eGNOSIS

Barbara Robakiewicz
(ur. 1961). 
– historyk literatury, polonistka w warszawskim liceum, obecnie studentka studiów podyplomowych filozofii na UW. Lubi wraz z młodzieżą odkrywać literaturę. Wśród uczniów jest znana ze słabości do Jana Kochanowskiego.

 

Liście to esej o niezwykłej książce, Liściach croatoan Donata Kirscha, którą dzięki pracy Barbary Robakiewicz możemy przebyć niczym trasę wtajemniczającego labiryntu.

 

Wprowadzenie

Podróż  

Wyspa

Drewno 

Paideuma

Wskazówki

Bibliografia

Aneks

 

Liście cz. IV

Barbara Robakiewicz

 

DREWNO

  

 

Zanim zajrzymy do pokoju, w którym Dawid kończy swoją relację składaną wobec Józefa Katalińskiego, Maurycego Rotadier i Henryka Laporte, jesteśmy przywiedzeni do miejsca i czasu początków zdarzeń, do domu dzieciństwa Marii i Dawida. 23 czerwca 1970 roku, w noc letniego przesilenia, jako święto szczególnie uroczyście obchodzone przez Słowian

 

Obrzędy te wywodziły się prawdopodobnie z kultu Słońca (ognia) i kultu wody. Śladem pierwszego byłyby ogniska świętojańskie zapalane ogniem krzesanym dwoma kawałkami drewna [...] na widocznych z dala wzgórzach; wokół ognisk tańczono i śpiewano, skakano przez nie, rzucano w nie lecznicze zioła, aby, zmieniając noc w dzień i „uzdrawiając” ogniska, w drodze magii sympatycznej pomóc Słońcu, które od następnego dnia — najdłuższego — będzie opuszczać się coraz niżej, ustępując pola nocy [1],

 

Dawid po raz pierwszy daje do czytania Marii swój wiersz. Wcześniej budzi się ze snu, tego samego, który przyśnił się nie wiadomo komu w Drugim wprowadzeniu, po wypowiedzi Maurycego Rotadier, a w którym występują nieodmiennie: staw, światło księżyca, morze sypkich kłosów białego zboża i

 

początek drzewa z czerwono-zielonymi liśćmi, z latarnią świecącą z góry, pomieszanie ruchome na tle czarnego nieba, zawieszenie i zastawiający brak tego wszystkiego, gdy otworzył oczy [2],

 

wstaje, ubiera się, wybiera na chybił trafił kartkę i idzie do sąsiedniego pokoju, do Marii. Spieszy się, bo chce, by czytała jego wiersz wtedy, gdy z radia popłynie zapowiedziana muzyka zespołu Moody Blues, ulubiona piosenka Marii — Świeca życia. Zestawię poniżej oba teksty dla przybliżenia wrażenia odbieranego przez Marię. Wiersz nosi tytuł Dąb.

 

wydarzeniowość historii wychynie spod cienia

w cienistym lesie obłoków

trzymałem w ustach smak miodu leśnego

w cieniu znowu liściowym

smak mdławy leśnego miodu

ojcowie rzek oczywiście pory roku

pieścili srebrzystą historię

spod drzewa wielkiego historii rzeczywiście srebrzystej [3]

 

 

 

Świeca życia

 

Coś czego nie ukryjesz

Mówi że jesteś samotny

Ukryty głęboko wewnątrz

Tylko w sobie

Jesteś tam byś mógł widzieć

Patrz więc i bądź

Pal wolno świecę życia

Coś, tam na zewnątrz

Mówi — jesteśmy sami

Spadamy z wolna

Jest tam byśmy mogli

Miłością pojąć że umiemy iść

Pal wolno świecę życia

Tak — kochaj wszystkich

Niech będą twoimi przyjaciółmi

Więc kochaj wszystkich

Niech będą twoimi przyjaciółmi [4]

 

Przejęta Maria zadaje Dawidowi pytania. Dawid cieszy się mogąc na nie odpowiadać.

Potem — zgodnie z tym jak to widzi Dawid — już jedynie oddalamy się od tego miejsca początku, zatrzymując na kolejnych przystankach.

