Ludwig Klages (1872-1956), filozof niemiecki, reprezentant metafizyki biocentrycznej, twórca nauki o ekspresji. Główne dzieło: Der Geist als Widersacher der Seele, 1929/32. Przedstawiamy fragment jego książki pt. Vom kosmogonischen Eros, 1922.

 

Eros kosmogoniczny.
Pojęcie miłości - rozważania wstępne

Ludwig Klages

    

Rozróżnienia słowne i rozważania językowe, dlaczego zamiast obcego wyrazu eros nie posługujemy się na przykład rodzimym słowem miłość, muszą poprzedzić analizę merytoryczną. Eros jako pojęcie mające stanowić przedmiot niniejszych dociekań snuje tylko jedną nić z przędziwa antycznej świadomości, choć przecież opiera się na prazjawiskach życia Pelazgów. Z dwóch najważniejszych argumentów przemawiających przeciwko stosowaniu nazwy miłość już pierwszy wystarcza, by ją całkowicie wykluczyć: mamy na myśli jej niesłychaną wieloznaczność. Nie roszcząc sobie pretensji do wyczerpującej i precyzyjnej klasyfikacji, zestawiliśmy kilka z najbardziej powszechnych pojęć miłości w przekonaniu, że w ten sposób uda nam się wykazać, iż to jedno słowo oznacza nie tylko skrajnie różne, lecz nawet sprzeczne ze sobą treści. Pominąwszy całkowicie badania semantyczno-historyczne, oprzemy się wyłącznie na współczesnej praktyce językowej, co przygotuje nam grunt dla rozważań merytorycznych.

Słowo „miłość” w znaczeniu właściwości duchowej używane jest w zwrotach takich jak: „człowiek niezdolny

do miłości”, ktoś, „kto nie potrafi okazać miłości”; w określeniach „miłościwy”, „pełen miłości”, „wart miłości”, „godzien miłości”, „niemiłosierny”, „miłosierny Bóg”, „umiłowany chleb”, „umiłowana dusza”, „miły długi dzień”, „miła dziewczyna”; w rzeczownikach „miłośnik”, „umiłowanie porządku”, „umiłowanie cnoty”, „umiłowanie prawdy”, „miłość własna”, „miłość samego siebie”.

Stan trwałego lub przemijającego upodobania do czegoś zwykliśmy określać używając zwrotów: lubię pić kawę, herbatę, czekoladę, jeździć drugą klasą, czytać przed zaśnięciem; a gdy upodobaniu towarzyszy pociąg i „zainteresowanie”, podkreślamy je „miłością do rzeczy”, która może odnosić się do wszelkich możliwych obiektów: umiłowanie zawodu, ojczyzny, nauki, sztuki, przyrody, piękna, teatru: ktoś jest z zamiłowania żołnierzem i tak dalej. Najwyższym stopniem tej gradacji byłaby „namiętność”.

Ale miłością nazywana jest także miłość chrześcijańska, włącznie z właściwą jej „caritas”, która wprawdzie główny akcent kładzie na powszechne bez wyjątków poszanowanie człowieka, ale swój szczególny charakter zawdzięcza sugestii, że obiekt jej zainteresowania potrzebuje pomocy. W zależności od tego, która z tych dwóch stron jest bardziej podkreślana, „caritas” oznacza albo zgodny z obowiązkiem szacunek, albo zgodne z obowiązkiem miłosierdzie, zarazem jednak stanowi określenie odpowiednio ukształtowanego uczucia. Przykładami są: miłość bliźniego, miłość człowieka, miłość dla biednych, ewangelia miłości, dary miłości, miłosierdzie, powinność miłości i tak dalej.

Miłość jako kierująca naszymi wyborami skłonność serca, przy literalnym znaczeniu słowa „skłonność” (inklinacja, grawitacja, pociąg) oznaczana jest - inaczej niż „miłość do rzeczy”, a także pojmowana zawsze jako wyróżnik duchowej postawy „miłość człowieka” - przez obcojęzyczne miano „sympatii”. W zależności od rodzaju ulubionych obiektów również skłonności mają swe liczne odmiany.

