Joanna Salamon — to znana tłumaczka poezji rosyjskiej, autorka esejów krytycznoliterackich, od 1981 mieszkająca w Holandii. Swą uwagę skupia na ezoterycznych, „ukrytych nurtach literatury polskiej”, zmaganiach dwóch jej nurtów: solarnego i lunarnego, w których antagonistami są najwybitniejsze umysły,  tworzące w naszym języku.. Jest autorką eseju Latarka Gombrowicza.

Joanna Salamon zmarła w grudniu 2001 roku.

Schulz hermetyczny

Joanna Salamon

 

VI. Wiosna — Dalszy ciąg sporu o Doktorową z Wilczej

 

Nieoceniony Jerzy Ficowski, dzięki niemu widać „zalążek Wiosny” nawet tutaj, z dala od wielkich bibliotek, gdzie nie można pójść do uniwersyteckiej czytelni i wypożyczyć na parę godzin Wiadomości Literackich z 1939 roku, w których ten zalążek ukrywa się do dziś: „Pierwszym zawiązkiem Wiosny był obraz albumu z markami, promieniujący w centrum widzenia, migocący niesłychaną potęgą aluzji, atakujący ładunkiem dającej się domyśleć treści”. (Jerzy Ficowski, Regiony wielkiej herezji; z Odpowiedzi Brunona Schulza na ankietę Wiadomości Literackich z kwietnia 1937.)

Z tych paru zdań wyłania się zarys klucza do odczytania Wiosny jako odpowiedzi na list Gombrowicza „migocący niesłychaną potęgą aluzji” w ich sporze na temat „Doktorowej z Wilczej”. Jeśli zaczynamy czytać Wiosnę, uwzględniając ten klucz, nie ujdzie naszej uwadze, iż niemal u progu akcji pojawia się hasło: „Mieliśmy w tych dniach wszyscy wilczy apetyt”, a „beczki po winie stały rzędem pod ścianą i pachniały”, wtedy „nagle Rudolf mając usta zapchane obwarzankami wyjął z zanadrza markownik i rozwinął go przede mną”. Gdy uwzględnimy te „trzeszczące od świeżości obwarzanki” (Polska — obwarzanek, w środku pusty, myśl wówczas świeża, niedawno wypowiedziana przez nie byle kogo), zaczniemy dostrzegać krajobraz wewnętrzny Wiosny, jako wielkiej, zbudowanej na symetriach, metafory, gdy w kategorie opowieści historycznej z życia dynastii Habsburgów, wpisana jest symetryczna i podobna do niej opowieść związana ze sporem o „doktorową z Wilczej”, z dziejami przyjaźni Gombrowicza i Schulza, z wymianą listów w Studio, osadzona w przynależnym do niej kontekście kulturowym.

Identyfikacja postaci: zgodnie z ich obrazem duchowym:

— Aleksander Macedoński = Adam Mickiewicz. W Wiośnie czytamy o nim: „Będąc człowiekiem czynu, czyli płytkiego ducha, wytłumaczył sobie misję swoją jako posłannictwo zdobywcy świata. [...] Za karę stał się on Franciszkiem Józefem swoich czasów”.

— Cesarz Franciszek Józef I — uwieńczony wieńcem wawrzynu = Adam Mickiewicz. O bohaterze tym czytamy: „Świat był wówczas objęty ze wszech stron Franciszkiem Józefem I i nie było wyjścia poza niego. Na wszystkich horyzontach wyrastał, zza wszystkich węgłów wynurzał się ten profil wszechobecny i nieunikniony, zamykał świat na klucz, jak więzienie”.

— Brat cesarza Franciszka Józefa — młodszy duchem Arcyksiążę Maksymilian, któremu pisany był los Abla = Tomasz Zan zwany Arcym. (Arcy-Zan).

— Matka Bianki — Conchita, w której zakochał się Arcyksiążę Maksymilian (Arcy), to Cnota. Patrz wiersz Zana Przegrana w szachy. Jego oblubieniec i zarazem ojciec miał bowiem dwie miłości „Mus” (cnotę) i „Czar” (piękność), o których napisał w liście do Zamoyskiego. Matka Bianki żyła „z wdowiej renty po oblubieńcu”, a potem „wyszła za mąż” za „pana de V.”. (Nie płacz, nie wzdychaj w próżnej żałobie,/ Nowy małżonek grucha ku tobie.) Został drugim mężem Conchity, drugim ojcem Bianki.