20 czerwca 1971 roku, w rok później Dawid podejmuje próbę autorefleksji, przygląda się sobie z zewnątrz. Przyjmuje ona kształt ciągu myśli, wyznań, wyjaśnień. Jest to próba rekonstrukcji swojej świadomości stale komentowana przez głos Kogoś innego. Głos ten mógłby należeć do kogoś podobnego do Maurycego Rotadier, lub Józefa Katalińskiego, kto stara się narzucić proste i — w swym mniemaniu — twarde, bezkompromisowe, dojrzałe, jednoznaczne wyjaśnienia. To, co Dawid przedstawia jako zagadkę i wyrok losu, Ktoś inny demaskuje jako lęk i egoizm, który nie pozwolił Dawidowi wejść do świata innych ludzi.

Dawid mówi o genezie swojego widzenia świata, wywodzącej się z dwóch źródeł: braku wiary i jednocześnie pojawiającej się bardzo silnej nadziei. Swoje doświadczenie porównuje do przejścia przez ścianę, a późniejsze życie do ponownego stwarzania się w świecie nieznanym, rozumianym jako

 

Mocne splecenie się wszystkiego w sposób bezkontrastowy i łagodny, wzajemne wynikanie z siebie nawet największych sprzeczności staje się dla mnie potwierdzeniem, jakim świat odpowiada na życie [5],

 

tłumaczenie, czy też prześwietlanie wszystkiego świadomością.

 

Jednym odczuciem jest prześwietlenie. Zbyt wielka ilość światła. Zresztą zawsze lubiłem ludzi i wszystko inne: gdy z tyłu świeciło słońce. [6]

 

Źródłem nadziei pozostaje przekonanie o istnieniu krystalicznego jądra świadomości:

 

Będę raz jeszcze oglądał bezlistne gałęzie obmywane deszczem, a moja myśl da mi inny obraz tej chwili: w przejrzystym jak kryształ powietrzu nocy pozostanie niewidoczny, lecz wiadomy obraz gorącej zatoki i czasu wielkich kataklizmów. Wszystko jednak będzie dalej tak samo przejrzyste i pełne obietnic, których nie potrafi zniszczyć żadna z wielkich klęsk [7].

 

Dawid uprawia grę-zabawę, u podstaw której leży przekonanie o nieprawdziwości życia, polegającego na ciągłej ucieczce i maskowaniu się:

 

Odrywam codziennie małe kawałki rzeczywistości tylko po to, aby móc z nich budować. Patrzę później z boku, jakby uśmiechając się, ironicznie, niweczę wszystko jedną myślą. Nie oszukuję siebie i nie żyję w izolacji od świata [8].

 

Dawid wie, że innych reguł nie ma, jeśli decyduje się dalej żyć, ale traktując swoje uczestnictwo w grze świadomie, stąd też jego opinia o prawie i społeczeństwie, o niezdolnym do rzeczywistego odróżnienia dobra i zła i o karze śmierci jako wyłącznie akcie zemsty. Ktoś inny podsumowuje:

 

Nas nie można karać śmiercią, bo nigdy nie istnieliśmy naprawdę [9].

 

Mimo przebłysków świadomości, trafności rozstrzygnięć w widzeniu istotnej treści życia, wyznania Dawida przepojone są goryczą, a nawet tajoną rozpaczą:

 

Szukam krótkich punktów spięć, dotyku prawdziwości, jakiegoś życia, które jest tylko sobą. Czasem robię to z uporem, godnym lepszej sprawy. Wszystko niestety staje się klęską, życie w chwili, kiedy myślę, że jest prawdą, zmienia się w nic i ucieka dalej. Powstają mity. Dlatego wolę mówić o fantazji i wznoszeniu misternych budowli, niż przyznać się przed sobą, że naprawdę szukam tylko życia i naprawdę niczego więcej nie pragnę [10].

 

Wydarzenia trzech dni lipca przywołane są znowu do życia w maju 1977 roku, kiedy to w innym domu otoczonym ogrodem Dawid ożywia swoje wspomnienia. Czyni to wobec trzech słuchaczy: Katalińskiego, Rotadiera i Laporte’a. Można domniemywać, że ta długotrwała spowiedź ma pełnić funkcję terapeutycznej anamnezy i wyzwolić katharsis. Za oknem pokoju, w którym spotykają się w czterech na wieczornych rozmowach widać doskonale utrzymany ogród w stylu francuskim, wysypanymi żwirem alejkami, fontannami i posągami. Po zakończeniu swej opowieści Dawid czeka na komentarze. Najbardziej szczodrzy w ich wypowiadaniu są Maurycy Rotadier i Józef Kataliński.

