|
||
Poniższy artykuł jest fragmentem książki René Nelli’ego Le corps feminin et l'imaginaire (1979).
|
Kobiece ciało a świat wyobraźni
|
|
René Nelli |
||
O androgynie Na
widok jakiejkolwiek godnej pożądania kobiety wyobraźnia podsuwa
potwora, którego akt cielesny odtwarza albo raczej poprzedza jego
urzeczywistnienie. Jakby naprawdę chodziło o krótki, symboliczny powrót
do utraconej jedności, rzeczywiście każdy partner, podczas gry miłosnej,
odpowiada połowie androgyna; jest on w każdym razie nieobecnością i
upragnieniem tej drugiej osoby. Androgyn jest zatem bezpośrednią daną
wyobrażeniową. Jednakże na przestrzeni wieków wielokrotnie zmieniał
swoje znaczenie, jego zaś ewolucja zapewne nie pozostaje bez związku z
powolnym rozwojem moralnym, który ostatecznie lepiej przystosował mężczyznę
do kobiety i kobietę do mężczyzny. W
starożytności często wyobrażano sobie androgyna, mylonego z
hermafrodytą, jako mężczyznę, w którym tworzyła się kobieta. Mit był
męski i homoseksualny. W czasach nowożytnych pojawia się on w legendzie
i marzeniach erotycznych raczej pod postacią kobiety, której zostają
dodane cechy płciowe mężczyzny. Jest on jeszcze „homoseksualny”,
lecz w sposób odmienny: wyraża transcendentny homoseksualizm, powiedziałbym
homoseksualizujące działanie miłości
interseksualnej. Bo
też rzeczywiście skłania on mężczyzn do przedstawiania sobie
kobiecego ciała w całości i ostatecznie, takiego, jakim ono jest,
ponieważ, ściśle biorąc, kobieta posiada również pewien narząd „męski”.
Bez wątpienia narząd ten nie jest sam w sobie bardziej męski niż penis
jest żeński, lecz jest sprawą dość naturalną, że męska świadomość
mogłaby go interpretować jako stanowiącego pewien atrybut męskości.
Androgynalny obraz jawi się skądinąd często w klimacie obronnym:
androgyn to kobieta, która staje się mężczyzną lub która jest zdolna
nim się stać; ta ewentualność przez dłuższy czas okropnie przerażała
ludzi pierwotnych. Odrzucali oni zatem w mitycznym androgynie, uważanym
za kobietę-potwora, odczucie wstrętu, jakiego doświadczali wobec wrażliwości
i erekcyjności łechtaczki. Jest rzeczą sprawdzoną, że obrzezanie łechtaczki,
praktykowane w Egipcie od sześciu czy siedmiu tysięcy lat, czyli
stosowane o wiele wcześniej, niż kraj ten został podbity przez islam,
miało za cel nie tylko przeszkodzenie kobietom w zbytnim upodobnieniu się
do mężczyzn, lecz przede wszystkim zapobieżenie u nich zbytniemu
wzrostowi ich narządu męskiego, który, jak sądzono, jeśli nie odcięto
by go na czas, rozwinąłby się do takiego stopnia, że stałby się
organem penetrującym i równie agresywnym, jak penis. Podczas gdy pod
postacią oryginalnie męską i poddawalną sodomii, mężczyźni dość
łatwo akceptowali androgyna, to agresywność żeńską, choćby tylko
potencjalną, zawsze potępiano w osobie tegoż androgynalnego potwora. U
szczytu wieku XVIII filozofowie-encyklopedyści, na podstawie paru mniej
lub bardziej autentycznych obserwacji, sądzili, że istnieją androgyni o
charakterze zasadniczo żeńskim, to jest kobiety obdarzone zbyt wielką
łechtaczką; i oczywiście przypisywali tę anomalię skandalicznej skłonności
do rozpusty, którą jakoby przejawiały - ich męski narząd stawał się
hańbiącym piętnem. Nic tedy dziwnego, że męska część ludzkości
szczególnie znienawidziła łechtaczkę, nie tylko, gdy była przesadnie
rozwinięta, lecz również w postaci całkowicie naturalnej i dyskretnej. Z
tego wszystkiego wynika, że androgyna zawsze w starożytności wyobrażano
sobie jako istotę potworną, łączącą w sobie dwie całkowicie
przeciwstawne natury. Obraz taki doskonale odpowiadał radykalnej różnicy
między płciami, jaką starano się wówczas zachować. (W czasach
Platona wierzono, że mężczyźni są z istoty Słońca, kobiety zaś Księżyca.
Jeszcze do dziś wielu ludzi Zachodu przedstawia sobie stosunek cielesny
jako połączenie przeciwieństw, uważanych co prawda za komplementarne.)
