gestem wskazuje na wielkie misterium Jezusa: przez kolejność Ewangelii, nie przypadkową, lecz wynikłą z nadzmysłowej mądrości. Dwie Ewangelie - według Mateusza i według Łukasza - zaczynają się od narodzin Jezusa i jego dzieciństwa. Dwie inne - według Marka i według Jana - zaczynają od razu od Chrztu nad Jordanem, od Narodzin Chrystusa, Narodzin Chrystusowego Jestestwa w człowieku Jezusie. Ewangelie Mateusza i Łukasza to Ewangelie Jezusowe, Marka i Jana - to Ewangelie Chrystusowe. Otóż należałoby oczekiwać takiego uporządkowania Ewangelii, że obie Ewangelie Chrystusowe będą następowały po obu Ewangeliach Jezusowych. Przechodząc od Mateusza i Łukasza do Marka i Jana robilibyśmy istotny krok od Jezusa do Chrystusa.

W rzeczywistości jednak najpierw znajdujemy Ewangelię, która zaczyna się od dzieciństwa Jezusa: Ewangelię według Mateusza; następnie Ewangelię, która na początku stawia Chrzest nad Jordanem: Ewangelię według Marka; potem znowu Ewangelię z dziejami dzieciństwa: Ewangelię według Łukasza; a wreszcie Ewangelię według Jana, w której, podobnie jak u Marka, od razu przedstawiony jest Chrzest Jezusa. Dwukrotnie robimy krok od Jezusa do Chrystusa: przechodząc od Mateusza do Marka i od Łukasza do Jana. Środek pozostaje tajemniczy: przejście od Marka do Łukasza. Tu przechodzimy od Chrystusa do Jezusa. Co Nowy Testament chce powiedzieć w tym miejscu przez kolejność swych ksiąg? Nie jest to pytanie zbędne dla kogoś, kto zauważył, że w całej Biblii kompozycja i kolejność jej ksiąg ma znaczenie i sens duchowy.

Ewangelia według Łukasza jest w innym sensie Ewangelią Jezusową niż Ewangelią według Mateusza. Jezusa z Ewangelii Mateuszowej można by może jeszcze zrozumieć, zanim zrozumiemy Chrystusa. Ale Jezusa z Ewangelii Łukaszowej rozumiemy z pewnością tylko w świetle Jestestwa Chrystusowego. Przechodząc od Mateusza do Marka napotykamy misterium Chrystusowe wychodzące poza Jezusa jako człowieka. Przechodząc dalej, do Łukasza, w świetle poznania Chrystusa uświadamiamy sobie, że istnieje jeszcze całkiem szczególne, ukryte misterium Jezusowe. Stąd pada nowe, nieoczekiwane światło także wstecz, na pozornie czysto ludzką postać Jezusa z Ewangelii według Mateusza. Dopiero kiedy po kroku od Jezusa do Chrystusa udało się nam zrobić dalszy krok od Chrystusa do Jezusa, możemy przeniknąć na kosmiczne wyżyny Ewangelii według Jana, która ponad misterium Jezusa i misterium Chrystusa odsłania misterium Logosu.

Jezusowym czasem w życiu Chrystusa Jezusa jest czas do 30 roku. Po nim następują trzy „lata Chrystusowe” od Chrztu nad Jordanem do Śmierci na Krzyżu. Tym ostatnim krótkim okresem zajmuje się zdecydowanie największa część Ewangelii; wtedy to dokonało się ciche, lecz wszechogarniające centralne misterium całych dziejów ludzkości, Wcielenie Chrystusa, jego Śmierć i Zmartwychwstanie. Natomiast o czasie Jezusowym dowiadujemy się z Ewangelii zrazu bardzo mało. Opowieści o dzieciństwie u Mateusza i Łukasza rzucają jedynie niewiele światła na same początki życia Jezusa. [...] A po krótkiej scenie z dwunastoletnim Jezusem w świątyni, którą znajdujemy, o dziwo, u Łukasza, nie znajdujemy w Ewangeliach już ani jednego słowa, które zdjęłoby zasłonę skrywającą długi i decydujący okres 18 lat poprzedzających Chrzest w Jordanie.

Czy te wielkie luki zmniejszają wartość Ewangelii? Ewangelia nie chce przekazywać materiału biograficznego, nie mówiąc już o tym, że nie ma pretensji do przedstawienia pozbawionej luk biografii. Ewangelii chodzi o coś innego. Dzisiejsi badacze, których sposób myślenia zdeterminowany jest powierzchownością i materializmem właściwymi naszej epoce, luki w biografii Jezusa, jakie zawierają Ewangelie, tłumaczą brakiem odpowiednich źródeł i tradycji. Sądzą oni, że gdyby ewangeliści wiedzieli więcej, to by i więcej napisali. Ale Ewangelia mówi wszystko, co chce powiedzieć. Trzeba tylko rozumieć język milczenia. Gdzie bowiem mówi ona mało, tam często mówi szczególnie dużo.

W najwyższym stopniu dotyczy to niewielu zdań poświęconych narodzinom i dzieciństwu Jezusa. Cała pełnia treści przekazywana w „milczącej mowie” wyłania się przed nami z zestawienia obu opowieści o narodzinach i dzieciństwie oraz z obu tablic genealogicznych przekazanych w Ewangeliach według Mateusza i według Łukasza. Przemawia tu nie tylko każda z tych Ewangelii przez opis, jaki daje. Tu przemawia ponadto Ewangelia jako całość, również poprzez różnice i „sprzeczności”, które obie prezentacje różnią tak, iż - jak się zdaje - nie da się ich pogodzić. A właśnie w tym milczącym języku Ewangelia; która stoi poza i ponad poszczególnymi Ewangeliami, mówi nam o misterium Jezusowym.

 

Dwa różne światy

 

Wskutek dawnych przyzwyczajeń, które jakby mają we krwi zarówno ludzie religijni, jak i teologowie, którzy czytają Biblię, łączenie i zrównywanie Bożonarodzeniowych opowieści z Ewangelii według Mateusza i według Łukasza uważa się za rzecz samo przez się zrozumiałą. Toteż wprawdzie jeszcze niekiedy zwraca się uwagę na głębokie różnice w nastroju i stylu obu tych opowieści, jednakże niemal zupełnie nie widzi się całkowicie nie dających się pogodzić sprzeczności, które je dzielą.