 

Maurycy Rotadier o wyglądzie arystokraty, niechlujnego jakby odstawionego na boczny tor arystokraty, siedział na parapecie kiwając nogami.[...] Józef Kataliński: cywilizowany robociarz — zawodowy kontestator o wyglądzie dawnego kondotiera, także wyciągnął się w fotelu. Włosy miał sztywne i trochę już siwiejące. [11]

 

Obaj sprawiają wrażenie osób spospolitowanych, zdegradowanych, w jakiś sposób upadłych. I ocena przedstawionych przez Dawida zdarzeń, jaką demonstrują, jest najbardziej „zdroworozsądkowa”:

 

— Mówiłem, że to kretyn — Maurycy Rotadier uśmiechnął się rozbrajająco i dodał: — A na dodatek świnia. Miał ochotę, miałeś ochotę przespać się z siostrunią i ten idiota ci ją sprzątnął. A może nawet ten Paweł zdążył ciebie uprzedzić? [12].

 

Rotadier „demaskuje” Marię jako nimfomankę, Dawida jako świnię, egocentryka, niewykluczone, że impotenta albo i pederastę. Namawia go, żeby zapomniał i żył, bo inaczej traci. Dla Dawida nie jest jednak jasne co traci:

 

— Co mogę stracić?

— Możesz żyć, świnić się, przeżywać przeurocze momenty lub robić wielkie rzeczy...

— Na przykład samoloty.

—... możesz robić cokolwiek innego, chociaż sam nie bardzo wiem, czy warto.

— Nie chcę.

— Nie nie chcesz. Chcesz, lecz się boisz, nie wiesz jak. Rozumiesz mnie?

— Nie, nie rozumiem cię [13].

 

Rotadier jest hedonistą, zagłuszaczem pustki. Kataliński jest mu w pewnym sensie pokrewny duchem, jego teoria zastępczego życia wydaje się z jednej strony opierać na zasadzie używania, a z drugiej zbliża się do koncepcji gry, życia jako fantazji, sformułowanej wcześniej przez Dawida. Kataliński postuluje przeżywanie wizji, czy może ich konsumowanie — upajanie się wciąż odmiennymi konstrukcjami sztucznych światów. To on inauguruje picie wina, oglądanie telewizji, cytuje Szekspira, robi aluzje literackie, zna się na malarstwie, do niego należy obraz Renoire’a (który też — podobnie jak pozostali impresjoniści malujący słońce i światło — jest ulubionym malarzem Dawida).

Najbardziej powściągliwe są reakcje Henryka Laporte:

 

Tymczasem Henryk Laporte, jak zwykle opanowany, wyciągnął się także w fotelu. Miał oczy koloru bladego nieba i jasne włosy nieprzyzwoicie długie [14].

 

Henryk Laporte pozostaje na uboczu zasłuchany w muzyce, nie bierze udziału w nierzadko grubiańskich potyczkach słownych pomiędzy Maurycym, Józefem a Dawidem, jest wysoki, niespodziewanie silny, kieruje ćwiczeniami doskonalącymi, które wykonują wszyscy w ciągu dnia:

 

Sam ich nauczyciel, Henryk Laporte, oczywiście, odznaczał się nieprzyzwoitą wprost sprawnością fizyczną, która zaskakiwała, gdy zwracało się uwagę na jego pokaźny wzrost [15].

 

Mimo że wszyscy czterej wydają się być, jak ich odruchowo widzimy, autonomicznymi, zróżnicowanymi osobami, zastanawiająco często wykonują identyczne poruszenia, zdanie lub czynność rozpoczętą przez jednego kontynuuje kto inny, sen któregokolwiek śni się także pozostałym, znają też nawzajem swoje myśli. To, że mamy do czynienia z wewnętrznym dialogiem rozpisanym na role, zostało nawet w pewnym miejscu wyrażone wprost:

 

Dopiero teraz pozwólmy, żeby wszyscy mogli rezygnować, cała trójka słuchaczy, z przyznanych im ról. Maurycy Rotadier mógł już przestać mówić do Dawida: TY: ROBIŁEŚ, CZEKAŁEŚ, BIEGŁEŚ, PRZYZNAJ SIĘ, MYŚLAŁEŚ, SŁUCHAŁEŚ, MÓW.

Józef Kataliński mógł całkiem swobodnie, widział przecież, że Maurycy Rotadier wycofał się z lekko przyjaznej pozycji uprzywilejowanego słuchacza, przestać mówić o WAS (Dawidzie i Maurycym): MÓWCIE, ZAPOMINAJCIE... [16].