Odmawiając kobiecie jakiejkolwiek możliwości orgazmu, który, wiążąc
się z erekcją, uchodzi za przywilej mężczyzny, mężczyźni odrzucali
myśl, że kobieta mogłaby w jakiś sposób - realnie czy symbolicznie -
być do nich podobna: musiała ograniczyć się do swojej wklęsłości.
Stąd wynika, że imaginacyjny wysiłek, przez który stworzyli androgyna,
mógł skończyć się jedynie eksterioryzacją i projekcją na kobietę
tych cech, których się u niej obawiali. Wyrażał on ich niezłomną wolę
absolutnego rozdzielenia przyjemności przez zabronienie jej dostępu do
rozkoszy inaczej niż dzięki bezprawnemu zapożyczaniu męskich możliwości
i przez monstrualne dodanie sobie członka, do którego nie miała prawa.
Przeciwstawiali się zatem nieświadomie prawdziwej „homoseksualizacji”.
Androgynem była paradoksalna kobieta - kobieta taka, jaką nie powinna być,
kobieta, którą należy okaleczyć. Jej cząstka męskości wynikała z
potworności - jej łechtaczka była szczątkiem penisa, który należało
usunąć. Traktowane
pod tym kątem, platońskie mity o androgynie są dla współczesnej świadomości
równie rewelacyjne, co zbijające z tropu. Te, które w Uczcie wkłada się w usta Arystofanesa, są ściśle spokrewnione -
co odnotował Flaceliere1
- z teorią Demokryta, iż „podobieństwa się przyciągają” i że
„miłość mogłaby jednoczyć tylko (istoty) podobne”. Czego jednak język
pojęciowy nie mógł wyrazić w sposób adekwatny, przynajmniej w
dziedzinie erotyki, to należało ukazać obrazowo w mitach. Według
Arystofanesa zatem, w baśniowej prehistorii istnieli nadmężczyźni i
nadkobiety, to jest potwory M + M lub K + K; ci pierwsi posiadali po dwa
narządy męskie, te drugie - po dwa narządy kobiece. Ponieważ owe
stwory stały się zbyt popędliwe, bogowie zdecydowali się je osłabić,
dzieląc je na dwoje. Tak też się stało. Zatem każda połowa zaczęła
szukać drugiej połowy, toteż połówki mężczyzn szukały mężczyzn,
a połówki kobiet - kobiet. Mit ten zazwyczaj nie odbija się w
erotycznej wyobraźni naszej epoki, która oczekuje raczej, że zobaczy
nadmężczyzn biegających za kobietami, a nadkobiety - za mężczyznami.
Oznacza to jednak, że nie znamy logiki właściwej antycznej seksuologii,
która wymagała, aby mężczyzna był bardziej mężczyzną, a kobieta
bardziej kobietą, niż są w stanie nimi być; tym sposobem miłość
jako syngrasis (zlanie się świadomości)
jest niemożliwa w „różnicy”, a może się zrealizować tylko w
podobieństwie (inaczej mówiąc, tylko kiedy jest homoseksualna). Wiemy,
do jakich nonsensów doprowadziły te przesadne typifikacje mężczyzny i
kobiety, nie odpowiadające rzeczywistości płciowej ani jego, ani jej,
przede wszystkim jednak kobiety, która, pod pretekstem stania się
bardziej kobiecą od natury, zdawała sobie sprawę, że amputowano jej
zasadniczą cząstkę jej prawdziwej seksualności. Można
się oczywiście dziwić, że ludzkość wcześniej nie przewidziała ani
nie wyraziła symbolicznie tego, co niewątpliwie już przeczuwała: tego
mianowicie, że owa sztuczna opozycja między nadmężczyznami i
nadkobietami miała za źródło tkwiące w męskiej świadomości strach
lub nienawiść wobec kobiecości i że w
rzeczywistości istnieją dwa bieguny w każdej płci oraz że są one
w pewnej mierze wzajemnie wymienne. Należy tu oddać hołd geniuszowi
Platona, który, wbrew przesądom swojego stulecia, stworzył i umiejscowił
w tejże legendarnej przeszłości inny typ potworów seksualnych, który
uważał niewątpliwie za jeszcze bardziej fantastyczny niż poprzedni,
lecz który w rzeczywistości o wiele bardziej odpowiadał prawdziwej
naturze mężczyzny i kobiety. Były to istoty podwójne, zarazem męskie
i żeńskie (M + K lub K + M), to jest andro-gyni (wręcz jedynie
prawdziwi androgyni) złożeni z połączenia mężczyzny i kobiety. Kiedy
przecięto ich na dwoje, każda połowa pragnęła połączyć się ze
