Może to dzisiaj? Każdego dnia wydaje mi się, że to właśnie dzisiaj, że to jest ten dzień. Bo i każdy mógłby być. Każdy jest dostatecznie ładny i ciekawy. Owszem, bywają dni piękniejsze od innych dni i ciekawsze. Co do tego nie ma wątpliwości. Bywają też dni brzydsze od innych i nudniejsze. Co do tego też nie ma wątpliwości. Nigdy nie sposób przewidzieć, które zdarzenie jaki będzie miało skutek i dlatego będzie zasługiwało na miano bardzo ważnego lub mało ważnego. Dlatego też jest tak wiele dni najpiękniejszych, chociaż powszechnie wiadomo, że najpiękniejszy dzień może być tylko jeden, tak jak najwyższe drzewo może być tylko jedno, chyba że jest wiele drzew o dokładnie takiej samej wysokości, czego raczej trudno się spodziewać, drzewa bowiem zazwyczaj wyrastają różne i niechętnie osiągają dokładnie, naprawdę bardzo dokładnie, takie same rozmiary. To samo dotyczy dni najbrzydszych. Może być tylko jeden dzień najbrzydszy i wiele dni brzydkich, lecz i tak będzie się mówić-szumieć-szeptać o najbrzydszych dniach roku. Teoria zawsze rozmija się z praktyką, chociaż to praktyka ma potwierdzać teorię, a teoria tłumaczyć praktykę. Jak widać nie powoduje to jednak aż tak wielu dramatów i tragedii uniemożliwiających normalne, zwykłe, skromne, a nawet może i z lekka wybujałe życie. Zresztą bardziej chodzi tu o język i jego nieprecyzyjność w opisywaniu zjawisk niż o konflikt pomiędzy teorią a praktyką ......

 

Ale mi się dzisiaj od samego rano zebrało na filozofowanie. To pewnie z gorąca. Bo przecież nie ze starości. Nie jestem stary. Jestem zupełnie młody. Nie wiem ile mam lat. Na pewno mniej niż ta rozpadająca się szopa, bo ona już tu była kiedy ja się pojawiłem. Niedługo jej tu nie będzie, a ja będę. Ona się rozpada, a ja nie. Jestem też na pewno młodszy od tej jabłoni obok. Kiedy ja się tu pojawiłem, to ona już chyliła się ku upadkowi. Nadal się chyli i wnet wreszcie upadnie. A kiedy ona upadnie i kiedy zawali się szopa, wtedy dookoła mnie odsłoni się piękna przestrzeń. Będę mógł się rozrastać we wszystkie strony. Pod warunkiem, że stara jabłoń nie runie na mnie i nie połamie mnie. Nie byłby to akt zemsty, a raczej wynik ostatecznego i całkowitego zamroczenia. Czy miałoby to dla mnie jakieś znaczenie gdybym został złamany? I raczej nie zapoczątkowałoby to długotrwałego konfliktu między kasztanami i kronselkami. Kto by taki konflikt podsycał? Kronselki z kasztanami spotykają się tak rzadko, że można by nawet zacząć dopatrywać się w tym spotkaniu jakiejś premedytacji. Może nawet perfidii? Chociaż raczej chyba bezmyślności. Oni wsadzili do ziemi trzy kasztany. Dlaczego tu? Bo akurat tu, latem, runęła pod ciężarem jabłek połowa jabłoni - jabłoń była rozdwojona (a może były to dwie jabłonie zrośnięte pniami) i tworzyła ogromny parasol; szkoda im było tego baldachimu, tej prześwietlonej altany i postanowili, że zasadzą sobie drugą altanę. I teraz czekają aż wyrośnie im parasol-altana, chroniąca od słońca wiata, dziurawe, romantyczne zadaszenie pod którym będą kilka razy w roku ustawiali stolik i jedli albo tylko krzesełka i chwilę sobie posiedzą ..... Dlaczego z tych trzech wsadzonych tu kasztanów wyrosłem akurat ja? Tego mi kronselka nie powiedziała. Pewnie nie wie. Bo dlaczego akurat kasztany to proste - bo akurat była jesień i akurat nazbierali trochę kasztanów po drodze do domu (oczywiście nie po to, aby je wsadzić do ziemi - na szczęście nie po także żeby je wsadzić do wody lub do ognia - na nieszczęście po to, aby do nich wsadzać cienkie, ostre patyczki). Za dużo tych AKURAT. Dla jednych zawsze jest za dużo AKURAT - dla innych zawsze za mało. Nie wiem czy są gdzieś tacy, dla których byłoby ich zawsze akurat tyle ile trzeba.

