Oto druga część rozprawy prof. dr. Krzysztofa Maurina, wybitnego polskiego matematyka i filozofa. Jej pierwszą część zamieściliśmy w 1 numerze Gnosis.

Tradycja i Zmartwychwstanie
Część II: Śmierć i Zmartwychwstanie

Krzysztof Maurin

W części pierwszej mówiliśmy pozornie „tylko” o Tradycji nie mówiąc „nic” o zmartwychwstaniu, ale przecież Tradycja jest ciągiem zmartwychwstań.

Średniowieczna hebrajska

 

11. Księga Adama

 

Sefer Raziel (Księga anioła Raziela) opowiada, jak po wygnaniu z raju zrozpaczony Adam modlił się gorąco przez trzy dni i trzy noce:

 

„I wydarzyło się po tym, jak Adam błagał przez trzy dni, że przybył do niego anioł Raziel, ten sam, który siedział nad rzeką, która wypływa z ogrodu Edenu, i pojawił się Adamowi. Trzymał w ręku Księgę i rzekł tak do Adama: »Adamie! dlaczegóż jesteś tak zagubiony? Dlaczego troskasz się i smucisz? Od tego dnia, gdy przystąpiłeś do modlitwy i błagań, prośby Twe zostały wysłuchane, i przybyłem, by wlać w ciebie słowa czystości i mądrości. Chcę ciebie uczynić mądrym przez słowa tej oto świętej Księgi; z niej dowiesz się, co będzie ciebie spotykać aż do swej śmierci. Także każde z swych dzieci, które nastąpią po tobie - aż do ostatniego pokolenia - które będąc czystego ciała i łagodnego serca, posługując się tą świętą Księgą, będą wiedziały (tak jak i ty), co będzie się dziać miesiąc za miesiącem, a co między dniem i nocą...« [Teraz szczegółowo wymienione są te wszystkie wydarzenia, które „zapisane” są w Księdze V, przyp. K.M.]. »A teraz ty, Adamie - rzekł anioł Raziel - przystąp bliżej do mnie i pochyl swe serce, to obwieszczę ci istotę tej Księgi i co jest jej świętością!«.

I anioł Raziel otworzył Księgę, i czytał z niej przed uszami Adama. I zdarzyło się, gdy Adam usłyszał święte słowa Księgi z ust anioła Raziela, padł wstrząśnięty na swe oblicze. Wtedy rzekł anioł do niego: »Adamie, powstań, pokrzep się otuchą, nie miej lęku ni strachu, lecz weź Księgę z mej ręki i strzeż jej dobrze, bowiem z niej będziesz czerpał mądrość i wiedzę, i wolno ci ją głosić każdemu, kto jest godny, by stała się jego udziałem - częścią«.

I w owej godzinie, gdy Adam otrzymał Księgę, zapłonął ogień na brzegu rzeki [płynącej z Edenu, przyp. K.M.], a anioł wzbił się do Nieba w płomieniach. Wtedy pojął Adam, że ów posłaniec był aniołem Boga i że Księga zesłana mu została przez Świętego Króla. I zachował ją w świętości i czystości.

Cztery pokolenia po Adamie powstał Henoch, syn Jareda, którego pochwyciła bojaźń Boga i wiódł on życie czyste. Obmywał się wodą żywą i uświęcał się nią, wznosząc błagania do Stwórcy. I we śnie objawiono mu miejsce, w którym leżała ukryta Księga Adama, i zwiastowano mu, w jaki sposób ma się z nią obchodzić. Powiedziane mu było także, jaka jest istota Księgi i czystość jej świętości. Wtedy, wczesnym rankiem udał się Henoch do owej jaskini i pozostał w niej aż do południa, bacząc, by ludzie okoliczni niczego nie zauważyli [podkr. K.M.]. Błagał, modlił się do Pana: niech pochwalone będzie Imię Jego i wzniósł się w czystości, i pochwycił święte Imię Boga. W tej godzinie, gdy stał mu się jasny sens Księgi, wzeszło światło na wszystkie ścieżki jego; kierował się we wszystkim tak, że stał się równy najwyższym aniołom [dostąpił godności Metatrona, powiada Kabała, przyp. K.M.]. I odszedł od mieszkańców Ziemi, i nie był już widziany - bo Pan wziął go do Siebie... A Henoch czcił Księgę całą swą istotą i siłą, i pojął całą mądrość bardziej niż Adam, pierwszy człowiek [Adam ha riszon, przyp. K.M.]. Przewidział także, że pokolenia, które nastąpią po nich, nie będą miały siły nosić Księgi, bowiem była ona potężna i pełna chwały Bożej. A więc ukrył ją i była ukryta, aż przyszedł (powstał, narodził się) Noah, syn Lamecha, sprawdzony i bez winy w swym pokoleniu.”

 

Wyraźnie widać, że Księga Adama jest wielkim symbolem Tradycji-prawiedzy ludzkości. W mythosie Sefer Raziel mówi się wyraźnie o śmierci ezoterycznej Tradycji i o jej zmartwychwstaniach w wielkich przywódcach ludzkości; Księga wymienia trzy wielkie postaci: Adama, Henocha i Noego. Moglibyśmy zapytać: czy od „tamtych czasów” Tradycja ta wymarła, nie żyje? Ale z Kabały wiemy o późniejszych wtajemniczonych: o Szemie, Mojżeszu. Z innych źródeł słyszymy o Zaratustrze, Hermesie, Manim - Therebinthosie Skytianosie, o Chrystianie Resenkreutzu i w końcu w naszym stuleciu o Rudolfie Steinerze. Prawiedza-Tradycja umiera i zmartwychwstaje w nowej postaci. Podobnie Theo-sophia, kosmo-sophia, Anthropo-sophia umiera, by zmartwychwstać w przekształconej postaci. Można to wydarzenie, ten proces widzieć, uważać za Życie, Śmierć i Zmartwychwstanie  Syna Człowieczego. I dlatego możemy za motto przyjąć: W świecie jest pogrzebany Bóg, który pragnie zmartwychwstać w miłości, w każdym szlachetnym czynie.

