Więc nie sposób wyobrazić
sobie dźwięków, ani ciszy na jakiejś planecie, gdzie nas jeszcze nie było, o której istnieniu nie wiemy, nigdy zatem nie słyszeliśmy żadnego dźwięku stamtąd?

Nie sposób.

Ale moglibyśmy coś napisać. Nawet coś opisać. Co jednak byśmy w takim przypadku opisywali: wyobrażenia niewyobrażalne? I po co?

No właśnie - po co? Po co opisywać? Po co nam opisy?

Żeby było pięknie. Piękny opis, jeśli jest piękny, sprawia, że jest piękniej. To powód aż nadto wystarczający.

SZcZSZzzzSZCZżżFRTSTŚśśśśttty.........BubbUm

szelest spadającego jabłka .....
Raczej:
szelest liści potrącanych przez spadające jabłko ..... i westchnienie(?) uderzonej ziemi
A pomiędzy:
ledwo słyszalny świst, ledwie poświst, niesłyszalny szum rozpychanego powietrza

A pomiędzy tymi próbami opisu ile jeszcze innych prób mniej lub bardziej udanych, słabych, doskonałych, przeciętnych .....
Co by tu wybrać: opis dźwięku, nieudolną nazwę-onomatopeję czy prezentację?

Słuchając i czytając różne wypowiedzi ludzi uważanych i uważających się za mądrych, a już co najmniej za kompetentnych i upoważnionych z racji zawodu, wykształcenia, wyspecjalizowania, sprawowanych obowiązków czy spełnianej misji, można by nabrać przekonania, że ważniejszy jest opis (zawierający w sobie nazwę niekoniecznie onomatopeiczną, sam będący w zasadzie niebywale rozbudowaną nazwą ..... w zasadzie bywale - bowiem opisy bywają zazwyczaj nadzwyczaj ...... ach!). Albowiem to dzięki opisowi możemy sobie ów opisywany dźwięk wyobrazić. Nasza wyobraźnia zostanie przez ten opis pobudzona, rozwinięta, rozciągnięta ...... w różnym stopniu, a w skrajnych przypadkach aż tak bardzo, że będziemy absolutnie przekonani, że słyszymy ten dźwięk naprawdę, że dostaje się on do naszej głowy normalną, klasyczną drogą: najpierw wpada do małżowiny, potem porusza młoteczkiem, kowadełkiem i strzemiączkiem i tak dalej - czyli przez ucho do umysłu, nie zaś odwrotnie, jakby się mogło i powinno w tym przypadku wydawać; i tak się będziemy przy tym upierać, że albo uznają nas za szaleńców albo za proroków.

Zatem wybierzmy opis. Jaki jednak miałby być to opis? Różne są przecież opisy, przeróżne. Ten który wybierzemy mógłby uwzględniać to, że nie chciałbym być uznany ani za szaleńca, ani za proroka.

Najpierw musiałbym się dowiedzieć czy kiedykolwiek taki dźwięk słyszałeś. To że ten opis czytasz świadczyłoby, że znasz język, w którym został sporządzony, a jeśli znasz ten język, to zapewne kiedyś słyszałeś taki dźwięk, bowiem w krainie gdzie ludzie mówią tym językiem takie dźwięki zdarzają się często. Nie jest to jednak pewne. Mogłeś przecież spędzić całe swoje dotychczasowe życie w mieście; jeśli bywałeś na wsi, to mogłeś bywać w miejscu, gdzie akurat nie ma jabłoni, albo wtedy kiedy jabłka nie spadają; mogłeś też słyszeć spadanie gruszki, albo śliwki, albo orzecha, albo jeszcze czegoś innego - to jednak nie to samo, choć podobne ..... A jeśli byłeś świadkiem spadania jabłka, to niekoniecznie musiała to być kronselka. Jest nawet dosyć prawdopodobne, że nie była to kronselka, zważywszy, że jest to odmiana stara i wypierana z sadów przez inne, nowocześniejsze(?) odmiany. Odmiana jest tu istotna, gdyż to ona w dużej mierze decyduje o wielkości jabłka, jego ciężarze, soczystości, kształcie, gładkości i śliskości skórki, twardości, a wszystkie te cechy (parametry) są z kolei istotne dla spadania, a tym samym dla szelestu ..... Lecz to jest grupa parametrów "jabłkowych". Bardzo ważna, nie najważniejsza jednak. Chyba ważniejsza jest grupa parametrów "jabłoniowych", czyli: wielkość drzewa i układ gałęzi (jako że to przecież determinuje drogę spadania, jej długość i krętość i kolizyjność), ulistnienie (gęstość, układ liści: czy i jak na siebie zachodzą, jak są względem siebie ułożone) ...... No a parametry "liściane"? Kształt, sztywność, wielkość, grubość, śliskość, stopień wysuszenia ...... Zatem należałoby uwzględnić też parametry "atmosferyczne": wilgotność, lepkość, kleistość, zaowadzenie (bo jego wielkość decyduje o prawdopodobieństwie zderzenia z muchą, motylem lub bąkiem czy też chmarą komarów, co może wpłynąć mniej lub bardziej znacząco na przebieg spadania, a tym samym na szelest), nasłonecznienie, prądy powietrzne (te mikro, midi, makro .... podmuchy, oddechy, porywy ...... flety, puzony, klarnety, trąbki i trąby powietrzne ..... ) No i nie wolno, absolutnie i pod żadnym pozorem nie wolno zapomnieć o parametrach "kosmicznych"; nie wolno, absolutnie pod żadnym pozorem (bo pod każdym ukrywa się lenistwo i intelektualne niechlujstwo) twierdzić, że ze względu na znikomą wielkość i siłę oddziaływania czegoś tam możemy to coś tam zaniedbać ....... A kiedy już uporamy się ze spadaniem, czyli z SZcZSZzzz SZCZżż FRTSTŚśśśśttty, pozostanie nam upadek, czyli BubbUm.
W przypadku bum musimy dodatkowo określić parametry "ziemskie": twardość i spoistość gruntu, porowatość, gąbczastość i sprężystość, wysuszenie i nawilżenie, suchość i wilgotność (czy to jest to samo czy też co innego?), skład chemiczny, skład biologiczny (czyli robaczywość), no i przede wszystkim stopień zarośnięcia trawą, co rozwinęłoby się w kolejną grupę parametrów "trawiastych" (skład gatunkowy, gęstość, wysokość ...... )