 

O słuszności tej hipotezy może też świadczyć jednorazowe — na przestrzeni całego rozdziału — wyróżnienie powyżej cytowanej partii tekstu dużymi literami, który to sposób był już wykorzystywany w poprzednich rozdziałach dla podsunięcia czytelnikowi wskazówek interpretacyjnych. Suponuję więc, iż w ten sposób autor kontynuuje przedstawianie modelu jaźni — pełnej osoby — również i w tym wypadku przedstawionej w formie quaternio — jakby poglądowo rozwarstwionej na cztery osobowości. Najniższą z nich jest Maurycy Rotadier, którego nazwisko można wyłożyć jako „obracacz”, następną — na drodze ku górze — osobowością jest Józef Kataliński, którego nazwisko zostało być może utworzone od słowa „katalizator”, znaczącego tego, który przyspiesza, mediatora. Najwyżej w tej hierarchii plasuje się Henryk Laporte — jego nazwisko znaczy: wrota, drzwi, wejście, wyjście. Dawid, jak przypuszczam, jest kimś pośrednim między Katalińskim a Laportem, choć zewnętrznie przypomina tego ostatniego i podobnie jak on ma długie, jasne włosy, podczas gdy dwaj pozostali — krótkie i ciemne. Schematycznie owa pełnowymiarowa osobowość mogłaby zostać przedstawiona jak następuje:

 

Laporte — nauczyciel

(wrota) mistrz

Dawid                                   

 Katliński — samozwańczy

 (mediator) przywódca

 

Rotadier — wąż

 (obracacz) kusiciel

 

Granica między tym, co „niskie”, a tym, co „wysokie”, przebiega przez osobę Józefa Katalińskiego i wydaje się, że mimo iż Dawid znajduje się ponad nią, bez wątpienia wystawiony jest na wpływ wszystkich tych trzech osobowości. Zależnie więc od tego, której z nich udaje się dojść do głosu, taką bądź inną twarz przybiera Dawid. Wyraźnie słyszymy głos Maurycego Rotadier, który kusi niczym wąż: „chodź, nie warto pamiętać o tym, czego w ogóle nie było, a nawet jeśli było, to był to tylko wyraz wszechpotężnego pragnienia rozkoszy i używania, poza którymi nic się nie liczy i niczego nie ma naprawdę”. Jego głos dociera do Dawida bardzo wyraźnie. Kataliński to osobowość prawdopodobnie najczęściej się ujawniająca, świadczyło by o tym miano „samozwańczego przywódcy”, jakim jest w książce określany. Pełni on też rolę czegoś w rodzaju systemu obronnego całej osoby, być może dlatego przysługują mu określenia: „kondotier”, „pożeracz kapusty” (to ostatnie można tłumaczyć jako „pożeracz liści”, bądź też „pożeracz ludzi”), czyli w sumie spec od gier, strategii, wychodzenia na swoje, dawania sobie rady w życiu. On także jako „kreacyjny przewodnik” proponuje Dawidowi sposób na uleczenie się z cierpienia, polegający na odwróceniu się od swojego doświadczenia, zanegowaniu jego wagi i autentyczności. Cytuję fragmenty z tego, co miał do powiedzenia Dawidowi:

 

[...] chciałem mówić o tym, że to, co nam wspomniałeś o tym, jaki byłeś tysiąc lat temu, jak wyglądała wtedy twoja twarz, znalazłem także u pana Kuśniewicza. Czy to był więc plagiat? [17]

 

Mówię ci to dlatego, że wydaje mi się, że czujesz się jakby uwięziony w tym, co przeżyłeś w czasie tych kilku dni nad niezbyt ciekawym jeziorem wśród rosnących jak wszędzie wielolistnych drzew. Dlatego ci to mówiłem [18].

 

Józef Kataliński ma jednak duszę, o której stara się nie pamiętać, a która w książce, w sposób właściwy dla jej poetyki, zostaje upersonifikowana w postaci żony:

 

— Myślisz o swojej żonie? — Zwrócił się do Józefa Katalińskiego.

— Tak. Będę znowu tam wracał. Właśnie do niej i tylko dla niej, pomimo, że wiem, co to oznacza i gdzie wracam.

— To dobrze wiedzieć, gdzie się wraca i mieć gdzie wracać — powiedział Dawid, którego ogarnęło nagłe rozrzewnienie.

— Przestań rozczulać się nad sobą i nad tym draniem. Chodzi mi o ciebie, Józef: to ty jesteś tym draniem — wtrącił się Maurycy Rotadier.