Bożonarodzeniowa opowieść z Ewangelii według Mateusza jest opowieścią królów, Ewangelii według Łukasza - opowieścią pasterzy. Już przez to samo mamy do czynienia z dwoma różnymi światami, w które wprowadzają nas obie Ewangelie. Pojawienie się trzech królów-kapłanów, którzy - jako nosiciele dawnej mądrości gwiezdnej - z układu gwiazd dowiedzieli się o narodzinach wielkiej indywidualności, opuścili swe wschodnie królestwa i wyruszyli w pielgrzymkę do Palestyny, oczywiście nie mogło przebiec w ciszy i ukryciu. Narodziny Jezusa u Mateusza przebiegają na wielkiej publicznej scenie dziejów. To, co ludzie uważają za wielkie i co powszechnie otaczają czcią, to, co znane jest z imienia tradycja nie na darmo już bardzo wcześnie znała imiona Trzech Króli - chyli głowę przed Dzieciątkiem Jezus i przynosi mu swe daty.

Jakże całkowicie różny jest świat przeżyć pasterzy z Betlejem, którzy wyruszają, by złożyć pokłon Dzieciątku.

Pasterze to ludzie najskromniejsi i najbardziej niepozorni. Jeśli nawet w średniowiecznych jasełkach niekiedy daje się im różne imiona, to tym samym podkreśla się jedynie ich bezimienność: są to przedstawiciele najprostszych typów z ludu. Nigdy i nigdzie nie stoją oni w świetle reflektorów wielkiej historii. Idą swą drogą w ciszy i w ukryciu. Okazuje się jednak, że to właśnie dzięki swej skromności i prostocie serca są oni w nader szczególnej mierze nosicielami dawnych rajskich sił duszy. Okazuje się, że Betlejem nie tylko w sensie krajobrazowym, lecz także ze względu na uczucia mieszkających tam ludzi jest rajską wyspą na pustyni. W pasterzach raz jeszcze cudownie rozkwita dawne darowane przez naturę jasnowidzenie: mają wizję chórów anielskich i słyszą ich śpiew. Serce kieruje pasterzy tam, dokąd astrologiczna mądrość skierowała królów: udają się w drogę, by oddać hołd Dzieciątku.

Choć świat królów i świat pasterzy są różne, to jednak jak dotychczas obie opowieści Bożonarodzeniowe dadzą się pogodzić. Doskonale można sobie wyobrazić, że królowie i pasterze skierowani zostali na tę samą drogę: pierwsi za pośrednictwem położenia gwiazd, drudzy - przez aniołów objawienia. A dawne mądre legendy ukazujące w obrazach cudowną jedność rozbieżnej dwójni opowiadały o tym, jak królowie kroczący w swym wspaniałym pochodzie, kiedy zniknęła wiodąca ich gwiazda, spotkali pasterzy, którzy zaprowadzili ich do Dzieciątka.

Musimy jednak prześledzić także różnice dzielące obie opowieści Bożonarodzeniowe. Relacja z Ewangelii Mateuszowej jest pełna niezwykle dramatycznego napięcia i tragizmu. Trzem prawdziwym królom przeciwstawia się czwarty, fałszywy król, Herod, którego właśnie to, czego dowiedział się od trzech królów-kapłanów, skłania do czynów iście szatańskiej brutalności.

Ofierze świętych trzech królów odpowiada mord dzieciątek nakazany przez demonicznego króla czwartego. Lament matek rozlega się w całym kraju.

Natomiast Łukaszowa opowieść Bożonarodzeniowa tchnie prawdziwie nadziemskim spokojem. Anielskie orędzie zwiastujące „pokój na Ziemi” zdaje się rzeczywiście spełniać w opisywanych wydarzeniach. Nie tylko nic się tu nie mówi o betlejemskim mordzie dzieciątek, ale, co więcej, wydarzenia z pierwszych dni życia Jezusa opowiada się tak, że straszna tragedia, której sprawcą jest Herod, w ogóle do nich nie pasuje i nie daje się z nimi pogodzić. W Ewangelii według Mateusza wydarzenia Bożonarodzeniowe od samego początku przysłania cień ciemnej chmury mordu dzieciątek. Natychmiast po narodzinach Jezusa i hołdzie trzech króli jego rodzice muszą wraz z Dzieciątkiem uciekać do Egiptu, skąd wracają dopiero po śmierci Heroda. W Ewangelii według Łukasza włada samo światło. Cienie Heroda i jego krwawego czynu nie mają tu przystępu. Po narodzinach Dzieciątka i adoracji pasterzy rodzice odczekują pewien czas, po ośmiu dniach poddają Dzieciątko obrzezaniu, a po 40 dniach oczyszczenia zanoszą je do świątyni, gdzie błogosławią je pobożny starzec Symeon i prorokini Anna. A potem stwierdza się tak, jak gdyby Dzieciątku znikąd nie groziło żadne niebezpieczeństwo: „A gdy wykonali wszystko według zakonu Pańskiego, wrócili do Galliei, do miasta swego Nazaretu” (Łk 2, 39). I teraz ukazuje się nam obraz boskiego dojrzewania duszy dziecięcej, chronionej przez niebiański spokój jej kraju ojczystego.