Skłonność do określonych przedmiotów lub ich zewnętrznych właściwości i charakteru: miłość do morza, gór, lasu, równiny, gwiazd, chmur, wód, kwiatów, zwierząt (psów, kotów, koni, ptaków), kamieni, do południa, słońca, wiosny, lata, jesieni i zimy, do określonych dźwięków, barw, zapachów, do gry na flecie, konkretnego stylu architektonicznego, obrazów, przedmiotów sztuki wszelkiego typu. Także przynajmniej jeden aspekt „miłości do stron rodzinnych” da się zaliczyć do tego samego rodzaju, podczas gdy o drugim i ważniejszym mowa będzie dopiero dalej. Miłość do czegoś nosi niewątpliwie znamię upodobania w czymś, a ono z kolei może ustąpić miejsca równie wyraźnym antypatiom, niekiedy wyosobnionym i spotęgowanym do tzw. idiosynkrazji.

Ponadto skłonność do określonych ludzi lub zewnętrznych ich części i właściwości. Także tutaj występują liczne podrodzaje: miłość przyjacielska, rodzicielska, do dzieci, do rodzeństwa, do rodziny, koleżeńska, miłość do przełożonego, władcy, poddanych, narodu itd. Każda odmiana skłonności ma swe własne zabarwienie uczuciowe. I tak w miłości do władcy pobrzmiewa silniej ton uwielbienia, a do poddanego lub narodu dominuje ton współczucia. Miłość siostrzana trudnymi do opisania właściwościami różni się od miłości przyjacielskiej, przyjaźń mężczyzn od przyjaźni kobiet, koleżeństwo z kolei od przyjaźni. Miłość rodziców do dzieci jest zupełnie czym innym niż miłość dzieci do rodziców. „Inaczej miłuje czeladnik, inaczej mistrz mistrza”, mówi w Jutrzence Nietzsche.

Nie trzeba chyba nadmieniać, że każda kierująca naszymi wyborami skłonność serca zdolna jest dać początek powinowactwu z wyboru, i dlatego wydaje się ona pierwotnym spoiwem między ludźmi. Wszędzie tam, gdzie zwykła wspólnota interesów nie zerwała jeszcze wszystkich naturalnych więzi, a nawet w obrębie grup interesów, świadomość przynależności do szerszych lub węższych grup wynika z uczuć sympatii. Wzmocnione siłą przyzwyczajenia rodzi się z sympatii naturalne przywiązanie do rodziny, ojczystej ziemi, kręgu towarzyszy pracy, a ponadto na niej zasadza się, bynajmniej nie tylko obyczajowy, patos starożytnego pojęcia wierności. Myliliśmy się, na przykład, uważając starogermańską „wierność męską” czy scytyjską „wierność przyjacielowi” i ich wymogi, dziś sprawiające wrażenie zbyt przesadnych, za wytwór jedynie szczególnej obyczajowości; nie potrafiliśmy dostrzec, że są wyrazem nacechowanego sympatią nastawienia życiowego, które przerodziło się w trwałą postawę.

Ponadto, jak wspomniano, istnieje też miłość do zewnętrznych części ciała i właściwości człowieka: do pięknych lub wyjątkowych dłoni, stóp, sylwetki, kształtu karku, nosa, koloru włosów, zapachów. Upodobanie do włosów jasnych lub ciemnych, oczu niebieskich lub brązowych jest przecież powszechnie znane i stanowi jednocześnie wskazówkę, że dyspozycje człowieka w tym względzie karmią się częściowo właściwościami rasy.

Gdy wreszcie zechcielibyśmy dokonać rozróżnienia skłonności według stopnia, powstałby dowolnie podzielny szereg zaczynający się od zwykłej skłonności opartej na przyzwyczajeniu, a kończący się na namiętnym pociągu. Wśród wymienionych odmian nie ma ani jednej takiej, której temperatura nie mogłaby pozostać równie dobrze na poziomie letniości, jak i podnieść się do poziomu ciepła czy nawet żaru!