Czy to akurat dzisiaj są moje urodziny? I czy to akurat o urodziny chodzi? Nie jestem ptakiem ani żadnym takim dwunogim lotnym lub nielotnym bydlęciem albo i czworonogim albo i sześcionogim albo wielonogim (to zresztą ciekawe: dlaczego nie ma trójnogów nielotnych jak też i lotnych, ani pięcionogów (choć przecież są stwory pięciopalczaste i pięciorękie, no i oczywiście pięciolistne) i dlaczego te nogi zawsze wyrastają im po bokach i w dwóch rzędach a nie pośrodku i w jednym rzędzie - właśnie, dlaczego akurat tak a nie inaczej? to dobre pytanie na resztę dnia) których moment narodzin jest wyraźny i łatwy do wskazania. Ja jestem najpierw ziarnem. Czy to jednak jestem JA? Czy JA wtedy JESTEM? To wcale nie jest taki błahy problem. Oczywiście dla tych innych jest. I to tak błahy, że nawet nie uznają tego za problem ..... Bo jeśli Ja już wtedy JESTEM, to wbijając we mnie patyczki (no bo wtedy będą wbijać te patyczki we MNIE) będą zasługiwać na miano zboczonych okrutników, morderców i zbrodniarzy. A jeśli wtedy jeszcze mnie NIE MA - to nie będą zasługiwać i będą mogli wbijać patyczki w kasztany bezkarnie ..... Może zatem w moim przypadku lepiej byłoby mówić o pojawieniu się. Lecz jakim pojawieniu się: zakiełkowaniu? wykiełkowaniu z ziarna jeszcze pod ziemią? czy wykiełkowaniu już na powierzchnię ziemi? No i jak tu wtedy opracować horoskop? Więc mogę mieć lat osiem a może nawet dziewięć albo siedem albo sześć albo ciągle jeszcze mnie nie ma MNIE NIE MA. Bo jeśli za moment mojego pojawienia się na świecie uznamy chwilę, w której zostanę uznany za istotę, to taka chwila może nigdy nie nastąpić, nawet kiedy będę już ogromnym drzewem, gdyż dla jednych będę parasolem-altaną pod którą się siaduje, a dla innych (dla tych idiotycznych, drących się i wrzeszczących ptaków) będę ciągle tylko i wyłącznie żerdzią na której czasami przysiadają.

No i proszę. Już przyleciał. Już tu siedzi. Zaraz zacznie się drzeć. Rozwibruje mnie. Dreszcze mnie ogarną. Drżeć zacznę. Drżeć będą liście i gałązki. I kora. I pień będzie drżeć. Niezauważalnie - i wszyscy będą myśleć, że tkwię nieruchomy i niewzruszony, że nawet nie poczułem, jak na mnie siadły, że jestem zupełnie nieczuły, że nic nie czuję, że jestem  głuchy i ślepy. A ja będę się trząsł. Będę czekał w ogromnym zniecierpliwieniu na gwałtowny podmuch wiatru, który szarpnie gałęziami i przepędzi tych dręczycieli. Albo na kota, który może nawet je pożre i wtedy będzie spokój, choć na chwilę będzie spokój. Ale kot, jeśli będzie za ciężki, bo już nażarty, i jeśli w pogoni posunie się za daleko, może złamać mi gałązkę. A jeśli w swej szalonej pogoni zapędzi się na sam czubek, na samiuteńki czubeczek i go złamie to ja nie stanę się drzewem ogromnym, lecz drzewem płożącym, drzewem monstrualnym, dziwacznym, rosnącym w szerz, albo kasztanowcem kandelabrowym, lecz nie nową odmianą, a kolejnym odmieńcem ...... W nerwicę mnie wpędzą w paranoję ..... A kysz!

Bo gdyby nic mi nie przeszkadzało, to wyrósłbym na największe drzewo świata. Gdyby nie było żadnych innych drzew, ani żadnych traw, ani krzaków, ani kwiatów. Tylko pusta przestrzeń dookoła. Tylko ziemia w dole i niebo w górze. Bym tę przestrzeń pięknie wypełnił. O jak bym ją pięknie wypełnił.

Co za szalone marzenia. Czy to są te niepokoje wieku dorastania?