|
||
Zofia
Rosińska |
Wpływ przemian postmodernistycznych na psychoterapię |
|
Zofia Rosińska |
||
Postmodernizm
jest terminem wieloznacznym i nadużywanym do tego stopnia, iż traci siłę
komunikacyjną. Często wyraża po prostu pragnienie mówiącego, aby
znaleźć się w kręgu intelektualnej mody. Szanujący się myśliciel
powinien od niego stronić, lub dokładnie określić, w którym ze znaczeń
go używa i w jakim celu. Do
tego eseju kategoria postmodernizmu zostaje wprowadzona z tego względu, iż
sami psychoterapeuci i psycholodzy konstruując nowy paradygmat
terapeutyczny twierdzą, że czynią to pod wpływem przemian
postmodernistycznych. Używając
określenia metaforycznego, postmodernizm to trzęsienie ziemi o wielu
epicentrach. Trzęsienie ziemi, czyli kryzys kultury. Zastanawiające
jest, iż stosunek do trzęsienia ziemi nie jest wcale jednolity. Są
przerażeni, i tacy, którzy uważają, że jest ono konieczne, a także
tacy, którzy zaprzeczają jego istnieniu. Żyją wygodnie w mocnych
domach o szczelnie zasłoniętych oknach, z dala od epicentrów. Żadne
trzęsienie ziemi do nich nie dociera. Są przekonani, że „kryzys
kultury” jest jej stanem permanentnym, a idee, które uważa się za
postmodernistyczne, zawsze były w kulturze obecne. Ci, którzy z tych
wygodnych domów wyjrzeli na zewnątrz, wpadli w przerażenie, nie z
powodu ogromu ludzkiego cierpienia, ale ze strachu, że trzęsienie ziemi
mogłoby i ich samych dotknąć, a przecież nie są przygotowani do tego
i w panice nawołują, aby stawić mu tamę, by nie zniszczyło ich
mocnych domów. Inni — których domy się już rozsypały, ale sami wciąż
żyją — a także ci, którym nigdy nie było wygodnie w tych wygodnych
domach, i którzy postrzegali je jako okowy raczej niż domy, czują się
jak ryby w wodzie. Są wreszcie i tacy — choć nie są liczni — którzy
chcieliby uchronić swoje domy i starannie im się przyglądają. Chcą
zrozumieć, jakie elementy konstrukcyjne były w nich błędne, jakie nie
poddały się trzęsieniu i jak budować domy, w których każdy czułby
się dobrze. Do tych ostatnich, sądzę, należy grupa terapeutów i
psychologów, którzy podchodzą krytycznie do postaci terapii — różnego
typu — ale ogólnie nazwanej modernistyczną i proponują jej nowy kształt
— postmodernistyczny. Nazywają ją konstruktem społecznym. Innymi słowy,
w ich przekonaniu, tylko taka psychoterapia może się ostać, która będzie
świadoma siebie i będzie traktowała siebie jako twór społeczny.
Przypatrzmy się tej metapsychoterapeutycznej myśli (rozważania na temat
psychoterapii nazywane są metapsychoterapią) i zastanówmy się, jakie
ma dobre, a jakie złe strony. „Jeżeli
kategorie przestają być święte, wszystko, co było bezpiecznie
identyfikowalne, zaczyna rozlewać się wzdłuż granicy, łączyć i
mieszać” — pisze Kenneth J. Gergen, główny eksponent koncepcji
psychoterapii jako konstruktu społecznego. Jakie zatem kategorie
odziedziczone z modernistycznego okresu przestają być święte i jakie są
tego efekty? Po
pierwsze są to porządek i granice. Nie chodzi oczywiście o porządek na
ulicach, którego przeciwieństwem jest brud, ale o porządek, którego
przeciwieństwem jest chaos. Myśl modernistyczna w przekonaniu
postmodernistów porządkuje świat i człowieka, dzieląc i odgraniczając,
bo w ten sposób jest łatwiej kontrolować w dosłownym, militarnym, ale
także ekonomicznym i intelektualnym sensie słowa. Jednak poza
praktycznym znaczeniem podziałów i uporządkowania, czai się strach.
Strach przed chaosem świata przypadkowego. Kategorie intelektualne umożliwiają
istnienie i trwanie granic, czyli podziałów, umożliwiają porządek.
Kategorie porządku i granicy te właśnie funkcje porządkujące pełnią.