Podczas gdy we wszystkich dotychczas rozważanych przypadkach „miłość” była wymienna ze „skłonnością”, teraz zajmiemy się wyłącznie takimi, gdzie słowo „miłość” niezaprzeczalnie oznacza popęd. Ponieważ z pozoru wydawać się może, że popęd i skłonność to jedno i to samo, najpierw omówimy więc odrębności obu tych zjawisk.

Można oczywiście słowo „skłonność” rozumieć tak szeroko, by oznaczało również popęd, a słowo „popęd” ujmować równie rozlegle, by oznaczało także skłonność. Jednak następstwa afektu, nazywanego zamiennie popędem lub skłonnością, wykazują dwie różne strony, z których jedna daje się wytłumaczyć tylko uczuciem skłonności, a druga wyłącznie przeżyciem popędu. Choć bowiem „skłonność”, dająca się zastąpić synonimicznym określeniem „pociąg”, już samą swą nazwą nieodparcie obwieszcza stan przyciągania osoby o danej skłonności do wybranego obiektu, to jednak równie niewątpliwe jest to, że każda skłonność może zachować zwykłą postać niezmiennego stanu uczucia, nie słabnąc z tego powodu i nie tracąc na znaczeniu. Natomiast gdyby siła przyciągania oddziaływać mogła jeszcze na inny organ duszy, uczucie popędu do zespolenia nieodparcie wymusza na jego podmiocie dążenia, których następstwem rzeczywiście jest połączenie, gdy zaś nie jest ono możliwe, uczucie to przeżywane jest wówczas jako mniejsze lub większe zakłócenie. Wobec tego wyróżniamy: właściwe skłonności i właściwe popędy. „Popęd” jest nadającym kierunek wskazaniem, które nieuchronnie „popędza” od wewnątrz; „skłonność” to nadające kierunek wskazanie, któremu się ulega lub za którym się idzie, jeśli tylko pozwalają na to okoliczności dodatkowe. (Należy zwrócić uwagę, że zwrot „upadła dziewczyna” ocenia - i to wartościująco - tzw. fałszywy krok jako skutek „skłonności”, „pociągu”!) Wystarczy kilka przykładów, by wykazać, że z potocznych znaczeń wyłuskane zostało samo jądro znaczeniowe.

O ile wszelkie odmiany skłonności określane są również jako sympatie, to nazwa ta wydaje się nam za słaba albo i zgoła niewłaściwa dla oznaczenia prawdziwych popędów do zespolenia. Ponadto stopnie intensywności popędu charakteryzujemy mimo woli używając innych przymiotników niż przy określaniu sympatii. Rzadziej mówimy o „gwałtownych skłonnościach” niż o „gwałtownych popędach” i nigdy nie wybieramy przymiotnika „głęboki”, by wyrazić siłę popędu, podczas gdy właśnie najtrafniej według naszego przekonania opisujemy natężenie skłonności, używając zwrotów „głęboka skłonność”, „głęboka sympatia”. Mówimy o gwałtownym popędzie, jeśli chcemy podkreślić w uczuciu to, dzięki czemu jest ono przyczyną ruchu; mówimy natomiast o głębokiej skłonności, jeśli mamy na myśli padhna, stan. Gdy na koniec wreszcie z antypatią porównamy odpowiedni negatywny popęd, wówczas stanie się jasne, że popęd powoduje działanie, antypatia zaś co najwyżej zaniechanie. Czując głęboką antypatię unikamy jej przedmiotu; doświadczając instynktu gwałtownej nienawiści, gniewu czy zawiści, szukamy ich przedmiotu, by mu zaszkodzić. Mówi się: żądza, instynkt zemsty, ale z pewnością nie skłonność do zemsty. Wyjaśniwszy w pewnej mierze tę różnicę, wymienimy teraz trzy dające się wyodrębnić językowo rodzaje miłości instynktowej.