— Pan de V. opuścił Conchitę. Zostawił ją w Salzburgu (słonym jak łzy) i przesiadł się z fałszywym paszportem do pociągu odjeżdżającego w kierunku Wiednia, do Schönbrunn (piękność). O Panu de V. czytamy:

„Natomiast w r. 1900 wyjeżdża niejaka pani de V., osoba niezwykłej i egzotycznej piękności, z małą córeczką i z mężem za fałszywym paszportem z Francji do Austrii. W Salzburgu, na granicy bawarskiej, w chwili przesiadania do pociągu wiedeńskiego, cała rodzina zostaje zatrzymana przez żandarmerię austriacką i aresztowana. Zastanawiające jest, że po zbadaniu jego fałszywych dokumentów, pan de V. zostaje zwolniony, nie czyni jednak żadnych starań o zwolnienie żony i córeczki. Tu gubią się wszystkie nici w zupełnym zamroczeniu. Z jakimż olśnieniem odnalazłem ich ślad z powrotem, wystrzelający płomienną linią w markowniku. Moją zasługą, moim odkryciem pozostanie na zawsze zidentyfikowanie wymienionego pana de V. z pewną wysoce podejrzaną osobistością występującą pod zgoła innym nazwiskiem i w innym kraju”.

— Conchita-Cnota to nie abstrakcja, to Salzburg losu Filomatów.

— Rudolf to Witold Gombrowicz. „Markownik” Rudolfa to wtajemniczenie w Księgę Labiryntu Witolda Gombrowicza. Słowa „markownik, marka, markować” mienią się od znaczeń. Markować to wszakże „stwarzać pozory czegoś, sygnalizować partnerowi wartość własnych kart za pomocą przewidzianych konwencją wyjść lub zrzutek”. To właśnie czynił Gombrowicz w swoim liście otwartym do Brunona Schulza.

Identyfikacje te stanowią tylko zarys architektury, Wiosna rozgrywa się w krajobrazach wewnętrznych Pana Tadeusza, Dziadów, Kordiana, Beniowskiego, rozgałęzia się po lontach do Księgi Jana Kochanowskiego, jej krajobrazy są bardzo precyzyjne, każde odniesienie zarysowane bardzo skrupulatnie, by można je było bezbłędnie odnaleźć.

Tutaj ograniczmy się do zakończenia Wiosny, rozdziału XL, w którym Bruno Schulz zamyka swój spór z Gombrowiczem o „doktorową z Wilczej”, osadzony w markowniku Rudolfa-Witolda. Abdykuje. Poddaje się.

„Posunąłem się tak daleko w mej megalomanii, że odważyłem się wkroczyć w sprawy dynastyczne najwyższych potęg, zmobilizowałem was, panowie, przeciwko Demiurgowi, nadużyłem waszej nieodporności na idee, waszej szlachetnej bezkrytyczności, ażeby wam zaszczepić fałszywą i światoburczą doktrynę, porwać wasz płomienny idealizm do czynów szalonych. Nie chcę rozstrzygać, czy byłem powołany do rzeczy najwyższych, po które sięgnęła moja ambicja. Byłem snadź powołany tylko do zainicjowania, zostałem napoczęty, a potem porzucony. Przekroczyłem moje granice, ale i to było przewidziane. W gruncie rzeczy znałem od początku mój los. Jak los tego oto nieszczęśliwego Maksymiliana, los mój był losem Abla. Była chwila, kiedy ofiara moja wonna była Bogu i miła, a twój dym szedł dołem, Rudolfie. Ale Kain zawsze zwycięża. Ta gra była z góry ukartowana”.

— Następnie przyznaje, że przyświecał mu wzorzec „nieszczęsnego Arcyksięcia Maksymiliana (Arcy-Tomasza Zana), którego Cesarz Franciszek Józef (Adam) wpędził w zastawioną nań pułapkę, zaś „akta owego tajnego spisku nigdy nie ujrzały światła dziennego”.

„Panopticum na pl. Świętej Trójcy” = Dziadów  cz. III.

— „Ty, Sire — tu zwróciłem się do arcyksięcia — nie miałeś racji. Była to i po twojej stronie może megalomania. Niesłusznie w twoim imieniu chciałem zreformować świat”.

Niebawem odczytuje Schulz akt swojej abdykacji:

— „Chciałem wam odczytać, dostojni panowie i ty, Infantko — akt mojej abdykacji. Abdykuję na całej linii. Rozwiązuję triumwirat. Składam regencję w ręce Rudolfa. I wy, szlachetni panowie — tu zwróciłem się do mego sztabu — jesteście wolni. Mieliście jak najlepsze chęci i dziękuję wam gorąco w imieniu idei, naszej zdetronizowanej idei — łzy zakręciły mi się w oczach — która mimo wszystko...”

Niebawem odwołuje Schulz swoje sądy o panu de V.:

„Uczyniłem mu krzywdę. W gruncie rzeczy biło w jego piersi serce szlachetne. Odwołuję mój sąd o nim, krótkowzroczny i zaślepiony. Był snadź dobrym ojcem, dobrym panem dla swych niewolników. Moja koncepcja i tu doznaje bankructwa. Ale poświęcam ją bez żalu. Do ciebie, Rudolfie, należy utulić ból Bianki, kochać ją podwójną miłością, zastąpić jej ojca. Zechcecie go zapewne zabrać ze sobą na pokład, uformujmy się w pochód i ruszajmy do przystani. Parowiec już od dawna nawołuje was wołaniem syreny”.