— Nie ja — kontynuował niezrażony Józef Kataliński — widzisz, mieszkamy w miejscu, które kiedyś było brzegiem ogromnego morza, którego dziś nie ma.

— Skąd to wiesz?

— Szukaliśmy takiego miejsca, które spełniałoby warunki narzucone przez pewną niezbyt sentymentalną książkę. Oczywiście ziemską realizację tych warunków.

— I znaleźliście, biedacy — znowu wtrącił się Maurycy.

— I w jej myślach trwa ciągle to umarłe, wyschnięte morze. Czasami czuję, że ona oczekuje tych tysięcy kropli, które poczynią wielość małych kraterów na powierzchni ziemi suchej lub mokrej. Ona czeka ciągle na niecierpliwy bełkot niespodziewanej fali pod progiem mego domu.

— Czy dlatego tak rzadko z nią bywasz?

— Dlatego. Mam dosyć jej postaci jak wielokolorowy cień moich myśli, jak wieczorne zgęstnienie niebieskiego zmierzchu czy ruchomej zieloności jej oczu.

— Dlaczego ruchomej?

— Bo jej oczy przesuwają się razem z nią: są ruchome. Proste.

— Tak, proste.

— Nie chcę żyć w konserwie moich pragnień i dawnych urojeń. Czasami boję się potwornie: widzę, że ona prawie się nie starzeje.

— Boisz się jednak, Józefie — były to słowa Maurycego Rotadier.

—Tak, tego jednego. Jej oczy, które rozumiem jako złote blaszki. Zresztą, czy ja wiem [19].

 

Kataliński poleca Dawidowi drogę, którą już sam przebył, określaną jako „teoria zastępczego życia”, porzucenia owej iskierki prawdziwego życia, dalekie odejście od tego, o czym przypomina zieloność i złoto blaszek jej oczu, tak dalekie, że myśl o powrocie napełnia lękiem. Towarzyszy temu gorycz wywołana poczuciem klęski prób poznawczych, wyrażająca się konkluzją, że jeśli rzeczywistość istnieje, to jej zasadniczą cechą „wszystkiego, czego ona dotyczy jest nierozróżnialność” [20] i wobec tego jedyną mądrością jest może być zgoda na wszystko, co istnieje i roztopienie się w tym.

Warto dodać, że określenia: „mediator” i „obracacz” są imionami nadawanymi przez alchemię Merkuriuszowi.

Henryk Laporte o powierzchowności przywodzącej na myśl Parsivala „spojrzał na Józefa Katalińskiego nieskończenie łagodnie” [21] — jak zaznacza Kirsch; jest małomówny, pozostaje nieco na uboczu, wiadomo, że jest autorem „długiej i mądrej” wypowiedzi tyczącej się doświadczenia Dawida, jednak nie jest nam dane zapoznać się z jej brzmieniem. To jednak właśnie on jest strażnikiem najbardziej znaczących przeżyć, o których istnieniu i prawdziwości przypomina Dawidowi opowiadając swój sen:

 

— Śmieszna sprawa. Kiedyś, gdy byłem dzieckiem. Fajny początek. No nie?

— Tak.

— Otóż śniło mi się kiedyś, że byłem strasznie daleko poza granicami universum. Nie wiedziałem już gdzie. Istniało tam coś, co wydawało mi się podobne do wrzosowisk i smaku rozduszonych jagód. Ten smak właśnie nadawał listność, liściowość, czarniejącą w tamtym momencie. Szukałem później przez wiele lat, nie wiem po co to robiłem, tego odczucia. Skrupulatnie przeglądałem książki o kosmosie i ćwiczyłem wyobraźnię w pokonywaniu tych strasznych odległości. Logicznie rzecz biorąc, nie było w tym wielkiego sensu. Wiedziałem doskonale, że to niezapomniane wrażenie z mojego snu było tylko kwestią przypadku, że musiałbym raczej przeanalizować to, co wtedy wywierało wpływ na moją psychikę, a nie czytać książki o kosmosie. Robiłem to jednak dalej: to, co wtedy odczułem, dotyczyło kosmosu, byłem tego pewien, chciałem, żeby stamtąd przyszła odpowiedź na moje poszukiwania.

Tutaj przerwał i szedł dalej po skrzypiącym żwirze lub gruboziarnistym piasku. Szedł dużo ciszej niż Dawid, prawie że niedosłyszalnie. Widocznie nie mógł się oprzeć normalnym w takich warunkach odruchom i zaczął wąchać bez. Kwiatki były wysoko i pomimo swojego wzrostu musiał stanąć na palcach.