Jak mamy to rozumieć? Jeśli relacjonowany przez Mateusza betlejemski mord dzieciątek jest faktem historycznym, to jak Łukasz może opowiadać o spokojnym pobycie rodziców i Dzieciątka w Betlejem, Jerozolimie i Nazarecie w taki sposób, jakby nie groziło im żadne niebezpieczeństwo z rąk siepaczy Heroda? Nie tylko nie mówi on nic o ucieczce do Egiptu, lecz, co więcej, nie ma do niej żadnego powodu i, co jest rzeczą najbardziej zagadkową, w opowieści Łukaszowej nie ma na to żadnego miejsca. Wydaje się, że obie Ewangelie, jeśli nawet w obu wypadkach podają Betlejem jako miejsce narodzin Jezusa, to z drugiej strony przenoszą nas w dwa różne czasy. Opis dany przez Łukasza przedstawia sytuację, do której mogło dojść dopiero wtedy, kiedy burza mordu dzieciątek znowu ustąpiła miejsca spokojnemu i czystemu niebu. Zagadkowa sprzeczność zwiększy się, jeśli uwzględnimy sceny zwiastowania i narodzin Jana Chrzciciela, w Ewangelii Łukaszowej splecione z opowieścią Bożonarodzeniową. Również narodziny małego Jana na pół roku przed narodzinami Jezusa pozostają nie tknięte przez niebezpieczeństwa i burze mordu dzieciątek, jakkolwiek pozostają w ich sferze. Także w tym wypadku ciemna chmura, jak się zdaje, przeszła już dalej.

Z zagadką czasowej różnicy dzielącej obie opowieści Bożonarodzeniowe wiąże się poważna sprzeczność w przestrzenno-geograficznych danych, które się do nich odnoszą. Ewangelia według Łukasza mówi nam, że siedzibą rodziców Jezusa było Nazaret. Stąd Maryja na początku swej brzemienności udaje się na południe do Judei, by odwiedzić swą krewną Elżbietę. Potem, kiedy okres brzemienności zbliża się już do końca, Maryja i Józef udają się, również z Nazaretu, przez Jerozolimę do Betlejem, zmuszeni do tego przez spis ludności. A po narodzinach Dzieciątka w Betlejem i zawiezieniu go do świątyni w Jeruzalem rodzice wracają wraz z nim do swej galilejskiej ojczyzny, do „swego miasta” Nazaret, o czym mówi się jak o rzeczy oczywistej.

Natomiast w Ewangelii według Mateusza nie ma mowy o Nazarecie jako pierwotnej siedzibie rodziców Jezusa. Przeciwnie, musimy przyjąć, że mieszkali oni w Betlejem, gdzie też rodzi się im Dzieciątko. Kiedy zaś wracają z Egiptu, dokąd uciekli przed zagrożeniem przez Heroda, wyraźnie jedynym miejscem zamieszkania, do którego mogą powrócić, jest Judea, a więc, jak można sądzić, Betlejem. Józef jednak waha się przed powrotem tam, gdzie mieszkał uprzednio. I potrzeba nowego objawienia duchowego, by podsunąć mu myśl udania się do Galilei: „Ale gdy usłyszał, że Archelaus króluje w Judei po ojcu swoim, Herodzie, bał się tam iść, napominany jednak we śnie udał się w stronę Galilei” (Mt 2, 22). Teraz Nazaret wymienia się tu po raz pierwszy. O Nazarecie zresztą nie mówi się jako o czymś samo przez się oczywistym, jak być powinno, gdyby już wcześniej było ono siedzibą Józefa. Toteż Ewangelia Mateuszowa uzasadnia przesiedlenie się tam raz jeszcze odwołując się do proroctwa, zgodnie z którym Mesjasz musi być Nazarejczykiem. [...]

Kto więc ma słuszność: Łukasz, który za siedzibę rodziców Jezusa uznaje Nazaret, czy też Mateusz, dla którego jest nią Betlejem? Zgodnie z wyobrażeniami, z którymi zazwyczaj podchodzi się do Ewangelii, słuszność może mieć tylko jeden z nich.

Pytanie, czy Jezus pochodzi od nazarejskiej, czy od betlejemskiej pary rodziców, ma znaczenie tym większe, im bardziej uwzględnimy ogromny kontrast istniejący między Galileą a Judeą, kontrast, który stoi poza przeciwieństwem między Nazaretem a Betlejem. Jeśli rodzice Jezusa wywodzili się z Betlejem, to znaczy, że jego ludem i środowiskiem byli Żydzi najsurowiej dbający o zachowanie czystości swej krwi. Jeśli natomiast jego rodzice wywodzili się z Nazaretu, jak to przedstawia Łukasz, to ojczyzną Jezusa, chociaż urodził się w Betlejem, była Galilea, kraj, który jako scena najróżnorodniejszych losów ludzkich posiadał najsilniejszą domieszkę ludności pogańskiej, nieżydowskiej.

Teologia nowożytna nie brała poważnie niezaprzeczalnych przecież sprzeczności między obu opowieściami o narodzinach Jezusa tylko dlatego, że już od dawna, przyznając lub nie przyznając się do tego otwarcie, właśnie takie fragmenty Ewangelii teologowie zwykli uważać za „legendy”, pozbawione jakiejkolwiek wartości historycznej. Nie uważają się oni za zobowiązanych do badania i wyjaśniania takich sprzeczności, nie uważają za potrzebne pytać, która Ewangelia ma słuszność, jeśli z góry wiadomo, że zarówno to, jak i tamto opowiadanie pozbawione jest prawdy historycznej. Jednakże powinni oni przynajmniej zastanowić się nad tym, że w czasach dawniejszych, w pierwotnym chrześcijaństwie, w opowieściach o dzieciństwie Jezusa widziano również fakty historyczne i że - z drugiej strony - ówczesnym teologom (wspomnijmy tylko Orygenesa) nie brakowało bynajmniej wnikliwości, która pozwalała im zwrócić uwagę na sprzeczności istniejące w Biblii. Wówczas znano jeszcze sztukę rozumienia także języka sprzeczności, której dziś się nawet nie szuka, jakkolwiek odsłania ona nieoczekiwane głębie Ewangelii.

 

Sprzeczności:

dwa drzewa genealogiczne

 

Dwa światy, w jakie wprowadzają nas obie opowieści Bożonarodzeniowe Mateusza i Łukasza, rozchodzą się jednak całkowicie, kiedy porównując je uwzględnimy także oba drzewa genealogiczne Jezusa, które przekazały nam obie te Ewangelie.