Dlaczego Bruno Schulz abdykował? Czy argumenty Gombrowicza przekonały go? Czy uznał, że pomylił się i źle odczytał Księgę? Przeciwko temu przemawia fakt, iż wierzy, że „zdetronizowana idea mimo wszystko ...” —  trudno to odczytać inaczej niż: „...zwycięży”. Czemu więc abdykował? Czemu dobrowolnie przekazał w ręce Rudolfa-Witolda — regencję wraz z Bianką i tą olbrzymią fortuną (Księgą Ojca)? Czy dlatego, że nie umiał walczyć? Że nie nadawał się na ziemskiego władcę? Że i w tym wypełniał wzór Ojca, który też poddał się, abdykował, „wycofał się bez walki z miejsc swej niedawnej chwały”? (Manekiny). Czy wycofał dla tej symetrii, jak po generalnych porządkach Adeli w państwie ptasim ojca — „chwilę później schodził mój ojciec ze schodów swojego dominium — człowiek złamany, król banita, który stracił tron i królowanie”. (Ptaki).

Po akcie swej abdykacji, poprosił Rudolfa, by z olbrzymiej, odziedziczonej (po ojcu) fortuny, wyposażył gwardię Brunona (Filomatów):

„— Panowie — zawołałem, zwracając się do mojej gwardii — ten oto wspaniałomyślny mój przyjaciel zdecydował się naprawić mój czyn, pozbawiający was chleba i dachu nad głową. Po tym, co się stało, żadne panopticum was nie przyjmie, tym bardziej, że konkurencja jest wielka. Będziecie musieli zrezygnować nieco z waszych ambicji. Staniecie się za to wolnymi ludźmi, a wiem, że umiecie to cenić. Ponieważ nie nauczono was niestety żadnych praktycznych zawodów, was, predestynowanych do czystej reprezentacji, ufundował mój przyjaciel kwotę, wystarczającą na zakupienie dwunastu katarynek ze Szwarcwaldu. Rozejdziecie się po świecie grając ludowi ku pokrzepieniu serc” (Wiosna XL).

Gwardia Brunona otrzymuje „dwanaście katarynek ze Szwarcwaldu” w ostatnim, zamykającym opowiadanie rozdziale XL (czterdziestym). I tutaj jest Schulz ścisły i precyzyjny, pozwala bez trudu zidentyfikować te „katarynki”, markując numerem rozdziału (XL = 40) — miejsce w Piśmie Ojca (ze Szwarcwaldu = Czarnolasu), gdzie znajdziemy „katarynkę”.

40. Do Kachny. Księgi trzecie

 

Po sukni znam żałobę, znam i po podwice.

Kasiu, to nie żałoba — ubielone lice.

 

To ta katarynka, ta sama, która w Kosmosie u Gombrowicza ma na imię Katasia i jak markuje Gombrowicz „ma około czterdziestki”. Więcej o tej Katasi mówi Leon Wojtys, zdradzając Witoldowi „dekret b...b... 12.137”. I to zamarkowanie jest bardzo ścisłe, odsyła do Beniowskiego, części II (b...b...) Pieśni 12, wersu 137:

 

137: A duch wychodził z jednego krawędzia

138: I miał otwarte usta, pełne blasku...

 

Kto zna „markownik”, odczytuje tajemnicę „skrzywienia ust Katasi”. I widząc, że Schulz i Gombrowicz mówią tym samym alternatywnym językiem, utożsamia już pewniej: — „katarynki ze Szwarcwaldu” = Czarnolasu. Jeszcze tylko sprawdza w Księdze, co ma grać ludowi ku pokrzepieniu serc, ta gwardia „dwunastu apostołów”, na „dwunastu katarynkach”:

 

12. Do miłości. Księgi trzecie

 

Matko skrzydlatych miłości,

Szafarko trósk i radości,

Wsiądź na swój wóz uzłocony,

Białym łabęciom zwierzony!

Puść się z nieba w snadnym biegu,

A staw się na wiślnym brzegu.

Gdzie ku twej ćci ołtarz nowy

Stawię swą ręką darnowy.

Nie dam ci krwawej ofiary,

Bo co mają srogie dary

U boginiej dobrotliwej

Czynić i światu życzliwej?

Ale dam kadzidło wonne,

Które nam kraje postronne

Posyłają, dam i śliczne

Zioła w swych barwach rozliczne.

Masz fijołki, masz liliją,

Masz majeran i szałwiją,

Masz wdzięczny swój kwiat różany,

To biały, a to rumiany.