 

1. Popęd do zespolenia w ogóle

 

Miłość instynktowa jest zawsze popędem do zespolenia, a popęd do zespolenia jest zawsze popędem do zespolenia fizycznego. Ponieważ jednak dwie odrębne istoty nie są zdolne stać się jednością fizyczną, wobec tego praformą realizacji tego popędu wydaje się każdy najwyższy stopień cielesnej bliskości lub fizyczny dotyk, za którego doskonały wyraz w wielu narodach uważa się symboliczny zarazem akt pocałunku. Idąc dalej tym śladem w poszukiwaniu sensu tego typu miłości w sferze czułości jako sferze wyrazu, natrafiamy na jej podstawową formę - miłość macierzyńską.

Przykład miłości macierzyńskiej wykorzystamy do powtórnego naświetlenia istotnej różnicy między skłonnością i popędem. Miłość matki do swych dzieci da się dokładnie odróżnić od jej sympatii do tego czy innego dziecka. Sympatia jest kwestią skłonności, miłość popędu. Sympatia zawsze dotyczy konkretnej jednostki i ma wiele wariantów uzależnionych od jej stopnia i charakteru: niejako nieosobowa miłość macierzyńska jednej matki nie jest do odróżnienia od miłości innej matki, podobnie jak miłość tej samej matki do dwojga dzieci. Tak jak każdy popęd ma w sobie coś czysto zwierzęcego, tak miłość macierzyńska odznacza się z pewnością psychiczną głębią, ale nie osiąga duchowych wyżyn i właściwa jest matce zwierzęcia tak samo jak człowieka. Owa obcość

ducha wyjaśnia od razu, dlaczego matka nie dostrzega i nie uznaje we własnym dziecku w gruncie rzeczy żadnej innej wartości pobudzającej poza jego dziecięcą przynależnością do niej. Do „syna marnotrawnego”, nawet gdyby miała potępiać jego postępowanie, będzie jako matka nie mniej przywiązana niż do syna-ideału. Nie musi być ślepa na słabości swych dzieci: one w żaden sposób nie dotykają jej matczynego instynktu czułości. Prawidłowość ta nie stosuje się już tak dokładnie do miłości ojca, który właśnie jako ojciec swych dzieci manifestuje kapryśne skłonności wobec nich! Toteż słusznie czyni język, nie stawiając u boku miłości macierzyńskiej pokrewnej pod względem istoty „miłości ojcowskiej”!2 (Nierzadko jednak zauważalne instynktowe relacje między ojcem i córką należą do sfery płciowości, której do tej poty nie poświęciliśmy ani słowa.)

Przeciwko instynktowemu charakterowi miłości macierzyńskiej nie przemawia również i ta okoliczność, że osiąga ona swój najwyższy wyraz w troszczeniu się o ukochaną osobę. Należy to bowiem do naturalnych konsekwencji popędu, który w przepełnionym czułością dotykaniu znajduje swoje spełnienie; ale zgodnie z tym owa sporna troska dotyczy pierwotnie wyłącznie ciała dziecka. Instynkt troski jako taki występuje również po stronie ojca, ale jego celem nie jest dotyk ani fizyczna szczodrość. Zrozumiemy, co oznacza właśnie owa cielesna bliskość w sferze miłości matczynej, jeśli uprzytomnimy sobie, z jaką siłą instynktowego oporu matka przeciwstawia się rozdzieleniu ze swoim dzieckiem. W obliczu matczynego bólu rozłąki bledną cierpienia rozstających się przyjaciół, rodzeństwa, małżonków; nie dlatego, by ich wzajemna miłość była skromniejsza, lecz z tego powodu, że - póki nie zmieni się wskutek długiego bycia razem - potrzebuje o wiele mniej cielesnej bliskości swego obiektu niż matka bliskości ciała własnego dziecka. Starochińskie pismo obrazkowe wyraża pojęcie miłości, umieszczając obok postaci kobiety wizerunek dziecka.