Obie te tablice pokoleń już na pierwszy rzut oka różnią się wyraźnie między sobą: przede wszystkim miejscem, które zajmują w odpowiednich Ewangeliach: Mateusz zaczyna swą Ewangelię od drzewa genealogicznego; Łukasz wylicza przodków Jezusa dopiero po chrzcie nad Jordanem; po drugie, orientacją: Mateusz prowadzi nas od przeszłości do teraźniejszości, Łukasz zaś zaczyna od Jezusa, jego ojca i dziadka, i zagłębia się coraz bardziej w przeszłości; po trzecie głębią retrospekcji: Mateusz cofa się do Abrahama, natomiast Łukasz sięga aż do Adama, którego nazywa potomkiem Boga. Jeśli jednak jeszcze uważniej przyjrzymy się obu tablicom przodków Jezusa, to ku naszemu wielkiemu zdumieniu odkryjemy, że wprawdzie między Abrahamem a Dawidem ich imiona są te same, jednakże poczynając od Dawida oba drzewa genealogiczne różnią się między sobą całkowicie. Przede wszystkim liczba pokoleń w obu Ewangeliach jest różna: Mateusz wylicza ich między Dawidem a Jezusem 27, Łukasz natomiast 42. Łukasz więc potrafi wymienić w odniesieniu do tego samego okresu o 15 pokoleń więcej niż pierwszy ewangelista. Pomijając jednak różnicę istniejącą w liczbie wymienianych pokoleń, którą można wyjaśnić tym, że Mateusz być może nie wylicza ich wszystkich, to pozostaje faktem, że w każdym pokoleniu u obu ewangelistów znajdujemy różne imiona. Wprawdzie ojciec Jezusa w obu wypadkach ma na imię Józef, ale już w przypadku jego dziadka spotykamy w obu genealogiach różne i nie dające się pogodzić imiona. U Mateusza linia genealogiczna przebiega przez Salomona, królewskiego syna Dawida, u Łukasza - przez Natana, innego z synów Dawida.

Nie ulega żadnej wątpliwości: mamy tu przed sobą dwa różne drzewa genealogiczne. Jednakże jeden i ten sam człowiek nie może mieć dwóch różnych drzew genealogicznych. Albo dane biblijne się nie zgadzają, albo jeśli się zgadzają - mamy do czynienia z tablicami przodków dwóch ludzi.

Nowoczesna teologia ułatwiła sobie rozwiązanie tego problemu. I tak np. Johannes Weiss w swej popularnej pracy Die Schriften des Neuen Testamentes tak pisze o tablicy pokoleń u Mateusza:

 

„Czy to drzewo genealogiczne ma jakąś wartość historyczną? Jeśli nie zostało po prostu przejęte ze Starego Testamentu, to może się opierać na tradycjach rodzinnych. Kiedy jednak widzimy, jak bardzo różni się ono od tablicy pokoleń podanej przez Łukasza, i to tak dalece, że w obu wypadkach nie zgadza się nawet imię dziadka Jezusa, [...] to trzeba stąd wywnioskować, że można było otrzymać jedynie niedokładną i mało spolegliwą informację o przodkach Jezusa. Rejestry pokoleń to sztuczne partactwo pisarzy i uczonych w Piśmie...”

 

Jakże łatwo przychodzi niektórym teologom przypisywać ewangelistom pisarską naiwność i prymitywizm. [...] Ale sprawa nie przedstawia się tak prosto. Chętnie przyjmuje się, że wcześniej nie zauważono sprzeczności między Mateuszem a Łukaszem. Czy jednak rzeczywiście jest choćby do pomyślenia, że apostolsko-prachrześcijańska teologia, ba, że sami ewangeliści nie dostrzegli aż takiej różnicy w imieniu dziadka Jezusa? Jest to wykluczone ze względu na znaczenie, jakie w starożytności, zwłaszcza w obrębie nurtów związanych ze Starym Testamentem, przypisywano pochodzeniu od określonego szeregu przodków. Jasne jest, że przynajmniej czasy wczesnochrześcijańskie współżyły i potrafiły współżyć z tymi sprzecznościami. Ludzie ówcześni musieli więc też jakoś je interpretować.

Już około roku 200 zaczęto zajmować się sprzecznością istniejącą między obu spisami przodków oraz podejmować próby ich pogodzenia. I tak np. Euzebiusz informuje nas o próbie ich harmonizacji podjętej przez Juliusza Afrykańczyka (ok. 160-240). [...] Juliusz nawiązuje do żydowskiego prawa lewiratu, zgodnie z którym, jeśli jakiś mężczyzna umrze bezdzietnie, to jego brat powinien spłodzić potomstwo z wdową po nim. Mamy tu do czynienia z następującą konstrukcją: Matthan (38 imię u Mateusza) i Melchi (71 imię u Łukasza, przy czym musielibyśmy tu, zgodnie z tekstem, który mamy do dyspozycji, wymienić Matthata, 73 imię u Łukasza), potomkowie dwóch różnych linii Dawidowych, poślubiają kolejno tę samą kobietę i płodzą z nią przyrodnich braci - Jakuba (39 imię u Mateusza) i Eliego (74 imię u Łukasza). Eli umiera bezdzietnie, jego przyrodni brat bierze, zgodnie z prawem lewiratu, wdowę po nim za żonę i płodzi z nią Józefa, ojca Jezusa. Józef byłby więc de iure synem Eliego (i tym samym należałby do Łukaszowej linii genealogicznej) i fizycznym synem Jakuba (a więc mieściłby się w genealogii Mateuszowej).

Ta próba harmonizacji, choć tak bardzo wnikliwa, nie może nas zadowolić. Pomijając już to, że ucieka się do całego szeregu założeń nie dających się dowieść i nader nieprawdopodobnych, trzeba stwierdzić, że cały sens przekazanych przez Ewangelie linii genealogicznych gubi się, jeśli w obu wypadkach nie chodzi o bezpośrednie pochodzenie fizyczne. Przede wszystkim jednak musimy zapytać: Czy rzeczywiście istnieje konieczność tak skomplikowanej konstrukcji? Czy jedynym rozwiązaniem zagadki jest takie „wygładzenie” sprzeczności? Czy nie otworzą się przed nami nowe możliwości poznawcze, kiedy pozostawimy tę sprzeczność nietkniętą, cierpliwie czekając, co nam sama objawi? [...]

