Krzysztof Maurin (ur. 1923) jest profesorem Uniwersytetu Warszawskiego. Był twórcą i kierownikiem Katedry Metod Matematycznych Fizyki U.W. Jego najważniejsze prace to monografia Metody przestrzeni Hilberta (1959), Analiza, Methods of Hilbert’s Spaces (1967), General Eigenfunction Expensions and Unitary Representations of Topological Groups (1968). W 1981 wydał tom drugi z serii Offene Systeme.

Spotkanie z Weinrebem

Krzysztof Maurin

 

O Friedrichu Weinrebie trudno jest pisać, bo nie można zakwalifikować go do jakiejś grupy czy klasy: czy był naukowcem? przecież przez lata zajmował się statystyką ekonomiczną, był profesorem, dziekanem, a nawet rektorem uniwersytetów w różnych krajach. Czy był kabbalistą, czy „tylko” wielkim jej znawcą — jak np. Scholem? Czy był chasydem, a może nawet cadykiem? Niewątpliwie był „wszystkim tym” w „jakimś stopniu”, w pewnych okresach swego życia. Czy był członkiem „ruchu oporu” w czasie okupacji hitlerowskiej w Holandii i Belgii? I tak, i nie: rozwinął pełną fantazji, wielce odważną akcję „podziemną”, która uratowała życie setkom Żydów w Holandii. Czy był może literatem? Niewątpliwie tak: posiadamy wiele (ok. czterech tysięcy stron druku) jego wspomnień, opisujących jego przeżycie w „tym i tamtym świecie” — książki także o wielkiej wartości artystycznej. A może był znawcą tradycji żydowskiej? Zapewne tak, jak mało kto: świadczą o tym wielkie 4 tomy jego Jüdischen Kallender, gdzie każdemu dniu roku poświęcona jest mała monografia, kończąca się weinrebowską „opowieścią chasydzką” — w dużym stopniu „zmyśloną” czy też wykoncypowaną historią, owocem nieraz wielkiej inspiracji.
Nawiasem mówiąc — z każdym następnym tomem opowiadania te stawały się coraz dłuższe, rozrastały się w fascynujące nowele. A może Weinreb był „po prostu” nauczycielem? Niewątpliwie był nim i jest dla wielu ludzi: przecież miał tysiące odczytów w Szwajcarii, Niemczech, Austrii, Holandii, Belgii, a nawet w Rzymie, w słynnym „Germanikum” — jezuickim kolegium. Miał cykl odczytów o Zoharze, słynne kursy języka hebrajskiego, cykle poświęcone astrologii, wykłady o tarocie, są 4 tomy Traumleben — podtytuł Überlieferte Traumdentung — a więc jakaś interpretacja snów — nie przypominająca ani Freuda, ani Junga. Mógłbym wyliczać tak długo jeszcze i zastanawiać się, „kim był Weinreb naprawdę?”.
Może byłoby to nawet interesujące dla historyka, dla dziejopisa kultury naszych czasów. Niewątpliwie budziłoby uśmiech niedowierzania czy też nabożnego lęku. Niedowiarkowi wyrwałyby się słowa potępienia „to po prostu szarlatan-czarodziej!”.
Dlatego po latach studiów tych wielu, wielu tysięcy zadrukowanych stron, przesłuchaniu dziesiątków kaset nagranych wykładów i odczytów Weinreba, po rozmowach z wieloma uczniami, przyjaciółmi, krewnymi Friedricha W. zdecydowałem się właśnie na próbę opisu, wspomnienia o Friedrichu, nazywanego przez przyjaciół „Filiu”.