Tym cię błagam, o królowa

Bogatego Cypru, owa

Abo różne serca zgodzisz,

Abo i mnie wyswobodzisz.

Ale raczej nas oboje

Wzów pod złote jarzmo swoje,

W którym niechaj ci służywa,

Póki ja i ona żywa.

Przyzwól, o matko Miłości,

Szafarko trósk i radości!

Tak po świecie niechaj wszędzie

Twoja władza wieczna będzie.

 

Bruno abdykował. Może przejął się zarzutami Gombrowicza, nazywającego arcyludzkimi obszary psychiki, które Schulz uznał za niedoludzkie? Może przeraziła go myśl, zaserwowana przez Gombrowicza, że „sytuacja takiego kapłana jest dwuznaczna i wątpliwa”? Może dlatego, uznał za uprawomocniony gest Gombrowicza: „chciałbym za pomocą łydki zniszczyć wasze pisarskie oblicze”? Może stracił ufność w siebie, gdy Gombrowicz zakwestionował czystość jego sumienia, które nie troszczy się w należytym stopniu o tę „niższość”. Gombrowicz zakończył swój drugi list słowami:

„Jest to, Bruno, żeby już powiedzieć wszystko, głos nieczystego sumienia. Co prawda i mój list nie jest wolny od tej wady. Jakże trudno określić swój poziom! Na każdym poziomie czujemy się jak ryba wyjęta z wody. To by wskazywało, iż właściwym naszym żywiołem powinna być pewna mieszanka poziomów. Ale nie widzę dlaczego mielibyśmy sycić Bogusława dodatkową dyskusją na temat mieszanki. Całuję Cię w czoło, Twój Witold Gombrowicz”.

Witold zamknął dyskusję. Bruno prowadził ją dalej w Wiośnie, którą Gombrowicz znał, ukazała się wszakże przed jego wybyciem do Argentyny. A czy dla niego spór przezeń zainicjowany był skończony? Chyba nie.

 

VII. Ślub — odpowiedzią na Wiosnę?

 

Dawniej, gdy nie weszłam w dzieło Schulza, usiłując zidentyfikować postać „Władzia”, wstawiałam Słowackiego. A to zarazem i zgadzało się i nie zgadzało. Zgadzało się tylko do pewnego stopnia, waliło się w realiach. Zgadzałoby się, gdyby identyfikacja postaci była taka: Ojciec=Jan Kochanowski, Henryk=Mickiewicz, Władzio=Słowacki. Ale dramat dowodzi swą wymową, że Henryk=Witold. A kto jest Władziem, o którym w skrócie przebiegu akcji pisze Gombrowicz:

„Tylko śmierć Władzia mogłaby przywrócić mu spokój i siłę. Ale na to, aby śmierć ta stała się ostateczną afirmacją władzy królewskiej, potrzeba, by Władzio sam się zabił z rozkazu Henryka. Henryk poddaje mu tę myśl, choć zdaje sobie sprawę, że to „właściwie nie jest na serio”.

W momencie decydującym, gdy ma już już udzielić sobie ślubu, Król, dręczony wyrzutami sumienia i zazdrością, zaczyna słabnąć pod ciosami Pijaka, który znów wystąpił do walki. Wówczas ukazuje się trup Władzia: przyjaciel zabił się, by spełnić wolę Henryka.

Henryk nie wie, czy to wszystko „jest prawdą, czy nie jest prawdą”. Widzi się wobec świata fikcji, snu, kłamstwa, świata formy. A jednak ten świat odpowiada jakiejś rzeczywistości, coś wyraża.

Przygnieciony czynem (śmiercią Władzia), który popełnił, a którego jednak nie popełnił, czynem, który pochodzi od niego, a który jednak jest różny od niego, Henryk ogłasza się niewinnym. Ale jednocześnie, poddając się formalnej logice sytuacji, temu naciskowi Formy, która wyznaczyła mu rolę mordercy, rozkazuje siebie uwięzić.

 

Ukazany w Ślubie dramat stał się dla mnie czytelny dopiero wówczas, gdy weszłam w dzieło Schulza, gdy rozszyfrowałam zamarkowany „spór o doktorową” w pojedynku Gombrowicz-Schulz i jego ciąg dalszy — Wiosnę. Tu przytoczę tylko krótki dialog Henryka i Władzia, odsyłający do wymiany listów w sprawie sporu o „doktorową z Wilczej w osiemnastce”:

 

HENRYK (do Władzia)

Potrzebuję siły

Ty zaś odbierasz mi ją...

Więc teraz ci powiem

Coś dosyć niespodziewanego: będziesz musiał

Zabić siebie samego — i to jedynie

Z tego powodu, że ja ci to każę

I że mnie się tak zachciało...

WŁADZIO

Też propozycja!

HENRYK

Ja wiem, że to trochę... niemądre...Myślisz, że się nie wstydzę? Okropnie to jest sztuczne.