Postmodernizm jest wyzwaniem rzuconym porządkowi. W myśli o sztuce,
symbolem zajmującym miejsce porządku, staje się kłębowisko. Oczywiście
jest to także kategoria, ale z jej pomocą opisujemy świat bez porządku,
świat, w którym nie ma dominującej szkoły, czy dominującego kanonu:
świat, w którym jest oczywiście zmiana, ale nie ma kierunku, nie ma więc
rozwoju. Zatrzymajmy się chwilę nad pojęciem zmiany. Jest ono ważne
dla charakterystyki postawy czy wrażliwości postmodernistycznej w jej
skrajnej wersji. Zmiana ma być nieustanna i prędka. Podlegają jej
wszystkie sfery naszego życia: zmieniamy rzeczy, ubrania, uczesania,
kolory, przyjaciół, współmałżonków, miejsca, prace, myśli,
uczucia, nastroje. Świat staje się ogromnym sklepem z obfitością
rzeczy, a liczy się radość z kupowania. Oznacza to oczywiście
rozproszenie uwagi. „Niemożność — legitymizowana intelektualnie —
dłuższego skupienia się, czy refleksji nad czymkolwiek. No bo niby po
co?” W
przekonaniu Gergena — a jest to przekonanie dość powszechne — to, co
się charakteryzuje ogólnie jako warunki kulturowe postmodernizmu, to
technologie społecznego nasycenia. Postmodernistyczny stan umysłu, czy
postmodernistyczna ideologia jest tego ubocznym rezultatem.
„Technologiczne osiągnięcia ostatniego stulecia stworzyły radykalna
zmianę w naszych wzajemnych stosunkach. W efekcie ich rozwoju radio,
telefon, transport, telewizja, przekaz satelitarny, komputery, poczta
elektroniczna — jesteśmy bombardowani różnymi bodźcami zewnętrznymi.
Małe i trwałe społeczności z ograniczoną liczbą przyjaciół są
zastępowane przez różnego rodzaju często przypadkowe związki i
relacje międzyludzkie, które wypełniają czas i życie”. Wszystko to
powoduje, że nasze codzienne doświadczanie siebie i innych radykalnie się
zmienia. Wpływa też na relatywizację systemu wartości. Wiara w prawdę
i dobro zależy od grupy ludzi, którzy podtrzymują się wzajemnie w
swoich przekonaniach i można na nich polegać. W chwili, gdy więzi
zostają zerwane, przekonania podawane są w wątpliwość przez
konfrontację z innymi punktami widzenia. Dotyczy to również własnej tożsamości.
Wysiłki aby ustalić naturę self
zdają się być podejrzane. Cóż to bowiem jest self?
— wola? intencja? aspiracje? zdolności? Świadomość czy nieświadomość?
Podejrzliwość również budzi przekonanie o niezmienności self
w czasie. Kwestionowanie koherencji rozumu, pociąga za sobą wątpienie w
trwałość własnej tożsamości. Wstrząsu doznała też kategoria
osobowości jako ta, przy użyciu której można określić choćby względną
jednorodność i autonomię jednostki ludzkiej. Marcel Mauss pisze: „Kto
wie, czy kategoria jaźni, o której wszyscy sądzimy, że jest
ugruntowana, będzie zawsze postrzegana jako taka. Jest sformułowana
tylko dla nas, pomiędzy nami [...] jest to wielki skarb w naszym
posiadaniu, którego powinniśmy bronić. Wraz z nami i idea jaźni może
zniknąć.” Różnice
w pojmowaniu jaźni dobrze oddaje następująca rozmowa pomiędzy matką a
córką. Matka: „Nie mogę kupić tej sukienki nie byłabym w niej sobą”;
córka: „Ależ weź ją. W tej sukni jesteś naprawdę kimś”. Matkę
możemy nazwać modernistką, a córka wkracza w świat postmodernizmu, w
którym nie istnieje nic takiego jak esencja czy istota indywidualności,
której pozostaje się wiernym, więc prawdziwym. Tożsamość nie jest
czymś danym, gotowym ani znanym. Raczej widziana jest jako stale się
wynurzająca, zmieniająca wraz ze zmieniającymi się relacjami międzyludzkimi.
Na pytanie „kim jestem” — odpowiadamy, że wylewającym się światem
tymczasowych możliwości. Innymi słowy postmodernizm żegna się z
koncepcją jaźni jako metafizycznego konkretu i usiłuje stworzyć
koncepcję jaźni jako relacji. Stara się zamazać relacje pomiędzy ja i
nie-ja. Poza
porządkiem i granicą zostaje więc poddane wstrząsowi pojęcie
podmiotu. Z pojęciem podmiotu łączą się następujące kategorie, które
go dookreślają: rozumność, stałość, ciągłość, uniwersalność.
