|
||
Jerzy
Prokopiuk |
Zdążyć przed apokalipsą, czyli jak uniknąć antropoentropii Marka Chlebusia |
|
Jerzy Prokopiuk |
||
Ty,
który wchodzisz, żegnaj się z nadzieją... Esej
Marka Chlebusia — fizyka, filozofa, biznesmena — nosząca tajemniczy
tytuł News
Deal, News Age,
zawiera (jak głosi jej podtytuł) „rozważania nad losem cywilizacji europejskiej”.
W istocie jednak — bo tylko wrodzona jej Autorowi skromność kazała mu
sformułować ów podtytuł w tak zawężonej wersji — traktuje ona o dziejach
rodu ludzkiego i o jego przyszłości. Esej
Marka Chlebusia jest pracą zarazem historiozoficzną i futurologiczną: mówi
zarówno o przeszłości, jak i o przyszłości człowieka i ludzkości. Różne
znamy dzieła historiozoficzne i futurologiczne — obiektywne i zaangażowane,
naukowe i tendencyjne. Praca, o której mówię, należy niewątpliwie do
prac owianych duchem naukowego obiektywizmu, charakteryzuje ją dystans
wobec jej tematu, zarazem jednak empatyczna troska o losy gatunku homo
sapiens, ludens i faber, do którego przecież należy także jej
Autor. Powiedzmy
jednak od razu: mamy tu do czynienia z apokalipsą. Nie z „apokalipsą”
rozumianą właściwie jako „objawienie”, lecz apokalipsą rozumianą
potocznie jako „koniec świata”. Sporą
część swej pracy Autor poświęca sui
generis „przygotowaniu artyleryjskiemu”: prezentacji dziejów
cywilizacji europejskiej, począwszy od wczesnego średniowiecza aż po
wiek XX. Ale prezentacja to tylko „miłe złego początki” — rys
dziejów europejskiego (zdawałoby się) zaścianka niepostrzeżenie, ale
logicznie i konsekwentnie przeradza się — właśnie w naszych czasach
— w krajobraz przed bitwą cywilizacyjnego Armageddonu. Gdy
przychodzi do przełomu w dziejach ludzkości — przełomu, w środku którego
żyjemy, ale z którego właściwie nie zdajemy sobie sprawy — do
przemiany, jaka dokonuje się u schyłku naszego stulecia, coś, co zdawało
się tylko deterministyczną ekstrapolacją, przekształca się pod piórem
Autora w niezwykle sugestywną, katastroficzną wizję naszej przyszłości,
wizję przytłaczającą całkowitym — jakby się mogło zdawać —
brakiem jakiejkolwiek możności wyboru. Po prostu stajemy — już stanęliśmy
— przed otchłannym worteksem „czarnej dziury”: aprčs
nous le deluge... Słynne
te słowa, przypisywane wszechmocnej metresie Ludwika XV, markizie de
Pompadour, jakoby poprzedzone być miały zwrotem „żyjemy hucznie i
wesoło, a” — i (w wizji Autora przedstawianego eseju) mogą doskonale
odnosić się także do opisu aktualnego stanu i postawy naszej
cywilizacji. Albowiem
w wizji tej — człowiek (zwłaszcza zaś człowiek naszego czasu i
naszego kręgu kulturowego, który zresztą ogarnął swymi mackami cały
świat), zdeterminowany przez swą biologię, ekonomikę, struktury społeczne
— w swym życiu psychicznym, indywidualnym i zbiorowym, dotarł
historycznie do punktu, w którym powodowany jest (jeśli nawet nie wyłącznie,
to) przede wszystkim przez postawę hedonistyczną, ściślej zaś —
ludyczną, „żyje więc hucznie i wesoło” na skraju przepaści, w którą
właściwie — niby ów Głupiec z pierwszej (lub ostatniej?) karty
tarotu — już stacza się jako archetyp i jako gatunek. Przykłady
Lemurii, Atlantydy i Potopu dowodzą, że w Kosmosie, jaki rządzi się
prawem Życia, Śmierci i Zmartwychwstania, katastrofy są, być może,