Ale ja to mówię tylko tak... na próbę... Jestem ciekawy, jak też to zadźwięczy — rozumiesz? Naturalnie

To wszystko nie jest na serio

Któżby to brał poważnie!

Mnie idzie tylko o to, żeby posłuchać własnego głosu.

Ale chciałbym też posłuchać, jak brzmi to, co ty powiesz.

Dlatego cię proszę:

Pochyl głowę i zegnij trochę ręce i nogi, skurcz się nieco

I powiedz: „Jeżeli chcesz, Henryk, to tak, bardzo chętnie”.

WŁADZIO

Ja nie jestem aktor.

 

Nieco dalej czytamy:

 

HENRYK

Czekaj, czekaj, stań tutaj obok mnie. Nikt nie widzi, co? Przez dziurkę od klucza nie widać. To między nami. Tfy, cóż za cisza. Niby nic, a człowiek się czuje niewyraźnie. Usiądź. Nie, lepiej stań tutaj, przy tym krześle, pochyl głowę.

I ręce opuść. Teraz ja do ciebie

Podchodzę i tutaj staję przy tobie,

MÓJ DROGI WŁADZIU... Nie, nie, to jest zbędne... ten wstęp jest niepotrzebny... TY MUSISZ SIĘ ZABIĆ, BO MNIE SIĘ TAK ZACHCIAŁO. Odpowiedz teraz to, co wiesz.

WŁADZIO

Dobrze. JEŻELI CHCESZ, TO BARDZO CHĘTNIE

HENRYK

BĄDŹ OBECNY NA ŚLUBIE MOIM I GDY BĘDZIE TRZEBA, ZABIJ SIĘ NOŻEM TYM (daje mu nóż)

WŁADZIO

DOBRZE.

HENRYK

No, co tam słychać? Dobrze cię karmię przynajmniej?

WŁADZIO

Nieźle.

HENRYK

Która godzina?

WŁADZIO

Wpół do dziewiątej.

HENRYK

Ten zegarek wart przynajmniej dwa razy tyle, ile za niego zapłaciłeś — jeżeli dobrze sobie przypominam...

(Ślub, Akt III)

 

Dialog Witolda z Władziem — to ciąg zamarkowanych aluzji do ich sporu „o doktorową z Wilczej spotkaną w osiemnastce”. A zarazem do Wiosny i dobrowolnej abdykacji Brunona, jego pochylenia głowy, gdy Gombrowicz przyparł go do muru i zażądał ukorzenia się przed doktorową z Wilczej, czyli akceptacji Natury. Przypomniał mu w sposób zamarkowany „przez dziurkę od klucza”, że Ojciec uczynił to samo: „A może, dając folgę masochistycznym skłonnościom, upokorzysz się i padniesz do stópek sytej małżonce lekarza”? — pytał Gombrowicz w swym liście. Ojciec wszakże też to uczynił — zdawał się przypominać Gombrowicz Schulzowi, odsyłając go do Księgi Ojca: „Próżno się odejmować,/ Widzę, że muszę miłować./ Miłość mi dawno radziła,/ Lecz ja, jako prawy wiła,/ Nie chciałem słuchać jej rady” (8. Z Anakreonta, I). Ojciec nazwał Naturę „gospodynią” i prosił by nie była taka sroga, ale nie próbował się od niej odłączyć, być samym Duchem.

 

67. Do gospodyniej, I

 

Ciebie zła lwica w ogromnej jaskini

Nie urodziła, moja gospodyni,

Ani swym mlekiem tygrys napawała;

Gdzieżeś się wżdy tak sroga uchowała,

Że nie chcesz baczyć na me powolności,

Ani mnie wspomóc w mej wielkiej trudności?

O którą samażeś mię przyprawiła,

Że chodzę mało nie tak jako wiła.

Wprawdzie żeć się już nie wczas odejmować;

Ja ciebie muszę rad nierad miłować.

Ty się w tym pomni, masz li mię mieć g’woli

Z mej dobrej chęci czyli po niewoli.

 

Witold poszczuł Brunona „doktorową z Wilczej w osiemniastce”, ale w Ślubie, przez dziurkę od klucza, mówi, że zegarek Władzia wart jest co najmniej dwa razy tyle ile Władzio zapłacił — „jeśli dobrze sobie przypomina”. Bruno za doktorową z Wilczej spotkaną w osiemnastce — zapłacił „18” (wszystkie utwory w Labiryncie oznaczone liczbą osiemnaście). Ale Gombrowicz wzmianką „przynajmniej dwa razy tyle”, (18 x 2 = 36) znów odsyła do Labiryntu i jego Cieśli jako „doktora”, gdyż fraszki swoje uważał za „doktory”:

A nie dziwuj się, że je tak drogo szacuję,

Bo chocia fraszki, przedsię w nich doktory czuję.