 

12. Tradycja a spokój wewnętrzny

 

Spokój wewnętrzny jest znakiem harmonii, powiązania z wielką całością, z Bogiem - jest głęboką świadomością bezpiecznego spowicia (niem. Greborgenheit) - Budda Amida w Buddyzmie-Dżodo.

Artysta umiera w swe dzieło - w wiersz, w dzieło muzyczne, obraz, w matematyczną teorię - i chciałby zmartwychwstać, i rzeczywiście zmartwychwstaje w sercach tych, którzy pozwalają jego dziełu w nich działać, pozwalają się przez nie zapładniać i (jak w matematyce) dalej je rozwijać, pozwalać mu dalej, pełniej żyć. Dlatego jest słusznie, gdy w obliczu pewnego dzieła (wewnętrznie) wołamy: „To jest van Gogh, to jest Bach!”. Było pięknym obyczajem w tradycji żydowskiej - Kabale, nazywać kabalistę wg jego głównego dzieła, np. najwybitniejszego ucznia Ishaka Lurii (który niemal sam nic nie pisał) Chaima Vitala (1543-1620) zwano wedle jego dzieła życia Etz Chaim tzn. Drzewo Życia (zlatynizowane Vitae).

Ale najpotężniejsze dzieło Wielka ofiara, która się stale dzieje (creatio continua), o którym opowiada najwspanialszy hinduski mythos to  tworzenie świata  przez Puruszę-Pradżapatiego: „On wydycha swą istotę - i to tchnienie staje się całą rzeczywistością: bogami, aniołami, ludźmi, zwierzętami, roślinami, minerałami. Teraz leży On wyczerpany, słaby i (niemal) martwy i zostaje »po tym« obudzony do życia wskrzeszany przez ludzi, bogów: »Purusza zmartwychwstaje w ludzkich sercach«. Bardzo bliski jest temu gnostycki mythos Kabały Lurii...

W każdej  prawdziwej miłości  umiera miłujący w ukochaną istotę i otrzymuje na powrót swą  przemienioną  istotę: odbywa się jego zmartwychwstanie (należy wystrzegać się mylenia zakochania się, tzn. odzwierciedlania, odbicia się w drugim, z prawdziwą miłością - choć często zakochanie może prowadzić do prawdziwej miłości). Każda prawdziwa twórczość jest czynieniem miłości. Tworzenie świata dzieje się stałe, jest creatio continua, a nie jakimś demiurgicznym czynem, który stał się w zamierzchłej przeszłości, nie jest żadnym mechanicznym, fizykalnym prawem wprawionym w ruch przez Kosmicznego inżyniera, a teraz (później) biegnącym według niezmiennych praw fizyki - „samo przez się”. Jest Antropo-genezą, życiem Anthroposa-Człowieka Kosmicznego Adama-Kadmona, Anthroposa, Syna Człowieczego. O tym może mówić jedynie poeta, a wielkie mythosy są wspaniałymi dziełami poezji. Przytoczymy dlatego „wiersz” wielkiego, ale niestety zapomnianego filozofa Leopolda Zieglera (1881-1958) z roku 1944 pt. Menschwerdung A und W (Wcielenie - Anthropogeneza alfa i omega).

Początek tego wiersza w mym nieporadnym tłumaczeniu brzmi następująco:

 

Wcielenie się stało,

Wcielenie się dzieje.

Wcielenie się stało,

Wcielenie się dzieje.

Od aionu do aionu

Anty-Człowieka nie widząc

Wcielenia A i W,

Amen i Tak, wszechrzeczy,

Ich miara, i koniec ich,

Ich pośrednik i środek,

Klucz Świata w żłobie,

Stwórca Świata, Zbawca Świata,

Bóg ponad wszystkie bogi,

Pan ponad aiony,

Ten, co pokonał demony,

Pierwszy i ostatni,

W pierwszym już ostatni,

Ostatni przed Pierwszym,

Bowiem powiada Pan:

Jam jest!...

  

 

13. Śmierć i Zmartwychwstanie

Języka i Narodu

 

