Lech Robakiewicz (ur.1954) grafik, wydawca z Warszawy. Poniższe refleksje pochodzą z tomu wydanego w niewielkim nakładzie w 1988 roku.

Spis rzeczy

Lech Robakiewicz

 

Naszej wrodzonej skłonności do kłamstwa sprzyja otępienie zmysłowe.

Lustra zawsze są jakąś częścią krzywizn. Pewne rzeczy przemilczają, by uwydatnić inne.

Metafizyczna słodycz i zagadkowa trwoga tkwiąca w słowie jestem wynikają z jego niewspółmierności. Mówiąc jestem człowiek - będąc przekonanym o słuszności swojej wizji rzeczywistości - popełnia nadużycie, by nie rzec - kłamstwo. Zdać sobie sprawę - to jedno, a wypowiedzieć jestem to coś zupełnie innego. Mówiąc zostawiamy jes w przeszłości i kiedy całe słowo jest już wypowiedziane, człowieka, który je wypowiedział nie ma. To on, będący już tylko cieniem, fantomem zapełniającym pamięć sprzed chwili - wyzwala zdziwienie i to poczucie, jakby pod skórą było coś jeszcze /kto/, że się czuję nieswojo.

Nie ma sensu nic co się nie stanie. /to w sprawie zamierzeń/
W sprawie ogrodu - wszystkie przepowiednie są prawdziwe - każda sprawdza się dla innej ścieżki.
Rzeczywistość jest jak plastelina. Albo to ja - wychylony już w tamtą stronę pragnę tego, co się już tam stało; co się już /było/ stanie.

Uczestniczenie jest tylko formą, jest ewentualnością. Zdaję sobie z tego cały czas sprawę. Nawet traktowane jako jedyny sposób czynienia życia jest najbardziej równoprawne, jedyne i najlepsze; jest drogą wiodącą do /zbawienia/...
Jak inne drogi
Jak Bóg, który staje się nami, stwarza nas w każdej sekundzie i w tejże sekundzie dokonuje nad nami sądu ostatecznego, którego dokonuje sam nad sobą. Bez miłosierdzia strąca potę-pionych w otchłań dalszego istnienia, a wybranym użycza łaski dalszego doświadczania jego nieskończonej dobroci, przejawiającej się każdą kroplą życia.

Jeden ogromny ponadczasowy błysk - jak słońce - wieczne. Niewidzialne słońce, nie- odczuwalne przejście tam. To tam jest wszędzie tu, ono nie jest też jakieś specjalne i inne.
[To to tu jest czymś specjalnym. Zamiast rozkoszować się tym niezwykłym wrażeniem, jakim jest doświadczanie trwania, szukam /ja ty my oni/ czegoś jeszcze dziwniejszego, staram się uciec i osiągnąć to, co jest w kategoriach upływania nieogarnione i niepojęte. Ale wszystko jest możliwe. Jak oswoić czas? Może on ucieka bo się boi? Wystarczy odgarnąć siebie, żeby przestał się bać.]

Ruchome fortyfikacje zachowań. Przeciw /?/ każdej osobie inne. O sobie.

Można powiedzieć, że te wszystkie zabiegi, jakich ludzkość dokonuje na rzeczywistości to gusła, próby jej odczarowania, odsłonięcia czegoś, co pod jej pozorem, płaszczem, czy skorupą się skrywa, a co (jako ukryte) jest bardziej pożądane i szlachetniejsze, lepsze; wszak lepsze rzeczy chowa się dla siebie.
Co sprawia, że człowiek szuka za zasłoną czegoś lepszego? Strach. Nie czuje się bezpieczny. Chce powrócić do łona swego stwórcy. Może w ten sposób zresztą („uszlachetniony”) maskuje przed sobą nieodgadniony i tak trudny do określenia „metafizyczny” lęk.
Myślę, że ten lęk podsycany jest niemożnością dokonywania dalekosiężnych skojarzeń. Poprzez przestrzeń lat, czy setek stron w pismach. Może przez niewiedzę i niepamięć.

Dążenia, które powodowały ludźmi pragnącymi znalezienia się jakoś w świecie, uporządkowania chaosu.
Wszystkie cykle. Kalendarze i uroczystości w tych cyklach - jak punkty orientacyjne na mapie czasu. Poza znaczeniem magicznym.
Wszystko po to, by ogarnąć łatwiej /mnemonika/, wziąć jeszcze jedną oktawę więcej rozstawionymi palcami. Za wszelką cenę - ogarnąć, wchłonąć. Ile rozczarowań i załamań.

