|
||
Oto druga część rozprawy prof. dr. Krzysztofa Maurina, wybitnego polskiego matematyka i filozofa. Jej pierwszą część zamieściliśmy w 1 numerze Gnosis. |
Tradycja i Zmartwychwstanie Część II: Śmierć i Zmartwychwstanie |
|
Krzysztof Maurin |
||
W
części pierwszej mówiliśmy pozornie „tylko” o Tradycji nie mówiąc
„nic” o zmartwychwstaniu, ale przecież Tradycja jest ciągiem
zmartwychwstań. Średniowieczna
hebrajska 11.
Księga Adama Sefer
Raziel
(Księga anioła Raziela) opowiada, jak po wygnaniu z raju
zrozpaczony Adam modlił się gorąco przez trzy dni i trzy noce: „I
wydarzyło się po tym, jak Adam błagał przez trzy dni, że przybył do
niego anioł Raziel, ten sam, który siedział nad rzeką, która wypływa
z ogrodu Edenu, i pojawił się Adamowi. Trzymał w ręku Księgę i rzekł
tak do Adama: »Adamie! dlaczegóż jesteś tak zagubiony? Dlaczego
troskasz się i smucisz? Od tego dnia, gdy przystąpiłeś do modlitwy i błagań,
prośby Twe zostały wysłuchane, i przybyłem, by wlać w ciebie słowa
czystości i mądrości. Chcę ciebie uczynić mądrym przez słowa tej
oto świętej Księgi; z niej dowiesz się, co będzie ciebie spotykać aż
do swej śmierci. Także każde z swych dzieci, które nastąpią po tobie
- aż do ostatniego pokolenia - które będąc czystego ciała i łagodnego
serca, posługując się tą świętą Księgą, będą wiedziały (tak
jak i ty), co będzie się dziać miesiąc za miesiącem, a co między
dniem i nocą...« [Teraz szczegółowo wymienione są te wszystkie
wydarzenia, które „zapisane” są w Księdze V, przyp. K.M.]. »A
teraz ty, Adamie - rzekł anioł Raziel - przystąp bliżej do mnie i
pochyl swe serce, to obwieszczę ci istotę tej Księgi i co jest jej świętością!«. I
anioł Raziel otworzył Księgę, i czytał z niej przed uszami Adama. I
zdarzyło się, gdy Adam usłyszał święte słowa Księgi z ust anioła
Raziela, padł wstrząśnięty na swe oblicze. Wtedy rzekł anioł do
niego: »Adamie, powstań, pokrzep się otuchą, nie miej lęku ni
strachu, lecz weź Księgę z mej ręki i strzeż jej dobrze, bowiem z
niej będziesz czerpał mądrość i wiedzę, i wolno ci ją głosić każdemu,
kto jest godny, by stała się jego udziałem - częścią«. I
w owej godzinie, gdy Adam otrzymał Księgę, zapłonął ogień na brzegu
rzeki [płynącej z Edenu, przyp. K.M.], a anioł wzbił się do Nieba w płomieniach.
Wtedy pojął Adam, że ów posłaniec był aniołem Boga i że Księga
zesłana mu została przez Świętego Króla. I zachował ją w świętości
i czystości. Cztery
pokolenia po Adamie powstał Henoch, syn Jareda, którego pochwyciła bojaźń
Boga i wiódł on życie czyste. Obmywał się wodą żywą i uświęcał
się nią, wznosząc błagania do Stwórcy. I we śnie objawiono mu
miejsce, w którym leżała ukryta Księga Adama, i zwiastowano mu, w jaki
sposób ma się z nią obchodzić. Powiedziane mu było także, jaka jest
istota Księgi i czystość jej świętości. Wtedy, wczesnym rankiem udał
się Henoch do owej jaskini i pozostał w niej aż do południa, bacząc,
by ludzie okoliczni niczego nie zauważyli [podkr. K.M.]. Błagał,
modlił się do Pana: niech pochwalone będzie Imię Jego i wzniósł się
w czystości, i pochwycił święte Imię Boga. W tej godzinie, gdy stał
mu się jasny sens Księgi, wzeszło światło na wszystkie ścieżki
jego; kierował się we wszystkim tak, że stał się równy najwyższym
aniołom [dostąpił godności Metatrona, powiada Kabała, przyp. K.M.]. I
odszedł od mieszkańców Ziemi, i nie był już widziany - bo Pan wziął
go do Siebie... A Henoch czcił Księgę całą swą istotą i siłą, i
pojął całą mądrość bardziej niż Adam, pierwszy człowiek [Adam
ha riszon, przyp. K.M.]. Przewidział także, że pokolenia, które
nastąpią po nich, nie będą miały siły nosić Księgi, bowiem była
ona potężna i pełna chwały Bożej. A więc ukrył ją i była ukryta,
aż przyszedł (powstał, narodził się) Noah, syn Lamecha, sprawdzony i
bez winy w swym pokoleniu.” Wyraźnie
widać, że Księga Adama jest wielkim symbolem Tradycji-prawiedzy ludzkości.
W mythosie Sefer Raziel mówi się
wyraźnie o śmierci ezoterycznej Tradycji i o jej zmartwychwstaniach w
wielkich przywódcach ludzkości; Księga wymienia trzy wielkie postaci:
Adama, Henocha i Noego. Moglibyśmy zapytać: czy od „tamtych czasów”
Tradycja ta wymarła, nie żyje? Ale z Kabały wiemy o późniejszych
wtajemniczonych: o Szemie, Mojżeszu. Z innych źródeł słyszymy o
Zaratustrze, Hermesie, Manim - Therebinthosie Skytianosie, o Chrystianie
Resenkreutzu i w końcu w naszym stuleciu o Rudolfie Steinerze.