Anthropos-Chrystus jest zawsze jednak zwalczany przez Anty-Chrysta: gdziekolwiek zaczyna się dziać C u d , N o w e , twórcze, od razu pojawiają się moce destrukcji, moce ahrymaniczne, anty-chrystusowe, demony. I one mają swe hierarchie, czarną magię, kulty. Także i one potrzebują pokarmu i mieszkania. Zło, zły, wywiera fascynację, która objawia się często rozpaczą, poczuciem bezsensu i widzi się wtedy j e d y n i e niesamowitą, przepotężną moc niszczycielską, „księcia świata tego” - widzi się (jedynie) wyniszczenie, wymordowanie tysięcy gatunków zwierząt i roślin, widzi się śmierć narodów, szczepów i kultur. Wszystko to dzieje się także w sercu człowieka, w ludzkości. Widzi się w ludzkości rakowaty nowotwór na ciele Przyrody, Matki Ziemi. Wszystko to jest prawdą tragiczną i pod tym względem nasza bystrość i paraliżująca fascynacja Ahrymanem i jego zastępami podobna jest do rozpaczy pewnych sekt gnostyckich starożytności około Narodzin Chrystusa. Wielki Zaratusztra uczy nas szukać Anty-Christosa (Ahrymana) nie tylko na zewnątrz, lecz przede wszystkim w naszych sercach i umysłach, ponieważ właśnie tutaj dzieje się wieczna walka między światłem a ciemnościami. Źli nie są „oni”, „inni”, „drudzy”! Powstaje w nas pełne lęku pytanie: Co dzieje się ze świetlaną energią Niebios, gdy jakiś gatunek zwierząt zostaje wytępiony? Czyż jest on nieodwracalnie stracony? Takie egzystencjalne, bolesne pytania nie mogą i nie wolno, by były rozważane z estetyzującej, dystansującej się postawy. Jedyną przekonującą, prawdziwą theodyceą jest (pomocne) działanie w powiązaniu z budującymi, twórczymi, świętymi siłami chrystusowymi. Dobro jest ciche, nie rzucające się w oczy, niepozorne, cierpliwe, uważne. Stworzenie, także rodzaj ludzki, żyje dzięki cudowi, łasce, przebaczeniu. Cud, łaska działa i dzieje się stale, także i teraz: Zmartwychwstanie się stało, Zmartwychwstanie się dzieje!

Milan Kundera opisuje w swej pierwszej wielkiej powieści Żart, Śmierć i Zmartwychwstanie narodu czeskiego i czeskiego języka-mowy. W XVII i XVIII stuleciu mówili po czesku tylko analfabeci, wykształcona warstwa ludności Czech i Moraw mówiła (tylko) po niemiecku! Śmierć narodu czeskiego odbywała się, działa się cicho i - jak się wydawało, nie dając się zahamować - nieodwracalnie. Jedynym źródłem, z którego biło jeszcze życie narodu, była ludowa pieśń morawska. Ta cudowna istota utrzymywała przy życiu umierający Naród aż do jego Odrodzenia, do jego zmartwychwstania w wieku XIX. W naszym stuleciu obdarowała nas mowa (język) czeski wspaniałymi dziełami literatury: od Karola Ćapka do Milana Kundery.

Powróćmy raz jeszcze do śmierci i zmartwychwstania wielkiego symbolu, jakim jest Księga Adama - wzbogaceni powyższymi doświadczeniami i tekstami. Ta piękna legenda, ten mythos stara się przybliżyć nam żywą tradycję w

 

14. Symbolu Księgi

 

Owa Księga jest ukryta w jaskini, do której tylko ten ma dostęp, kto się modli, kto głęboko cierpi nad rozpadem, wyszydzeniem, śmiercią Tradycji. Ta Księga Adama to mądrość Człowieka, całej ludzkości, prawdziwa Anthropo-Sophia. Miejmy odwagę rzec, to Syn Człowieczy (gnostycki Anthropos), który w ukryciu od praczasów, a także i  t e r a z  działa i żyje w sercach ludzkich, tzn., który chciałby zmartwychwstać w sercach ludzi i w nich zmartwychwstaje. Tu jest prawdziwa żywa Mądrość-Sophia, która jest jednocześnie wiarą i mądrością: Pistis i Sophia. Ta żywa prawda chce i musi być czyniona (Ew. Jana). Ale owa Księga, wiedza, poznanie, prawdziwa gnosis (por. Listy św. Pawła, Apokalipsa) nie jest żadną drukowaną książką, którą można by przechować i znaleźć w jakiejś bibliotece. Zmartwychwstaje w ciągle nowej, przemienionej postaci, bo jest stale pisana „na nowo” przez „miłość, przez każdy szlachetny czyn” - to właśnie jest cud! Wyraża się to w „innym” symbolu Księgi, w Symbolu piątej Ewangelii - Evangelium Eternum.

Symbol Ewangelii wieczystej znajdujemy po raz pierwszy w czternastym rozdziale Apokalipsy (Ap 14,6): „drugi anioł przynosi ową ewangelię wieczystą”. Żyje on odtąd w opowiadaniach o Piątej Ewangelii, o poszukiwaniu jej i szerzeniu, o prześladowaniach jej wyznawców przez chrześcijańskich „faryzeuszy i uczonych w piśmie”. Symbol ten nabrał znaczenia od czasu działalności kalabryjskiego opata Joachima z Fiore (zm. 1202) i ówczesnych naukowocharyzmatycznych prób powrotu do „wczesnochrześcijańskiego ubóstwa”: waldensów, spirytuałów franciszkańskich, katarów i wielu innych. Dzieje tych ruchów są jedną z najbardziej przejmujących tragicznych kart historii Kościoła. Poetycki opis losów owej Piątej Ewangelii przekazał nam wybitny włoski pisarz Mario Pamilo (ur. 1921) w niezwykłej powieści Il Quinto Euagelio. Lektura to wielce przejmująca, dająca wiele do myślenia i nasuwająca melancholijne refleksje, ale nie jest (w każdym razie dla K.M.) przygnębiająca. Jako skromną próbkę owego dzieła M. Pamilo przytoczę „prawdziwą” czy też „zmyśloną” przez autora Modlitwę do Ukrzyżowanego - anonimowego Flamandczyka z XV wieku.

 

Chrystus nie ma już rąk,

ma tylko nasze ręce,

by uczynić dzieła swoje.