„Nie zadziwiaj” niesie w sobie refleksję moralną i imperatyw wysokiej próby. Nie tylko przestrzega przed łatwym sięganiem po poklask i popularność, ale i przed dezintegracją osobowości. Zadziwiać ludzi nie można wciąż tym samym - to prowadzi do koniunkturalnych przemian i celów, zmieniania twarzy - bądź własnej, bądź środowiska - jedno i drugie pociąga złowrogie konsekwencje.

Te łzy, które omijają oczy, płyną pod spodem. Kruszą, drążą, wypłukują, podmywają fundamenty.

Uprawianie sztuki ogranicza człowieka, jak każdy motyw zewnętrzny, absorbuje, wyrabia koleinę, pokusę azylu, bezpieczeństwa od ludzi, którzy w nabożnej obawie zaczynają oddawać mu cześć. Znaleźć swoje miejsce.
Znaleźć swoje miejsce będąc wszechświatem. Przeszłym i przyszłym. I nie popaść w beczkę obłędu, który też jest swoistym azylem, który też jest następstwem niemożności; pogodzenia tego, czego w trybie przyzwyczajeń pogodzić się nie da, tego, czego w świetle moralności jednowymiarowej usprawiedliwić nie można, tego, czego przełamać nie chce się. Z obawy, że to nieznane, dziwne tam /jest tu/ będzie ponad siły, ponad zdolności pojmowania i opracowywania, ponad to, w czym mimo całą jednoznaczność, jaką staramy się je okiełznać, giniemy, gubimy się; zapominamy i nie poznajemy...
I o to, bracie - chodzi. Żeby się to wszystko nawarstwiało i wypalało, nawarstwiało i wypalało, aż się nie będzie miało o co zaczepić, aż się nie będzie więcej nawarstwiać, aż się wypali do białych kości.

Przejrzawszy oniemiałem

Tylko ktoś naprawdę pokorny dostrzega, że żyjemy w niebie.

Lekcja II Miłuj siebie samego.
Wiedz, czego rzeczywiście potrzebujesz, zanurz się w siebie. Zrozumiesz, że nie ma żadnej sprzeczności interesów.

Ludzie jak liście. „Jak owoc z nich, czy orzech”. Z niego.

Grałem na drumli - tylko dla siebie. To oczyszcza.
Bez próbowania jakichś efektownych chwytów. Bez tej niemądrej atrakcyjności, która wyrasta z samej powierzchni, bez korzeni, bez odniesienia do wnętrza. Esse quam videri.

Poezja jest próbą przybliżenia mowy do muzyki - rytmów, cykli i płynności nastrojów.
Muzyka też jest taką próbą.
W pewnej chwili wydało mi się, że wszystko słowo pisane, a może i mówione nie ma znaczenia, że to czczy omam. I próby rejestrowania muzyki bez sensu. Jak wyjmowanie organu z żyjącego ciała, które go rodzi, odżywia i przemienia.
Jest przypisana swojej chwili. Poza tą chwilą może zatruć.

Magią parają się ci, których zawodzą racjonalne sposoby zabezpieczania się przed nieoczekiwanymi zmianami otoczenia.
Magią parają się ci, którzy sobie nie ufają.
/Magią parają się ci, którzy nie ufają/
Obrzędy, refreny, słowa-znaczące i słowa--tabu. Próba wzbudzenia rezonansu. Litery w mroku.

Zaczynam myśleć o „życiu”. Czy to nie okropne? Jeszcze trochę i pojawią się cele, drogi dojścia, obejścia może, pragnienia i reszta. Czas nie wolnik.
Myślę - „nie mądrość jest ważna, a dobroć”. To głupie. Prawdziwa mądrość wiedzie do dobroci. To tylko chytrość każe kluczyć, zmieniać stroje sumienia. Przedłożenie środków nad cel. Czy z niecierpliwości zrodzona pycha.

Odgarnąć siebie a przestanie się bać.

Nienawiść jest siostrą bezsilności i otępienia.

Następujące po sobie cykle obrzędów, aż nadejdzie otwarcie.