Prawiedza-Tradycja umiera i zmartwychwstaje w nowej postaci. Podobnie
Theo-sophia, kosmo-sophia, Anthropo-sophia umiera, by zmartwychwstać w
przekształconej postaci. Można to wydarzenie, ten proces widzieć, uważać
za Życie, Śmierć i Zmartwychwstanie Syna
Człowieczego. I dlatego możemy za motto przyjąć: W świecie
jest pogrzebany Bóg, który pragnie zmartwychwstać w miłości, w każdym
szlachetnym czynie. 12.
Tradycja a spokój wewnętrzny Spokój
wewnętrzny jest znakiem harmonii, powiązania z wielką całością, z
Bogiem - jest głęboką świadomością bezpiecznego spowicia (niem. Greborgenheit) - Budda Amida w Buddyzmie-Dżodo. Artysta
umiera w swe dzieło - w wiersz, w dzieło muzyczne, obraz, w matematyczną
teorię - i chciałby zmartwychwstać, i rzeczywiście zmartwychwstaje w
sercach tych, którzy pozwalają jego dziełu w nich działać, pozwalają
się przez nie zapładniać i (jak w matematyce) dalej je rozwijać,
pozwalać mu dalej, pełniej żyć. Dlatego jest słusznie, gdy w obliczu
pewnego dzieła (wewnętrznie) wołamy: „To jest van Gogh, to jest
Bach!”. Było pięknym obyczajem w tradycji żydowskiej - Kabale, nazywać
kabalistę wg jego głównego dzieła, np. najwybitniejszego ucznia Ishaka
Lurii (który niemal sam nic nie pisał) Chaima Vitala (1543-1620) zwano
wedle jego dzieła życia Etz Chaim
tzn. Drzewo Życia
(zlatynizowane Vitae). Ale
najpotężniejsze dzieło Wielka
ofiara, która się stale dzieje (creatio
continua), o którym opowiada najwspanialszy hinduski mythos
to tworzenie
świata przez Puruszę-Pradżapatiego:
„On wydycha swą istotę - i to tchnienie staje się całą rzeczywistością:
bogami, aniołami, ludźmi, zwierzętami, roślinami, minerałami. Teraz
leży On wyczerpany, słaby i (niemal) martwy i zostaje »po tym«
obudzony do życia wskrzeszany przez ludzi, bogów: »Purusza
zmartwychwstaje w ludzkich sercach«. Bardzo bliski jest temu gnostycki mythos
Kabały Lurii... W
każdej prawdziwej miłości umiera
miłujący w ukochaną istotę i otrzymuje na powrót swą przemienioną istotę:
odbywa się jego zmartwychwstanie (należy wystrzegać się mylenia
zakochania się, tzn. odzwierciedlania, odbicia się w drugim, z prawdziwą
miłością - choć często zakochanie może prowadzić do prawdziwej miłości).
Każda prawdziwa twórczość jest czynieniem miłości. Tworzenie świata
dzieje się stałe, jest creatio
continua, a nie jakimś demiurgicznym czynem, który stał się w
zamierzchłej przeszłości, nie jest żadnym mechanicznym, fizykalnym
prawem wprawionym w ruch przez Kosmicznego inżyniera, a teraz (później)
biegnącym według niezmiennych praw fizyki - „samo przez się”. Jest
Antropo-genezą, życiem Anthroposa-Człowieka Kosmicznego Adama-Kadmona,
Anthroposa, Syna Człowieczego. O tym może mówić jedynie poeta, a
wielkie mythosy są wspaniałymi
dziełami poezji. Przytoczymy dlatego „wiersz” wielkiego, ale niestety
zapomnianego filozofa Leopolda Zieglera (1881-1958) z roku 1944 pt. Menschwerdung
A und W
(Wcielenie - Anthropogeneza alfa i omega). Początek
tego wiersza w mym nieporadnym tłumaczeniu brzmi następująco: Wcielenie
się stało, Wcielenie
się dzieje. Wcielenie
się stało, Wcielenie
się dzieje. Od
aionu do aionu Anty-Człowieka
nie widząc Wcielenia
A i W, Amen
i Tak, wszechrzeczy, Ich
miara, i koniec ich, Ich
pośrednik i środek, Klucz
Świata w żłobie, Stwórca
Świata, Zbawca Świata, Bóg
ponad wszystkie bogi, Pan
ponad aiony, Ten,
co pokonał demony, Pierwszy
i ostatni, W
pierwszym już ostatni, Ostatni
przed Pierwszym, Bowiem
powiada Pan: Jam
jest!... 13.