nie tylko zaplanowane, ale także — jako mieszczące się w „porządku
rzeczy” — potrzebne i mile widziane. (Właściwym arché
byłby tu tzw. Upadek, beata culpa,
czyli katastrofa Człowieka, do której doszło już u zarania jego
istnienia). Wizji
katastrofy w dziejach ludzkości, która to katastrofa stanowi ogniwo jej
rozwoju i dalszy rozwój świata umożliwia (w wielkiej koncepcji
indyjskiej Brahma tworzy świat, Wisznu podtrzymuje jego istnienie, a Siwa
go niszczy — po to, by Brahma mógł podjąć jego tworzenie), Chlebuś
przeciwstawia swą wizję totalnej katastrofy Człowieka w „czarnej
dziurze” wirtualności. Twórca
antropozofii jako wiedzy o człowieku duchowym i o jego przemianie na
Ziemi, Rudolf Steiner, w swych ostatnich wykładach mówił o — odgrywających
w jego wizji świata wielką rolę — takich istotach demonicznych, jak
Lucyfer i Aryman, przedstawił też postać,
która (stosunkowo niedawno) weszła w dzieje naszego rodzaju, mianowicie
demona Asura (Sorata), w Objawieniu Janowym „zaszyfrowanego” w symbolu
666. O ile Lucyfer — według Steinera — inspiruje ludzkość do
ucieczki od Ziemi i przeniesienia się do jego iluzorycznych światów,
Aryman pragnie równie jednostronnie związać go z Ziemią i oderwać od
świata duchowego, o tyle Asur jest zainteresowany wyłącznie w
destrukcji człowieczego ja. W
swych wykładach Steiner mówił także o swoistym sojuszu Lucyfera i
Arymana w ich wspólnym dziele budowy alternatywnego — konkurencyjnego
wobec Bożego — świata (tak zwanej ósmej sfery), w którym pragną
zamknąć człowieka. Otóż
nasz Autor — całkowicie niezależnie od tego, czy uznaje antropozofię,
czy też nie — w wizji swej (czy może prewizji?) opisuje świat
przekształcony we wspólnym wysiłku Lucyfera i Arymana — i
„skonsumowany” przez Asura. W wizji tej — widać to gołym okiem —
ludzkość, pogrążona w lucyferycznej iluzji wirtualności i podłączona
do arymanicznych maszyn, ludzkość jako archetyp realizujący się w
czasoprzestrzeni (na Ziemi), pada pastwą asurycznej nicości. Wizja
tak totalnej destrukcji ludzkości niewątpliwie jawi się jako logiczny
futurologiczny wniosek z historiozoficznych rozważań jej twórcy i —
być może — jako prewizja jednego z możliwych scenariuszy swoistej antropoentropii.
Wydaje się, że wizja ta może mieć dużą dozę prawdopodobieństwa.
Dopóki jednak nie oblecze się w rzeczywistość, „póki co”, hic
et nunc, ma tylko walor kasandrycznego ostrzeżenia (nawet jeśli
daremnego), ale też — mimo swój pesymizm i tragizm — ma pewną ważną
zaletę. „Nawet czarna chmura ma swoje srebrzyste brzegi”, powiada
angielskie przysłowie. Takim „brzegiem” w wizji Chlebusia jest jej
publikacja: jako ostrzeżenie właśnie i (póki co) jako tylko
ostrzeżenie, pełni ona funkcję homeopatycznego wstrząsu, aplikowanego
pacjentowi — by, podany zawczasu w dawce mini,
zapobiegł wstrząsowi (danej) choroby w dawce maxi. Cóż
bowiem może nas bardziej skłonić do refleksji na grozą sytuacji i do
szukania sposobów jej uniknięcia niż dotycząca jej prewizja? Czyż
jednak nie jest już za późno na podjęcie takich poszukiwań? Cóż —
w aktualnym stanie rzeczy — możemy przeciwstawić grozie sytuacji
opisanej przez naszego Autora? Jakąż możemy wskazać jej alternatywę? Dalszą
część mojego wywodu muszę poprzedzić uwagą o charakterze krytycznym.