Te właściwości zostają podważone. Rozumność zostaje zastąpiona wrażeniowością
czy percepcyjnością; stałość — zmiennością; ciągłość —
niepowtarzalnością, a uniwersalność — prywatnością. Innymi słowy,
kategoria podmiotowości zostaje zastąpiona kategorią subiektywności.
Autonomia podmiotu zanika na korzyść relacji subiektywnych. Warto
zauważyć, że przemiany znaczeniowe nie nastąpiły jednego dnia, na
mocy administracyjnych ustaleń. Formy znoszenia autonomii podmiotu
obserwujemy już w filozofii na początku tego stulecia. U Husserla mamy
na przykład do czynienia z „przedlogicznym strumieniem”, u Gadamera z
„przedsądami”, o których czasem mówimy: „przesądy” i wreszcie
z „nieświadomością” u Freuda. „Przedlogiczny strumień”, „przedsądy”
i „nieświadomość” opisują obszary naszego życia psychicznego, które
nie są identyczne z naszą wolą, racjonalnością, czy świadomością.
Zwracają uwagę na uwikłanie naszej indywidualnej jaźni w coś, co nią
nie jest, a co stanowi jej warunek, wpływa na nią i kształtuje ją.
Ujawniają, że nie jest w pełni autonomiczna. Konsekwencją tego jest
zatarcie granicy pomiędzy podmiotem, a przedmiotem. Podmiot zawsze wpływa
na badany przedmiot, współkształtuje go, co jest szczególnie ważne w
relacjach międzyludzkich, między innymi terapeutycznych, a zarazem sam
jest zanurzony w przedmiotowości. To z kolei wpływa na sens pojęcia
rzeczywistości, czy realności. Przestaje ono już być czymś niezależnym
od nas, obiektywnym przedmiotem badania, naśladowania, czy odtwarzania.
Staje się czymś stwarzanym przez nas. Pojawia się słowo simulacrum,
oznaczające kopię bez oryginału. I wreszcie, konsekwencją tych
wszystkich przemian pojęciowych i przemian w naszych postawach jest zanik
„ducha powagi”, na korzyść zabawy. Nie ma już spraw i rzeczy
bardziej i mniej ważnych. Wszystko jest jednakowo ważne, a raczej
jednakowo nieważne. Jedynie wolność zdaje się stanowić wyjątek, nie
można powiedzieć o niej, że jest nieważna. „Prawda i dobro zadbają
o siebie. My musimy troszczyć się o wolność.” — pisze Rorty. Wolność
wydaje się być nieograniczona. Niektóre
nurty postmodernistyczne nie rezygnują z rozumu na korzyść zmysłów, a
jedynie multiplikują rozum. O ile więc w modernizmie rozum może być
tylko jeden — powszechny, o tyle w postmodernizmie mówi się o rozumie
mnogim. Oznacza to pluralizm poglądów i wartości. Charakterystyczna dla
moderny abstrakcja, ogólność i formalność, zostaje zastąpiona
konkretem, wyobraźnią i narracją. Narracja
jest po „zmianie” drugim pojęciem, któremu należy się bliżej
przypatrzeć, gdyż zrobiło ogromna karierę. Zamiast bowiem o hierarchii
wartości, o podziałach i klasyfikacji, o wyższej i niższej kulturze, o
ocenach i autonomicznej jaźni mówimy o narracjach. Dopuszczamy wielość
narracji w kulturze i w nas samych. Nawet definiujemy nasze ja jako
„centrum przyciągania narracyjnego”. Kłopot, jaki tu się rodzi, to
problem metanarracji, która umożliwiałaby komunikacje pomiędzy
narracjami. W przeciwnym bowiem wypadku pozostajemy narracjami-monadami. Narracja
nie jest pojęciem, które pojawiło się w postmodernizmie i choć
postmodernizm chętnie się nim posługuje, to w niektórych wypadkach
poddaje je krytyce. Jak
te wszystkie przemiany odbiły się na myśli metapsychoterapeutycznej,
czyli jak wpłynęły na kształtowanie się nowej koncepcji
psychoterapii? Przede wszystkim pozwoliły dostrzec negatywne strony
terapii modernistycznej, której pierwowzorem była terapia
psychoanalityczna Freuda. Przypomnijmy, że Amerykańskie Towarzystwo
Psychoanalityczne, które w dużej mierze jest odpowiedzialne za ukształtowanie
wspomnianego pierwowzoru, było bardziej freudowskie niż sam Freud. Jest
to możliwe dzięki temu, iż akcentowano wybrane, tylko niektóre jego myśli.