Rozpoznawszy w miłości macierzyńskiej „popęd do zespolenia w ogóle”, nie będziemy się już dziwić odnajdywaniu generalnie w czułości również elementu instynktu opieki. Język nie wykształcił wprawdzie dla niezliczonych odmian pozapłciowego popędu do zespolenia równie wielu wyrażeń złożonych tego rodzaju, jak „miłość macierzyńska”3 na określenie jego podstawowego wariantu, ale już choćby w zwrocie „czuła miłość” pozwala zorientować się, że przyjmuje czułość za istotny wyróżnik miłości zmierzającej do zespolenia. Największe bogactwo przynależnych do tej sfery instynktów możemy znaleźć w dzieciństwie (przeciwieństwie macierzyństwa); dziecięca miłość do zwierząt na przykład - zdecydowanie różna od przeciętnej miłości, jaką mają dla zwierząt dorośli - w każdym przypadku od razu manifestuje się w głaskaniu, pieszczotach i pielęgnowaniu ukochanego zwierzęcia.

„Czuła miłość”, którą w obliczu jej instynktowej natury uprawnieni jesteśmy nazwać także potrzebą czułości, towarzyszy człowiekowi, przybierając różne stopnie, przez całe jego życie, jest na ogół silniejsza u kobiet niż u mężczyzn, u każdego osiąga najwyższy wymiar w swoisty sposób i może dotyczyć wszelkich możliwych obiektów. I tak istnieje miłość do futer, aksamitu, ptasich piór, pęczniejących poduszek, miękkich trawników, dywanów, ba, nawet do plastycznej gliny, dającej się formować ziemi mówiąc krótko, do rozmaitych już to miękkich, już to elastycznych przedmiotów, a ma ona swe wyłączne źródło w potrzebie czułego dotyku. Co więcej, nawet upodobanie do kąpieli w letniej wodzie (w starożytności ludowa namiętność) w dużej mierze w tym uczuciu ma swe korzenie. Jak wykazano już na przykładzie dziecka, także na zamiłowanie do określonych zwierząt (na przykład kotów) może wpływać pulchna i miękka forma obiektu, stąd należy je ściśle odróżniać od instynktowej miłości do zwierząt o charakterze znacznie bardziej przedmiotowym, o której wspomnieliśmy wcześniej.

Nie ulega wreszcie żadnej wątpliwości, że owa zupełnie pierwotna miłość do stron ojczystych, która w sytuacji rozłąki rodzi „bolesną tęsknotę” o intensywności niebezpiecznej (przynajmniej wśród ludów prymitywnych) dla życia, ma swe źródło w popędzie, który zaspokoić może jedynie fizyczna bliskość domu i ogniska domowego. Livingstone jako pierwszy napisał, że mieszkańcy znad rzeki Lualaba często umierali wkrótce po opuszczeniu swych stron rodzinnych, bo mieli „złamane serca”. U tych i wielu innych ludów prymitywnych szafowanie czułymi gestami w odniesieniu do roślin i drzew, narzędzi pracy czy broni jest nadal czymś zwyczajnym. W dawnej Germanii mówiono drzewu „dzień dobry” i obwieszczano mu uroczyście śmierć pana domu. Niektórzy Afrykańczycy budzili dźwiękiem bębnów swe czółna, a po odbytej wyprawie usypiali je znowu, nucąc kołysanki. Na tym tle nietrudno zrozumieć, że osoba cierpiąca z powodu tęsknoty za domem może nagle ozdrowieć, jeśli otrzyma jakąś fizyczną namiastkę swych rodzinnych stron, na przykład upieczony tam bochenek chleba (przy czym niewątpliwie odgrywa tu rolę także jego smak, którym zajmiemy się później). W innym również świetle może ukazać się nam teraz symboliczna zawartość mitu o Anteuszu, który traci swą siłę, gdy zostaje pozbawiony fizycznego kontaktu z Ziemią!

Dotarłszy tym samym ponownie - łącząc koniec z początkiem - do roztaczającej ciepło macierzyńskości, tym razem jednak Ziemi, dostrzegamy od razu ścisłe pokrewieństwo „miłości czułej” i „miłości żarliwej”, i uprzedzając tok dalszej analizy chcemy podkreślić, że quasi-psychologia podejmuje się wywodzić czułość, żarliwość, macierzyńskość, czyli „popęd do zespolenia w ogóle”, z popędu płciowego, co przyczyniło się tylko do całkowitego zaślepnięcia i tak już przytępionego wyczucia przez „ludzi światłych” - istoty erosa.