W życiu mym dane mi było spotkać wielu wybitnych, nawet genialnych ludzi — nie skrywam: szukałem ich. Są wśród nich także wielcy matematycy, fizycy, filozofowie, teologowie (różnych wyznań), malarze, lekarze... Ludzie bardzo sławni, a także ludzie cisi, o których świat nie wie. Bo spotkanie, prawdziwe, egzystencjalne spotkanie, które zmienia nas, jest podarkiem, tajemnicą-misterium. Nie można go organizować i planować, bo jest to wydarzenie zbyt delikatne i żywe, by istota jego dała się usidlić i zamknąć w klatce choćby ze złota, jak ów ptak z baśni. Ale trzeba być otwartym, tzn. uważnym — bo przecież w zagonieniu i chaosie naszego życia nie dostrzegamy tego, co najważniejsze: drugiego człowieka i jakie często przegapiamy „sens życia”, stajemy się coraz bardziej osamotnieni, często rozgoryczeni, zawiedzeni, „życie ucieka, zbiega do końca, przecież to wszystko jest upiorne, bez sensu, nudne, okrutne”. Spotkanie jest darem, podarkiem, jest szansą — często niepowtarzalną szansą; może być, jest „kapitałem” na całe życie, jest czymś, co napawa bezgraniczną wdzięcznością do losu, anioła stróża, Syna Człowieczego. Jednocześnie takie spotkanie, jak każda istota, chce żyć, rozwijać się, działać — wcielać. Chce być przekazywana dalej, a nie tylko zazdrośnie chowana „dla siebie”.
A więc Weinreba spotkałem „przypadkiem”; jednocześnie szukałem go i byłem do niego przyprowadzony. Gdy patrzymy wstecz na jakieś ważne, decydujące w naszym życiu spotkanie, to widzimy, że sięga ono, że ma korzenie nieraz w bardzo odległej przeszłości, może nawet sięga do raju, do Adama i Ewy, gdy wszyscy byliśmy (a przecież i jesteśmy!) połączeni w tym wielkim organizmie, o którym pisałem wcześniej. Ale przecież trzeba się gdzieś zatrzymać w tej podróży do „kresu czasu”, w tej wędrówce do naszych źródeł. W moim przypadku były to: Erzählungen der Chassidim i inne książki Bubera, były to lektury G. Langeram lektura monumentalnego dzieła Scholema Jüdische Mystik in ihren Hauptstrtömungen, a także lektura dzieł Junga; roczników „Eranosa”, lektur Karla-Friedricha Dürckheima (wielkiego nauczyciela Zenu i wybitnego psychoterapeuty), a także przepiękne dzieła wielkiego poliontologa, filozofa, gnostyka E.Dacqué’a (Leben als Symbol, Urwelt, Sage und Menschheit, Natur und Seele).
Dzięki tym autorom zaprzyjaźniłem się z Susi Trüb-Wolf — wdową po Hansie Trüb, wybitnym psychoterapeucie, uczniu, a później krytyku Junga, przyjacielu Bubera, a siostrą słynnej Toni Wolf — wieloletniej asystentki i przyjaciółki Junga. Kiedyś będąc w Zurychu u Susi Trüb zobaczyłem kilka książek niejakiego F.Weinreba (Die Rolle Esther, Buch Jona i.in.). Zapytałem, kto to taki. Susi odparła: „To bardzo ciekawy człowiek, miewa wykłady i kursy w Zurychu, ale chyba mieszka w Holandii. Chcesz, to weź sobie te książki”. Nie dałem się długo prosić, chłonąłem te niezwykłe dzieła i postanowiłem zdobyć wszystko, co ten człowiek napisał; chodziłem po księgarniach Zurychu i zdobyłem m.in. pewne autobiograficzne dzieło Weinreba Spotkania z aniołami i ludźmi (Begegnungen mit Engeln und Menschen) oraz książeczkę Vom Sinn des Erkrankens, której moje tłumaczenie proponujemy tu czytelnikowi, jak i wstęp do ww. biografii. Niedługo po tym byłem w Heidelbergu (jako „Gastprofessor” Instytutu Matematycznego Uniwersytetu) I odwiedziłem wybitnego internistę i psychosomatyka (ucznia Victora v. Weizsackera) Jacoba i jego żonę, córkę wielkiego Edgara Dacqué’a (bohatera mych wieloletnich lektur). I na biurku prof. Jacoba zobaczyłem nową wtedy książkę Weinreba Leben in Disseits und Jenseits (Życie tutaj i po tamtej stronie, piękny wykład kabały — chyba jedyna (dość) systematyczna prezentacja przez Weinreba głównych myśli przewodnich Kabbały Zoharu i Kabbały Luriańskiej. Zainteresowałem się tą książką, zapytałem o Weinreba i Wolfgang Jacob rzekł: „Może pan wziąć tę książkę”. Zapytałem, czy zna osobiście Weinreba. „Tak, bardzo dobrze, mieszka on teraz na stałe w Zurychu, mogę dać panu jego adres i spowodować, że otrzyma pan zaproszenie na doroczne konferencje »Zilricher Gespreche« z Weinrebem”.