Inne zaś ignorowano, zubażając tym samym całą koncepcję, która z
wielowymiarowej i wielowątkowej stawała się dogmatyczna i płaska. Według
tego wzorca terapeuta powinien być widziany jako uczony. Pamiętać
trzeba, że terapeutami psychoanalitycznymi do 1986 roku, mogli być tylko
lekarze z dodatkowym treningiem psychoanalitycznym. Nie mogli być nimi
psychologowie, ani też nikt bez gruntownego wykształcenia medycznego. Każdy,
kto był w USA, wie, jak wysokim prestiżem społecznym cieszą się
lekarze amerykańscy. Związane to jest oczywiście z wysokimi zarobkami,
ale także z doskonałym wykształceniem i wewnętrzną kontrolą zawodową
lekarzy. Nie chcę przez to powiedzieć, że amerykańska służba zdrowia
jest godna bezrefleksyjnego naśladowania. Ma swoja drugą, ciemną stronę,
ale nie jest to wątek do rozwinięcia w tym szkicu. Psychoanalityk-terapeuta
ucieleśniał sobą ten prestiż i autorytet. Funkcjonował jako uczony,
który powinien: 1. zidentyfikować problem pacjenta, 2. postawić diagnozę
i 3. przeprowadzić leczenie. Taki wzorzec funkcjonowania obowiązywał
zarówno pacjenta jak i terapeutę. Obaj mieli w to wierzyć. U
podłoża takiego modelu leży optymistyczne przekonanie, z natury swojej
oświeceniowe, o postępie naukowym. Wiara w to, że można zawsze pomóc,
jeśli nie teraz to w przyszłości, kiedy nauka znajdzie odpowiedni środek
leczniczy. Nie chcemy rezygnować z tego optymizmu. Jest wyrazem ludzkiego
prawa do nadziei. Ale trzeba go lokować w odpowiednim miejscu. Wizja
terapeuty jako uczonego, co w paradygmacie modernistycznym oznacza
neutralność i obiektywizm, jest poddawana w wątpliwość przez wiele środowisk,
również przez same środowiska terapeutyczne. W teoriach i praktykach
terapeutycznych dostrzegane są uprzedzenia ideologiczne. Terapeuci nie są
aksjologicznie neutralni. Często, nawet nieświadomie, podtrzymują pewne
systemy wartości, a także hierarchie przywilejów i układy polityczne. Z
obszarów terapii rodzinnej podnoszą się głosy krytykujące fakt
nadmiernej koncentracji na jednostce jako autonomicznej izolowanej całości
i poszukiwania źródeł jej złego funkcjonowania tylko w niej samej. W
przekonaniu terapeutów rodzinnych, patologia indywidualna jest tylko
miejscowym przejawem problemów, których źródło tkwi poza jednostką
— w funkcjonowaniu rodziny, a funkcjonowanie rodziny często jest związane
z kwestiami ogólnospołecznymi, takimi jak trudności ekonomiczne,
stosunki w pracy, stopień wykształcenia, otoczenie itp. Ruch
feministyczny krytykuje z kolei opresyjny charakter praktyk
terapeutycznych. Wyraża się on w tym, że kobiety obwiniane są o
dysfunkcje umysłowe, o roszczeniowość, nadwrażliwość, nademocjonalność
z punktu widzenia męskich kryteriów wrażliwości i emocjonalności.