Bóg jest naszym ojcem i dzieckiem. Rodzi się w nas w każdej chwili. Pije z nas naszą esencję poprzez swą pępowinę. Tam czeka na swe narodzenie by móc świat stworzyć i zbawić i sądzić.

Może tam wchodzi się dopiero przez śmierć, ale szukać tej śmierci nie trzeba. Ona jest. Śmierć jest tym „pomiędzy”. Życie to śmierć nieustanna. Życie to trwanie tam. Jego dziwność to dziwność odczuwana przez człowieka stojącego już w połowie po drugiej stronie zwierciadła - kiedy czuje, że jest tam, ale nie widzi tej zanurzonej swej połowy i boi się zdać na to nieświadome, wobec wyrazistości, wręcz brutalnej sugestywności doświadczenia przepełniającego jego pamięć, dyktującego kroki.
Nienawiść, pogarda, zemsta - są na tym poziomie rozwoju równie naturalne, jak pewne cechy antropologiczne, których usuwanie na drodze chirurgicznej jest tyleż bezcelowe, co fałszywe.
Najbardziej odrażającym przejawom ludzkiego istnienia nie wolno zadawać gwałtu, przezwyciężać siłą.

Człowiek zniża się do mówienia. Przełamuje właściwe swemu wnętrzu konwencje kształtowania się procesów i przekłada je na język słów - o konkretnych zarysach, ostrych krawędziach - które mimo najlepszych chęci - kaleczą.

Którzy szukają - błądzą. Nic nie jest ukryte. Wszystko jest dane.
Królestwo jest tu. Musicie tylko otworzyć oczy.
Pogarda to córka strachu.

To nie jest zwyczajny film, to jest film animowany.

Każda jednoznaczna interpretacja jest wczesnym objawem nadciągającego szaleństwa.

Im dalej potrafi człowiek poprowadzić wychodzący ze sztywnych założeń system, tym więcej dostrzega po drodze równoprawnych alternatyw i tym mniej jest pewien tego, co zbudował i tego na czym.
To jedno ze znaczeń Wieży Babel.

Każda istota jest pytaniem. Czy tak?
Czy właśnie tak?

Można być tylko uzdrawiaczem, albo chorym.
Nie można uleczyć siebie odmawiając tego innym ludziom. Będąc chorzy - wciąż zagrażają zarażeniem. Oni we mnie pozostają wciąż chorzy; ta część mnie, która jest nimi. Z niej choroba rozprzestrzenia się dalej. Więcej - jeśli wiesz - to wiesz, że nie można ich pozostawić własnemu losowi.

Świat jest słowem; następujące po sobie wypadki to słowa w przekazie, którym jest życie. Jednocześnie jest wciąż tym samym słowem, które wydaje się w naszych uszach przybierać coraz inne brzmienie. To jest to słowo, co na początku. Ten świat ma swój język, swoje słowo/a/. Poznanie tego języka jest przeznaczeniem człowieka. Lecz mimo iż każda z dróg doń prowadzi - trzeba zdawać sobie sprawę, że to nie jest język tworzony przez człowieka /chociaż, owszem, jest, ale nie bezpośrednio/. Ani plastyka, ani literatura, ani muzyka. Mogą zwodzić i upajać ale nie prowadzą wprost do prawdy. Dają tylko opis, w najlepszym razie tworzą rzeczywistość zastępczą, kuszącą, ale tym dalszą/?/ od prawdy.

Sposobu nie ma. Nie znaleźć. Jak dwóch tożsamych ludzi. Ten klucz tkwi jednym końcem w tobie, a drugim w drzwiach. Studiowanie cudzych nawiedzeń nie ma sensu i dzielenie się nimi na zwodnicze ścieżki ucznia sprowadzić może. Ścieżkę naśladowania głową, nie sercem. Jeśli tylko drzwi otworzysz, sam pozostając zamknięty, wstąpisz do piekieł. Tym ci będzie niebo, bo twojej istocie wypełnionej szatanem zmysłów niebo będzie nieznośne i niepojęte, bolesne i ogłuszające, oślepiające i wrzące, oszałamiające i oszalałe w biegu. Tym będzie niebo dla twojego szatana i - póty w nim trwać będziesz - dla ciebie.
Pycha zaś - to zaślepienie na drodze.
Kara. Byś się obwołał, by ciebie obwołano. Tym, który drogę wskazuje. Osamotnienia po tej stronie nie przezwyciężysz.
[Ścieżki. Pamiętaj, że to nie jest i nie ma być łatwo przyswajalna instrukcja obsługi, papka ideologiczna dla „masowego użytkownika”, a kryterium braku powszechnej skuteczności nie może być tu żadnym kryterium.]