Znów niedługo po tym miałem wykłady w Bernie i Zurychu. Napisałem list do Weinreba, pisząc mu o lekturach chasydzkich i mym artykule w „Znaku”: M. Buber i Chasydyzm, pierwszy po wojnie artykuł po polsku o tych sprawach. Weinreb od razu odpisał na mój adres w Bernie (byłem tam tylko kilka dni) i zaproponował spotkanie w Zurychu. (Jak się później dowiedziałem, W. niechętnie pisywał listy.) Było to dla mnie bardzo ważne spotkanie, mające olbrzymie konsekwencje nie tylko dla mnie. Piszę o tym tak szczegółowo, bo pokazuje to, ile pozornych przypadków, ile nieprzewidzianych zbiegów okoliczności tka wzorzec losu, który przychodzi jednocześnie „z zewnątrz” i jednocześnie pracuje „wewnątrz”, w sercu i umyśle człowieka, powodując coś, bez czego nie możemy wyobrazić sobie naszego późniejszego życia. Widzimy tu wyraźnie komplementarną parę losu (karmy) i wolności, będącą przeciwieństwem zupełnie innej dwoistości fatum i samowoli.
Nikt nie jest samotną wyspą: każdy człowiek otoczony jest kręgiem rodziny, przyjaciół czy nawet wrogów. Tak wybitny i aktywny człowiek, jak Friedrich Weinreb jest otoczony aurą wielu ludzi i właściwie jest okrutną abstrakcją pisać jedynie o nim, nie mówiąc o jego słuchaczach, uczniach, żonie, o jego przyjaciołach i ludziach umożliwiających mu tak pełne i bogate życie. Dlatego muszę tu wspomnieć o człowieku, któremu W. i jego dzieło zawdzięczało w jego ostatnich dwudziestu latach nieskończenie wiele: Jest nim Marian von Castelberg (moja rówieśniczka), kobieta obdarzona niezwykłą urodą, wdziękiem, wielkim sercem, energią i — majątkiem. Dzięki niej powstało (i zapewne jest dofinansowywane) wydawnictwo Tauros-Verlag, drukujące niemal wyłącznie dzieła Weinreba (a są ich dziesiątki), prowadzone z wielkim znawstwem i miłością przez Christiana Schneidera, bliskiego ucznia Weinreba. Christian nie tylko pięknie wydaje te liczne książki, ale opracowuje masę wykładów i cykli nagranych na taśmy magnetofonowe. Każdy, kto próbował takiej działalności, wie, ile pracy, także redakcyjnej, wymaga przekształcenie swobodnie wygłaszanego odczytu (W. nigdy nie miał notatek!) w czytelny tekst — książkę. Owe kasety z wykładami W. to znów cała epopeja: z inkjatywy Margrit Tellenbach, późniejszej żony Hansa Haessiga (uczniów Weinreba) — a z pomocą finansową niezawodnej Marian v. Castelberg powstało jedno (dwu?)-osobowe przedsiębiorstwo ISIOM, nie tylko nagrywające wykłady Weinreba (a więc podróżujące z nim po Europie), lecz posiadające w wielu egzemplarzach i wysyłające owe tak cenne nagrania do zainteresowanych. Są tych kaset tysiące! Ale jest to jedynie drobna część działalności Marian umożliwiającej i rozszerzającej twórczość Weinreba: W jej pięknej willi „Brunnenhof”, otoczonej starym parkiem (jeden z ostatnich prywatnych parków w Zurychu), odbywały się, za życia Weinreba dwa razy do roku, niezwykłe spotkania „Brunnenhof-Seminare”, w których dane mi było uczestniczyć kilkanaście razy. Jako matematyk uczestniczyłem i uczestniczę w konferencjach, sympozjach, zjazdach, seminariach, szkołach letnich i zimowych najróżniejszego rodzaju i kształtu: w świetnych, udanych i kiepskich, ale te weinrebowskie „seminaria” były niezrównane i niepowtarzalne. Mogę tu tylko opisać ich zewnętrzną powłokę: W dużym pokoju na I piętrze owej wielkiej willi (pełnej książek i dzieł mistrzów tej miary co Braque) zbierało się ok. 25 osób, różnej narodowości i specjalności: filozofowie, literaci, artyści (np. Michael Ende), naukowcy... zawsze było kilku jezuitów, jakiś benedyktyn (czy dwóch,) pastor kalwiński z Holandii (wierny uczeń W.). Konferencja miała jakiś roboczy temat, np. Mistrz Eckhart, „Tradycja”, „Zło”..., ale nie było żadnych referatów. Ktoś zagajał rozmowę (nigdy W.!), po tym zwykle zabierał głos wybitny filozof z Regensburga, prof. Ferdinand Ulrich, wielki znawca Tomasza z Akwinu, komuś przychodziło jakieś skojarzenie, mówił kilka zdań, przejmował piłkę ktoś inny, czasami, lecz rzadko zabierał głos W. Tak trwało niecałe dwie godziny. Schodziliśmy na przerwę na parter, gdzie czekała herbata, kawa, słodycze. Gdy była piękna pogoda, przechadzaliśmy się po trawnikach i ścieżkach parku. Wracaliśmy na jeszcze jedną godzinę dalszej „rozmowy”. Nadjeżdżały zamówione taksówki i zabierały nas na obiad do hotelu na górze Sonnenberg (gdzie uczestnicy sympozjum mieszkali i śniadali). Jedliśmy razem przy dwóch dużych stołach. Po dwugodzinnej sjeście nadjeżdżały taksówki (otrzymywaliśmy dowolną liczbę kart z przedsiębiorstwa taksówkowego), zjeżdżaliśmy te 5 km do „Brunnenhof” i znów, podobnie jak przed południem, „obradowaliśmy”. Dzień kończyła kolacja w tejże willi. Wspólne posiłki, niewielki dobrze znający się (a później zaprzyjaźniony) krąg, atmosfera zupełnego rozluźnienia, a jednocześnie intymnego skupienia, życzliwości i humoru są dla mnie niezapomniane. Spotkania te trwały 3 dni: piątek, sobota, niedziela. Wieczorem w piątek W. znikał na dwie godziny (Szabat!). Weinreb mówił niewiele, ale był obecny, zdawać by się mogło, że nie był wcale „potrzebny”. Ale po jego śmierci wiedzieliśmy, że tych „Bronnenhof-Seminaren” nie będzie, bo bez niego nie będą miały sensu!
Było to w niedzielę, może w czasie III konferencji. Siedziałem w czasie śniadania przy stole, razem z filozofami z Regensburga (Ulrichem i Treciakiem) oraz dwoma jezuitami z Monachium. Po śniadaniu, była 8.40, moi towarzysze wstali od stołu i powiedzieli, że jadą na mszę. Zapytałem ich, czy mogę pojechać z nimi? „Oczywiście” — brzmiała odpowiedź. Wsiedliśmy do taksówek i jakież było moje zdziwienie, gdy wysiedliśmy przed miejscem naszych obrad. Otworzyła M. v. Castelberg. Najmłodszy z nas Paul Imhof (docent i ulubieniec studentów jezuickiego wydziału teologii uniwersytetu w Innsbrucku) powiedział, że chcieliby odprawić mszę w dużym pokoju na parterze. Marian nie była zaskoczona. Paul poprosił tylko o wino i chleb — w domu było koszerne wino i mace; poprosił jeszcze o biały szal jako stułę — i krzyżyk oraz naczynia na wodę i wino. Było obecnych ok. dziesięciu osób, takie Weinreb. „Nasi” trzej duchowni byli na cywila, celebrował pięknie Paul Imhof, ministrantami byli jego dwaj starsi koledzy — profesorowie teologii. Dawno nie przeżywałem tak pięknej mszy. Stało się to później tradycją: w sobotę ogłaszano o takiej możliwości i ok. 2/3 uczestników sympozjum brało udział we mszy. W ostatnich mszach w czasie „Brunnenhof-Seminare” przystępował do komunii (pod obiema postaciami) także i Weinreb — człowiek przestrzegający skrupulatnie przepisów religii swych ojców!
Weinreb głęboko znał także i Nowy Testament: miał wielomiesięczne cykle wykładów o każdej z czterech Ewangelii, a także o Apokalipsie Janowej. Drukiem wyszły jego wykłady o Ewangelii św. Mateusza. Wykłady o innych Ewangeliach i Apokalipsie są na kasetach i mają być sukcesywnie opracowywane i drukowane.