 

2. Instynkt pochłaniania

 

O tym, jak nadzwyczajną rolę odgrywa instynkt pochłaniania w królestwie erosa, przekonamy się później. W tym miejscu natomiast, skoro na razie omawiamy pojęcie miłości, zajmiemy się kwestią, czy instynkt pochłaniania znajduje wyraz w praktyce językowej, nawet jeżeli zaakceptujemy pogląd, iż przyjmowanie stałych i płynnych pokarmów może być uważane za zespolenie, które pod względem „żarliwości” znacznie przewyższa zwykły dotyk. Możliwość zaznawania przyjemności w jedzeniu i w piciu nie jest podważana, tym samym więc można byłoby się zgodzić na możliwość miłości do pokarmów, miłości do napojów. Każdy jednak z obu tych instynktów (głód bowiem i pragnienie to dwa odrębne rodzaje!) wykazuje ogromne bogactwo gatunkowe kapryśnych skłonności: i tak upodobanie do picia wody różni się od zamiłowania do wina czy mleka, miłość do bodeaux od miłości do wina reńskiego bądź tokaju. W tym miejscu nie zastanawiamy się jeszcze, na czym to polega, a jedynie zwracamy uwagę, że również rozkosz jedzenia i picia znajduje swe spełnienie dopiero w połknięciu wywołującego przyjemność obiektu.

Po raz pierwszy zetknęliśmy się tutaj z takim rodzajem popędów, które nie tylko popychają nas do wykonania ruchów, ale wręcz je wymuszają i dlatego stanowią te najwłaściwsze, bo nieprzezwyciężone potrzeby, których poszczególne stopnie nie nazywają się pasją czy entuzjazmem, ale raczej żądzami: „żądza jedzenia”, „żądza picia”. Lecz gdy już kapryśna natura instynktu pochłaniania pozwoli zauważyć w nim, obok niezaprzeczalnego aspektu potrzeby, również aspekt skłonności, wówczas nie znajdzie się absolutnie nikt, kto nie byłby zdolny przypomnieć sobie tych szczególnych uciech, tych nieporównywalnych rozkoszy, jakich choć raz zaznał przy jedzeniu czy piciu. Założywszy jednak, że w czynności jedzenia lub picia zawarte są również zawsze cechy gatunkowe (jakościowe), będziemy musieli przyznać rację, jeśli nawet rozważać będziemy odczuwanie głodu i pragnienia z punktu widzenia popędu do zespolenia w celu pochłonięcia i nawet jeśli z całą stanowczością odrzucimy próbę wyprowadzenia aspektu potrzeby z „instynktu odżywiania się”! Odżywianie się jest rozpoznanym dopiero przez człowieka, a przeto tylko jemu świadomym, skutkiem przyjmowania pokarmów, a nie częścią składową samego popędu! Mniemając, że istotę popędów, dającą się odkryć jedynie poprzez ich przeżycie, można odczytać z zauważalnych skutków ich działania, zafałszowuje się, i to beznadziejnie, naukę o nich! O tym, że mądrość życiowa starożytnych o wiele przewyższała w tym względzie naszą, świadczyć może fakt, że już tak dawny, choć całkowicie przypominający profesora myśliciel jak Arystoteles określa głód jako popęd do zetknięcia się z suchym, a pragnienie - z płynnym.

 

3. Popęd seksualny lub „sexus”

 

O ile w poprzednim przypadku niezbędne było specjalne objaśnienie ukazujące relacje pojęciowe między miłością a popędem do pochłaniania, to teraz, akurat odwrotnie, konieczna byłaby szczegółowa analiza dla udowodnienia, że miłość oznacza jeszcze zupełnie co innego niż popęd płciowy - pod warunkiem, że zaczęlibyśmy od tej strony zagadnienia! Aby sobie tego zaoszczędzić, umieściliśmy popęd płciowy na końcu. Przeto teraz wystarczy jedynie nadmienić, że nazwa „miłość” niejednokrotnie zastępuje po prostu popęd płciowy, a czasownik „kochać się” - jego zaspokojenie.