Próba potraktowania jednego drzewa genealogicznego jako drzewa należącego do Józefa, drugiego zaś jako należącego do Maryi, zawsze kończy się niepowodzeniem, ponieważ sama Ewangelia całkiem wyraźnie obie tablice genealogiczne kończy na Józefie.[...]

Ostatecznie więc stajemy przed pytaniem, czy Jezus, o którego narodzinach opowiada Mateusz, to ten sam Jezus, o którym mówi Łukaszowa opowieść Bożonarodzeniowa. Dwukrotne występowanie tego samego imienia nie powinno być niczym dziwnym, jako że imię to także w tablicy Łukaszowej pojawia się dwukrotnie. [...]

Rozwiązania zatem wszystkich tych sprzeczności i zagadek [...], przede wszystkim zaś problemu niemożności pogodzenia obu tablic genealogicznych, można znaleźć dopiero w o wiele głębszych warstwach Ewangelii.

 

Lista królów

 

Musimy jeszcze zająć się pewną obserwacją, która właściwie powinna była się nam narzucić już przy porównywaniu obu tablic przodków. Dziwnym sposobem nie odegrała ona w dziejach teologii niemal żadnej roli. Z chwilą kiedy tylko poczynimy tę obserwację, przekonamy się, że sprzeczności między obu drzewami genealogicznymi nie będziemy już w stanie sprowadzać do jakiegoś niedopatrzenia czy pomyłki ewangelistów.

Sprzeczności i różnice, o których mówimy, można by jeszcze w pewnym stopniu zrozumieć, gdybyśmy mieli do czynienia z jakimiś dowolnymi prywatnymi tablicami przodków, o których mielibyśmy jedynie niepewne wiadomości. Jednakże drzewo genealogiczne, od którego zaczyna się Ewangelia według Mateusza, z całą pewnością nie dotyczy jakiegoś dowolnego nieznanego rodu: rozpatrywane z punktu widzenia nurtu reprezentowanego przez lud Starego Testamentu, jest to drzewo genealogiczne najważniejsze ze wszystkich. Bez wątpienia wśród Żydów nie było takiego człowieka, który nie znałby tej listy imion: jest to przecież dynastyczna lista królów ludu żydowskiego, która zawiera imiona wszystkich królów Judei. [...]

Z tą sekwencją pokoleń królewskich łączyły się najgorętsze oczekiwania mesjanistyczne. Dla każdego było rzeczą pewną, że przyszły Mesjasz wyjdzie z rodu synów Dawida. W kręgach oficjalnego judaizmu, zwłaszcza zaś wśród jego przywódców w Jerozolimie, panowała ponadto pewność, że Mesjasz musi wywodzić się z linii królewskiej pochodzącej od Dawida, ponieważ mesjanistyczną przyszłość wyobrażano sobie jako ustanowienie od nowa królestwa Dawidowego. Drzewo genealogiczne, które obejmuje wszystkich królów żydowskich, było zatem drzewem mesjanistycznym, i oczywiście w rodzinie, którą charakteryzuje rejestr pokoleń w Ewangelii Mateuszowej, nie mógł urodzić się żaden syn, na którego nie zwracałaby się najbardziej napięta uwaga pewnych jerozolimskich kręgów przywódczych. W kategoriach Ewangelii według Mateusza byłoby rzeczą fałszywą narodziny Jezusa wyobrażać sobie jako wydarzenie, które rozgrywało się w ciszy i ukryciu. Nie ulega wątpliwości, że poza trzema przybyłymi z daleka wschodnimi królami-kapłanami ostatnim potomkiem rodu mesjanistycznego interesowały się i składały mu hołd również pewne wysoko postawione osobistości z kręgów kapłanów jerozolimskich, czyniąc to zapewne już to potajemnie, już to nawet w pewnym stopniu jawnie. (... )

Ten cały stan faktyczny zostaje szczególnie mocno zaakcentowany, jeśli uwzględnimy pewną hipotezę, która jest bardziej prawdopodobna, niż byśmy zrazu mogli przypuszczać. Na Jechonii - piętnaste imię królewskie drzewo genealogiczne z Ewangelii Mateuszowej przestaje być listą królów. Nie jest tak jednak dlatego, że na tym władcy urwała się linia królewska. Wraz z Jechonią królestwo żydowskie przestało istnieć w sensie politycznym. Za jego panowania bowiem lud żydowski utracił swą wolność: Nebukadnezar uprowadził go w niewolę babilońską. Czyż jednak ci, którzy oczekiwali narodzin Mesjasza z królewskiego rodu Dawida i wyobrażali go sobie jako odrodziciela godności i władzy królewskiej, nie musieli zatroszczyć się o ukrytą kontynuację królestwa? Po Jechonii, w czasie Wygnania i później, niewątpliwie istniał nieprzerwany szereg nie koronowanych królów żydowskich. Zawsze istniała jakaś osobistość, która być może nie musiała nawet pojawiać się na scenie życia publicznego, w której jednak krąg wtajemniczonych widział męża, który z racji swego pochodzenia był wyznaczony na króla i dlatego też był widzialnym nosicielem nadziei mesjanistycznej. [...] Istnieje wiele wewnętrznych powodów, by przyjąć, że drzewo genealogiczne z początku Ewangelii według Mateusza było listą mesjanistycznych pretendentów do tronu nie tylko do Jechonii włącznie, ale także dalej - aż do Józefa i Jezusa. Stary Testament pokazuje wyraźnie, że Sealthiel, którego imię w rejestrze Mateuszowym następuje po Jechonii, był jego pierworodnym synem (1 Kronik 3, 17) i że Zerubabel, którego imię następuje po Sealthielu, po powrocie ludu do ojczyzny staję na jego czele zamiast króla i obok przywódców kapłańskich (Ezra 3, 2). [...]