 

Chrystus nie ma już nóg,

ma tylko nasze nogi,

by iść dzisiaj ku ludziom.

 

Chrystus nie ma już głosu,

ma tylko nasz głos,

by mówić dzisiaj o sobie.

 

Chrystus nie ma już sił,

ma tylko siły nasze,

by prowadzić ludzi do siebie.

 

Chrystus nie ma już Ewangelii,

które oni by jeszcze czytali.

Lecz to, co mówimy i czynimy,

jest Ewangelią, która się właśnie pisze.

 

Jak mi się wydaje, nieuniknioną konkluzją rozważań niniejszego rozdziału jest stwierdzenie, że Piąta Ewangelia czy też Ewangelia Wieczysta to życie Zmartwychwstałego, to śmierć i zmartwychwstanie Syna Człowieczego, w sercach ludzi, nie tylko chrześcijan, także wyznawców innych religii, a nawet tzw. ateistów.

 

15. Zmartwychwstały

(i Zmartwychwstanie) jako pole sił

 

Wybitny lekarz, psychiatra, psycholog okresu międzywojennego R. G. Heyer, autor wielu pięknych książek (np. Vom Kraftfeld der Seele), zdawał sobie jasno sprawę z tego, że współczesna (mu) psychologia i antropologia cierpi na brak odpowiedniego języka. Jego fascynującym odkryciem było, że pojęcia wypracowane przez współczesną fizykę (teoria kwantów i teoria pola) mogą niezwykle wzbogacić język, a co za tym idzie, pogłębić rozumienie człowieka - jego istoty, a także np. fundamentalnej koncepcji C.G. Junga, jego archetypów. Idea Heyera była podjęta i rozwijana przez wielu badaczy, m.in. przez najsubtelniejszego i samodzielnego (niestety, wcześnie zmarłego) ucznia, Junga Ericha Neumanna. Jak wiemy, idea pola w fizyce narodziła się u Faradaya, stając się najbardziej chyba płodną ideą fizyki, dającą olbrzymie impulsy także i matematyce. Richard Gustaw Heyer twierdził, że  m i ł o ś ć  (dwojga ludzi) należy traktować nie jak „osiągnięcie” czy też działanie jednego z kochających, a raczej jak pole sił, pole działania o olbrzymiej energii, w którego obszar działania dostają się, „popadają” ludzie, których nazywamy kochającymi się, w których i poprzez których działa owo „pole miłości” i które oni także współkształtują. (Jak dobrze wiemy z fizyki, „ciało próbne” zmienia pole - np. pole magnetyzmu w którym zostało umieszczone. )

Pierwszy List św. Jana przypomina nam i wzywa nas: „Chrystus-Bóg jest Miłością i kto trwa w Miłości, ten trwa i jest (pozostaje) w Bogu, a Bóg w nim”. Przez tegoż Jana mówi w IV Ewangelii Miłość-Chrystus: „pozostawajcie we mnie, a Ja w was”. Chrystus Zmartwychwstały jest zatem potężnym polem sił, a siły wrażliwe na to pole sił, „ciała próbne” - ludzie i grupy ludzkie nazywają się (u św. Pawła i w Apokalipsie) „świętymi”. Przestrzeń; działanie, przestrzeń reprezentacji, tzn. ciało owego pola sił, nazywa się  K o ś c i o ł e m-Ecclesia, tzn. są to ludzie, którzy zostali  w y w o ł a n i  i obudzeni ze swego duchowego snu braku miłości. W nich działa i urzeczywistnia się owo pole Chrystusowe, tzn. Chrystus działa dalej - inkarnuje się. Zmartwychwstanie dzieje się stale „od nowa”, dzieje się tu i teraz (incarnatio continua), ale niestety nie zawsze dzieje się w nas: miłość w nas („nasza miłość”) słabnie, obumiera i dzieje się z nami jakże często to, co w tak przejmujący sposób opisuje wiersz wielkiego szwajcarskiego poety C.F. Meyera pt. Tote Liebe (Martwa

miłość). Miłość, którą tak często zaniedbujemy, z której się naigrawamy, którą mordujemy, krzyżujemy, przeważnie nieświadomie, „mimowolnie”, tępo i głupio.

W tym niezwykłym wierszu misternie przeplatają się obrazy Łukaszowej

 

16. Drogi do Emmaus

 

z przeżyciem dwojga niegdyś kochających się ludzi idących obok siebie - a między nimi szła „martwa miłość”. Przytoczę tylko początek wiersza.

 

Entgegen wandeln wir                   Idziemy ku wsi

Dera Dorf im Sonnenkuss             W zachodzącym słońcu,

Fest wir das Jüngerpaar                Niemal jak owa para

Nach Emmaus,                             Uczniów do Emmaus.

Dazwischen leise                          Między nimi kroczył

Redend schritt                              Mistrz, za którym szli,

Der Meister, den wir folgten         Który wycierpiaf śmierć.

Und der den Tod erlitt.                 I tak wędruje wśród nas

So wandelt zwischen uns              W świetle wieczora

Im Abendlicht                               Nasza martwa miłość,

Unsere tote Liebe,                        I szepcze cicho...

Die leise spricht...

 

Przypomnijmy sobie możliwie żywo ową sytuację, ponieważ „Emmaus” dzieje się ciągle na nowo, bowiem może i nam się wydarza, a może się jeszcze wydarzy. Ponieważ Zmartwychwstanie dzieje się „najpierw” w naszych sercach, w sercach ludzi, by „później” móc się narodzić w innych istotach: ludziach, zwierzętach, roślinach - w całej przyrodzie.