Śmierć i Zmartwychwstanie Języka
i Narodu Anthropos-Chrystus
jest zawsze jednak zwalczany przez Anty-Chrysta: gdziekolwiek zaczyna się
dziać C u d , N o w e , twórcze, od razu pojawiają się moce
destrukcji, moce ahrymaniczne, anty-chrystusowe, demony. I one mają swe
hierarchie, czarną magię, kulty. Także i one potrzebują pokarmu i
mieszkania. Zło, zły, wywiera fascynację, która objawia się często
rozpaczą, poczuciem bezsensu i widzi się wtedy j e d y n i e niesamowitą,
przepotężną moc niszczycielską, „księcia świata tego” - widzi się
(jedynie) wyniszczenie, wymordowanie tysięcy gatunków zwierząt i roślin,
widzi się śmierć narodów, szczepów i kultur. Wszystko to dzieje się
także w sercu człowieka, w ludzkości. Widzi się w ludzkości rakowaty
nowotwór na ciele Przyrody, Matki Ziemi. Wszystko to jest prawdą
tragiczną i pod tym względem nasza bystrość i paraliżująca
fascynacja Ahrymanem i jego zastępami podobna jest do rozpaczy pewnych
sekt gnostyckich starożytności około Narodzin Chrystusa. Wielki
Zaratusztra uczy nas szukać Anty-Christosa (Ahrymana) nie tylko na zewnątrz,
lecz przede wszystkim w naszych sercach i umysłach, ponieważ właśnie
tutaj dzieje się wieczna walka między światłem a ciemnościami. Źli
nie są „oni”, „inni”, „drudzy”! Powstaje w nas pełne lęku
pytanie: Co dzieje się ze świetlaną energią Niebios, gdy jakiś
gatunek zwierząt zostaje wytępiony? Czyż jest on nieodwracalnie
stracony? Takie egzystencjalne, bolesne pytania nie mogą i nie wolno, by
były rozważane z estetyzującej, dystansującej się postawy. Jedyną
przekonującą, prawdziwą theodyceą
jest (pomocne) działanie w powiązaniu z budującymi, twórczymi, świętymi
siłami chrystusowymi. Dobro jest ciche, nie rzucające się w oczy,
niepozorne, cierpliwe, uważne. Stworzenie, także rodzaj ludzki, żyje
dzięki cudowi, łasce, przebaczeniu. Cud, łaska działa i dzieje się
stale, także i teraz: Zmartwychwstanie się stało, Zmartwychwstanie się
dzieje! Milan
Kundera opisuje w swej pierwszej wielkiej powieści Żart, Śmierć i Zmartwychwstanie narodu czeskiego i czeskiego języka-mowy.
W XVII i XVIII stuleciu mówili po czesku tylko analfabeci, wykształcona
warstwa ludności Czech i Moraw mówiła (tylko) po niemiecku! Śmierć
narodu czeskiego odbywała się, działa się cicho i - jak się wydawało,
nie dając się zahamować - nieodwracalnie. Jedynym źródłem, z którego
biło jeszcze życie narodu, była ludowa pieśń morawska. Ta cudowna
istota utrzymywała przy życiu umierający Naród aż do jego Odrodzenia,
do jego zmartwychwstania w wieku XIX. W naszym stuleciu obdarowała nas
mowa (język) czeski wspaniałymi dziełami literatury: od Karola Ćapka
do Milana Kundery. Powróćmy
raz jeszcze do śmierci i zmartwychwstania wielkiego symbolu, jakim jest
Księga Adama - wzbogaceni powyższymi doświadczeniami i tekstami. Ta piękna
legenda, ten mythos stara się
przybliżyć nam żywą tradycję w 14.
Symbolu Księgi Owa
Księga jest ukryta w jaskini, do której tylko ten ma dostęp, kto się
modli, kto głęboko cierpi nad rozpadem, wyszydzeniem, śmiercią
Tradycji. Ta Księga Adama to mądrość Człowieka, całej ludzkości,
prawdziwa Anthropo-Sophia. Miejmy odwagę rzec, to Syn Człowieczy
(gnostycki Anthropos), który w ukryciu od praczasów, a także i
t e r a z działa i żyje
w sercach ludzkich, tzn., który chciałby zmartwychwstać w sercach ludzi
i w nich zmartwychwstaje. Tu jest prawdziwa żywa Mądrość-Sophia, która
jest jednocześnie wiarą i mądrością: Pistis i Sophia. Ta żywa prawda
chce i musi być czyniona (Ew. Jana). Ale owa Księga, wiedza, poznanie,
prawdziwa gnosis (por. Listy św. Pawła, Apokalipsa) nie jest żadną
drukowaną książką, którą można by przechować i znaleźć w jakiejś
bibliotece. Zmartwychwstaje w ciągle nowej, przemienionej postaci, bo
jest stale pisana „na nowo” przez „miłość, przez każdy
szlachetny czyn” - to właśnie jest cud! Wyraża się to w „innym”
symbolu Księgi, w Symbolu piątej Ewangelii - Evangelium
Eternum. Symbol
Ewangelii wieczystej znajdujemy
po raz pierwszy w czternastym rozdziale Apokalipsy (Ap 14,6): „drugi
anioł przynosi ową ewangelię wieczystą”. Żyje on odtąd w
opowiadaniach o Piątej Ewangelii, o poszukiwaniu jej i szerzeniu, o prześladowaniach
jej wyznawców przez chrześcijańskich „faryzeuszy i uczonych w piśmie”.
Symbol ten nabrał znaczenia od czasu działalności kalabryjskiego opata
Joachima z Fiore (zm. 1202) i ówczesnych naukowocharyzmatycznych prób
powrotu do „wczesnochrześcijańskiego ubóstwa”: waldensów, spirytuałów
franciszkańskich, katarów i wielu innych. Dzieje tych ruchów są jedną
z najbardziej przejmujących tragicznych kart historii Kościoła.