Podwójność drzew genealogicznych Jezusa staje oto w całkowicie nowym świetle. Łukaszowy rejestr imion wylicza imiona zupełnie nie znane. Wprowadza on nas w całkowicie inne środowisko: w nurt „cichych”, ludzi bezimiennych, wśród których właśnie z tej racji pewne imiona często się powtarzają. A im bardziej odcinają się od siebie nurty ukrywające się poza obu drzewami genealogicznymi, tym wyraźniejsza staje się dla nas ich niewymienność i znaczenie ich, zrazu tak pełnej sprzeczności, koegzystencji.

Z tym łączy się fakt, że także sceneria obu opowieści Bożonarodzeniowych posiada nader różny charakter. Od stuleci Łukaszowa opowieść o narodzinach Jezusa, która opowiada nam o stajence w Betlejem, dzięki swej cudownej poetyczności i swemu archetypowemu charakterowi zajęła tak ważne miejsce w sercach chrześcijan, że zawarte w niej obrazy przeniesiono także do relacji z Ewangelii Mateuszowej. Jednakże Ewangelia według Mateusza w ogóle nie mówi o stajence, lecz o domu (2, 9-11), gdyż, jak widzieliśmy, przyjmuje Betlejem za siedzibę rodziców Jezusa. Stajenka, o której epoka prachrześcijańska i średniowieczna wiedziały jeszcze, że znajdowała się w skalnej grocie, pasuje tak dobre do ludzi z Ewangelii Łukaszowej, do nazarejskich rodziców, który wywodzą się z rodu bezimiennych „cichych”, i do pasterzy, który przybywają, by złożyć hołd Dzieciątku. Natomiast w Ewangelii według Mateusza chodzi o rodzinę, która pochodzi z najdostojniejszego rodu ludu żydowskiego i którą musimy sobie wyobrazić jako rodzinę szczególnie szanowaną, a także zajmującą wysoką pozycję społeczną. Józef, o którym mówi Mateusz, pochodzi z „domu Dawida”. Może to rzucać pewne światło na „dom”, w którym, zgodnie z Ewangelią, urodziło się Dzieciątko i w którym przyjęło hołd świętych trzech króli. [...]

 

Rezultat

 

Wszystkie nasze (dotychczasowe) obserwacje i rozważania musiały nas doprowadzić do pozostawienia obu opowieści o dzieciństwie Jezusa i obu linii pokoleniowych obok siebie, bez interpretowania ich, ale zarazem do poznania niemożności ich pogodzenia. Cóż jednak wyraża Ewangelia milczącym gestem pozostawienia obok siebie dwóch tak bardzo sprzecznych relacji? Jakkolwiek niezwykła i być może nawet szokująca może być ta myśl dla wielu ludzi naszych czasów, zwłaszcza dla tych, którzy wyrośli w myślowych przyzwyczajeniach tradycyjnego chrześcijaństwa, to jednak musimy ją wypowiedzieć: Ewangelie - im bardziej dosłownie i ściśle traktujemy ich relacje - zmuszają nas do stwierdzenia, że u Mateusza i Łukasza mowa jest o narodzinach  dwóch  różnych Dzieciątek, które pochodzą z dwóch różnych rodzin i szeregów pokoleń i żyją w różnych środowiskach społecznych. Również czas obu opowieści akcji Bożonarodzeniowych jest różny. Wydarzenia relacjonowane przez Mateusza są wcześniejsze. Relacja Łukaszowa przenosi nas w czas, który jest przynajmniej o tyle późniejszy, że Dzieciątku nie grożą już burze i niebezpieczeństwa herodiańskiego mordu.

W ten sposób zbliżyliśmy się, przynajmniej z jednej strony, do ukrytego w Ewangeliach misterium Jezusa. Gdybyśmy mieli do dyspozycji tylko Ewangelię według Mateusza, a poza tym Ewangelię według Marka i Jana, to w ramach takiej sekwencji odkrylibyśmy misterium Chrystusa: poznalibyśmy Człowieka Jezusa, który następnie staje się naczyniem przyjmującym Chrystusa i Logosa. Dzięki Ewangelii według Łukasza pokazany nam zostaje drugi los Jezusa, który wprawdzie później w zrazu zagadkowy sposób stapia się z losem Jezusa z Ewangelii Mateuszowej, pierwotnie jednak całkowicie się od niego różni. [...]

Musimy zresztą przyznać, że nie moglibyśmy wyciągnąć tego wniosku z samego faktu koegzystencji obu opowieści o narodzinach Jezusa, mimo całej ich jasności i niechybności, gdyby Rudolf Steiner nie sformułował jako rezultatu badań nadzmysłowych tego, co Ewangelie wyrażają milczącym językiem zawartych w nich sprzeczności. [...]

O tajemnicy obu Jezusów Rudolf Steiner mówił najpierw w cyklu wykładów na temat Ewangelii według Łukasza (Bazylea 1909). Pierwszą publiczną prezentację tego problemu zawiera jego książeczka pt. Die geistige Führung des Menschen und der Menschheit z 1911 roku. Zawsze było jego pragnieniem, by pokazać, jak osiągnięcia badania świata duchowego pozostają w pełnej zgodzie z Ewangelią, a co więcej, że dopiero one dają klucz do rozwiązania zagadek i sprzeczności zawartych w Ewangeliach.

Chcemy teraz w krótkiej formie przedstawić rezultaty badań Rudolfa Steinera. [...]

Z początkiem naszej ery zarówno w Betlejem, jak i w Nazarecie żyli mężowie imieniem Józef, którzy mieli za małżonki kobiety imieniem Maryja. Maryja mieszkająca w Nazarecie jest bardzo młodą, dziewiczą istotą. Obaj Józefowie pochodzą z rodu Dawidowego, betlejemski - z linii królewskiej, która ciągnie się od Dawida przez Salomona, nazarejski - z linii kapłańskiej, której początek dał syn Dawida Natan. Obu parom rodziców rodzą się chłopcy, którym wskutek szczególnych interwencji anielskich nadano imię Jezus. Ponieważ z racji spisu ludności para galilejska również znajduje się w Betlejem, przeto obaj chłopcy rodzą się w tej miejscowości. Jednakże chwile narodzin obu przypadają na różny czas. Najpierw rodzi się chłopiec z linii królewskiej, Salomonowej, u którego kołyski pojawiają się królowie i który w ucieczce przed prześladowaniami wszczętymi przez Heroda udaje się wraz z rodzicami do Egiptu. Później rodzi się także chłopiec z linii kapłańskiej, Natanowej, u którego kołyski pojawiają się pasterze. Niebezpieczeństwo mordu na Dzieciątku już przeminęło i rodzice mogą spokojnie powrócić wraz z synem do Nazaretu.