Lecz niebo w lękiem opiętą twarz zmysłów ogromnym rozewrze się piekłem.

Ratujmy złoczyńców - są sumieniem narodów.

Pogarda jest znamieniem nieszczęścia, znakiem niezrozumienia.

Wiedza - chęć jej posiadania jest podobna chęci posiadania przedmiotów, które absorbują sobą człowieka, tworzą świat rzeczy, przywiązujących do siebie; czyni zeń objuczoną ogromnym balastem maszynę.
Przemiana nie powinna być przedmiotem żadnej doktryny, a raczej sprawą świadomości „tego który wie”. Jedynie samoistne jej osiągnięcie może ocalić człowieka. Wpajanie zasad wbrew światu jego pojęć i wartości, załamie go i zamknie. Zresztą wprowadzenie jedni, w obrębie której nie funkcjonują tradycyjne schody, czy kasty, jako czegoś wyższego, lepszego, jest sprzeczne z samą „ideą”.

Coś mnie wstrzymuje przed przekroczeniem...
Albowiem znak nie będzie /mu/ dany.
Albowiem przekroczenie dokona się w sobie bez osobnej manifestacji bez pospolitego znaku. Dokonało się. Było.
/Ten który wie - milczy. Wie/
I mówiąc; i głosząc radosną nowinę milczy i milczeniem swoim zaświadcza i pieśń milczeniem swoim wydobywa piękną [...]
i to już jest prawdziwe wielogłose, polifoniczne milczenie, lub muzyka sfer jeśli kto czytać potrafi. Jeśli zaś nie potrafi to mu się wydać bajaniem, widziadłem, albo nawet piekłem.
/może/

Włosy, znaki, ślady zapomnienia.
W trakcie medytacji otwierają się różne obrazy, różne znaczenia wydobywają z niespodzianych źródeł. Lecz ciche przekonanie, że to nawet nie przez te niezwykłe obrazy, niezwykłe słowa, czy dźwięki, ale jeszcze jakoś bardziej tam, gdzie obrazy blakną, więdną, wiotczeją, zapadają się, gdzie dźwięki pustoszeją, słowa usychają. Jeszcze głębiej, poprzez ocean ciszy, obszar. Może i nieprzebyty, może i nieprzyjazny /zmysłom/. By wreszcie... /By się wreszcie coś przekonującego stało, bo się tak człowiek kręci jak pies (!) za swoim ogonem i dosięga świadomości zjednoczenia i oddala się/ Hehehe. Tak tak. Poza słowa - słowem. Któż to zrozumie? A któż ma zrozumieć? Każdy. To - ty, ja? Ten, kto to czyta. Ten, kto ten czas czyta. Kto ten kosmos czyta, który tym to powierza /palcom/. A czy /on/ nie rozumie? Skoro jest, to chyba rozumie, nie? Skoro jest - już rozumie i tłumaczenia wszelkie zbędne; choć nieuniknione.
Więc włosy moje tajemne.
znaki
ślady
zapomnienia

Nomina omnia... Po cóż tyle tych - nieadekwatnych? - nazw?

[z innej strony to królestwo już istnieje, tak, jak świat jest tworzony w każdej chwili na nowo i sąd ostateczny to stworzenie świata poprzedza, istnieje też przenikając ten namacalny, łatwo dostępny świat grubego doświadczenia zmysłowego, jakby „obok”, ale naraz, jakby za szkłem tego znanego, które jawi się nam jako lustro]

Medytacja to próba pokory, próba niewinności, próba otwarcia, to prośba o naukę. Naukę wyrażoną bez słów. Nastrój się, by nie oczekiwać, nie nastawiać się, nie wyobrażać, nie celować.
Sens życia jest niewyrażalny w języku naszych pojęć i jeśli czujesz potrzebę przybliżenia się do tego sensu, pozostaw oczekiwania przed /wejściem?/. Jeśli będziesz polować na „energie”, „wiadomości”, skupiać się na „zobaczeniu” czegoś, co zakryte, pozwolisz powodować sobą swojemu ego, to twoja „rozmowa” z potencjalnym nauczycielem sprowadzi się do zadawania mu pytań /na które odpowie albo nie/. Twoje ego przywiązane do swojej słuszności nie potrzebuje innej wizji świata, boi się wręcz i boi się omylności, boi się pokalania obrazu. Więc to nauczyciel /ty/ poprzez dobór skierowanych doń pytań zostaje o naturze świata pouczony i droga porozumienia zostaje zatarasowana rozprzestrzeniającymi się emanacjami pysznego ego.