Oto idą dwaj przyjaciele Jezusa, zrozpaczeni, przybici, bez nadziei. Ich cała - powiedzmy wyraźnie - fałszywa, żydowska mesjanistyczna wiara została zniweczona, rozbita. Jezus nie był owym mesjaszowym Królem, który miał przywrócić Królestwo Dawida, przeganiając goim - Rzymian. Jakże często była owa nadzieja i wiara zawodna i ciągle na nowo ożywała! Ważne rozważania na temat dwóch Mesjaszy: Mesziah ben David (zwycięski „syn Dawida”) i Mesziah ben Joseph (cierpiący, doznający klęski „syn Józefa”), zawdzięczamy największemu historykowi mistyki żydowskiej G. Scholemowi (komplementarne medytacje znajdują się w dziełach Friedricha Weinreba, głównie w jego monumentalnej Buch Jonats).

Oto dołącza się do nich ów Trzeci.

Chcielibyśmy tu za H. von Lehndorffem podkreślić najważniejszy, być może, moment „drogi do Emmaus”. Tych trzech ludzi dochodzi do osady Emmaus, celu wędrówki pary przyjaciół Jezusa i zatrzymują się, a ów Trzeci czyni gest, jakby chciał iść dalej, ale tych dwóch prosi Go: „Pozostań z nami”, i wtedy dzieje się zmartwychwstanie. Te wątpiące, zalęknione, zagubione, zrozpaczone stworzenia stają się odważnymi bojownikami Zmartwychwstałego, nowymi ludźmi - chrześcijanami. I zmarły mój Przyjaciel, wielki chrześcijanin, chirurg Hans von Lehndorff, powiada w swym krótkim kazaniu Droga do Emmaus - co następuje: „Taki moment przychodzi kiedyś w życiu każdego człowieka, jeśli pozwala towarzyszyć sobie Chrystusowi na swej drodze. Raz kiedyś przychodzi chwila, gdy Syn Człowieczy przystaje, zatrzymuje się i pozostawia nam decyzję, czy go poprosimy, by pozostał z nami, czy też będziemy chcieli iść sami - bez niego. Kto przeżył ten moment i zdecydował się na pozostanie (z Chrystusem), ten wspomina tę chwilę z nieskończoną wdzięcznością. Widzi Jezusa stojącego przed sobą, który z bijącym sercem czeka na naszą decyzję... Czy będzie ci trudno, gdy odejdę? Czy jesteś już tak głęboko poruszony, że gotów jesteś wziąć na siebie niewygody i przykrości, by mnie przy sobie zatrzymać?... Bo nadszedł moment (kajros, przyp. K.M.), gdy nie mogę już być tobie cichym, nie obowiązującym towarzyszem drogi...” I teraz Lehndorff powiada dalsze, jakże ważkie słowa: „Kiedyś nadejdzie chwila, gdy zostaniesz zapytany, czy chcesz iść tą jedyną drogą do Życia lub czy nie chcesz zamykać sobie innych dróg? Gdy zdecydujesz się na to drugie, które jest przecież wygodniejsze, wtedy być może Jezus nigdy ciebie nie spotka”.

Wiemy, że każdy kolejny „grzech zaniedbania” otępia człowieka i zamyka go na spotkanie ze Zmartwychwstałym. Trudno nie pomyśleć o najbardziej chyba przejmującej scenie z Ewangelii Mateusza (Mat 25, 31-45) scenie Sądu Ostatecznego dokonywanego przez Syna Człowieczego. Przejmuje nas ten obraz, bo przecież nas dotyczy: Syna Człowieczego nie można znaleźć w zaświatach, nie jest on groźnym „panem świata sądzącym z zewnątrz”. Wstrząsające jest zdziwienie i tych (sprawiedliwych) po prawicy, i nie mniejsze tych po lewicy, którzy pytają: „kiedyśmy Ciebie nakarmili, napoili, ubrali, przygarnęli; kiedyśmy Ciebie nie nakarmili, nie napoili, nie ubrali, nie przygarnęli?” I zarówno do jednych jak i do drugich padają te same słowa: „Co uczyniliście najmniejszemu z mych braci, mnieście uczynili” - odpowiednio: „mnieście nie uczynili”. Widzimy tu dobitnie, że nie ma podziału na wierzących i niewierzących, na Greków i Żydów, buddystów i muzułmanów: kryterium spotkania Syna Człowieczego jest jasne, niemal okrutne w swej szczerości i wyrazistości! Syn Człowieczy, Zmartwychwstały, spotyka nas na bardzo wiele sposobów w różnych sytuacjach i nie muszą to być ludzie: Zmartwychwstały łączy się w sercach naszych z każdym stworzeniem i czeka „z bijącym sercem” na naszą decyzję - czy pozwolimy mu w nas zamieszkać, czy przygarniemy Go?