Ostatnią napisaną przez W. książką, która wyszła jeszcze za jego życia, jest Innenwelt des Wortes im N. T. (Wewnęhzny świat Słowa w Nowym Testamencie). Interpretacja ze źródeł żydowskich... (Tauros Verl. 1988). Jest to książka niezwykła, której lektura wzbogaca nieoczekiwanie nasze rozumienie Nowego Testamentu. Weinreb nie lęka się mówić o tak żenujących współczesnych teologów sprawach, jak cuda Jezusa, chodzenie po wodzie, o „przemienienie na górze”.
Lektura wielkich dzieł autobiograficznych W. jest fascynująca, choć często pokazuje, jak rzadko W. czuł się rozumiany, jak bardzo chciał ludziom pomagać, jak często on i jego rozmówcy mówili różnymi językami. Przebywając przez niemal dwa lata w Jerozolimie (1968-70) W. stale pyta: „Gdzież jest Ziemia Obiecana, gdzie Izrael, gdzie są (prawdziwi) Żydzi?” Musiały to być dla niego tragiczne przeżycia... Zadziwia mnie, że pisząc o swym pobycie w Jerozolimie i wizycie na tamtejszym uniwersytecie, nie wspomina ni słowem o Scholemie. Nawet gdy pisze o Kabbale, nie wymienia nigdy tego imienia! Dlaczego???



WEINREB jako WYKŁADOWCA

Byłem wiele razy na kursach W. w Zurychu, w Weidmann-Schule w niedużej klasie owej powszechnej szkoły w centrum Zurychu. Jakieś trzydzieści osób; siedzieliśmy w szkolnych ławach, przed nami stał W. i mówił do mikrofonu — duża aparatura nagrywała jego odczyt (o Zoharze). Było to niezwykłe przeżycie: W. nie jest krasomówcą, mówi powoli, patrząc w przestrzeń — nie ma żadnych notatek. Po godzinie jest przerwa, wychodzimy na korytarz, ludzie podchodzą do W.; pytam „nie męczy Cię wykładanie?”, pada odpowiedź „skądże znowu, to ja ładuję się w czasie mówienia!”. Wracamy na salę, druga godzina wykładu. Mam wrażenie, że W. mógłby tak mówić przez dalsze godziny, dni, miesiące... Kiedyś napisał: „,jestem pierwszym mym słuchaczem”. Zastanawiałem się nieraz, co tak ludzi przyciąga do jego wykładów. Przecież nie zawarta w nich informacja. Coś podobnego można by przeczytać gdzieś indziej. Zapewne czuje się, że on sam, W., słucha tego, co (kto) przemawia jego ustami. Ale W. nie jest w żadnej ekstazie, potrafi zażartować, i audytorium śmieje się serdecznie. Na jednym z takich odczytów nieodłączny pies wiernej uczennicy W. — Susan Abelini (wnuczki wielkiego matematyka I. Schura) — zaczął wyć i nie można było go uspokoić. Po kilku nieudanych próbach uspokojenia Filona (tak ma na imię ów pies) W. poprosił zupełnie spokojnie, by Filona wyprowadzić: „słuchający z taśmy magnetofonowej pomyślą, że to ja tak wyję”.

Wiele lat później (listopad 1991) — W. nie żył już od trzech lat — byłem na konferencji weinrebowskiej na wyspie Reichenau, na Jeziorze Bodeńskim. Byli tam zupełnie inni ludzie niż stali uczestnicy „Brunnenhof-Seminare”, żadni profesorowie uniwersytetu, tzn. „ludzie prości”, którzy nieraz uczestniczyli na kursach W. na Reichenau w tymże katolickim ośrodku wypoczynkowym. Była oczywiście Marian v. Castelberg i Christian Schweider, był sympatyczny benedyktyn i jeszcze kilku znajomych. Ale był też chłop spod Salzburga i znany mnich z klasztoru na górze Athos. Była też Susan i Filon, ale staruszek (miał już 135 lat) przeważnie spał. Był także Friedrich WEINREB i: czuliśmy jego obecność — łączącą nas, tak różnych ludzi z tak różnych krajów...

powrót do strony GNOSIS 5    powrót do głównej strony GNOSIS