Po powrocie z Egiptu także rodzina Salomonowa, przedtem mieszkająca w Betlejem, osiada w Nazarecie. Teraz obie rodziny mieszkają w tej samej miejscowości. Łączy je szczególnego rodzaju i szczególnej głębi powinowactwo losowe. Oba Dzieciątka wzrastają razem, starsze - o wielkiej dojrzałości i mądrości, młodsze - o niezmiernej delikatności i głębi uczuć. Starszemu rodzi się jeszcze wiele braci i sióstr, młodsze pozostaje jedynym dzieckiem swego ojca i młodej matki.

Obie rodziny żyją w wielkiej przyjaźni. Ale oto nadchodzi święto Paschy, o którym Ewangelia według Łukasza opowiada w historii o dwunastoletnim Jezusie. Obie rodziny pielgrzymują do Jerozolimy. I oto w świątyni między obu chłopcami rozgrywają się niesłychanie istotne wydarzenia, które choć nie dokonują się zewnętrznie, to jednak jednoczą to, co poprzednio było dwójnią. Rudolf Steiner mówi, że jaźń chłopca z linii Salomonowej złączyła się z chłopcem z linii Natanowej. O takim „przemieszczeniu” jaźni trudno nam dziś wyrobić sobie wyobrażenie, ponieważ nasz potoczny sposób myślenia i nawyki intelektualne, jakie narzuca nam nasz współczesny światopogląd, nie pozwalają nam wyobrazić sobie duchowej jaźni człowieka. [...]

W obu chłopcach zachodzi zmiana. Jezus Łukaszowy, do tej pory milczący i delikatny, budzi się jakby, zyskując zdumiewającą moc i dojrzałość świadomości i myślenia. Rodzice niemal nie poznają swego syna, kiedy odnajdują go po trzech dniach szukania: nigdy z jego ust nie słyszeli takich słów.

Obie rodziny żyją dalej w Nazarecie. Jezus Mateuszowy, opuszczony przez swą jaźń, zaczyna chorować i w końcu umiera. Jego ojciec zmarł był już dawniej. W tym samym czasie umiera także ciągle jeszcze młoda matka Jezusa Łukaszowego. Wtedy Józef nazarejski z rodu Natanowego bierze do siebie owdowiałą Maryję z linii Salomonowej wraz z dziećmi. Teraz więc mały Jezus żyje ze swym cielesnym ojcem Józefem, przyrodnią matką Maryją i swym przyrodnim rodzeństwem. Dla przebywającej w nim jaźni złączenie się z przyrodnią matką i przyrodnim rodzeństwem jest ponownym złączeniem się z nimi, albowiem jaźń ta żyła uprzednio w chłopcu, który był fizycznym synem tej matki i fizycznym bratem tego rodzeństwa. Kiedy później umiera także Józef z linii Natanowej, Jezus wiąże się ze szczególną zażyłością z przyrodnią matką aż do chwili, kiedy po wielu wstrząsających wydarzeniach trzydziestoletni Jezus otrzymuje chrzest z rąk Jana Chrzciciela i staje się naczyniem boskiej jaźni Chrystusa. [...]

 

Rozwiązanie zagadki

 

Wielka dwubiegunowość ludzkości, którą obie opowieści o narodzinach Jezusa zarazem przysłaniają i objawiają, ukazuje się nam w sposób otwarty, jasny i wyraźny dzięki rezultatom badania świata duchowego przez Rudolfa Steinera. Zgodnie z nimi Mateusz opowiada o narodzinach starej duszy, dojrzałej dzięki wielu pobytom na Ziemi, Łukasz natomiast przedstawia narodziny duszy całkiem młodej, która nigdy przedtem nie inkarnowała się na Ziemi, z tego względu zachowując boski i niebiański charakter.

Starszy Jezus, Salomonowy, to Człowiek ziemski. Jako najbardziej dojrzała indywidualność ludzka jest on plonem całej historii ziemskiej. Żyje w nim jaźń, która przez liczne żywoty na Ziemi była nauczycielką mądrości i przywódczynią ludzkości: jest to jaźń Zaratusztry, który około 5000 lat przed naszą erą żył jako inaugurator świętej kultury starej Persji, a następnie w wielu ważnych późniejszych wcieleniach ciągle od nowa przynosił nowe impulsy rozwijającej się kulturze ludzkości. Młodszy Jezus, Natanowy, to Człowiek niebiański. Jest on Człowiekiem należącym do przedfizycznej rajskiej ludzkości Adamowej, której rozwój nie poszedł drogą inkarnacji fizycznych, która więc nie została wciągnięta w Upadek i inwolucję ludzkości ziemskiej. Dusza ta, której losy przebiegały wyłącznie na słonecznych wyżynach ducha, w służbie najwyższych istot boskich, zachowuje jeszcze blask boskości, który Adam posiadał przed upadkiem w grzech. Zachowała ona podobny Bogu praobraz człowieka, podczas gdy na Ziemi zatracał się on coraz bardziej w ludzkości, która wędruje drogami dziejów ziemskich. Tak więc w dokładnym duchowym znaczeniu tego słowa w Jezusie z Ewangelii według Łukasza wcielił się „drugi Adam”. [...]

 

Przeczucia i ślady

 

Myśl o dwóch Jezusach u wielu ludzi długo jeszcze będzie spotykać się ze zdumieniem i niejeden z nich sprzeczności między Ewangeliami będzie uważał za mniej gorszące od niej. Im lepiej jednak poznamy biegunową dualność obu opowieści Bożonarodzeniowych i obu Jezusów, którzy pozostają w ich centrum, a także im wyraźniej ujrzymy cud Opatrzności ukryty poza tą dwójnią, myśl ta stanie się w końcu dla nas czymś całkowicie naturalnym.