A kiedy już określimy wszystkie parametry, czy to wystarczy? Bo i jak je teraz zestawić, jak połączyć, jak sprawić, by te liczby, współczynniki, określenia i ich kombinacje zamienić w dźwięk, w kombinację dźwięków?

To bardzo proste. Należy ustawić w odpowiednim miejscu mikrofon, włączyć magnetofon i nagrać ów dźwięk. Wówczas, dysponując tak dokładnym opisem i nagraniem, nasza wyobraźnia już nie powinna mieć kłopotów. Oczywiście zakładamy, że chodzi nam o ten konkretny dźwięk, który to pojawił się na świecie w wyniku tego konkretnego zdarzenia w ten a nie w inny dzień i o tej a nie o innej porze. Mogłoby nam przecież chodzić o dźwięk jakiegoś jabłka spadającego o nieokreślonej porze na nieokreślone podłoże. Byłoby łatwiej, bowiem chodziłoby o dźwięk jedynie podobny, a w takim przypadku wyobraźnia mogłaby sięgnąć do skarbnicy pamięci.
I nie tyle mogłaby, ile musiałaby. Z naszych rozważań wynikałoby bowiem, że aby wyobrazić sobie jakiś dźwięk, należałoby najpierw go usłyszeć, lub przynajmniej jakiś dźwięk do niego podobny. Im podobniejszy, tym lepiej.

Tak wynikałoby.
I nie pomógłby żaden opis najbardziej nawet poetycki i najbardziej nawet naukowo-techniczny, jeśli by wpierwej nie nastąpiło usłyszenie.

Zatem usłyszmy go.


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

to była bardzo niedojrzała kronselka ----- tylko taka mogła być o tej porze roku ---- a gdyby o tej porze roku była zupełnie dojrzała i dlatego właśnie spadła, bo nie mogła już dłużej wisieć nasycona sokiem do granic możliwości, prawie eksplodująca od nagromadzonych w niej słodkich kwaśności, niewątpliwie byłby to kolejny znak i można by wtedy mówić o niewiarygodnej wręcz intuicji, prawie o autentycznej prekognicji, można by tę jabłoń posądzać i oskarżać o skrajne wyrafinowanie, wyrachowanie ..... a może ona po prostu tylko wystarczająco uważnie przysłuchiwała się i postanowiła, że w ten ostatni dzień po prostu dojrzeje? ------ niewielkie, brzydkie jabłko, wcale nie okrągłe, raczej okrągło-kanciaste, nieomal kulisto-sześcienne, z kilkoma wgłębieniami i wybrzuszeniami i trzema niewielkimi szarobrązowymi szramami, jak po ranach ciętych, jak po niedokończonym tatuażu skaryfikacyjnym; mieści się w mojej dłoni, ginie w niej, zaciskając palce w pięść prawie je zakrywam, lecz nie tak całkowicie jakbym ukrył orzech obłupany z zielonej skóry ----- nie spadło z wysoka, a jednak nie dosięgnąłbym do niego, nawet gdybym wspiął się na koniuszki palców, chyba nawet gdybym stanął na stołku, chyba nawet gdybym stanął na stole .... chociaż, kto wie - nie leciało przecież długo, szelest nie był intensywny, nie składał się z wielu szelestów, co wskazywałoby na skomplikowaną i bardzo pokrętną drogę spadania, pełną odbić, potrąceń, wahań, zmian trajektorii ..... trafiło w przestrzeń słabo zalistnioną i jeszcze słabiej zagałęzioną ------- w wysoką trawę spadło ....... w średnio wysoką ...... dosyć dawno nie koszoną, ciągle nie koszoną ---- znowu jej nie skoszę, znowu nie zdążę! co za los! co za czasy!
co za dzień! -----

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

o! może mógłbym napisać bajkę o brzydkim jabłuszku? - za wcześnie spada, gnije i nic z niego nie wyrasta, nic pięknego, ale także nic strasznego, okropnego i przerażającego i to właśnie jest wspaniałe i pięknie pouczające ----- nie zdążę, no znowu nie zdążę! co za los! co za czasy! co za dzień!