Pod pojęciem „popęd płciowy” rozumie się dzisiaj dwupłciowy popęd do spółkowania i na jego podstawie usiłuje się zrozumieć zarówno inne rodzaje popędu do spółkowania, jak również pozostałe odmiany aktywności płciowej (które w porównaniu z nim wszystkie stają się tzw. perwersjami), toteż biorąc pod uwagę praktykę językową, do tego działu miłości należałyby: miłość homoseksualna, miłość do chłopców, miłość lesbijska, płciowa miłość do zwierząt, onanizm; ponadto miłość do zadawania bólu (sadyzm) i miłość do doznawania bólu (masochizm); dalej miłość do obnażania narządów płciowych, czyli innymi słowy ekshibicjonizm ze swymi niezliczonymi odmianami i gatunkami; na koniec wreszcie każdy rodzaj płciowej miłości do części ludzkiego ciała, jego wytworów oraz do przedmiotów użytkowych, co zwykło się określać nietrafnym pojęciem „fetyszyzmu”.

Później, gdy wymagać tego będzie naświetlenie pojęcia erosa, wyjaśnimy, dlaczego nie wystarcza analiza oparta na dwupłciowym popędzie do spółkowania. Natomiast już tutaj należy w odniesieniu do popędu płciowego podkreślić to, co nadmieniliśmy wcześniej przy wyodrębnieniu głodu i „instynktu odżywiania się”: z gruntu błędne i z założenia fałszywe jest nazywanie go „popędem do rozmnażania się”: Rozmnażanie się bowiem jest wprawdzie możliwym następstwem seksualnej aktywności, nie stanowi jednak celowej wizji w doznaniu płciowego podniecenia. Wie o tym nie zwierzę, lecz wyłącznie człowiek. Stosownie do tego to nie zwierzę w człowieku, mające przecież tylko instynkt płciowy, popychane jest do spółkowania ze względu na rozmnażanie; to raczej jego duch, nie mający tego instynktu, towarzyszy aktywności instynktowej uzupełniając ją ideą rozmnażania i zorientowanymi w tym kierunku pragnieniami. Oczywiście także pragnienie może przyjąć formę przypominającą popęd, lecz wtedy jest ono, po pierwsze, czymś zupełnie innym niż popęd płciowy, który na jego tle obniża się do poziomu zwykłego środka prowadzącego do celu, a ponadto w ogóle pragnienie nie jest wówczas popędem, lecz „interesem”, ukierunkowaniem woli, instynktową sprężyną popędu o zróżnicowanej indywidualnie istocie. I tak na przykład, mężczyzna niekiedy podporządkowuje swój popęd płciowy interesowi utrzymania rodu, i to jest jego „instynkt rozmnażania”. Natomiast gdy kobieta pragnie dzieci, może nawet całej gromadki, podporządkowuje za każdym razem popęd płciowy swemu instynktowi opiekuńczemu, i taki jest jej „instynkt rozmnażania”: nie jest on zupełnie w niczym podobny do męskich pragnień podtrzymania ciągłości rodu! Przykład ten unaocznia, w jak ogromny popadamy absurd, myląc prawdziwe naturalne popędy z ludzkimi pragnieniami i usiłując wywieść je z ich skutków.

Do wszelkich odmian miłości mającej charakter popędu odnoszą się wszystkie rozróżnienia dokonane przy omawianiu skłonności: ich intensywniejsze odmiany noszą nazwę albo „namiętności”, albo - przy pogardliwej ocenie ich przedmiotu - „żądzy”. W namiętności miłosnej tkwią trzy elementy: głębia skłonności, gwałtowność popędu i znana zarówno zwierzętom, jak i pierwszym ludziom jedynie w zarodku wyłączność wyboru. Jeśli zależy nam na mocniejszym podkreśleniu tylko gwałtowności popędu, mówimy o pożądaniu lub namiętności: „namiętna miłość”, „miłosna namiętność” (ale już w „żarliwości” zawarta jest też głębia). Gdy celem jest poniżenie przedmiotu popędu, wówczas wybór pada na „żądzę” (die Sucht). I tak „miłość do gry” zamienia się niebawem w „namiętność do gry” lub w „pasję”, a wkrótce także w „żądzę gry”, „miłość do picia”, w „żądzę picia”, „miłość do jedzenia”, w „żądzę jedzenia” i podobnie: „żądzę morfiny”, „żądzę opium” i tak dalej. Ponieważ słowo Sucht pierwotnie oznaczało chorobę, zarazę, toteż duchowa pożądliwość wszelkiego rodzaju znajduje się w ścisłym związku z „występnością”, z czego można wysnuć wniosek, że z kolei liczne nawyki miłosne dadzą się zakwalifikować do gatunku „występków”.