Wydaje mi się, że zwycięstwo moralne można odnieść tylko nad samym sobą.

Jedyna biała magia to miłosierdzie. Jeśli z ko-goś bije „zła energia” - nie można jej po prostu „wypędzać” - można tylko wziąć na siebie - to jedyne odpowiedzialne rozwiązanie.

Wszystkie egoistyczne zabiegi to magia.
Wszelka wyobrażona korzyść z działań to ich sens magiczny. Sensu szukać nie trzeba, klucza nie trzeba, nie wyobrażać, nie oczekiwać, bo to zamyka. Ty jesteś kluczem i pojmiesz to, kiedy przestaniesz uciekać, kiedy odsłonisz prawdę w sobie, odgarniesz płytkie, intelektualne, uwarunkowane niby-ja.
Magia to pewnego rodzaju pragnieniowość, to pożądanie gotowego przedmiotu, ziszczenia mitu; nie „zaczynam rozumieć, może to zrozumiem”, a „chcę być mędrcem”; często nawet pragnienie posiadania wierzchnich atrybutów, nie - stojącej za nimi treści.

Zbawiciel: ten, który wybawia od opresyjnego środowiska /świata/
bawić - spędzać; zbawić - spędzić
ten, który spędza ucisk, a może spędza, gładzi świat
/natrętne znaczenie zwyczajowe, idiomatyczne przesłania zasadnicze, etymologiczne/
zresztą: zbawił mnie czego - /pozbawił/ /pozbawiciel?/

Stwierdziłem kiedyś, że zmysły to śmierć. Czym jest śmierć, żeby odstręczać od zmysłów? Czy jest opozycją życia, czy dzięki nieustannej śmierci, przemianie, przemijaniu jednego stanu w drugi życie jest, życie może być postrzegane, możemy nawet stwierdzić cokolwiek? Życie to śmierć. I to nie o życie chodziło mi chyba wtedy, chociaż nie zdawałem sobie do końca sprawy (a może i zdawałem, tylko się niezręcznie wysłowiłem). A chodziło mi o wyjście przede wszystkim, o wymknięcie się, co trwanie przy systemie zmysłowego odtwarzania świata miało uniemożliwiać.
Teraz przychodzę do poglądu, że poprzestawanie na zmysłowo-rozumowym wizerunku świata prowadzi do egotyzmu, a co za tym idzie do pustoszenia świadomości człowieka, obumierania jego zdolności do empatii; zamknięcia, schematyzacji, petryfikacji - istotnie rodzaju śmierci, rozumianej jako bezpodmiotowa pustka. Tym, co ocala człowieka przed takim losem, co upodmiotawia, jest miłość; jest właśnie wyjściem z pustyni wyosobnienia, przedmiotowości i manipulatorskiej pychy.
Śmierć, rozpad, zapomnienie dotyczą więc tych intelektualno-zmysłowych treści osoby i w nich upatrujący istoty swego istnienia człowiek, widzi w przemijaniu zagrożenie swej racji bycia. Miłość nie chroni tamtych walorów przed skutkami upływu czasu i nie jest im żadnym azylem. Powołując pokorę, przywraca światu wewnętrznemu właściwe proporcje, przywiązaniu prawdziwe wymiary, sprawia, że doświadczenie zmysłowe nie niesie uprzedmiotowienia i pustki.

zastanawianie się nad innymi ludźmi (a zwłaszcza nad ich winą i powinnościami) zupełnie nie ma sensu, nie ma do nich żadnego istotnego rozumowego dostępu. można ich poczuć, czyli pokochać, ale próba zrozumienia kończy się bladą wyrozumowaną wyrozumiałością.

powrót do strony GNOSIS 12    powrót do strony GNOSIS głównej