Widzimy: Tradycja jest przekazem, podawaniem dalej podarku łaski, przekazywaniem, podarowaniem dalej Syna Człowieczego, która jak potężna - ale przecież delikatna - fala płynie poprzez ludzkość, poprzez nas. Każda cząstka ośrodka drgającego (np. woda) może stać się źródłem nowej małej fali („fali elementarnej”), która otrzymaną energię przekazuje dalej („zasada Huygensa”), tak jest z duchem człowieczeństwa, duchem ludzkości - Synem Człowieczym. A ta świadomość, że jest się ową cząstką drgającą, organem ożywianego przez łaskę organizmu nazywa się Wdzięcznością. Człowiek wdzięczny wie, że wszystko zawdzięcza, że żyje łaską i dzięki

przebaczeniu i ten przenikający go strumień-rzeka wdzięczności napełnia go głęboką radością. Chciałby tę radość przekazywać, podawać dalej, nie hamować, nie zatykać... Niewdzięcznik natomiast żyje złudą, że wszelkie dobro, co go w życiu spotyka, zawdzięcza sam sobie, swej zapobiegliwości, zręczności, sprytowi: jest po prostu niewdzięczny. Bogaty strumień łaski zostaje przez niego zatrzymany, zagrodzony, zatkany: nie jest podawany dalej, często spiętrza się, staje się niebezpieczny i może przynieść zgubę. Nic dziwnego, że niewdzięcznik staje się niezadowolony, zgorzkniały i smutny. Dlatego Stanisław Brzozowski w niezwykłym i „obcym” dla całego dzieła (Płomienie) rozdziale nazywa Ahrymana „duchem nieskończenie smutnym”!

Wiek nasz, na pozór tak zmaterializowany i zabiegany, nie jest pozbawiony przejawów życia Zmartwychwstałego: powstały i działają takie zakony jak Albertyni, Ewangelische Marten-Schwesterschaft, zakon Matki Teresy z Kalkuty, Tesae... Są to jednak zgromadzenia 1 wspólnoty w ramach istniejących od dawna Kościołów. Na zakończenie chciałbym opisać

 

17. Narodziny Christengemeinschaft

(Wspólnoty Chrześcijan),

 

interesującego, choć niepozornego ruchu mającego na celu odnowę życia religijnego. Zjawisko to powstało ok. roku 1920, jest interesujące i z tego powodu, że możemy dokładnie obserwować moment rodzenia się, „punkt wzrostu” (Growing Point jest tytułem ważnej publikacji jednego z założycieli owego ruchu Alfreda Heidenreicha - o nim za chwilę).

Grup nazywających się „wspólnotami chrześcijan” czy też „chrześcijańskimi wspólnotami” było i jest wiele. Nam chodzi tu o ruch czy też Kościół, który związany jest z nazwiskami jego „założycieli”: Rittelmeyera, Bocka, Becka, Meyera, Frielinga, Heidenreiha i jego żony Marty Heimeran... no i Rudolfa Steinera. Nie jest możliwe adekwatne przedstawienie jakiegoś żywego, oryginalnego ruchu religijnego komuś, kto nie brał udziału w jego nabożeństwach. Przedstawienie pokrótce zasad teologii ruchu, który „nie ma” z zasady dogmatów - prowadzić może jedynie do nieporozumień. Opisuje się np. hierarchię duchowieństwa (kapłaństwo w CG jest sakramentem) - wtedy rzuca się w oczy analogia z hierarchią katolicką. Pisze się o siedmiu sakramentach, a więc „znów analogia z katolicyzmem”. Kapłani CG mogą się żenić - „a więc analogia z protestantyzmem”. Kobiety bywają kapłanami, „a więc analogia z marietrityzmem”, itd.

Czytelnik zadaje sobie wtedy pytanie: po co taki twór, gdy mamy wspaniały gmach Kościoła rzymskiego, sprawdzone od wieków Kościoły ewangelickie, Kościół prawosławny w wielu jego odmianach? Powstają nieporozumienia, czy nawet rozdrażnienia... Czy zatem warto pisać - a nie tylko informować o CG - o Wspólnocie Chrześcijan? Bo to trochę tak, jak komuś opowiadać o religijnej muzyce Indii, nie grając mu tych melodii, nie śpiewając mu tych pieśni, nie zaprowadzając go do tamtych świątyń.

Ale można opowiedzieć o genezie CG, o tym cennym impulsie, tym bardziej interesującym, że na jego przykładzie możemy dość dokładnie obserwować zadziwiające, niepojęte działanie Syna Człowieczego-Zmartwychwstałego, ten punkt wzrostu, creatio ex nihilo. Trudno powiedzieć, kiedy i gdzie zaczął się „ruch odnowy chrześcijaństwa”. Formalnie ukształtował się ok. 1920 roku. Podobnie jak nie można powiedzieć, gdzie i kiedy zaczęto bić źródło dające wodę - zapewne gdzieś wysoko w górach podziemne strumyki połączyły się i znalazły ujście w wywierzysku. Można godzinami medytować nad .tą kryształową przejrzystą wodą pulsującą tajemnym życiem.

Jesteśmy w Niemczech zaraz po I wojnie światowej, po klęsce Niemiec Wilhelmowskich. Panuje głód, nędza, niewiarygodnych rozmiarów hiperinflacja. Jak każda reformacja była i ta owocem miłości do Zmartwychwstałego - Jego działaniem. Była jednocześnie cierpieniem i niezadowoleniem z „obecnie panującego stanu rzeczy w Kościołach”, jej źródła tkwiły w jakichś mniej lub bardziej artykułowanych wyobrażeniach o tym, „czym chrześcijaństwo jest naprawdę”, i tego, że „istniejące Kościoły nie spełniają tęsknot i potrzeb wielu ludzi”. Zmartwychwstały szuka Sobie organów, które pozwalałyby Mu realizować się w inny sposób. Poszukuje organów i lekarstw, które ożywiałyby i leczyły Jego chorujące członki. Ruch taki nie powinien być negacją, nie może najpierw niszczyć, by „po tym” budować. Powinien być jak ów zakwas z opowieści ewangelicznej. Powinien być zatroskany, a jednak radosny i pełen miłości. Musi być niesiony przez entuzjastów - tzn. ludzi napełnionych Bogiem (grecka etymologia!). Ludzie ci muszą być odważni, gotowi ponosić konsekwencje swych poczynań, swego poczęcia - jakimi są: wyrzeczenia, często brak zrozumienia nawet wśród bliskich, budzenie nieraz wrogości czy ekskomuniki, tzn. wykluczenia z dotychczasowych wspólnot. Wymownym tego popisem jest historia wczesnego chrześcijaństwa, początki polskiego chasydyzmu, powstawanie szeregu Kościołów i sekt protestanckich, działalność manichejczyków, katarów, waldensów, spirytuałów franciszkańskich i innych.