swoją drugą połową (o przeciwstawnym znaku): mężczyzn ciągnęło
zatem ku kobietom, a kobiety ku mężczyznom. W tym miejscu Platon idzie
za doktryną Heraklita: „Miłość polega na przyciąganiu się
przeciwieństw. Otóż i przywrócona naturalna miłość, za pośrednictwem
pewnego mitu oraz z pomocą pewnej filozofii”. Tu
jednakże stwarza trudność samo pojęcie „przeciwieństwa”. Czy
naprawdę chodzi o „przeciwieństwa”, czyli o mężczyzn czysto męskich
i o kobiety czysto kobiece? Czy to naprawdę przeciwieństwa łączą się
ze sobą w tzw. normalnym stosunku seksualnym? Jeśli prokreacja, a w
pewnej mierze także przyjemność, wymagają połączenia się narządów
o przeciwstawnych znakach (awers-rewers, otulane-otulina, wklęsłość-okrągłość
itp.), różnych, lecz przystosowanych jedne do drugich, jeśli wskutek
tego miłość fizyczna jest w pewien sposób rzeczywiście, jak chciał
Heraklit, jednoczeniem się, harmonią przeciwieństw (to jest doskonałym
przystosowaniem się jednej płci do drugiej oraz do ich funkcji), nie
jest rzeczą pewną, czy dogłębniejsza analiza nie wykaże, iż owe
przeciwieństwa są w rzeczywistości podobieństwami, lub że
przynajmniej „mogą się wzajemnie zasymilować”. Zastosowane do miłości
obie teorie, Demokryta i Heraklita, zawierają ducha prawdy, lecz fałszuje
je obie niewzruszony mit o elementarnej różnicy. Sam Platon ujmuje związek
płciowy jako nałożenie się przystosowanych przeciwieństw: przekształcenie
się (względne) jednej płci w drugą, wymiana biegunowości nie wydaje
mu się ani możliwa, ani pożądana. Jednakże właśnie w tym kierunku
powinno się dokonywać prawdziwe przystosowanie subiektywne, moralne i miłosne
mężczyzny do kobiety i kobiety do mężczyzny. Niewątpliwie
człowiek może kochać tylko siebie lub kogoś sobie podobnego (z kim łatwo
się utożsamia), lub też istotę transcendentną, w której odnajduje swój
bardziej autentyczny byt i która na wyższej płaszczyźnie realizuje połączenie
ego i alter ego. Nie wie jednak nigdy, gdzie zaczyna się i gdzie kończy
to, co uważa za swoją tożsamość (swoje dopełnienie lub poszerzenie
swojej tożsamości). Należy zauważyć, że ten rodzaj przywiązania,
jakie Platon przypisuje właśnie przepołowionym istotom męsko-żeńskim,
bardzo przypomina to, co dziś nazywamy namiętnością, umiejscawia
bowiem miłosną wymianę interseksualną, jak uczynią to trubadurzy
trzynastowieczni, wcale nie w małżeńskim uczuciu, neutralnym,
bezbarwnym, utylitarnym i prokreacyjnym, lecz w miłości cudzołożnej.
Jest sprawą oczywistą, że miłość cudzołożna różni się od małżeńskiej
nie tylko tym, że jest bardziej namiętna, lecz także, iż wymaga od
kochanków szczególnego „dozowania” ich popędu płciowego. Wiadomo
(od czasów Caullery’ego), że z biologicznego punktu widzenia
hermafrodytyzm jest podstawowym warunkiem umożliwiającym życie organizmów;
a od czasów Freuda, na płaszczyźnie psychologicznej - jedynej, jaka nas
tu interesuje - wiadomo, że każdy stosunek seksualny wprowadza na scenę
cztery osoby (jednego mężczyznę-kobietę
i jedną kobietę-mężczyznę).
Otóż twierdzimy, że stan namiętności zostaje zazwyczaj wywołany
przez nadmierne zaakcentowanie, w każdym z kochanków, jego odwróconego
sobowtóra; na przykład mężczyzna nieco zbyt zniewieściały będzie
kochał do szaleństwa kobietę nieco zbyt męską. Komunia serc, do
jakiej w swoim mniemaniu dążą, jest im w rzeczywistości dana. Można
by nieomal rzec, nieco sprawę naciągając, że kochanek kocha swą miłą
na tyle, na ile jest tą kobietą,
że kochanka kocha swego amanta na tyle, na
ile jest tym mężczyzną - co jest jeszcze platońskie - ale przez to
nie przestają być - on mężczyzną, a ona kobietą - co już nie jest
platońskie. W naszych czasach namiętność interseksualna z pewnością
nie jest homoseksualna, lecz jest w pewnej mierze homoseksualizująca.
