Spadam.
Dlaczego ja?
A dlaczego ona, gdyby to ona, ta lub tamta, spadała?
Dlaczego w ogóle? Dlaczego teraz? A dlaczego nie później?
Przecież i tak spadnę. Ona też spadnie. I ta i tamta. Wszystkie spadają. Wszyscy spadają. To by dopiero było, gdybym nie spadła, gdybym tak rosa i rosła, pęczniała, rozdymała się. Żółkła i czerwieniała i znowu żółkła. Złociła się. Pomarańczowiała. Potworniała i monstrualniała. Stałabym się monstrualną kronselką. Stałabym się balonem: ja - czaszą, drzewo - koszem. I byśmy odlecieli ...... Tak wielka bym urosła, że aż spoczęłabym na ziemi. Dorosłabym do ziemi i odwróciła proporcje i wszyscy by myśleli, bo wszyscy by widzieli, że to Drzewo wyrasta ze mnie, a nie ja wiszę na Drzewie, że Drzewo jest pokracznym, monstrualnym, nadmiernie rozgałęzionym ogonkiem ...... A gdyby i inne też nie spadły? Gdyby inne też rosły i pęczniały, rozdymały się, żółkły, czerwieniały i złociły się? Potworniały? Jakbyśmy się pomieściły? ..... Tak bym wielka była, że wreszcie bym pękła. To by dopiero była eksplozja! Wybuch nad wybuchy! Wybuch soczysty i nasienny. Rozprysłyby się nasiona po świecie. Świat bym zakronselkowiła ..... A tak to co? Nic. Przepadną nasiona. Moje nasiona - te co we mnie - zginą przedwcześnie. Nie zamienią się w Drzewo, w Jabłoń. W co się zamienią? W coś się przecież zamienią.
Lecz gdybym była taka wielka, taka monstrualna (a gdyby jeszcze i inne były takie wielkie i takie monstrualne), to by się Jabłoń załamała. Konary by pękły, gałęzie trzasnęły, runęła rozrośnięta korona. Więc to moje spadanie to jakby misja: ja, niepozorna, wydawałoby się zupełnie nieważne, niczym szczególnym się nie wyróżniająca, ani krągłością, ani niezwykłym odcieniem skórki, uratuję Jabłoń, uratuję Drzewo, uratuję inne kronselki.
Zabić się, by inni przeżyli. Zrobić miejsce innym. Samobójstwo altruistyczne. Apoptoza. Apoteoza apoptozy.
A może po prostu jestem brzydka i chcą się mnie pozbyć? Żebym nie szpeciła? Żebym nie straszyła swą szpetotą? Żebym nie odstraszała? Kogo odstraszała, a kogo nie odstraszała?.... A gdybym była piękna, gdybym była najpiękniejsza, to co by się ze mną stało? Też mogłoby się tak zdarzyć, żebym spadła niezauważona, bo rosłabym gdzieś w gąszczu, albo na samym czubku gdzie wzrok nie sięga - czyj wzrok? Ktoś by mnie pożarł. Lecz podobno o to chodzi - o to żeby mnie pożerali. Mnie. Nas. Na pożarcie rośniemy ...... Co lepsze: pożarcie, czy zgnicie? Bo jeśli nie zostanę pożarta, to zgniję, zamienię się w błoto.
A co ja by chciała?
Latać bym chciała?
Latać!
Kronselki!
Siostry!
Otrząśnijmy się.
Teraz!
Dzisiaj!
Co to będzie za dzień!
Jaki to będzie dzień!
Strząśnijmy się
Lećmy!
Lećmy!
Ja już lecę!

 

 

Podobno kiedyś to się zdarzyło. Podobno kiedyś Jabłoń była Jabłonią podwójną. Pień rozdwajał się tuż nad ziemią. Tak było przez całe lata, aż być przestało. Nie zdzierżyła ta druga Jabłoń. Nie wytrzymała ciężaru, a jeszcze wiatr ją popchnął, nawet nie tak bardzo silnie, a i pień nie był już taki krzepki ....