Gdy skończył, podszedł do Dawida i milczał dalej. Kilka razy Dawid przełamał ochotę zapytania go, w końcu to zrobił:

— Co było dalej?

Henryk Laporte milczał.

— Co było dalej? — spytał Maurycy Rotadier.

— Wiesz dobrze.

— Dawid nie wie.

— Dalej była opowieść, właściwie tysiące opowieści o universum, o śladach, ciągle śladach zapomnienia.

— Aż... — podpowiedział Dawid.

— Znowu we śnie — podsunął rozzuchwalony Dawid.

— Tak, we śnie znowu poczułem, wróciło do mnie zapomniane uczucie osamotnienia i niemożności powrotu. Rozumiesz, co chcę powiedzieć? Gdy się zbudziłem czułem to samo i mogłem to czuć, kiedy zechcę.

— Co to było?

— Znowu opowieść, jak spijany sok z jagód, może wtedy, 10 lipca 1971 roku.

Dawid drgnął. [22]

 

Sen o pobycie na łonie ojca-matki („zielarski tekst Cyranides wspomina o boskim wrzosie, królowej bogów, matce roślin, pani ziemi, nieba i wody” [23]) jest tożsamy z doświadczeniem Dawida. Laporte zwraca uwagę, że rzeczywiście nie da się uniknąć egzystencjalnego cierpienia związanego z poczuciem utraty prawdziwego domu i z uczuciem rodzącym równie dotkliwe cierpienie — obawą przed utratą związanego z poczuciem podmiotowości uczucia osamotnienia i zadomowienia w sobie, a co za tym idzie utratą stanu prawdziwego czuwania. Dlatego tak ważne wydaje się to, co mówi Henryk Laporte o stanie ciągłego przebudzenia, że jest on możliwy do osiągnięcia i utrzymania, podkreślając jednocześnie, że doświadczenie Dawida nie jest jednostkowe, lecz ma znaczenie uniwersalne, chociaż każdy doświadcza go na swój indywidualny sposób:

 

— Było to wejście na boczną ścieżkę, wysychającą odnogę rozwoju cywilizacji. Zagubienie się w poplątanych ścieżkach leniwego czasu. Miejsce, skąd nie chce się wrócić.

— Dlaczego?

— Bo traci się urojony status obserwatora.

— Chyba masz rację — Dawid kiwnął głową.

— Wbrew pozorom: zdaję sobie sprawę, że takich odgałęzień musi istnieć bardzo dużo. Nie jest to mój pomysł. Wspomina o tym wielu ludzi. Zresztą chyba wiesz. Chodzi o to, że ja w istnieniu tych, którzy zagubili się niejako na uboczu, upatruję jeden z sensów mojego życia. Wiem, że jest to niemożliwe, bym kiedykolwiek napotkał lub pojął któregokolwiek z nich. Mimo to wiara w to, że muszą istnieć, jest dla mnie jedną z najważniejszych rzeczy.

Dalej, po kilkunastu minutach ich ścieżka [24] przecinała się z inną, jeszcze wyższą. Poszli tamtędy dalej. Podobne do akacji, krzewy o listkach podobnych do listków akacji, sięgały gałęziami aż do ich twarzy. Niskie konary, pnie i kora: było to jak zawsze: tak doskonale znane, a ciągle zaskakujące. [25]

 

Być może sięgnięcie do wiedzy, którą przechowuje Henryk Laporte, pozwoli Dawidowi na powolne przekroczenie cierpienia, rozpaczy związanej z odczuwaniem silnej antynomii między istnieniem przeszłości a teraźniejszości i umożliwi pójście za radą Henryka:

 

Ale nie próbuj szukać w dalekich zawiłościach drogi (w końcu ledwo je dostrzegamy — jakby na horyzoncie, no nie?): straciłeś bardzo niewiele lat. To, że stało się tak, a nie inaczej, nie znaczy wcale, że musisz utracić resztę. Tak mi się wydaje. To będzie istnienie zastępcze, jak to nazywa Maurycy. Wiemy doskonale, ty i ja, że to, co się stało, pozostanie na długo w twojej pamięci: być może jedyne życie. To, co będzie, stanie się udawaniem lub snem [26].