To, co każdy partner przyłącza sobie z drugiego partnera, jest tym,
czym on jest. Wyobraźnia,
której funkcją również tutaj jest przełożenie na język wizualny,
figuratywny, tych sposobów uczestnictwa, których język analityczny nie
byłby w stanie ująć, zupełnie przekształciła symbol androgyna. Już
nie chodzi o potwora otrzymanego przez połączenie dwóch połówek męskich
lub dwóch połówek żeńskich (M + M lub K + K) ani nawet o platońskiego
androgyna uzyskanego z przystosowania przeciwieństw (samych w sobie stałych
i elementarnych: M + K lub K + M), lecz o zupełnie inną zjawę, jaka
czasami - jeszcze do dziś - zajmuje umysły poetów i erotomanów, którą
można by było określić za pomocą wzoru 2M + 2K. Odtąd każda z tych
istot jest przyciągana zgodnie z dwiema bardzo realnymi biegunowościami:
w każdym osobniku jest jeden (osobnik) żeński i jeden męski, a wskutek
tego dwie (subiektywne) możliwości seksualne. Kobieta może w namiętności
stać się mężczyzną, a mężczyzna kobietą, oczywiście bez odrywania
się od obiektywnego podłoża swojej konkretnej seksualności. Te
odcienie nie są bynajmniej „wymarzone” jako statyczne: dzieją się
one, rozwijają, zacierają i odradzają - stan namiętności jest niczym
innym jak wewnętrznym cyklem przemian. Prawdę
mówiąc, 2M i 2K, składające się na wyobrażeniowego androgyna, nie
wpisują się w ten sam poziom realności. Fizyczny mężczyzna i fizyczna
kobieta są zdwojeni, on przez urojoną kobietę, z jaką myśli, że się
łączy w tej, którą obejmuje, a ona przez urojonego mężczyznę, pasującego
do tego, którego kocha. Zatem w tym niewysłowionym androgynie zawiera się
nie tylko skrzyżowanie barw; występuje tam również nieustanne
przechodzenie z introwersji w ekstrawersję lub, jeśli wolimy, od realności
do wewnętrznej wyobraźni oraz od wewnętrznej wyobraźni na zewnątrz
(co w tym wypadku ujmuje się w sposób halucynacyjny). W tej właśnie
podwójnej grze kierunków i przekazów uwypukla się androgyn dzisiejszej
mitologii miłosnej. Ciało
kobiety takie, jakim je „widzi” mężczyzna, jest wysnute ze struktury
obrazu androgynalnego (który na ogół wyraża się tylko w ulotnych
zjawach). To przede wszystkim w świetle tego mitu kobieta jest urojona
przynajmniej połowicznie. Ponieważ jest ona zarazem eksterioryzacją
żeńskiego sobowtóra, jakiego nosi w sobie mężczyzna, oraz uwewnętrznieniem
w mężczyźnie męskiego sobowtóra, jakim jest także ona, jej wygląd
zewnętrzny jest zawsze semantycznie zakryty przez subiektywny, żeński
kształt, jaki rzuca na nią mężczyzna, oraz przez jego jednoczesne
marzenie, iż poprzez nią posiada swoją własną, wewnętrzną
rzeczywistość. Uzewnętrznienie i integracja stanowią rytm, w jakim
bije erotyczny świat wyobraźni. Nie może on ustać (póki trwa namiętność),
sprowadzenie bowiem zewnętrzności do wewnętrzności,
zawsze upragnione, zawsze nieomal zrealizowane, mogłoby się ostatecznie
dokonać tylko w stanie doskonale androgynalnym, który pozostaje złudny. Jeśli
wybrałem androgyna za największy ideogram w całej erotycznej męskiej i
żeńskiej mitologii - (jako że wydaje mi się, iż jedyna w tym względzie
różnica płci polega głównie na tym, że kobieta jest w dzisiejszych
czasach bardziej obiektywnie androgynem niż mężczyzna, i że
wskutek tego ten ostatni musi przekroczyć o wiele większy margines świata
wyobraźni dla osiągnięcia swej podwójnej istoty) - uczyniłem tak
dlatego, że jest on najbogatszy i najbardziej dynamiczny ze wszystkich
mitów, a wydaje się także, że wywarł wpływ na wszystkie
pozostałe. Z
tego, iż kobieta jest dla mężczyzny subiektywnością nieznaną, lecz
wyobrażalną, z tego, iż jest ona obiektywnie wyposażona w rozliczne możliwości
erotyczne, jakie on może przyswoić i, że tak powiem, „naśladować”
(albo przeciwnie, odrzucić, jeśli się zbytnio boi stania się kobietą,