36. Do doktora, III

 

Schulz wyczuł, że Gombrowicz postawił go w sytuacji bez wyjścia: „chciałbyś mnie widzieć, rozjuszonego byka, w pogoni za wiejącą płachtą pani doktorowej, jej powiewny peniuar koloru amarantu ma ci służyć za kapę, poza którą czekają mnie sztychy Twej szpady. Przy najlepszej woli nie mogę więcej uczynić jak pochylić głowę i popatrzeć groźnym zakrwawionym okiem spomiędzy pik, którymi mnie naszpikowałeś. [...] Zohydziłeś mi z góry rozgrywkę merytoryczną, zdefiniowałeś akustykę miejsca, określiłeś szczegółowo, czego się ode mnie oczekuje”.

Wiosna — to posłużenie się tym podsuniętym przez Witolda nożem. Bruno ogłasza własne bankructwo na całej linii, abdykuje z praw do regencji. Rudolf ma zostać królem, poślubić Biankę, otrzymać całą jej fortunę po Ojcu. Tę intronizację Rudolfa zakłóca jednak samobójczy zgon pana de V. I zamiast ślubu ma miejsce pogrzeb: „Zechcecie zapewne zabrać go ze sobą na pokład, uformujmy się w pochód i ruszajmy do przystani. Parowiec od dawna nawołuje was wołaniem syreny”.

W Ślubie słychać Wiosnę, słychać spór o doktorową z Wilczej. Henryk sugeruje Władziowi popełnienie samobójstwa i podaje mu nóż. Władzio spełnia prośbę przyjaciela. Ślub Henryka z Manią zakłócony zostaje przez samobójstwo Władzia, nie dochodzi do skutku:

 

HENRYK

Klęknijcie, pochylcie głowy,

Gdyż zamiast ślubu... tu pogrzeb![...]

Dajcie go tutaj. (do Mani) Stań przy nim.

Ten trup to moje dzieło

Ale jest to dzieło niezrozumiałe...

Niejasne...

Ciemne...

Silniejsze ode mnie i

Chyba nie moje!

Formujcie żałobny orszak!

 

Dopiero w kontekście sporu „o doktorową z Wilczej” — Ślub obnaża swoje paląco osobiste tło, zakorzenione w realiach. Władzio mówi „do widzenia”, Henryk zostaje sam i przypomina sobie jak to było:

 

HENRYK  (sam)

Igraszka,

Przypuśćmy, że to była igraszka,

Ale... co to było? O ile mogą być niebezpieczne te igraszki?

Chciałbym wiedzieć, jaki jest właściwie zasięg słów?

Jaki jest mój zasięg?

Sen? Tak, tak, sen... dzieciństwo...

 

Ale pogrzeb Władzia ma także wymiar uniwersalny, to pogrzeb zbyt pośpiesznych dążeń wzwyż: „Zbyt gorący, Bruno, zbyt niecierpliwy jesteś w swoim dążeniu wzwyż, zanadto Ci pilno do tych najwyższych regionów, w szparkim pędzie łydki zgubiłeś po drodze”. Gombrowicz powtarza gest Robaka wobec Hrabi, porównanego do żurawia, stojącego na jednej nodze (ducha) i zachwyconego edeniczną, (jeszcze nie uziemioną) Zosią „w białej sukience, z różową wstążką”, podobną do „ptaszka”, spotkaną w ogrodzie.

 

Był to bernardyn, kwestarz Robak, a miał w dłoni

Podniesione do góry węzłowate sznurki:

„Ogórków, chcesz Waść? krzyknął, oto masz ogórki.

Wara, Panie, od szkody, na tutejszej grzędzie

Nie dla Waszeci owoc, nic z tego nie będzie”.

Potem palcem pogroził, kaptura poprawił

I odszedł;

 

Tak. Hrabia chciał „ogórka”, tego z fraszki niby wszetecznej:

 

41. O proporcyjej, II

 

Atoli patrząc na swe jajca silne,

Myśliłem rzeczy moim zdaniem pilne:

Jeśli mię chce mieć szczęście w tym nierządzie,

Niech mi da wedle proporcyjej mądzie.

 

Taki ogromny ogórek, „mądzie wedle proporcyjej”, był Cieśli niezbędny do Aktu kreacji — stworzenia Korabia Labiryntu jako analogu Dzieła Stworzenia. Ten edeniczny og­ród zachwycił Hrabię, ale Robak jak anioł z mieczem ognistym odpędził go od wrót ogrodu.

Ślub przemienił się w pogrzeb zbyt pośpiesznych snów o potędze, dopiero Operetka rzutuje je w przyszłość — prapoczątek przemieni się w zmartwychwstanie androgynicznej Albertynki, zakodowane w samym środku Labiryntu Ojca.