Poetycki opis losów owej Piątej Ewangelii przekazał nam wybitny włoski
pisarz Mario Pamilo (ur. 1921) w niezwykłej powieści Il
Quinto Euagelio. Lektura to wielce przejmująca, dająca wiele do myślenia
i nasuwająca melancholijne refleksje, ale nie jest (w każdym razie dla
K.M.) przygnębiająca. Jako skromną próbkę owego dzieła M. Pamilo
przytoczę „prawdziwą” czy też „zmyśloną” przez autora Modlitwę
do Ukrzyżowanego - anonimowego Flamandczyka z XV wieku. Chrystus
nie ma już rąk, ma
tylko nasze ręce, by
uczynić dzieła swoje. Chrystus
nie ma już nóg, ma
tylko nasze nogi, by
iść dzisiaj ku ludziom. Chrystus
nie ma już głosu, ma
tylko nasz głos, by
mówić dzisiaj o sobie. Chrystus
nie ma już sił, ma
tylko siły nasze, by
prowadzić ludzi do siebie. Chrystus
nie ma już Ewangelii, które
oni by jeszcze czytali. Lecz
to, co mówimy i czynimy, jest
Ewangelią, która się właśnie pisze. Jak
mi się wydaje, nieuniknioną konkluzją rozważań niniejszego rozdziału
jest stwierdzenie, że Piąta
Ewangelia czy też Ewangelia
Wieczysta to życie Zmartwychwstałego, to śmierć i zmartwychwstanie
Syna Człowieczego, w sercach ludzi, nie tylko chrześcijan, także
wyznawców innych religii, a nawet tzw. ateistów. 15.
Zmartwychwstały (i
Zmartwychwstanie) jako pole sił Wybitny
lekarz, psychiatra, psycholog okresu międzywojennego R. G. Heyer, autor
wielu pięknych książek (np. Vom Kraftfeld der Seele), zdawał sobie
jasno sprawę z tego, że współczesna (mu) psychologia i antropologia
cierpi na brak odpowiedniego języka. Jego fascynującym odkryciem było,
że pojęcia wypracowane przez współczesną fizykę (teoria kwantów i
teoria pola) mogą niezwykle wzbogacić język, a co za tym idzie, pogłębić
rozumienie człowieka - jego istoty, a także np. fundamentalnej koncepcji
C.G. Junga, jego archetypów. Idea Heyera była podjęta i rozwijana przez
wielu badaczy, m.in. przez najsubtelniejszego i samodzielnego (niestety,
wcześnie zmarłego) ucznia, Junga Ericha Neumanna. Jak wiemy, idea pola w
fizyce narodziła się u Faradaya, stając się najbardziej chyba płodną
ideą fizyki, dającą olbrzymie impulsy także i matematyce. Richard
Gustaw Heyer twierdził, że m
i ł o ś ć (dwojga ludzi)
należy traktować nie jak „osiągnięcie” czy też działanie jednego
z kochających, a raczej jak pole sił, pole działania o olbrzymiej
energii, w którego obszar działania dostają się, „popadają”
ludzie, których nazywamy kochającymi się, w których i poprzez których
działa owo „pole miłości” i które oni także współkształtują.
(Jak dobrze wiemy z fizyki, „ciało próbne” zmienia pole - np. pole
magnetyzmu w którym zostało umieszczone. ) Pierwszy
List św. Jana przypomina nam i wzywa nas: „Chrystus-Bóg jest Miłością
i kto trwa w Miłości, ten trwa i jest (pozostaje) w Bogu, a Bóg w
nim”. Przez tegoż Jana mówi w IV Ewangelii Miłość-Chrystus:
„pozostawajcie we mnie, a Ja w was”. Chrystus Zmartwychwstały jest
zatem potężnym polem sił, a siły wrażliwe na to pole sił, „ciała
próbne” - ludzie i grupy ludzkie nazywają się (u św. Pawła i w
Apokalipsie) „świętymi”. Przestrzeń; działanie, przestrzeń
reprezentacji, tzn. ciało owego pola sił, nazywa się
K o ś c i o ł e m-Ecclesia, tzn. są to ludzie, którzy zostali
w y w o ł a n i i obudzeni ze swego duchowego snu braku miłości. W nich
działa i urzeczywistnia się owo pole Chrystusowe, tzn. Chrystus działa
dalej - inkarnuje się. Zmartwychwstanie dzieje się stale „od nowa”,
dzieje się tu i teraz (incarnatio
continua), ale niestety nie zawsze dzieje się w nas: miłość w nas
(„nasza miłość”) słabnie, obumiera i dzieje się z nami jakże często
to, co w tak przejmujący sposób opisuje wiersz wielkiego szwajcarskiego
poety C.F. Meyera pt. Tote Liebe (Martwa miłość).
Miłość, którą tak często zaniedbujemy, z której się naigrawamy, którą
mordujemy, krzyżujemy, przeważnie nieświadomie, „mimowolnie”, tępo
i głupio. W
tym niezwykłym wierszu misternie przeplatają się obrazy Łukaszowej 16.
Drogi do Emmaus z
przeżyciem dwojga niegdyś kochających się ludzi idących obok siebie -
a między nimi szła „martwa miłość”. Przytoczę tylko początek
wiersza. Entgegen
wandeln wir Idziemy
ku wsi Dera
Dorf im Sonnenkuss
W zachodzącym słońcu, Fest
wir das Jüngerpaar
Niemal jak owa para Nach
Emmaus,
Uczniów do Emmaus. Dazwischen
leise
Między nimi kroczył Redend
schritt
Mistrz, za którym szli, Der
Meister, den wir folgten
Który wycierpiaf śmierć. Und
der den Tod erlitt.