Christian Geyer6 przyznał kiedyś, że idea dwóch Jezusów stała się dlań znośna dopiero na wspomnianej drodze. Jego słowa mogą stać się pomostem do jej zrozumienia:

 

„Boskie Jestestwo Chrystusa mogło przyjąć tylko powłokę przygotowaną przez Opatrzność. Dlatego ciało, w którym Chrystus inkarnuje się w chwili. chrztu Janowego, stało się mieszkaniem zrazu dziecięco czystej duszy, a następnie [...] ducha najwyższej mądrości, ponownie wcielonego Zaratusztry [...]; ich wysiłkiem przygotowano je Chrystusowi. Przypuszczenie, że dwaj Jezusowie, jeden z linii Natanowej (Łk 3, 31) i drugi z linii Salomonowej (Mt 1, 6), żyli obok siebie, dopóki zaratusztriańska jaźń Jezusa Salomonowego nie przeszła na Jezusa Natanowego, aby następnie w momencie chrztu ustąpić miejsca Chrystusowi, jest koncepcją osobliwą i na pierwszy rzut oka zdumiewającą, którą mogłem przyjąć dopiero wtedy, kiedy z świadomie rzeczowego i trzeźwego języka intelektualnej konstatacji przełożyłem ją na język religijny, w którym oznacza ona, że nosicielem Istoty Chrystusa mógł być tylko Człowiek, który był zarazem całkowitym dzieckiem i doskonałym mędrcem.”

 

Tajemnica obu Jezusów, misterium dzieciństwa Jezusowego i w ogóle istoty Jezusa pozostawały w ukryciu przez całe stulecia. Kiedy w przyszłości staną już w pełnym świetle, wiele w nich stanie się zrozumiałe z tego, co niby błędny ognik błyszczało w dziejach ludzkości. Wtedy również niejedno dzieło malarskie pozwoli odsłonić swą zagadkę.

W berlińskim Kaiser-Friedrich-Museum wisi pewien obraz Rafaela: przedstawia on Madonnę z trzema dzieciątkami (Madonna del Duca di Terranuoua). Jednym z nich jest mały Jan. A dwoje pozostałych - jedno tkliwie spoczywające na łonie Maryi, drugie pełne mądrości, opierające się o Matkę? Nie można sądzić z całą pewnością, że Rafael posiadał jasną, dającą się sformułować myślowo wiedzę o dwóch Jezusach, jakkolwiek nie chcielibyśmy tego uważać za całkowicie niemożliwe. Natchnione serce artysty, być może pod wpływem ukrytej tradycji malarskiej, mogło pochwycić obraz istniejący duchowo, a wywodzący się z owej, tak bliskiej niebu, chwili w dziejach ludzkości, kiedy w Nazarecie bawili się ze sobą dwaj mali Jezusowie. Być może nawet sam malarz nie wiedział dokładnie, co namalował, chociaż wiedział, że namalował prawdę.

W cudownym romańskim kościele św. Ambrożego w Mediolanie, w jego północnej nawie, widzimy barwny obraz pędzla Borgognona (1455-1523): przedstawia on dwunastoletniego Jezusa w świątyni. Na podwyższeniu w środku obrazu zasiada na katedrze młody chłopiec o twarzy, z której bije suwerenna mądrość; uczeni trwają u jego stóp. Z lewej strony, na pierwszym planie, w cieniu, widzimy drugiego chłopca, który opuszcza świątynię, ze spuszczonym wzrokiem, jakby znużony; nosi on szatę innej barwy. To dzieło sztuki, świadomie czy nieświadomie, ukazuje z całą dokładnością obu chłopców w chwili po tajemniczym ich zjednoczeniu, które stanowi tajemnicę opowieści o dwunastoletnim Jezusie7.

 

Przypisy

 

1.  Talmud Babiloński: Szabbath 104 b i Sanhedrin 67 a.

2.  Czy Jeszu ben Pandira nie może być Nauczycielem Sprawiedliwości z tekstów z Qumran? (Uwaga tłumacza).

3.  W Talmudzie Jeszu ben Pandira jest niekiedy nazywany „Jezusem Nazarejczykiem”. Określenie to bardzo przyczyniło się do utrwalenia przedstawionej wyżej pomyłki. Jednakże to, że określenie to odnosi się do Jeszu ben Pandira, nie ulega wątpliwości [...].

4.  Por. Talmud Babiloński: Sanhedrin 67 a i 43 a. (Przyp. flam.)

5.  Rudolf Steiner, Das Matthaeuseuangelium, 9-6 Vortrag, Bem. 1910, s. 105-146.

6.  W rozprawie pt. Steiner and die Religion, w wydanej przez Friedricha Rettelmeyera pracy zbiorowej Vom Lebenswerk Rudolf Steiners, Miinchen egze 1921 (Christian Geyer - pierwotnie jeden z założycieli Chrisłengemeinschaft [Wspólnoty Chrześcijan] w 1922 r. - Kościoła, powstałego przy współpracy Rudolfa Steinera. a mającego na celu „odnowę chrześcijaństwa”; później Geyer opuścił tę wspólnotę religijną. - Uwaga tłumacza).

7.  Obraz Borgognona ma wielu prekursorów i paraleli, które pozwalają przypuszczać, że w określonych szkołach malarskich przekazywano sobie wiedzę o dwóch Jezusach w formie motywów malarskich. Dla przykładu wymienimy pewną bizantyjską miniaturę z IX w. będącą ilustracją do dzieła Grzegorza z Nazjanzu De dogmate et constitutione episcoporum (Paris, Bibliotheque Nationale, Ms. gr. 510, fol. 165). Jej reprodukcję można znaleźć w pracy Rolraulta de Fleury L’Euangile I, XXXh s. 86.

 

Przełożył Jerzy Prokopiuk

powrót do strony GNOSIS 1     powrót do strony głównej GNOSIS