Jerzy Ficowski dał swej książce, zrodzonej z olśnienia dziełem Brunona Schulza, tytuł — Regiony wielkiej herezji. Witold Gombrowicz napisał w Dzienniku: „Cały mój zabieg sprowadzał się do stworzenia zasady, która by pozwoliła jawnie uruchomić ten drugi biegun odczuwania, dotrzeć do tamtego aspektu polskiej duszy, usankcjonować herezję”. Czy „regiony wielkiej herezji” u Schulza i postulat Gombrowicza, by jawnie uruchomić ten drugi biegun i usankcjonować herezję — to dwie różne sprawy, czy jedna i ta sama?

Aby zbliżyć się do odpowiedzi, przytoczmy postulat Gombrowicza w całym kontekście jego tekstu w Dzienniku:

 

„Nie ulegało dla mnie wątpliwości, że Polacy — zmęczeni i zrozpaczeni historią ojczyzny — żyją na dnie serca swojego podwójnym uczuciem. Uwielbiali Ją? Tak, ale i przeklinali. Kochali? Tak, ale i nienawidzili. Była dla nich świętością i przekleństwem, siłą i słabością, chwałą i upokorzeniem — ale w stylu polskim, w stylu urobionym i narzuconym przez zbiorowość, dawała się wyrazić tylko jedna strona medalu. Nasza literatura na przykład, pozbawiona wszelkiego istotnego indywidualizmu, umiała zdobyć się jedynie na afirmację narodu. A tamto uczucie, niechętne, wrogie, obojętne lub wzgardliwe, pozostawało niewyznane i błąkające się samopas, jako grzech, anarchia... Więc cały mój zabieg sprowadzał się do stworzenia zasady, która by pozwoliła jawnie uruchomić ten drugi biegun odczuwania, dotrzeć do tamtego aspektu polskiej duszy, usankcjonować herezję. [...] Byłoby to olbrzymie osiągnięcie ducha — to byłoby jak gdybyśmy wydobyli się z nurtu rzeki i poczuli grunt pod stopami. Nie mówię już o tym, że ten nowy ton w historiografii polskiej, chłodny, może niechętny, może sarkastyczny lub wzgardliwy, stałby się kluczem otwierającym całe połacie naszej przeszłości, dotąd zablokowane — i że po raz pierwszy moglibyśmy pomówić rzeczowo o wielkich twórcach naszej narodowej osobowości”.

Dziennik 1957

 

„Usankcjonować herezję” — odkryć to podwójne uczucie na dnie serca, gdzie ukryta jest ta ambiwalencja — oznacza odkryć Labirynt Jana Kochanowskiego. Gombrowicz jednoznacznie odwołuje się tutaj do Słowackiego, który w Lambro nazwał Ojca poezji polskiej, budowniczego Labiryntu — Egipcjaninem i napisał:

 

Więc będę śpiewał i dążył do kresu:

Ożywię ogień, jeśli jest w iskierce.

Tak Egipcjanin w liście z aloesu,

Obwija zwiędłe umarłego serce;

Na liściu pisze zmartwychwstania słowa;

Chociaż w tym liściu serce nie ożyje,

Lecz od zepsucia wiecznie się zachowa,

W proch nie rozsypie... Godzina wybije,

Kiedy myśl słowa tajemną odgadnie,

Wtenczas odpowiedź będzie w sercu — na dnie.

 

Odpowiedź czeka już czterysta lat w samym środku Labiryntu, na dnie, we fraszce 54. Z greckiego. Księgi wtóre (patrz zarys budowy Labiryntu w Latarce Gombrowicza J. Salamon,  Wrocław, 1991).

Aby tę odpowiedź dojrzeć i odgadnąć „tajemną myśl Słowa” (ukryty zamysł Cieśli tyryjskiego), trzeba poznać labirynt, trzeba odkryć te „regiony wielkiej herezji” — analog Dzieła Stworzenia jako Labirynt poetycki, trzeba go odczytać i ujawnić. Trzeba, jak mówi Gombrowicz, „usankcjonować herezję”. Dopiero wówczas ta usankcjonowana herezja  „stałaby się kluczem otwierającym całe połacie naszej przeszłości — dotąd zablokowane — i po raz pierwszy moglibyśmy pomówić rzeczowo o wielkich twórcach naszej narodowej osobowości”.

Bruno Schulz i Witold Gombrowicz mówią tym samym językiem, wywodzącym się z Labiryntu, wzbogaconym o dziedzictwo wtajemniczonych z okresu romantyzmu, mówią o tej samej wielkiej herezji, choć nie zajęli tego samego stanowiska. Schulz w całym swym dziele był wiernym medium Ojca, pokazał całą ambiwalencję Ojca wobec Natury-Adeli, podziw i przerażenie, uwielbienie i wzgardę, miłość i nienawiść, ale sam określił się jako syn Ojca, po jego stronie umieścił swą miłość.