I tak wędruje wśród nas So
wandelt zwischen uns
W świetle wieczora Im
Abendlicht
Nasza martwa miłość, Unsere
tote Liebe,
I szepcze cicho... Die
leise spricht... Przypomnijmy
sobie możliwie żywo ową sytuację, ponieważ „Emmaus” dzieje się
ciągle na nowo, bowiem może i nam się wydarza, a może się jeszcze
wydarzy. Ponieważ Zmartwychwstanie dzieje się „najpierw” w naszych
sercach, w sercach ludzi, by „później” móc się narodzić w innych
istotach: ludziach, zwierzętach, roślinach - w całej przyrodzie. Oto
idą dwaj przyjaciele Jezusa, zrozpaczeni, przybici, bez nadziei. Ich cała
- powiedzmy wyraźnie - fałszywa, żydowska mesjanistyczna wiara została
zniweczona, rozbita. Jezus nie był owym mesjaszowym Królem, który miał
przywrócić Królestwo Dawida, przeganiając goim
- Rzymian. Jakże często była owa nadzieja i wiara zawodna i ciągle na
nowo ożywała! Ważne rozważania na temat dwóch Mesjaszy: Mesziah ben
David (zwycięski „syn Dawida”) i Mesziah ben Joseph (cierpiący,
doznający klęski „syn Józefa”), zawdzięczamy największemu
historykowi mistyki żydowskiej G. Scholemowi (komplementarne medytacje
znajdują się w dziełach Friedricha Weinreba, głównie w jego
monumentalnej Buch Jonats). Oto
dołącza się do nich ów Trzeci. Chcielibyśmy
tu za H. von Lehndorffem podkreślić najważniejszy, być może, moment
„drogi do Emmaus”. Tych trzech ludzi dochodzi do osady Emmaus, celu wędrówki
pary przyjaciół Jezusa i zatrzymują się, a ów Trzeci czyni gest,
jakby chciał iść dalej, ale tych dwóch prosi Go: „Pozostań z
nami”, i wtedy dzieje się zmartwychwstanie. Te wątpiące, zalęknione,
zagubione, zrozpaczone stworzenia stają się odważnymi bojownikami
Zmartwychwstałego, nowymi ludźmi - chrześcijanami. I zmarły mój
Przyjaciel, wielki chrześcijanin, chirurg Hans von Lehndorff, powiada w
swym krótkim kazaniu Droga do
Emmaus - co następuje: „Taki moment przychodzi kiedyś w życiu każdego
człowieka, jeśli pozwala towarzyszyć sobie Chrystusowi na swej drodze.
Raz kiedyś przychodzi chwila, gdy Syn Człowieczy przystaje, zatrzymuje
się i pozostawia nam decyzję, czy go poprosimy, by pozostał z nami, czy
też będziemy chcieli iść sami - bez niego. Kto przeżył ten moment i
zdecydował się na pozostanie (z Chrystusem), ten wspomina tę chwilę z
nieskończoną wdzięcznością. Widzi Jezusa stojącego przed sobą, który
z bijącym sercem czeka na naszą decyzję... Czy będzie ci trudno, gdy
odejdę? Czy jesteś już tak głęboko poruszony, że gotów jesteś wziąć
na siebie niewygody i przykrości, by mnie przy sobie zatrzymać?... Bo
nadszedł moment (kajros, przyp.
K.M.), gdy nie mogę już być tobie cichym, nie obowiązującym
towarzyszem drogi...” I teraz Lehndorff powiada dalsze, jakże ważkie słowa:
„Kiedyś nadejdzie chwila, gdy zostaniesz zapytany, czy chcesz iść tą
jedyną drogą do Życia lub czy nie chcesz zamykać sobie innych dróg?
Gdy zdecydujesz się na to drugie, które jest przecież wygodniejsze,
wtedy być może Jezus nigdy ciebie nie spotka”. Wiemy,
że każdy kolejny „grzech zaniedbania” otępia człowieka i zamyka go
na spotkanie ze Zmartwychwstałym. Trudno nie pomyśleć o najbardziej
chyba przejmującej scenie z Ewangelii Mateusza (Mat 25, 31-45) scenie Sądu
Ostatecznego dokonywanego przez Syna Człowieczego. Przejmuje nas ten
obraz, bo przecież nas dotyczy: Syna Człowieczego nie można znaleźć w
zaświatach, nie jest on groźnym „panem świata sądzącym z zewnątrz”.
Wstrząsające jest zdziwienie i tych (sprawiedliwych) po prawicy, i nie
mniejsze tych po lewicy, którzy pytają: „kiedyśmy Ciebie nakarmili,
napoili, ubrali, przygarnęli; kiedyśmy Ciebie nie nakarmili, nie
napoili, nie ubrali, nie przygarnęli?” I zarówno do jednych jak i do
drugich padają te same słowa: „Co uczyniliście najmniejszemu z mych
braci, mnieście uczynili” - odpowiednio: „mnieście nie uczynili”.
Widzimy tu dobitnie, że nie ma podziału na wierzących i niewierzących,
na Greków i Żydów, buddystów i muzułmanów: kryterium spotkania Syna
Człowieczego jest jasne, niemal okrutne w swej szczerości i wyrazistości!
Syn Człowieczy, Zmartwychwstały, spotyka nas na bardzo wiele sposobów w
różnych sytuacjach i nie muszą to być ludzie: Zmartwychwstały łączy
się w sercach naszych z każdym stworzeniem i czeka „z bijącym
sercem” na naszą decyzję - czy pozwolimy mu w nas zamieszkać, czy
przygarniemy Go? Widzimy: Tradycja jest przekazem, podawaniem dalej podarku łaski, przekazywaniem, podarowaniem dalej Syna Człowieczego, która jak potężna - ale przecież delikatna - fala płynie poprzez ludzkość, poprzez nas. Każda cząstka ośrodka drgającego (np. woda) może stać się źródłem nowej małej fali („fali elementarnej”), która otrzymaną energię przekazuje dalej („zasada Huygensa”), tak jest z duchem człowieczeństwa, duchem ludzkości - Synem Człowieczym. A ta świadomość, że jest się ową cząstką drgającą, organem ożywianego przez łaskę organizmu nazywa się Wdzięcznością. Człowiek wdzięczny wie, że wszystko zawdzięcza, że żyje łaską i dzięki przebaczeniu
i ten przenikający go strumień-rzeka wdzięczności napełnia go głęboką
radością. Chciałby tę radość przekazywać, podawać dalej, nie
hamować, nie zatykać... Niewdzięcznik natomiast żyje złudą, że
wszelkie dobro, co go w życiu spotyka, zawdzięcza sam sobie, swej
zapobiegliwości, zręczności, sprytowi: jest po prostu niewdzięczny.