 

Zwieńczeniem procesu terapeutycznego jest zaplanowana przez Henryka Laporte wizyta w domu Virginii i Marty, w ich dziwnym, pełnym złocistego światła domu, „naprawdę zagubionym w swoim ogrodzie”. Ten ogród to:

 

naszepty wyrosłych do pasa szmerów, przyrosty wysokiej trawy. Za progiem, jednak nie potrafi się spać, były przewidziane z nadmierną dokładnością oczywiście zagęszcza drzew, zaprożne oczekiwania: rozgarnięty, lecz wytrwale uśmieszany ruch i taniec powikłanej linii korobesek [27].

 

Za progiem tego „wśródzielonego domu” panuje „rozmylona senność”: rzeczywistość pełna zagubień, bocznych odnóg, intensywnych odczuć, przypominająca mimo szkieletu realności rzeczywistość wizji, snu lub transu. Osoby nakładają się miejscami na siebie, a gospodyni podając rękę Dawidowi powie:

 

nie domyślam się nawet, skąd wziąłeś się razem z tymi trzema bandytami. Przypuszczam, że trudno byłoby odróżnić jednak ciebie od nich.

 

Na co Dawid odpowie:

 

Sam nie wiem, kim jestem: może po prostu rozlistniam się razem z chybotliwą przypowieścią czegokolwiek [28].

 

Gdybyśmy nie byli uprzedzeni przez autora, żywilibyśmy naiwne przekonanie, że w domku „rozbitym: jakby rozrzucone pudełka” mieszkają dwie kobiety, tymczasem pewne fragmenty unaoczniają obecność dwóch personifikacji aspektów kobiecości (podobnie jak w wypadku Marii i Ewy):

 

Położył głowę tam, gdzie jej biodro przechodziło w udo i bynajmniej nie zasnął pochłonięty oglądaniem pięknej twarzy Virginii. Była Marta na pewno starsza od niego: na twarzy nie mógł nie dostrzec zmęczenia, może bardziej spokoju [29].

 

W rezultacie wizyty Dawid zostaje z Virginią. Ich wspólne życie można, sądzę, traktować jako odległe w czasie dopełnienie nieziszczonego życia z Marią. W przeciwieństwie do obrazoburczego, podziemnego, kontestującego obyczaj związku z Marią, związek z Virginią jest jawny, jasny, dojrzały dojrzałością uczestniczenia jakby w samej czystej idei miłości. Być może dlatego też partnerka Dawida ma na imię Virginia, czyli Dziewica. (Miano Virginii jest też jednym z atrybutów Marii, matki Jezusa). Podobnie jak do żony Katalińskiego, pasowałoby do Virginii określenie cienia myśli swego mężczyzny, bowiem wielokrotnie jej wypowiedzi uprzedzają o chwile wysławianie myśli zaprzątających uwagę oraz odczuć Dawida. I tak samo jak tamta jest odporna na działanie czasu;

 

25 sierpnia 1987 roku napotka na ulicy kobietę niesamowicie podobną do Virginii. Pójdzie obok i będzie przyglądał się natarczywie rysom jej twarzy. Jednak nie doczeka się nawet spojrzenia. Ona, jeśli to ona była, nie zestarzeje się przez ten czas prawie wcale [...] Czas przekona go, że spotka Virginię, tę samą, z którą rozstał się w maju, chyba 4 maja 1979. [...] Może ona żyła, nie umierając nigdy, już od 1587 roku [30].

 

Virginia jako „idea” nie poddaje się czasowi, który należy do świata materialnego. Jego fatalny wir, obieg, jest skutkiem kosmicznej katastrofy, zmieszania się światła z ciemnością i uwięzienia cząstki boskości w błocie tego świata. Stąd też wywodzi się niechęć wyznających ten pogląd gnostyków do czasu, traktowanego jako kłamstwo i alienacja. Uwięziona cząstka: Duch, Dusza lub Myśl Boska, ma dla gnostyków wymiar obiektywny i namacalny, jest rozumiana jako światło, ogień, powiew, lub — jak czuje to Kirsch — „smak jagód uwięzionych w krótkiej nocy czerwca”, „pociągający labirynt jej rysów” (Virginii), „jej”, czyli Myśli Boskiej zwanej w różnych gnozach Ennoją, Epinoją, Sophią, Heleną. Poszukiwanie i poznanie jej to właśnie gnosis, wtajemniczenie w mądrość i wiarę, i — jak głosił słynny gnostyk, współczesny świętemu Piotrowi, Szymon Mag — tajemne i tajemnicze objawienie.