Przypomnę jednak najpierw, że jestem entuzjastą pracy Marka Chlebusia
— nawet jeśli nie podzielam do końca zawartych w niej wniosków. Moja
krytyczna uwaga sprowadza się do konstatacji — i poniekąd wyrzutu —
że choć Autor w całym swym wywodzie obszernie uwzględnił
„doczesne”, ziemskie uwarunkowania rozwoju i możliwości zagłady
cywilizacji ludzkiej (biologiczne, ekonomiczne, społeczne, naukowe,
techniczne itp.), to przecież niemal zupełnie zapoznał duchowe —
ezoteryczne i religijne — aspekty tych uwarunkowań. A właśnie w nich
— i nie gdzie indziej — można szukać alternatywy grożącej nam
katastrofy, tj. już to uniknięcia jej, już to (w gorszej wersji) złagodzenia
jej skutków, tj. zachowania po niej „ludzkiego oblicza” naszego
gatunku. W
moim głębokim przekonaniu historia ludzkości jest przede wszystkim dziełem
Bogów, stopniowo tylko dopuszczających do udziału w jej
„sprawianiu” nas, ludzi. Tak czy owak, historia człowiecza jest
rezultatem — przynajmniej od pewnego czasu (od końca epoki Mitu) —
dialogu między Bogami a człowiekiem. Kiedy wszakże mówię tu o Bogach,
to zaliczam do nich także Bogów „mniejszych” — demony takie, jak
Lucyfer, Aryman czy Asur. Do urzeczywistnienia siebie jako Bożego
archetypu, człowiek zmierza przez swą ziemską historię właśnie w
polu oddziaływania sił i boskich, i demonicznych. Niby Dürerowski
Rycerz dąży do swego celu między Diabłem i Śmiercią. Człowiek
jako wykonawca Planu Bożego i jako Boży Współpracownik ma stać się
istotą o wyższym statusie ontycznym — ma stworzyć X hierarchię
anielską (wiedział o tym nasz Słowacki) — ma uzyskać lub odzyskać
swą boskość: Chrystus Jezus w Ewangelii według Św. Jana mówi przecież
do ludzi: „Bogami jesteście”. Ogromne i odpowiedzialne to zadanie,
ogromne są też jego zagrożenia. Nasz Autor nie widzi, niestety, sił
sprzyjających urzeczywistnieniu tego zadania, choć widzi — i jak
jeszcze! — owe zagrożenia. Jest to jego — dosłownie —
„niedopatrzenie”, by nie rzec — błąd. Oczywiście
niniejsza glosa nie może naprawić niedopatrzenia tego czy błędu. Może
jedynie zwrócić na nie uwagę. Czyniąc to wszakże, nie pragnie się
ograniczyć do pobożnego wezwania do wiary w Opatrzność, która oczywiście
czuwa nad nami i z automatyczną pewnością uratuje nas od grożącej
katastrofy. Nie od dziś już — jeśli pominąć mentalnych reakcjonistów,
„ludzi szczególnej troski”, zapatrzonych w długi ogon swej historii
— Bóstwo żąda od człowieka poznania, a nie ślepej wiary (przemianę
tej postawy zapoczątkował już Parsifal, ten, „który przechodzi przez
sam środek naszej doliny łez”). A właśnie poznanie — gnostyczne
poznanie człowieka, natury, Boga — przynosi nam wiedzę o takiej
przemianie
ludzkości, która już to zapobieże grożącej jej katastrofie, już to
uratuje z niej przynajmniej część naszego człowieczeństwa. Pierwszą
nadzieją wabi nas ruch New Age’u, drugą prezentują np. wyniki badań
amerykańskiej psycholożki Helen Wambach: ludzie przerzucani przez nią
mentalnie w głębokiej hipnozie w przyszłość widzieli świat, w którym
realizowały się trzy zasadnicze modele cywilizacyjne: wielkich miast
ukrytych pod ziemią i opartych na wzorcu naukowo - technicznym,
ekologicznych osiedli posługujących się magią oraz „odlotowców”
penetrujących nasz Kosmos mentalnie (out-of-the-body-experiences)
i fizycznie. (O drugiej z tych wersji mówił Steiner, kiedy przewidywał
podział gatunku ludzkiego). Nie
ma tu naturalnie miejsca na obszerną odpowiedź na pytanie: Jak przebiega
taka przemiana? Tu ciekawego można tylko odesłać do — jakże dziś
bogatej — informacji o inicjacyjnych (transformacyjnych) metodach do
przemiany takiej prowadzących. (Nie muszę podkreślać, że autor
niniejszych słów preferuje metody wyrastające z antropozofii Rudolfa
Steinera). Tu,
z konieczności, mogę jedynie zwrócić uwagę Czytelnika na istnienie
takich metod i na możliwość takiej przemiany człowieka, która umożliwi
mu dalszy rozwój zgodnie z boskim Prawzorem, jaki dał mu początek.
Przemiana taka jest jedynym ratunkiem dla ludzkości, a jej źródłem
jest dokonujące się aktualnie Drugie Przyjście Chrystusa.
Apokaliptyczne zaś zagrożenie naszego ludzkiego bytu, przedstawione w
niniejszej pracy, ma jedynie służyć tej przemianie jako jej
katalizator. W
tym kontekście esej Marka Chlebusia powinien być dla nas — jej
czytelników — głosem Kasandry, budzącym nas ze śmiertelnego snu
hedonizmu. Toteż można sobie — i jej — życzyć, by (jeśli wolno
strawestować odnośny tekst z Objawienia Janowego): Choć
w naszych ustach wydaje się gorzka, w brzuchach naszych — jak zbawienny
lek — stała się słodka niby miód. |