W przypadku, który nas teraz interesuje, organem tej „nowej reformacji” byli Emil Bock i grupa studentów (na ogół teologii ewangelickiej) uniwersytetów w Berlinie, Marburgu, Tybindze. Bock był uczniem wspaniałych teologów Berlina: A. von Harnacka (wielkiego historyka dogmatów i Kościoła), Adolfa Deissmanna (historyka wczesnego chrześcijaństwa), Ernsta Troeltscha (twórcy socjologii religii).

Był laureatem konkursu na pracę z teologii, z wyróżnieniem uzyskał doktorat z teologii. Imponował później, nie tylko swymi monumentalnymi dziełami z historii ludzkości, Starego i Nowego Testamentu, również wspaniałymi interpretacjami Ewangelii z oryginalnym ich tłumaczeniem na niemiecki. Dane mi było w r. 1959 dłużej rozmawiać z tym człowiekiem (mieszkałem wtedy dwa tygodnie w Seminarium CG) - na pół roku przed jego śmiercią. Bock był wtedy głową CG, od r. 1938 następcą Fr. Rittelmeyera. Wywarł na mnie niezatarte wrażenie! Jeszcze przed końcem I wojny, zwolniony ze służby na froncie, został Emil Bock przydzielony do pracy w cenzurze wojskowej. Zaskoczyła go wtedy wielka liczba przesyłek i pism niejakiego Rudolfa Steinera. Młody inteligentny cenzor wojskowy zaczął studiować owe pisma, które fascynowały go swym - zupełnie nowym dla młodego teologa luterańskiego - spojrzeniem na „Impuls Chrystusowy”. Nieco później dowiedział się o wykładach owego Steinera w Berlinie i zaczął na nie uczęszczać. Nawiązał kontakt ze Steinerem i zachęcił swych kolegów do studiowania pism Steinera.

By choć trochę móc zrozumieć fascynację tych młodych teologów ewangelickich chrystologią steinerowską, trzeba zdać sobie sprawę z sytuacji panującej w ówczesnej teologii protestanckiej. Był to czas zwycięskiego pochodu „liberalnej teologii” reprezentowanej przez takie nazwiska jak Albert Schweizer, A. v. Harnack, E. Troeltsch, A. v. Deissmann.

Ortodoksja protestancka była bezsilna wobec tych wielkich badań natury historycznej, filologicznej i socjologicznej; ich częstym efektem była postawa zwątpienia i rezygnacji co do Istoty Chrześcijaństwa (tytuł słynnego bestselleru Harnacka).

Wprawdzie jeszcze żyła imponująca etyka gmin ewangelickich, ale szerzył się już ateizm mas robotniczych i inteligencji. Kościół ewangelicki w Niemczech (E K D) był przeciw Kościołom państwowym, a próby oddzielenia go od państwa pruskiego po I wojnie zakończyły się niepowodzeniem. W tym kontekście bardzo wymowne były działania F. R. Rittelmeyera, wybitnego teologa (szereg artykułów w słynnej encyklopedii luterańskiej R. G. G.) i słynnego kaznodziei, późniejszej głowy CG, które spełzły na niczym. W Niemczech panowały wtedy głód i nędza: jakże trudno zrezygnować z materialnego, choć skromnego oparcia - pensji urzędnika państwowego, pozycji społecznej i z ochrony przed „groźną potęgą katolicyzmu”! Religijność protestancka coraz bardziej redukowała się do etyki życia codziennego czy też pietystycznych kręgów biblijnych - spraw niewątpliwie wielkich, lecz nie wystarczających młodym żywym teologom.

Kościół rzymski nie mógł imponować naukowymi badaniami nad Biblią (wtedy protestantyzm patrzył niemal z pogardą na nieporadne próby biblistów katolickich, ograniczonych kościelną cenzurą). Sytuacja obecnie jest nieporównanie lepsza!

Ubóstwo kultu protestanckiego było kolejnym powodem niedosytu i niezadowolenia. Dlaczego więc po prostu nie konwertować na katolicyzm? Ale przecież istniał słynny Index librorum prohibitorum, na którym była niemal wychowana cała wybitna literatura piękna, filozoficzna i teologiczna. Młodzi protestanci nie chcieli rezygnować ze swojej wolności osobistej.