Dotarłszy do końca tego bynajmniej nie wyczerpującego przeglądu zastosowań słowa „miłość” w dzisiejszym języku, uszeregujmy kilka wyliczonych pojęć miłości i spróbujmy unaocznić właściwą im niezwykłą różnorodność, opisując ich prawdziwy sens bez użycia określenia zawierającego słowo „miłość”: materializm (miłość do rzeczy) - samolubstwo (miłość własna) - poszanowanie człowieka (miłość bliźniego, miłość wroga) - uwielbienie piękna (umiłowanie piękna) - przyjaźń (miłość przyjaciela) - macierzyńskość (miłość matczyna) - czułość (czuła miłość) - namiętność (gwałtowana miłość) opilstwo (miłość do picia) - popęd płciowy („miłość”). Zdawszy sobie sprawę z tego, że przez jedno i to samo słowo można określić m.in. egoizm - przyjaźń - materializm - seksualizm - macierzyńskość, stanie się jasne, dlaczego nie rokuje nadziei postępowanie rozpoczynające od analizy nazwy „miłość”, a także dlaczego zwyciężyło kryterium dyskwalifikujące ową partacką metodę, która - dając się zwieść jednemu słowu ośmiela się wywodzić wszelkie możliwe afekty i właściwości, w odniesieniu do których wyraz ten znajduje zastosowanie, z jednej jedynej cechy - wewnętrzności i do tego jeszcze z popędu, a na dodatek - z popędu płciowego! Orgie seksualne znane są nam zarówno z dawnej, jak zwłaszcza i ze współczesnej medycyny. Ale po naszych językowych wyjaśnieniach nikt już nie da się skusić, żeby brać je na tyle poważnie, by walczyć o sprawę, o której tu mowa: raczej zauważy, że ten kontrowersyjny obiekt, tzw. miłość, istnieje jedynie w pozornie jednolitej szerokiej sferze zastosowania nazwy, natomiast w ogóle nie istnieje w rzeczywistości! Z tego też wynika zarazem, na jakie niebezpieczeństwo narazi się „nauka”, tzn. zwykłe badanie faktów, jeśli poniecha kontaktu z metafizyką, czyli badaniem istoty!

W paru słowach przedstawiamy jeszcze drugi powód, który nie pozwala mówić o „miłości” zamiast o „erosie”. Wśród wszystkich wymienionych wyżej znaczeń słowa miłość nie ma mianowicie ani jednego, które miałoby swe źródło w znajomości elementarnego erosa. Niewątpliwie ma on swój udział w więcej niż jednym afekcie miłosnym, żaden z nich jednak nie mógłby zająć jego miejsca. Z tysiąca znaczeń, jakie posiada dzisiaj słowo miłość, nie jesteśmy w stanie wychwycić ani jednego, tożsamego z pierwotnym erosem; tym samym więc rezygnację z określenia miłość można uznać za wystarczająco uzasadnioną.

 

Przypisy

 

1 W języku niemieckim czasownik lubię i rzeczownik miłość ma tę samą postać fonetyczną - ich liebe: die Liebe (przyp. tlum.)

2 W języku niemieckim „ilość ojcowska”jako odrębne pojęcie nie istnieje (przyp. tłum.)

3 „Miłość macierzyńska” ma w języku niemieckim formę złożenia „Muttedlebe”.

 

Przełożyła Elżbieta Ptaszyńska-Sadowska

powrót do strony GNOSIS 6    powrót do głównej strony GNOSIS