którą również jest), wypływa to, iż kobieca postać, poza swoim
kształtem materialnym, przedstawia zawsze sama w sobie obraz złączonych
ciał. Ten obraz właśnie przywodzi na myśl złudzenie pary
ludzkiej, pomnażając je kolejno niczym w lustrzanych odbiciach i wciąż
zmieniając znak zależnie od wyprzedzającego, ruchomego i
wielopostaciowego pragnienia. Namiętność zawsze zawierała tę ucieczkę
duszy w swoich przemianach, lecz kochankowie rozwijali je w sobie i nie
odważali się ich sobie otwarcie uświadomić. Obecnie wyobraźnia
erotyczna, bardziej wyzwolona, przeto mniej uwewnętrzniona, nie
potrzebuje już tak bardzo intymności, tajemnicy dla dwojga. Przeciwnie -
odczuwa potrzebę objawiania się. Cykl przemian wychodzi poza ludzką parę,
wyzbywa się tajemniczości i jakby pragnie się odwołać do zewnętrznej
wobec niego świadomości: czyni z siebie widowisko dla siebie samego. W
tym przypadku obecność osoby trzeciej pomaga miłości zawładnąć zewnętrznością
oraz spełnia rolę żywego lustra, w którym para rozpoznaje siebie, aby
zobaczyć w pełnym świetle tworzonego przez siebie androgyna oraz
wyobrazić sobie wymianę świadomości w tym obiegu zamkniętym. Oznacza
to bez wątpienia, że kiedy sądzimy, iż zgłębiamy kobiece ciało z
zewnątrz, ono się natychmiast „uwewnętrznia”, kiedy zaś sądzimy,
że wewnętrznie się w nie wtapiamy, ono się wymyka i ponownie staje się
obiektem zewnętrznym. Jest ono zawsze nie dokończonym obrazem
potencjalnego androgyna. Tym
spośród moich czytelników, którzy mogliby uznać te przemyślenia za
zbyt abstrakcyjne, niech mi będzie wolno uściślić, że ani jawny
homoseksualizm (w zasadzie - miłość do podobnego-identycznego, którą
się tu nie zajmuję), ani heteroseksualność (w zasadzie miłość do
podobnego, czyniąca biegunowości seksualne wymiennymi lub przyswajalnymi
pomimo różnic fizycznych) nie przedstawiają się jako wyraźnie
ustalone i rozgraniczone. Istnieje także możliwość, że osobnik typu M
+ K (mężczyzna + kobieta) będzie zdeterminowany do poszukiwania swojej
drugiej androgynalnej połowy M, to jest nadmiaru istoty męskiej, albo
przeciwnie - swojej połowy K, to jest wzmocnienia swojej istoty żeńskiej.
O kobiecym ciele można marzyć w jednym lub w drugim kierunku: dopasowuje
się ono do każdej z tych dwóch halucynacyjnych interpretacji. Na przykład
w przypadku osobnika heteroseksualnego, który kocha swoją partnerkę
trochę tak, jakby była ona dla niego mężczyzną, któż mógłby określić
(biorąc pod uwagę jego zachowanie), czy ceni on ją trochę tak, jak
pederasta oczarowany przez innego mężczyznę, czy trochę tak, jak
lesbijka zakochana w innej kobiecie? W rzeczywistości te dawki są bardzo
subtelne. Czy istnieje głębsza różnica i jaka (jeśli nie w wyobrażeniowej
treści) pomiędzy lesbijką uwielbiającą miniaturowy „męski” narząd
swojej partnerki - a mężczyzną, który, w taki sam sposób nim się
zachwyca i tylko nim się wzrusza? W czym „samiec” wykorzystujący swą
przyjaciółkę tylko przez użycie jej męskiej wklęsłości różni się,
w filozoficznym ujęciu, od homoseksualnego sodomity? Dopóki za starych,
dobrych czasów kochankowie pragnęli wprowadzać absolutne rozróżnienie
płci - to absolutne rozróżnienie także przecież brało się z mitu sądzili
oni, że w nim się rozpoznają. Jednakże dziś przekazy wysyłane przez
kobiece ciało są tak zróżnicowane, tworzą tak złożoną wiązkę
pokus i obietnic, i wreszcie roztaczają przed mężczyzną tak wielki
wachlarz hedonicznych możliwości (nigdy nie odpowiadających następstwu,
ponieważ zmieniają wtedy znak), iż granice pomiędzy płciami stały się
o wiele mniej pewne. Istnieje już tylko jakiś nie zróżnicowany
panseksualizm, a raczej jego zróżnicowania nie zawsze są zbieżne z
obiektywnymi płciami. To
właśnie (by powrócić do androgyna) wyjaśnia, dlaczego u niektórych
poetów - myślę tu przede wszystkim o Joë Bousquecie, stanowiącym dla