Bogaty strumień łaski zostaje przez niego zatrzymany, zagrodzony,
zatkany: nie jest podawany dalej, często spiętrza się, staje się
niebezpieczny i może przynieść zgubę. Nic dziwnego, że niewdzięcznik
staje się niezadowolony, zgorzkniały i smutny. Dlatego Stanisław
Brzozowski w niezwykłym i „obcym” dla całego dzieła (Płomienie)
rozdziale nazywa Ahrymana „duchem nieskończenie smutnym”! Wiek
nasz, na pozór tak zmaterializowany i zabiegany, nie jest pozbawiony
przejawów życia Zmartwychwstałego: powstały i działają takie zakony
jak Albertyni, Ewangelische
Marten-Schwesterschaft, zakon Matki Teresy z Kalkuty, Tesae... Są to
jednak zgromadzenia 1 wspólnoty w ramach istniejących od dawna Kościołów.
Na zakończenie chciałbym opisać 17.
Narodziny Christengemeinschaft (Wspólnoty
Chrześcijan), interesującego,
choć niepozornego ruchu mającego na celu odnowę życia religijnego.
Zjawisko to powstało ok. roku 1920, jest interesujące i z tego powodu,
że możemy dokładnie obserwować moment rodzenia się, „punkt
wzrostu” (Growing Point jest tytułem ważnej publikacji jednego z założycieli
owego ruchu Alfreda Heidenreicha - o nim za chwilę). Grup
nazywających się „wspólnotami chrześcijan” czy też „chrześcijańskimi
wspólnotami” było i jest wiele. Nam chodzi tu o ruch czy też Kościół,
który związany jest z nazwiskami jego „założycieli”: Rittelmeyera,
Bocka, Becka, Meyera, Frielinga, Heidenreiha i jego żony Marty Heimeran...
no i Rudolfa Steinera. Nie jest możliwe adekwatne przedstawienie jakiegoś
żywego, oryginalnego ruchu religijnego komuś, kto nie brał udziału w
jego nabożeństwach. Przedstawienie pokrótce zasad teologii ruchu, który
„nie ma” z zasady dogmatów - prowadzić może jedynie do nieporozumień.
Opisuje się np. hierarchię duchowieństwa (kapłaństwo w CG jest
sakramentem) - wtedy rzuca się w oczy analogia z hierarchią katolicką.
Pisze się o siedmiu sakramentach, a więc „znów analogia z
katolicyzmem”. Kapłani CG mogą się żenić - „a więc analogia z
protestantyzmem”. Kobiety bywają kapłanami, „a więc analogia z
marietrityzmem”, itd. Czytelnik
zadaje sobie wtedy pytanie: po co taki twór, gdy mamy wspaniały gmach Kościoła
rzymskiego, sprawdzone od wieków Kościoły ewangelickie, Kościół
prawosławny w wielu jego odmianach? Powstają nieporozumienia, czy nawet
rozdrażnienia... Czy zatem warto pisać - a nie tylko informować o CG -
o Wspólnocie Chrześcijan? Bo to trochę tak, jak komuś opowiadać o
religijnej muzyce Indii, nie grając mu tych melodii, nie śpiewając mu
tych pieśni, nie zaprowadzając go do tamtych świątyń. Ale
można opowiedzieć o genezie CG, o tym cennym impulsie, tym bardziej
interesującym, że na jego przykładzie możemy dość dokładnie
obserwować zadziwiające, niepojęte działanie Syna Człowieczego-Zmartwychwstałego,
ten punkt wzrostu, creatio ex nihilo.
Trudno powiedzieć, kiedy i gdzie zaczął się „ruch odnowy chrześcijaństwa”.
Formalnie ukształtował się ok. 1920 roku. Podobnie jak nie można
powiedzieć, gdzie i kiedy zaczęto bić źródło dające wodę - zapewne
gdzieś wysoko w górach podziemne strumyki połączyły się i znalazły
ujście w wywierzysku. Można godzinami medytować nad .tą kryształową
przejrzystą wodą pulsującą tajemnym życiem. Jesteśmy
w Niemczech zaraz po I wojnie światowej, po klęsce Niemiec
Wilhelmowskich. Panuje głód, nędza, niewiarygodnych rozmiarów
hiperinflacja. Jak każda reformacja była i ta owocem miłości do
Zmartwychwstałego - Jego działaniem. Była jednocześnie cierpieniem i
niezadowoleniem z „obecnie panującego stanu rzeczy w Kościołach”,
jej źródła tkwiły w jakichś mniej lub bardziej artykułowanych wyobrażeniach
o tym, „czym chrześcijaństwo jest naprawdę”, i tego, że „istniejące
Kościoły nie spełniają tęsknot i potrzeb wielu ludzi”.