 

Według Szymona, złe anioły uwięziły Ennoia lub Epinoia, Myśl Boską, by przeszkodzić jej w powrocie do nieznanego Ojca; doświadczyła wielu zniewag. Złym aniołom udało się zamknąć ją w ciele żeńskim. Odtąd nieszczęśliwa nie przestała przechodzić z kobiety w kobietę; to przez nią wybuchła wojna trojańska, bo Epinoia była Heleną porwaną przez Parysa. Z wcielenia na wcielenie coraz bardziej zagubiona Ennoia coraz bardziej nurzała się w grzechu, aż wreszcie wcieliła się w prostytutkę z Tyru, noszącą właśnie imię Heleny, ale to oznaczało jej zbawienie: Szymon odnalazł ją w miejscu rozpusty i uczynił towarzyszką swego życia. Uważał się on za wcielenie boskiego Nous, szukał swojej paredre; odnajdując Helenę mógł nareszcie zrealizować związek „Wielkiej Mocy” i „Wielkiej Myśli”. Historia Heleny jest wspaniałym dokumentem psychologicznym. Poszukiwanie przez Szymona swego żeńskiego sobowtóra dało początek wielkiemu i pełnemu znaczeń mitowi. [31]

 

Kończące Drewno, Zielone paciorki są w dużej mierze historią cierpień i upokorzeń Marii, jej walki z materią wyłaniającą się ze ścian pod postacią wciskających się wszędzie różowobiałych kwiatów, będących schronieniem budzących lęk czarnych pająków i okrutnych mszyc; niczym pozorna piękność i czająca się w niej śmierć. W końcu Maria przestaje się bać, bo wie: „że jest obca, jest przejazdem, w każdym kraju, gdzie rządzi spokój” [32]. Słowo „spokój”, jak sądzę, ma tu znaczenie poddania się wzrastającej entropii, ciężkiej, mulistej, zamierającej, stygnącej ziemskiej materii.

Odkrycie i poznanie Myśli Boskiej ukrytej w człowieku jest jak odkrycie nowego lądu, Nowej Ziemi. Metaforycznym nawiązaniem do tego faktu jest historia odkrycia i zasiedlenia wyspy Roanoke, na której w 1587 roku urodziło się pierwsze nowe dziecko Virginia Dare. Konsekwencją zasiedlenia Nowej Ziemi jest zniknięcie bez śladu, czyli jak powiedzieliby gnostycy — przerwanie przerażającego obrotu reinkarnacyjnych powrotów do ciałwięzień. Jedynym, co pozostać może, jest niezrozumiałe słowo. Dlatego na tych żeglarzy, którzy na początku czasu, w noc zapalenia ognia przybywają na brzeg wyspylądu powinien czekać labirynt, aby po dostąpieniu wtajemniczenia i pocieszania mogli przez wrota odejść na zawsze — powrócić do swego prawdziwego domu.

 

będziemy smakiem jagód, smakiem rozduszonych jagód, banalnie mówiąc: smakiem i zapachem czerwcowych łąk i pól, zielonych pól czerwca, szumem i śmiechem nożycowo wykrojonych palm, smakiem jagód, będziemy smakiem jagód uwięzionych w krótkiej nocy czerwca. Smakiem jagód... [33]


 

Przypisy

[1] Władysław Kopaliński, Słownik mitów i tradycji kultury, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1987, s. 1082-1083.

[2] LC. s. 159.

[3] LC. s. 160.

[4] Moody Blues, Candle of Life; utwór na płycie: To Our Childrens Childrens Children, Threshold/London THS 1,  1969.

[5] LC. s. 162.

[6] LC. s. 102.

[7] LC. s. 160,161.

[8] LC. s. 163, 164.

[9] LC. s. 163.

[10] LC. s. 164.

[11] LC. s. 165.

[12] LC. s. 165.

[13] LC. s. 171.

[14] LC. s. 165.

[15] LC. s. 188.

[16] LC. s. 174.

[17] LC. s. 166.

[18] LC. s. 170.

[19] LC. s. 178.

[20] LC. s. 170.

[21] LC. s. 214.

[22] LC. s. 183, 184.

[23] Mircea Eliade, Traktat o historii religii, cyt. wyd, s. 293.

[24] Podkr. B. R.

[25] LC. s. 184, 185.

[26] LC. s. 200.

[27] LC. s. 210.

[28] LC. s. 212.

[29] LC. s. 213.

[30] LC. s. 218.

[31] Serge Humin, Gnostycy. Przeł. Krystyna Demianiuk. W: Literatura na świecie nr. 12/1987, s. 36, 37.

[32] LC. s. 237.

[33] LC. s. 238.

powrót do strony GNOSIS 12    powrót do strony GNOSIS głównej