psychoanalityka przypadek szczególny, bowiem dla niego, okaleczonego w
swej męskości, miłość mogła istnieć tylko w sferze wyobraźni,
stosunek cielesny zaś był zapewne czymś nieprawdopodobnym - widzimy,
jak mit platoński traci wszelkie ustalone i statyczne znaczenie, spełniając
inne rodzaje znaczeń, które wydają się wzajemnie sprzeczne. Obraz
androgynalny jest kolejno dla Joëgo Bousqueta „homoseksualny” i
homoseksualizujący. Zdarza się, że kobiece ciało przekazuje mu ułudę
podwójnej seksualności; zgodnie z tym złudzeniem wydaje mu się możliwe
posiadanie w kobiecie, którą kocha, mężczyzny, którym jest
fizycznie. Unicestwia on obiektywną płeć u kobiety. (Wchodzimy tu w
nastrój platońskiego mitu pierwszego rodzaju, w którym występują
potwory M + M lub K + K. ) „Szydzić z jej płci - pisze - to posiąść
w niej mężczyznę, jakim jestem”. W tych zabiegach góruje właśnie
miłość-podobieństwo w ujęciu antycznym, mocne postanowienie, iż będzie
się kochać tylko to, „co jest nam podobne”, a tym samym nie skrywa
się tutaj pokusy sodomii w sensie idealnym lub faktycznym. Jednakże owa
miłość-podobieństwo kieruje tylko jednym momentem pożądania: jest
ona jedynie prowizorycznym aspektem wielopostaciowej pokusy, jaką u poety
wywołuje kobiece ciało. Dowodem
na to jest, iż gdzie indziej dostrzegamy, jak ta sama zjawa zakorzenia się,
przeciwnie, w ciele kobiety. Można by powiedzieć, że po przemianie z
kobiety w mężczyznę wskutek tej onirycznej sodomii, jej kształt cofa
się teraz ku podmiotowi, zamyka się w nim i wzbudza drzemiącego w nim
żeńskiego sobowtóra. Maskulinizacja kobiety-przedmiotu ostatecznie kończy
się feminizacją podmiotu. W tym drugim przypadku pożądanie poety jest
zatem homoseksualizujące. Kochanka nadal pociąga podobne, lecz tu,
zgodnie z rozwiniętą przeze mnie teorią, tym podobnym jest sobowtór
kobiecy. Skądinąd Joë Bousquet był blisko opinii, iż owa
homoseksualizacja w heteroseksualności stanowi rodzaj udoskonalenia idei
miłości; że jej naturą jest dążenie do „wymiany serc”, a w
konsekwencji częściowe zniesienie w wyobraźni rozdziału płci. Czy
rzeczywiście nie zmierza ona do zniesienia obiektywnej różnicy na korzyść
subiektywnego podobieństwa, które ją wykorzystuje, pochłania, przewyższa?
(Wiemy, że poeta próbował stać się obecnym i widocznym androgynem zażywając
środki oszałamiające.) Uzewnętrznienie
i uwewnętrznienie miłosna komunia czyni „komplementarnymi”. Im namiętność
jest większa, tym bardziej dąży do wzajemnego utożsamienia obojga
kochanków, do ich „homoseksualizacji” (w podawanym przeze mnie
rozumieniu) pomimo różnicy. Im bardziej pragnie ona zmniejszyć ową różnicę,
tym większe znaczenie przydaje kobiecemu ciału, zmieniając je w
unaocznienie połączonych płci. Mężczyzna otrzymuje zatem od kobiety
androgynalny przekaz, oznaczony jako M + M oraz M + K, to jest wyrażający
dlań kolejno androgyna ekstrawertycznego i androgyna introwertycznego, co
w rezultacie absolutnie rozluźnia umowną seksualność na rzecz każdej
z jej części składowych we wnętrzu każdego osobnika. To,
co dziś nazywamy erotyzmem, jest jedynie zbiorem metod mających na celu
całkowitą erotyzację wszystkich hedonicznych możliwości ciała. Jak
wynika z przeprowadzonej analizy, polega on na względnej niezależności,
jaką w sposób imaginacyjny zapewnia mit o androgynie odmianom seksualności
względem ich podstaw fizjologicznych (co nie oznacza, że nie są one
„zdeterminowane” na innej płaszczyźnie). Androgynalny erotyzm
przeszkadza pierwiastkowi męskiemu i żeńskiemu w ścisłym dopasowaniu
się ciał mężczyzny i kobiety. Z tego bierze się całkowicie współczesne
(a najczęściej nieuświadomione) stanowisko, aby ostatecznie uznawać
ciało za instrument wszelkich przekazów, jakie mogą być przekazywane