Zmartwychwstały szuka Sobie organów, które pozwalałyby Mu realizować
się w inny sposób. Poszukuje organów i lekarstw, które ożywiałyby i
leczyły Jego chorujące członki. Ruch taki nie powinien być negacją,
nie może najpierw niszczyć, by „po tym” budować. Powinien być jak
ów zakwas z opowieści ewangelicznej. Powinien być zatroskany, a jednak
radosny i pełen miłości. Musi być niesiony przez entuzjastów - tzn.
ludzi napełnionych Bogiem (grecka etymologia!). Ludzie ci muszą być
odważni, gotowi ponosić konsekwencje swych poczynań, swego poczęcia -
jakimi są: wyrzeczenia, często brak zrozumienia nawet wśród bliskich,
budzenie nieraz wrogości czy ekskomuniki, tzn. wykluczenia z
dotychczasowych wspólnot. Wymownym tego popisem jest historia wczesnego
chrześcijaństwa, początki polskiego chasydyzmu, powstawanie szeregu Kościołów
i sekt protestanckich, działalność manichejczyków, katarów, waldensów,
spirytuałów franciszkańskich i innych. W
przypadku, który nas teraz interesuje, organem tej „nowej reformacji”
byli Emil Bock i grupa studentów (na ogół teologii ewangelickiej)
uniwersytetów w Berlinie, Marburgu, Tybindze. Bock był uczniem wspaniałych
teologów Berlina: A. von Harnacka (wielkiego historyka dogmatów i Kościoła),
Adolfa Deissmanna (historyka wczesnego chrześcijaństwa), Ernsta
Troeltscha (twórcy socjologii religii). Był
laureatem konkursu na pracę z teologii, z wyróżnieniem uzyskał
doktorat z teologii. Imponował później, nie tylko swymi monumentalnymi
dziełami z historii ludzkości, Starego i Nowego Testamentu, również
wspaniałymi interpretacjami Ewangelii z oryginalnym ich tłumaczeniem na
niemiecki. Dane mi było w r. 1959 dłużej rozmawiać z tym człowiekiem
(mieszkałem wtedy dwa tygodnie w Seminarium CG) - na pół roku przed
jego śmiercią. Bock był wtedy głową CG, od r. 1938 następcą Fr.
Rittelmeyera. Wywarł na mnie niezatarte wrażenie! Jeszcze przed końcem
I wojny, zwolniony ze służby na froncie, został Emil Bock przydzielony
do pracy w cenzurze wojskowej. Zaskoczyła go wtedy wielka liczba przesyłek
i pism niejakiego Rudolfa Steinera. Młody inteligentny cenzor wojskowy
zaczął studiować owe pisma, które fascynowały go swym - zupełnie
nowym dla młodego teologa luterańskiego - spojrzeniem na „Impuls
Chrystusowy”. Nieco później dowiedział się o wykładach owego
Steinera w Berlinie i zaczął na nie uczęszczać. Nawiązał kontakt ze
Steinerem i zachęcił swych kolegów do studiowania pism Steinera. By
choć trochę móc zrozumieć fascynację tych młodych teologów
ewangelickich chrystologią steinerowską, trzeba zdać sobie sprawę z
sytuacji panującej w ówczesnej teologii protestanckiej. Był to czas
zwycięskiego pochodu „liberalnej teologii” reprezentowanej przez
takie nazwiska jak Albert Schweizer, A. v. Harnack, E. Troeltsch, A. v.
Deissmann. Ortodoksja
protestancka była bezsilna wobec tych wielkich badań natury
historycznej, filologicznej i socjologicznej; ich częstym efektem była
postawa zwątpienia i rezygnacji co do Istoty
Chrześcijaństwa (tytuł słynnego bestselleru Harnacka). Wprawdzie
jeszcze żyła imponująca etyka gmin ewangelickich, ale szerzył się już
ateizm mas robotniczych i inteligencji. Kościół ewangelicki w Niemczech
(E K D) był przeciw Kościołom państwowym, a próby oddzielenia go od
państwa pruskiego po I wojnie zakończyły się niepowodzeniem. W tym
kontekście bardzo wymowne były działania F. R. Rittelmeyera, wybitnego
teologa (szereg artykułów w słynnej encyklopedii luterańskiej R. G.
G.) i słynnego kaznodziei, późniejszej głowy CG, które spełzły na
niczym. W Niemczech panowały wtedy głód i nędza: jakże trudno
zrezygnować z materialnego, choć skromnego oparcia - pensji urzędnika
państwowego, pozycji społecznej i z ochrony przed „groźną potęgą
katolicyzmu”! Religijność protestancka coraz bardziej redukowała się
do etyki życia codziennego czy też pietystycznych kręgów biblijnych -
spraw niewątpliwie wielkich, lecz nie wystarczających młodym żywym
teologom. Kościół
rzymski nie mógł imponować naukowymi badaniami nad Biblią (wtedy
protestantyzm patrzył niemal z pogardą na nieporadne próby biblistów
katolickich, ograniczonych kościelną cenzurą). Sytuacja obecnie jest
nieporównanie lepsza! Ubóstwo
kultu protestanckiego było kolejnym powodem niedosytu i niezadowolenia.