Leczy się je zatem z czegoś, co nie powinno być leczone i tym samym
automatycznie podtrzymuje się patriarchalne stosunki społeczne. Także
byli pacjenci organizują się i występują przeciwko profesji
psychiatrycznej, twierdząc, że aktualny system klasyfikowania patologii,
jest nie tylko uprzedmiotawiający (zdaje się zapominać, że pacjent
jest człowiekiem, a nie przedmiotem), opresyjny i umniejszający, ale także,
zamiast służyć pacjentowi, służy psychiatrii. Modernistyczny
model terapeutyczny podważany jest przez niektóre kierunki filozoficzne,
a mianowicie przez fenomenologię i hermeneutykę. Oba nurty podkreślają,
że nie ma obiektywnej analizy stanów umysłowych. Interpretacja jest
zawsze obciążona założeniami terapeuty. Nie może więc on funkcjonować
jako „obiektywny ekspert”, który z dystansu analizuje, obserwuje,
ocenia pomaga. Najważniejsze jest tu bowiem właściwe rozumienie osoby,
która zwróciła się o pomoc. Wtedy i tylko wtedy jesteśmy w stanie jej
pomoc. Co
to znaczy zrozumieć właściwie? Zrozumieć kogoś właściwie, to
zrozumieć go w jego własnych terminach. Nie narzucać mu swojej
interpretacji i swojego rozumienia. Nie zastępować jego narracji —
narracją własną psychoterapeuty. Najwięcej psychicznego cierpienia
rodzi się wtedy, kiedy osoba czuje, że nikt o nią nie dba, nie myśli o
niej i nie troszczy się. Najczęściej to poczucie opuszczenia prowadzi
osobę do psychoanalityka i zmusza do proszenia o pomoc. Sądzi się, że
ten stan związany jest z okresem dziecięctwa i należy z niego wyrosnąć.
Klasyfikujemy go jako infantylizm. Tymczasem nie jest to infantylizm, a
autentyczny wysiłek uzyskania czegoś koniecznego do życia — uczucia
dziecięcej niewinności, bezpieczeństwa, ochrony, wzajemnej miłości,
zaufania, wiary. Terapeuta Aldo Carotenuto, nazywając psychoterapię
najtrudniejszą sztuką, pisze: „naszą sprawą jest zrozumieć, co się
dzieje, bez sądzenia. Sądy oceniające nie uczą nas niczego. Nasz związek
z psychiczną rzeczywistością nigdy nie ma charakteru czysto
intelektualnego, czy czysto racjonalnego. Rozumienie świata psychicznego
jest możliwe wyłącznie przez osobiste doświadczenie — tak, jak
robili to pionierzy psychologii głębi. Doświadczali przynajmniej
jednego kryzysu w życiu. Wewnętrzne cierpienie pozwalało im zrozumieć
i odpoznać prawdy, których nie można by było odpoznać w sferze tak
zwanej normalności.” Taka
koncepcja rozumienia jest dyskusyjna. Można mieć bowiem uzasadnione wątpliwości,
czy rzeczywiście warunkiem sine qua
non zrozumienia jest własne doświadczenie. Czy rzeczywiście nie
jestem w stanie zrozumieć fenomenu „zapalenie płuc” w inny sposób,
jak chorując na zapalenie płuc? Oczywiście nie chodzi mi o
wyeliminowanie doświadczenia osobistego, a jedynie o nadanie mu właściwej
wagi, podobnie jak myśleniu racjonalnemu, którego także nie chciałabym
eliminować ani uniwersalizować. Atmosfera
stwarzana przez postmodernistyczne przemiany w kulturze, w świadomości
społecznej sprzyja powyższej krytyce i przyczynia się do pomniejszenia
roli terapeuty. Sami analitycy z psychoanalitycznych kręgów zmieniają
także punkt widzenia. Marion Milner — brytyjska psychoanalityczka, po długich
latach doświadczenia pisała w roku 1987, w książce pod znamiennym tytułem:
Stłumiona choroba zdrowego człowieka: „co uzdrawia moich pacjentów?
Nie ja. Ja jedynie usuwam przeszkody, kłody, aby mogli odnaleźć w sobie
własną moc odkrywającą, wewnętrzną łaskę i mieli łaskę jej
odpoznania”. Amerykański psychoanalityk Rangell w Kwartalniku
Psychoanalitycznym z 1988 roku, w artykule Przyszłość psychoanalizy
pisze: „Analityk jest przede wszystkim tym, który ułatwia stanie się
analitykiem samego siebie, czyli pomaga w autoanalizie”. Wraz
z obniżaniem autorytetu terapeuty i wzrastającym respektem dla pacjenta
sytuacja psychoterapeutyczna staje się rodzajem procesu dialogowego. Głównymi
kategoriami pojęciowymi, które opisują ten proces, są: empatia,
interpretacja, negocjacja. Terapia staje się procesem otwartym z niemożliwym
do określenia zakończeniem. Nie
szokuje to nadmiernie, bo Freud także uwzględniał — w swym szkicu o
skończonej i nieskończonej analizie — terapię charakteru, której końca
nie można przewidzieć. Czy
można i należy wyprowadzić z dotychczasowych rozważań wniosek, że
technopol, niszcząc tradycyjne więzi międzyludzkie, nie likwiduje ich
pragnienia, które zostaje zaspokojone przez psychoterapię o nieskończonym
kształcie? |
||