przez jedną płeć drugiej, w ramach pewnego rodzaju panseksualizmu, w którym
obraz specyficznego kształtu mężczyzny i takiż obraz kobiety mogą się
zawsze pogmatwać. Mit
o androgynie jest zatem ostatecznie stanem świadomości
upragnionym przez mężczyznę, kiedy już przełamie pradawne
poszanowanie różnicy i dąży do połączenia się z kobietą ciałem i
duszą. Androgyn jest zatem mężczyzną pragnącym stać się kobietą,
którą kocha i którą jest, ściśle złączonym z kobietą pragnącą
stać się tym, którego kocha i którym jest. Kobieca
forma ukazuje wprost męskiej wyobraźni, że są oni razem rzeczywiście
- jedno w drugim oraz i jednym, i drugim. Jeśli bowiem akt
cielesny zapewnia przelotne odtworzenie obiektywnego androgyna, staje się
oczywiste, iż akt nie doprowadza do swojego (hedonicznego) celu, jeśli
nie ujawni każdemu z partnerów istnienia jego podwójnej seksualności
oraz jeśli dawana przezeń rozkosz nie jest czystym wyrazem prawdziwej
wymiany świadomości. Współczesny
androgyn. Podwójna seksualność
Dzisiejsza
ewolucja erotycznego świata wyobraźni zdaje się de facto mieć
na celu śmielsze i bardziej jasne wyzwolenie podwójnej seksualności w
każdej płci. Owo wyzwolenie jest wysoce zaawansowane u kobiety, lecz u mężczyzny,
jak mi się wydaje, przystosowanie się do niego napotyka jeszcze wiele
niepowodzeń. Można by stwierdzić, że mężczyzna trudniej pogodzi się
ze swym składnikiem żeńskim niż kobieta ze swym składnikiem męskim.
Przede wszystkim mężczyzna nie wie dokładnie, jak ma się nim posługiwać
w erotyce (choćby działo się to jedynie w wyobraźni). Istnieje bowiem
tylko jeden sposób na wyraźne ukazanie jego kobiecej cząstki -
naturalnie poza zdecydowanym przejściem na prawdziwy homoseksualizm - a
jest nim kochanie całej kobiety. Otóż przeważnie przeszkadzają mu w
tym liczne mity mizogyniczne wysławiające, w duchu braku egalitaryzmu,
jego rzekome „samcze” przywileje. Powoduje to, że męska wyobraźnia
nie zawsze odpowiada poziomem wyobraźni kobiecej, a z pewnością brak w
niej śmiałości tej ostatniej. Niewątpliwie właśnie w odpowiedzi na
nieprzystosowanie (subiektywne) młodych mężczyzn występuje, na
zasadzie reakcji, owo pragnienie skandalu i ów nieokiełznany
ekshibicjonizm, jaki czasami przejawiają dziewczyny. Wygląda to, jakby
chciały powiedzieć mężczyźnie: „Zobacz mnie nareszcie taką, jaki
ty jesteś w swoim wnętrzu (bo inaczej, po cóż byś mnie pragnął?).
Zobacz moje ciało, będące zdwojeniem ciała twoich żądz!” Należy
przyznać, że pod tym względem kobiece ciało nigdy nie jest
dostatecznie „widziane”. Im bardziej widzi się je w rzeczywistości,
tym mniej jest ono „nagie”. Choćby przedstawiano je nie wiadomo jak
nagim, może ono stać się takim dla mężczyzny - czy tego chce, czy nie
- tylko jeśli zaakceptuje on ze swej strony uczestniczenie w kobiecości
takiej, jaką ona jest (a nie takiej, jaką się ona jawi jego mizoginii),
bez strachu przed nią, a przede wszystkim bez wstydu za jej obraz, jaki
wytwarza on lub powinien - wewnętrznie i jaki powinien przyjąć, nadal
pozostając mężczyzną. Pomimo powierzchownej fanfaronady, rzadko bywa
tak, by mężczyźni to potrafili i aby byli należycie „wyzwoleni” z
„różnicy”. Względna
feminizacja ich zachowań ogranicza się zazwyczaj do urojonej
„introwersji”, w ramach której podzielają lub wydaje im się, że
podzielają „wklęsłe” nasycenie swoich przyjaciółek, oraz wskutek
tego do upodobania, jakie mają w „służeniu” szczególnym wymaganiom
seksualności kobiecej w takim stopniu, iż żarliwiej nasycają się ich
rozkoszą niż własną. Poczynając od trubadurów aż po surrealistów,
płomienni kochankowie jednogłośnie stwierdzają, że nie mogliby doznać
żadnej przyjemności, która nie byłaby „na podobieństwo” rozkoszy
ukochanej kobiety. Jest sprawą oczywistą, iż kobieca świadomość
erotyczna jest częściowo ich świadomością lub się z nią łączy.