Dlaczego więc po prostu nie konwertować na katolicyzm? Ale przecież
istniał słynny Index librorum
prohibitorum, na którym była niemal wychowana cała wybitna
literatura piękna, filozoficzna i teologiczna. Młodzi protestanci nie
chcieli rezygnować ze swojej wolności osobistej. Nie
należy przypuszczać, że ci „założyciele” CG to wyłącznie młodzi
„nie obciążeni” rodzinami studenci. Wśród pierwszej pięćdziesiątki
byli takie ludzie starty, znani i zasłużeni. Obok wspomnianego już
Rittelmeyera (mającego pięcioro dzieci) był jeszcze starszy od niego słynny
Rudolf von Koschutzki, znany rolnik i publicysta, którego młodzi entuzjaści
zwali „siwkiem” - i on miał żonę i dzieci. Był wśród nich także
wielki orientalista, profesor Uniwersytetu Berlińskiego, tybetanista
Hermann Bock (ten z kolei był zaprzysiężonym starym kawalerem). Trudno
wyobrazić sobie bardziej niejednorodną grupę ludzi, ale łączył ich
wspólny entuzjazm (Duch św.), na ich zebraniach panowała radość,
serdeczny śmiech. A entuzjazm i radość są zaraźliwe, promieniują,
udzielają się: przecież Zmartwychwstały chce mnożyć radość i wolność,
przecież jest radością i wolnością. Ludzie nie są źli, są tylko często
osamotnieni i smutni, dlatego garną się do tych, przez których przepływa
wdzięczność, radość, do tych, którzy cieszą się, że spotykają człowieka,
nie mogą mu pomóc i „nakarmić, przygarnąć, ubrać...” Gdy jest mi
smutno, sięgam do wspomnień pierwszych kapłanów CG (np. Growing
Point Alfreda Heidenreicha; założyciela gminy we Frankfurcie n. M. i
od 1929 roku „misjonarza” Anglii) i jestem od razu pocieszony. Przecież
ci ludzie tworzyli dosłownie z niczego (creatio
ex nihilo), głodowali, mieszkali kątem, ale spotykali ludzi życzliwych,
pomocnych - ile razy pomógł im „przypadek”, nie planowane spotkania!
Jakże inny obraz przedstawia obecnie centrala CG w Stuttgarcie: duży kościół,
pięknie pomyślane seminarium dla przyszłych kapłanów, świetne
wydawnictwo (Urachhaus), świetna organizacja - „a jednak mi żal...”
Może jednak jestem zbyt romantyczny: przecież kiełek jest inny niż
dojrzała roślina, dziecko niż dorosły człowiek. Zakończę
tu refleksje nad narodzinami i rozwojem CG opisem kilku bardzo osobistych
przeżyć. Przed
25 laty byłem przez miesiąc profesorem gościnnym słynnego wydziału
matematycznego Sorbony. W wolnych chwilach odwiedzałem wybitnych teologów
ewangelickich i innych wielkich ludzi. W niedzielę Zielonych Świątek
pojechałem na nabożeństwo CG, które odbywało się w niedużym domu
stojącym wśród pól. Uroczystość
jeszcze się nie zaczęła, gromadka około 30-50 ludzi stała przed
kaplicą przerobioną z dużego garażu. Stałem zagubiony (moja
francuszczyzna jest bardzo kiepska). Podeszła do mnie 5-letnia
dziewczynka, podniosła z ziemi kamyk i podarowała mi go - poczułem się
od razu zaakceptowany. Za chwilę podeszła do mnie jakaś pani, nieco
starsza ode mnie, zwróciła się do mnie po francusku, ale zaraz przeszliśmy
na język niemiecki. Jak się później okazało, była to żydowska
emigrantka z Pragi, która po wieloletnim pobycie w USA zapuściła
korzenie w Paryżu. Odgrywała wtedy ważną rolę w paryskiej CG i
Towarzystwie Antropozoficznym. Odwiedzałem ją później kilkakrotnie.
Ale wróćmy do owych Zielonych Świątek. Ludzie przynieśli ze sobą
prowiant, bo radosna ta uroczystość, to święto trwało cały dzień:
nabożeństwo, odczyty, wspólne posiłki. Dumą było dwóch młodych kapłanów
Algierczyków, a więc dwujęzycznych, świetnych ludzi. Obaj mieli liczne
rodziny. Panowała radość, śmiech, przyjaźń. A przecież było niemal
biednie, a Francuzi nie są przecież wylewni. Inne
spotkanie: rok temu byliśmy na niedużej, organizowanej przez Holendrów
i Niemców konferencji w Pradze. Wieczorami i w wolnych chwilach
korzystaliśmy z okazji, by poznać legendarnego kapłana CG w Pradze,
Jozefa Adamca. Ten 86-letni mały staruszek jest dla mnie ucieleśnieniem
idei kapłaństwa. Czterokrotnie zakładał gminę w Pradze: zakazaną
przez gestapo, a po wojnie przez komunistów. W maleńkiej kuchni 1,5 x 2
metry spędziliśmy niezapomniane godziny. Staruszek cieszył się nami, a
my byliśmy szczęśliwi, że możemy być opromienieni jego dobrocią i mądrością.
W niedzielę uciekliśmy z obrad konferencji, by móc wziąć udział w Menschenweihehandlung,
celebrowanej przez naszego przyjaciela. Gmina w Pradze liczy około 200
dusz. Odnajmuje od 12 lat mieszkanie na I piętrze przekształcone na
kaplicę. Panowały przed rozpoczęciem nabożeństwa gwar, radość, śmiech:
przygotowywano mającą się odbyć po nabożeństwie agape
- wspólny posiłek. Kontrastem było olbrzymie skupienie tych ludzi w
czasie godzinnej Weihehandlung.
Celebrował maleńki stary Adamec, kazanie wygłaszał po czesku rosły
Niemiec, mający być następcą Adamca. Niełatwo mu będzie po odejściu
tak wybitnego kapłana! W
pierwszej części artykułu Krzysztofa Maurina „Tradycja i
Zmartwychwstanie” wkradł się błąd, za który redakcja przeprasza
Autora i czytelników. Pominięto imię wybitnego filozofa historii
Theodora Lessinga, zamordowanego przez hitlerowców w Marienbadzie 31
sierpnia 1933 roku. |
||