Gombrowicz natomiast pokazał siebie (każdego z nas) jako dziedzica kulturowego ich obojga (patrz Pamiętnik Stefana Czarnieckiego) jako tego kulturowego „mieszańca”, syna Ojca (Ducha) Jana Kochanowskiego i Matki (Natury) Adamy Mickiewicz. Jednakże uświadomienie sobie skutków tej sadomasochistycznej mieszanki okazuje się być takim cierpieniem, że wymaga zdystansowania się poprzez ironię, niemożność dokonania wyboru, przy jednoczesnych usiłowaniach bronienia (w sposób parodyjny) każdego z nich, oskarżania każdego z nich, ratowania się poprzez ustawienie się w środku, pomiędzy, by słabość uczynić siłą.

Adam Mickiewicz był Naturą, Biologią, Siłą Ziemi i Gombrowicz był przeświadczony, że tej siły nie należy się wyzbywać. Dlatego w Ślubie, w rozmowie w Władziem (Bruniem) powiedział: „Ty odbierasz mi siłę”. Adam Mickiewicz był Echem i Cieniem Jana Kochanowskiego i jego Czarnoleskiej lipy, stąd Czesław Miłosz powie:

 

Patrzcie, jak drzewo rzuca długie cienie,

I nasz, i kwiatów cień pada na ziemię:

Co nie ma cienia, istnieć nie ma siły.

 

Był tego świadom i Jan Kochanowski, dlatego chciał, by Natura została „Gospodynią” w jego gospodarstwie, prosił ją tylko o to, by w tych rządach zachowała umiar, by nie była zbyt sroga:

 

Wprawdzie żeć się już nie wczas odejmować;

Ja ciebie muszę rad nierad miłować.

Ty się w tym pomni, masz li mię mieć g’woli

Z mej dobrej chęci czyli po niewoli.

 

Tej prośby Natura nie spełniła, barbaryzacja duchowości polskiej w dziele Mickiewicza poszła za daleko i tutaj bierze Gombrowicz stronę Ducha, co widać w jego uwagach o Tyrmandzie:

 

„Tyrmand jest najdoskonalszą kontynuacją naszej romantycznej poezji, on przejął jej pióropusz, on pisze jej ciąg dalszy, ale już na miarę nowej historii proletariackiej. To jest zniżone do poziomu łobuza, alfonsa, grandziarza itd., ale duch ten sam. A także — ciało. To polskie grzeszne cielsko, z wszystkimi swymi zachciewajkami! [...] Przerzucając strony Tyrmanda jakbym szedł przedwojennymi ulicami, Kruczą czy też Hożą, lub może Żelazną, szlakiem naszej historii mordobitej. I już wtedy wiedziałem, że Tyrmand jest nieunikniony! Że musi wzejść jak księżyc, romantycznie, i wybuchnąć! Właśnie to! Właśnie taka chuligańska, z ruin, z zaułków, księżycowość mordobita i trunkowa!

(Dziennik)

 

Dzieła Brunona Schulza i Witolda Gombrowicza łączą się ze sobą, mają tę samą tematykę, jedno pomaga zrozumieć drugie. U Schulza, w Nawiedzeniu, ojciec „pukał w łóżko i odpowiadał sobie »proszę« w różnych tonacjach, całymi godzinami”. U Gombrowicza Mecenas Kraykowski często powtarza to „proszę” i Gombrowicz uwypukla je dodatkowo: „I — ja proszę”, to „ja proszę” tak wymowne i nieodparte, tak kulturalne, a nieznoszące sprzeciwu, jakby dwuwyrazowa kronika wszelkich możliwych triumfów”. (Tancerz mecenasa Kraykowskiego).

I Schulz, i Gombrowicz odsyłają do tego powtarzającego się „ja proszę” w Labiryncie Jana Kochanowskiego, które często powraca, by dać tutaj bodaj jeden z tych wielu nawrotów:

 

Dar po prawdzie niewielki, lecz ja o to proszę:

Chuć moję więcej uważ, nie to co przynoszę!

 

Schulz pomaga odczytywać Gombrowicza i vice versa. W Dzienniku Gombrowicza „Tandil i jego wysoka wieża przypominają Salzburg” i wyraźnie są modelem Korony i Jana Kochanowskiego, zaś Santiago modelem Natury i Adama Mickiewicza. Odczytując ten Tandil tak właśnie nie wiedziałam długo skąd ta aluzja do Salzburga? Zrozumiałam dopiero gdy odczytałam Wiosnę i „przesiadkę pana de V. w Salzburgu do pociągu wiedeńskiego, do Schönbrunn” (patrz Żeglarz, przesiadka z Cnoty na Piękność).

 

Ciemne, ciemne chatki ściany, gdzie najmilsza nasza mieszka.

Na szarozielonym akademickim niebie świeci Wielka Pupa.

powrót do strony GNOSIS 8    powrót do głównej strony GNOSIS