Ich wyobraźnia może się zadziwić tylko wtedy, kiedy odczuwają oni, iż
idol kobiety, jakiego noszą w swoim ciele, po jego projekcji na jej
rzeczywisty kształt ponownie, że tak powiem, przyłącza się do ich
materii. Albo raczej - jeśli wyczuwają go jako pustkę w ociężałości
swego ciała. Dopiero wówczas bowiem mogą powiedzieć za Cecco
d’Ascoli: Io son ella (Jestem nią). Być
może wreszcie wielkim sekretem Erosa i Androgyna jest to, iż na płaszczyźnie
hedonizmu mężczyźni są kobietami, a kobiety mężczyznami, i stąd że
nie są w rzeczywistości ani mężczyznami, ani kobietami, lecz ludźmi,
którzy nie tyle różnią się od siebie kształtami cielesnymi, co
przybliżają się do siebie na mocy przysługującego im prawa do bycia
podobnymi, prawie tak, jak tego pragną, przez ich wspólny udział w
naturze androgynalnej. Poza
obiektywną różnicą, jaka czyni zeń kształt do „przeniknięcia”,
w wyobraźni mężczyzny ciało kobiece zawsze umiejscowione jest między
androgynem-podmiotem (samym mężczyzną o tyle, o ile uczestniczy w
kobiecości i „wyobraża sobie” to uczestnictwo) oraz
androgynem-przedmiotem (samą kobietą, która jest wcieleniem mitycznego
androgyna bardziej realnie niż mężczyzna, lecz mimo to potrafiłaby się
całkowicie urzeczywistnić tylko dzięki temu ostatniemu). Właśnie
dlatego ciało kobiece jest tak tajemniczo kuszące, iż jawi się ono
zawsze poza lub ponad swoją fizyczną oczywistością. Język miłości
kieruje się ku obiektowi tylko po to, by mówić do siebie samego: jak
wykazałem wcześniej, odpowiedź zawarta jest już w pytaniu. Ponieważ
jednak prawdziwy przedmiot, czyli kobieta scalona z podmiotem, odsyła
zawsze do podmiotu, umyka mu ona zawsze jako przedmiot czysty. Tym
sposobem prawdziwego androgyna nie dałoby się nazwać: jest on słowem
obiegowym, okrężnym, nieskończenie wtopionym w wyobraźnię, a jego
natura jest taka, że tylko Poezja może się pokusić o utrwalenie jego
falujących konturów. „Potępieniec trubadur - pisze Joë Bousquet w
swojej Tisane de sarments2
- ujmował swoją duszę jako ciało, ciało bardziej czyste, które jego
ciało może posiąść w nagości jakieś innej istoty.” Jak
ciało kobiety jest już samo w sobie androgynem, tak pożądanie mężczyzny
jest obrazem androgyna (jednak tylko w tej mierze, w jakiej pragnie on dać
mu się wchłonąć lub zostać przez niego ogarnięty). Ponadto, ponieważ
kobiece ciało potrafiłoby stać się całkowicie androgynalne tylko,
gdyby znalazło swój odpowiednik w doskonale przystosowanej męskiej
subiektywności, owa zaś adaptacja - czy raczej absolutna integracja -
nie może się dokonać, przeto jest ono zawsze nie dokończone. To właśnie
jest przyczyną uczucia frustracji, jakiego prawie zawsze doświadczają
bardzo młodzi ludzie przy pierwszym zbliżeniu z kobietą („Pierwszy
raz jest zawsze nieudany!”). Nie potrafią uzgodnić jej irrealności z
jej realnością, która przecież tylko od nich zależy. Oto ona, wyciągnięta
na łóżku, oczywista i konkretna. A jednak dla nich niemożliwością
jest „widzieć” ją po prostu taką, jaka jest. Umyka im jej absolutne
znaczenie: „brak” jest w nich. Dlatego, że tylko mężczyźnie dana
jest subiektywna przemiana jego połowy androgyna w androgyna pełnego,
kobieta pozostaje nierealna. Choć w istocie bez tej „irrealności”
nie posiadałaby przecież żadnej realności erotycznej. Przypisy 1.
R. Flaceliere: L’Amour en Grece,
Hachette, Paryż 1971, s. 170. 2.
Tytuł oznacza „herbatkę z pędów winorośli” - przyp. tłum. Przełożyła Halina Lubicz-Trawkowska |