Nie należy przypuszczać, że ci „założyciele” CG to wyłącznie młodzi „nie obciążeni” rodzinami studenci. Wśród pierwszej pięćdziesiątki byli takie ludzie starty, znani i zasłużeni. Obok wspomnianego już Rittelmeyera (mającego pięcioro dzieci) był jeszcze starszy od niego słynny Rudolf von Koschutzki, znany rolnik i publicysta, którego młodzi entuzjaści zwali „siwkiem” - i on miał żonę i dzieci. Był wśród nich także wielki orientalista, profesor Uniwersytetu Berlińskiego, tybetanista Hermann Bock (ten z kolei był zaprzysiężonym starym kawalerem). Trudno wyobrazić sobie bardziej niejednorodną grupę ludzi, ale łączył ich wspólny entuzjazm (Duch św.), na ich zebraniach panowała radość, serdeczny śmiech. A entuzjazm i radość są zaraźliwe, promieniują, udzielają się: przecież Zmartwychwstały chce mnożyć radość i wolność, przecież jest radością i wolnością. Ludzie nie są źli, są tylko często osamotnieni i smutni, dlatego garną się do tych, przez których przepływa wdzięczność, radość, do tych, którzy cieszą się, że spotykają człowieka, nie mogą mu pomóc i „nakarmić, przygarnąć, ubrać...” Gdy jest mi smutno, sięgam do wspomnień pierwszych kapłanów CG (np. Growing Point Alfreda Heidenreicha; założyciela gminy we Frankfurcie n. M. i od 1929 roku „misjonarza” Anglii) i jestem od razu pocieszony. Przecież ci ludzie tworzyli dosłownie z niczego (creatio ex nihilo), głodowali, mieszkali kątem, ale spotykali ludzi życzliwych, pomocnych - ile razy pomógł im „przypadek”, nie planowane spotkania! Jakże inny obraz przedstawia obecnie centrala CG w Stuttgarcie: duży kościół, pięknie pomyślane seminarium dla przyszłych kapłanów, świetne wydawnictwo (Urachhaus), świetna organizacja - „a jednak mi żal...” Może jednak jestem zbyt romantyczny: przecież kiełek jest inny niż dojrzała roślina, dziecko niż dorosły człowiek.

Zakończę tu refleksje nad narodzinami i rozwojem CG opisem kilku bardzo osobistych przeżyć.

Przed 25 laty byłem przez miesiąc profesorem gościnnym słynnego wydziału matematycznego Sorbony. W wolnych chwilach odwiedzałem wybitnych teologów ewangelickich i innych wielkich ludzi. W niedzielę Zielonych Świątek pojechałem na nabożeństwo CG, które odbywało się w niedużym domu stojącym wśród pól.

Uroczystość jeszcze się nie zaczęła, gromadka około 30-50 ludzi stała przed kaplicą przerobioną z dużego garażu. Stałem zagubiony (moja francuszczyzna jest bardzo kiepska). Podeszła do mnie 5-letnia dziewczynka, podniosła z ziemi kamyk i podarowała mi go - poczułem się od razu zaakceptowany. Za chwilę podeszła do mnie jakaś pani, nieco starsza ode mnie, zwróciła się do mnie po francusku, ale zaraz przeszliśmy na język niemiecki. Jak się później okazało, była to żydowska emigrantka z Pragi, która po wieloletnim pobycie w USA zapuściła korzenie w Paryżu. Odgrywała wtedy ważną rolę w paryskiej CG i Towarzystwie Antropozoficznym. Odwiedzałem ją później kilkakrotnie. Ale wróćmy do owych Zielonych Świątek. Ludzie przynieśli ze sobą prowiant, bo radosna ta uroczystość, to święto trwało cały dzień: nabożeństwo, odczyty, wspólne posiłki. Dumą było dwóch młodych kapłanów Algierczyków, a więc dwujęzycznych, świetnych ludzi. Obaj mieli liczne rodziny. Panowała radość, śmiech, przyjaźń. A przecież było niemal biednie, a Francuzi nie są przecież wylewni.

Inne spotkanie: rok temu byliśmy na niedużej, organizowanej przez Holendrów i Niemców konferencji w Pradze. Wieczorami i w wolnych chwilach korzystaliśmy z okazji, by poznać legendarnego kapłana CG w Pradze, Jozefa Adamca. Ten 86-letni mały staruszek jest dla mnie ucieleśnieniem idei kapłaństwa. Czterokrotnie zakładał gminę w Pradze: zakazaną przez gestapo, a po wojnie przez komunistów. W maleńkiej kuchni 1,5 x 2 metry spędziliśmy niezapomniane godziny. Staruszek cieszył się nami, a my byliśmy szczęśliwi, że możemy być opromienieni jego dobrocią i mądrością. W niedzielę uciekliśmy z obrad konferencji, by móc wziąć udział w Menschenweihehandlung, celebrowanej przez naszego przyjaciela. Gmina w Pradze liczy około 200 dusz. Odnajmuje od 12 lat mieszkanie na I piętrze przekształcone na kaplicę. Panowały przed rozpoczęciem nabożeństwa gwar, radość, śmiech: przygotowywano mającą się odbyć po nabożeństwie agape - wspólny posiłek. Kontrastem było olbrzymie skupienie tych ludzi w czasie godzinnej Weihehandlung. Celebrował maleńki stary Adamec, kazanie wygłaszał po czesku rosły Niemiec, mający być następcą Adamca. Niełatwo mu będzie po odejściu tak wybitnego kapłana!

 

W pierwszej części artykułu Krzysztofa Maurina „Tradycja i Zmartwychwstanie” wkradł się błąd, za który redakcja przeprasza Autora i czytelników. Pominięto imię wybitnego filozofa historii Theodora Lessinga, zamordowanego przez hitlerowców w Marienbadzie 31 sierpnia 1933 roku.

powrót do strony GNOSIS 1     powrót do strony głównej GNOSIS